Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2010, 15:40   #10
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
"O co mu chodzi?" - zdumienie odbiło się na twarzy Amarys. Zachowuje się jakbyśmy go zaraz chcieli pobić: "bo tak". Do tej pory nie uważała, że powinna traktować Trzmiela inaczej niż resztę dzieciarni, bo przecież brak ręki nie przekładał się na brak mózgu, ale słuchając wydziwiania chłopaka zaczynała zmieniać zdanie. Wyraźnie mu się klepki poprzestawiały w tym lesie czy gdzie-tam-stracił-rękę.

- Zdaje się, że właśnie spadłeś do poziomu Tych Trzech - Rav skomentował wyskok Trzmiela. - Przynajmniej jeśli chodzi o umiejętność rozumowania. Jeżeli we wszystkim, co się do ciebie powie widzisz drwiny, to się zacznij leczyć.

Amarys nawet nie próbowała się powstrzymać i parsknęła śmiechem, zapewne jeszcze bardziej denerwując Trzmiela. Rav musiał być na prawdę nieźle wkurzony, skoro tak podsumował chłopaka - normalnie był bardziej skłonny do łagodzenia sporów.

Śmiejąca się Amarys i odwołujący do JEGO inteligencji Rav... "Uspokój się chłopcze". "Znów tracę czas przez ciebie...". Potrafił już wyjść poza swój gniew. Choć "wyjść" to złe słowo. Zdać sobie z niego sprawę, lepiej pasuje. I Trzmiel zdawał sobie z tego sprawę. Z tego, że nie radzi sobie jeszcze z Tymi Trzema i z tego jak go to denerwuje. Odzyskuje rezon dopiero gdy wie czego się spodziewać. I właśnie stwierdził, że tak właściwie to już wie czego się teraz spodziewać. Rav nie należal do tych co to biją innych. Jeszcze parę oddechów. Kołatające serce spowalnia... Odetchnął.
- Masz rację - rzekł niespodziewanie uśmiechając się - Pójdę się leczyć. Może kiedyś będę dzięki temu tak mądry jak ty.
Podniósł rzuconą wcześniej miskę i wrócił do pracy.

Oczy Aglahada rozszerzyły się ze zdumienia. Przyczyna tego gwałtownego wybuchu Trzmiela umknęła mu gdzieś między zeskrobywaniem widelcem przypalenizny z wyjątkowo umorusanej miski, a podwijaniem przemoczonych rękawów. Przezornie odsunął się poza zasięg trójki dyskutantów.
- Porozmawiajmy może o pogodzie...? - Rzucił, by przerwać niezręczną ciszę.

- Uhm, piękną ciemność mamy tej nocy - mrugnęła do niego Amarys, tym razem śmiejąc się z docinki jaką Trzmiel sprezentował Ravowi.

- W zaszłym roku o tej porze padał deszcz - dołączył się Rav.

- W sam raz na wieczorny spacer. Ech. - Z jego płuc dobyło się prawdziwe westchnienie. - Nie wiem jak wy, ale ja, chociaż kocham to miejsce, nie chcę tu zostać do późnej starości.. - Mimowolnie skrzywił się, odstawiając kolejną miskę.

- Jeszcze rok, dwa w tych mydlinach i zrobi się z ciebie prawdziwy staruszek - powiedział Rav poważnym na pozór tonem. - Już ci się zmarszczki robią...

- I tak byś nie został nawet jakbyś chciał - trzeźwo rzekła Amarys. Myśl o spacerze znów zważyła jej humor. - Dorośniemy to wygonią nas byśmy sami o siebie zadbali. I tak ludzie mówią, że ojciec Edrin za długo nas tu trzyma i już szesnastolatków w świat powinien wyrzucać.

- No mógłby. Siedzimy tu i myjemy te cuchnące gary, a na świecie tyle się dzieje. Lochy, smoki, skarby... - Kolejna miska, kolejne westchnienie. - Tak słyszałem przynajmniej. - Dodał niepewnym tonem.

- Na lochy i smoki to się tacy wyprawiają, co im tatusiowie zbroje i koniki kupią, a nie tacy jak my, z nożami do kotletów - ponuro stwierdziła Amarys, wymachując sztućcem. I ona marzyła o wyprawach, ale nie łudziła się jaki los ją czeka w przyszłości - zapewne nie lepszy od chwili obecnej..

- A pamiętacie Anemona? - odezwał się nagle Trzmiel. Prawdę powiedziawszy nie chciał się już odzywać, ale tak jak prędko wybuchał tak prędko mu przechodziło. Słusznie, czy nie. Nie mógł nic na to poradzić - Tego śmiesznego co półtora roku temu odszedł? Colwyn go widział w okolicy. Łowczym podobno został i dla jakiejś pani na zamku poluje. Zawsze lubił chodzić do lasu... Może nie zawsze jest beznadziejnie?

- Faceci mają lepiej... Nam to tylko powtarzają: "bądźcie skromne, grzeczne to porządnego męża znajdziecie i dzieci przyzwoite chować będziecie" - zagęgała Amarys, naśladując ton wychowawczyni. - I do garów! - z furią plasnęła ścierką w balię, rozchlapując wodę na boki. - Gdzie mi tam z mieczem na koniu po męsku galopować, czy po lasach się szwendać... - westchnęła tęsknie, wyobrażając sobie dalekie wędrówki, nowych ludzi i nieludzi... cokolwiek byle nie nudne mury ich Domu i miasta.

- Tam lepiej, zależy którzy. Spójrz na Ravere, ten to sobie poradzi. Jak ktoś mojej postury wejdzie między wściekłych samców, to trach! Po nim. Aleee - Tu Aglahad wykręcił cuchnącą od wilgoci szmatkę, wkładając w ten ruch całą spoczywającą w nim nienawiść. - i tak lepsze to niż gary..

- Ty chyba spałeś na tych wszystkich lekcjach, którymi nas obdarzano tak obficie - powiedział do niego Rav. - Ile razy ojciec Helbin powtarzał, że trzeba mieć nie tylko tu - poklepał się po ramieniu - ale i tu. - Dla odmiany stuknął się w czoło. - Tępak nigdy nie da sobie rady. Spryciarz wyroluje zawsze półgłówka. Chociaż - tu spojrzał na Amarys - trochę racji w tym jest, żeś na wojaka nie stworzona. Ale w głowie wszak pusto nie masz. Ojciec Helbin zawsze za wzór cię stawiał. Chyba nie chcesz powiedzieć, że się mylił? A ja miałem o tobie taką dobra opinię...

- Dlaczego więc Stamowi i bliźniakom tak dobrze się wiedzie? Przecież spornie, bo spornie, ale zgadzamy się, że to nieprzeciętne barany są. Jak nie ma żadnych lekcji, to potrafią pół dnia stać i dłubać sobie w nosie. Póki któryś z nich czegoś nie wymyśli... Dlaczego nikt im jeszcze nie utarł nosa?

- Obrażasz barany, zwierzątka pożyteczne - uśmiechnął się Rav. - A tak w ogóle... Widziałeś kiedyś stado baranów, czy choćby owiec, jak biegną? Spróbuj takie zatrzymać... W masie mają siłę i tyle. Jak je rozdzielić, to żadna sobie nie poradzi. Tych Trzech również.
- A jeśli o ucieranie nosa chodzi... Widziałeś kiedyś, by któryś zaczepił Amarys albo mnie? Aż tak daleko ich głupota nie sięga. Wiedzą, że źle by na tym wyszli, prędzej czy później. A wiesz kto wymyślił łuk czy procę? Nie takie przygłupy jak tamci... To dzieło małego gościa, co miał łeb na karku, a nie chciał, by mu byle dureń na drodze stawał, albo ziemię nim wycierał.

- Łatwo ci mówić, bo nawet Deran musi na ciebie w górę patrzeć. A mi nawet iskry nie wolno wywołać, bo Anduval od razu będzie wiedzieć – Rzucił wytartą miskę na stosik przygotowanych już do schowania, po czym prędko ratował zaburzoną tym nieostrożnym ruchem konstrukcję, przed upadkiem. Gdy już ją wyrównał, westchnął - Wcześniej mnie też się nie czepiali. To było zanim Anduval się pojawił i zanim... Ale teraz... Nieważne zresztą. Nie masz racji i to nie jest takie proste.

Amarys kiwnęła głową. Tu akurat Trzmiel miał rację - aż dziwne, że Rav nie zdawał sobie sprawy iż Trzej nie ruszali jej, bo bali się rosłego chłopaka, a nie z powodu jej ciętego języka czy innych przymiotów.
- Sam widzisz, że Rav ma jednak trochę racji - rzekła do kaleki - Zaczęli cię zaczepiać dopiero jak zrobiłeś się nie dość, że słabszy to jeszcze Anduval zabronił ci czarować. Póki się ciebie bali to dawali ci spokój.


Usiadł ciężko na taborecie łypiąc z rezygnacją na mokre czekające na wytarcie naczynia. Aglahad i Amarys uwijali się równo. Nagle spojrzał na nich wszystkich niepewnie.
- Aa może... - jego głos zawisł w napięciu. Spytać, czy nie... - A może... Bo można by im dać w końcu nauczkę. Ale nie sądzę bym dał sam radę... więc może? Jakbyśmy razem...?

- To by mogło być dla ciebie niebezpieczne - powiedział Rav spoglądając na Trzmiela. Gdyby w tej chwili ojciec Edrin zobaczył wyraz jego twarzy, nie skończyłoby się na zmywaniu naczyń... - Ale jeśli by dobrze pomyśleć, to dałoby się jakoś to załatwić.

- A może by tak zacząć od czegoś mniejszego? Na przykład zdobycia kolacji? Coś tu musi być po szafkach... - Aglahad nie czekając na resztę dyskretnie zajrzał w najbliższy zakamarek.

- Proponuje pan, panie Aglahadzie, podjęcie działań całkowicie sprzecznych z duchem kary, którą panu wymierzono - Rav sparodiował nieco ojca Edrina. - Natomiast jeśli chodzi o coś do jedzenia... Te 'cosie' są zwykle zamknięte w spiżarce.
- A tak na marginesie to jestem ciekaw, kto spałaszował te siedem deserów - dodał.

- Klucze powędrowały na zewnątrz już dobrych parę chwil temu - odparł smętnie Trzmiel - A tu z tego co wiem, kucharki nie trzymają niczego poza mąką, oliwą i... i sam nie wiem czym jeszcze...

- Jestem głooodny! - jęknął Aglahad.
- Cicho bądź! Od gadania o jedzeniu jeszcze bardziej głodny się zrobisz; i ja też - fuknęła Amarys. - Choć pogrzebać po szafkach by nie zaszkodziło... tylko czujkę trza wystawić, żeby nas kucharka nie przyłapała, bo wtedy nie dzień a miesiąc zmywania zarobimy - w takim układzie wolałaby już przemęczyć się jedną noc na głodniaka.
 
Sayane jest offline