Wątek: Na Ratunek 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2010, 19:33   #5
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Kamienny krąg zostały otoczony przez Machiny królowej: cztery ogromne pająki wykonane z metalu. Pająki musiał mieć przynajmniej sześć-siedem metrów, gdyż wyraźnie górowały nad ciężkimi kamieniami kręgu. Każda z maszyn była kierowana przez trzy istoty. Przypominali niskich, dobrze zbudowanych ludzi z długimi brodami i dziwnymi okularami ochronnymi, które świeciły w ciemnościach, ale czy byli ludźmi tego Grisi nie wiedziała. W rękach trzymali dziwne, metaliczne przedmioty, które błyszczały się w świetle rzucanym z wielkich lampionów zainstalowanych wysoko pod paszczami pająków.
Mężczyźni przeszukali teren, ale – tak przynajmniej wydało się Włoszce - nic nie znaleźli, gdyż po chwili wybuchła wśród nich awantura i dwie istoty rzuciły się na siebie, wrzeszcząc coś w niezrozumiałym dla Olimpii języku, który przypominał nieco niemiecki. Bójkę przerwał najstarszy spośród zgromadzonych, których wydał krótki rozkaz, a następnie wyjął coś z niewielkiego worka. Dopiero po chwili Olimpia dostrzegła, że są to cztery metalowe kule; nieco mniejsze niż piłka do footballu. Mężczyzna, ubrany w dziwaczny strój i okulary, nacisnął coś na kuli, a te... ożyły; z boku wysunęły się im metalowe nogi, a z przodu metalowy łeb z dziwnymi światełkami, jakby puszczonymi przez kalejdoskop.
- Szzzukacze - warknął groźnie Gerard. W jego głosie dało się wyczuć lęk... i nienawiść. - Musimy stąd uciekać... - Obrócił kobietę tak widzieć jej twarz, jej oczy. - Olimpio Grisi czy mi ufasz? Czy ufasz mi na tyle by powierzyć mi swoje życie? - zapytał, pochylając łeb do dołu. Jego oczy błyszczały w świetle księżyców. Wyczekująco.

*

Mieszkanie Sommerseta nie przyniosła odpowiedzi na liczne pytania, które targały Virgila i Adę. Owszem znaleźli parę egzotycznych substancji, których składu Virgil nie był pewien, dziwne mapy opisane w jeszcze dziwniejszym języku, ale nic poza tym. Żadnych śladów obecności Olimpii, choć nie mogli wykluczyć, że tu była. Z tego też powodu nie bawili długo w nieswoim mieszkaniu - od tyle, ile potrzebowali czasu na dokładne jego przeszukanie: ani minuty krócej, ani minuty dłużej.
Niepyszni, nieśpiesznie wrócili do karocy Ady Lovelace czekającej ulicę dalej. Mark, służący nic nie powiedział - otworzył jedynie drzwi swej pani i jej gościowi, a następnie ruszył w stronę rezydencji swej pani. Pogoda była podła.
Kolejne dwa dni nic nie przyniosły - nie natrafili na żadne nowe ślady i niczego więcej się nie dowiedzieli. Dopiero trzeciego dnia do mieszkania Virgila wpadł zdyszany Weelton-Morris z mapami z mieszkania Sommerseta. Młodzieniec był wyraźnie zdenerwowany i zanim Virgil lub Ada zdążyli cokolwiek powiedzieć rozłożył na stoliku mapy, a także kartę z książki, którą znaleźli u Persona.
- Nie wiem skąd Sommerset ma te mapy, ale są niemal identyczne – stwierdził. Rzeczywiście były, choć różniły się niektórymi runami, które opisywały rysunki. Ciszę jaka zapanowała w pokoju przerwał Morris swoim pytaniem – Co robimy?

*

William J. Lacey zbłądził, choć nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło, a przynajmniej nie na trakcie prowadzącym z Karoliny Północnej do Virginii, który znał jak własną kieszeń. Mimo to nie ulegało wątpliwości, że był zbyt blisko gór i dzikich, niezamieszkałych terenów. Gdyby mu się nie śpieszyło pewnie by się nawet z tego ucieszył, a tak klął na własną głupotę, konia i siły wyższe.
Kilka godzin później dotarł do niewielkiej osady składającej się z ośmiu-dziesięciu drewnianych domów stojących na zboczu góry, niedaleko niewielkiej rzeczki. Osada zdawała się martwa, żadnych świateł w oknach, ludzkich rozmów, ujadania psów, jednak same domy wyglądały na zadbane – futryny nie odpadały od okien, a przydomowe ogródki nie były opanowane przez chwasty.
Dopiero na ganku ostatniego z domów Lacey dostrzegł mężczyznę bujającego się na fotelu. Jego ubranie było zniszczone, ale nie było to nic nadzwyczajnego w biednych osadach takie jak to. Twarzy nie widział, nie tylko dlatego, że zapadał zmrok, ale także dlatego że mężczyzna miał ją ukrytą pod kapeluszem. Jedyne czego Lacey się domyślił to wiek mężczyzny: długa siwa broda zdradzała, że nie był on młodzieniaszkiem.
Lacey skierował konia w stronę mężczyzny. „Być może on udzieli mi odpowiedzi gdzie do cholery jestem” pomyślał.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline