Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2010, 22:45   #7
Discordia
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Kate stała jak słup soli, z szeroko otwartymi oczyma i ustami otwartymi w stylu „karpik”. Ciągle trzymając się kurczowo koszuli faceta, który ją przeniósł w to… to miejsce. Otrząsnęła się po chwili na tyle, że zamknęła usta i puściła faceta. Niejasno zdawała sobie sprawę, ze dookoła niej ktoś stoi, coś się dzieje. Jednym uchem słyszała to, co mówią ludzie. Ludzie? Niepewnie rozejrzała się wokoło. Trzeba przyznać, że wzrok musiała mieć dość nieobecny. Zasadniczo bowiem, nic do niej nie docierało. Przegapiła nawet moment narzucania jej łańcuszka na szyję.
Na chwilę zwróciła twarz w kierunku kłócących się mężczyzn. Dotarło do niej słów. Słowo, które było przełącznikiem w jej mózgu. Termin „zakład zamknięty”.
- O-Mój-Bo-że… - Wyszeptała Kate opadając na kolana. Była załamana.
I ukryła twarz w dłoniach. Zdawała sobie sprawę, że właśnie jakiś obcy facet złapał ją za rękę i w smudze światła przetransportował do ciemnej nory. Przed chwilą. „Cholera” pomyślała.
- Cholera, cholera, cholera jasna! – Warknęła ze złością przez zaciśnięte zęby.
I nagle dotarła do niej cała absurdalność sytuacji. Jeszcze przed kilkoma minutami wycierała słomą małego, ciemnobrązowego cielaczka MacKinnonów, myła ręce powalane krwią i wodami płodowymi a teraz siedzi na tym brudnym kamieniu otoczona przez obcych ludzi, którzy uważają się za wykonawców woli jakiejś tam cesarzowej. Tytuł „wykonawca woli” skojarzył jej się z ostatnio przeczytanym cyklem Klucze do Królestwa i natychmiast zaczęła chichotać. Tutaj też było ich siedmiu. I ubrani byli dziwacznie. No i istniała jakaś cesarzowa i jakaś magia. Tylko zasadniczo ona nie była małym chłopcem, który miał za zadanie uwolnić świat od zła. Po chwili oparła ręce na podłożu a jej plecy trzęsły się od tłumionego śmiechu.
Po chwili coś w jej mózgu znowu przeskoczyło i śmiech, naturalny, zdrowy śmiech, zmienił się w szloch. Ramiona jej się trzęsły, głowę zwiesiła nisko, bezradnie drapiąc paznokciami podłoże. „Och Boże, Boże” myślała „to się nie może dziać. Proszę. Jeszcze nie zwariowałam, prawda?” Kate bała się tego jak ognia. Że skończy w klinice psychiatrycznej. Że wrócą koszmary z dziecinnych lat. Ze już nikt i nic nie będzie w stanie zrobić.
- Na pewno zwariowałam. Na pewno, bo jak inaczej to wytłumaczyć? – Zapytywała samą siebie, urywającym się od płaczu szeptem. – To wszystko nie może istnieć. Nigdy się nie zdarzyło.
Z rozpaczą uderzyła pięścią w podłoże.
- Nie dam się tak łatwo. To wszystko nie istnieje a ja jestem zdrowa. – Tym razem głos był nieco głośniejszy. Jakby Kate znalazła w sobie dość siły, by przeciwstawić się rzeczywistości. – Jestem zdrowa i nie oszalałam.

A potem znowu coś w niej przeskoczyło. Zapaliła się inna iskra. W jednej chwili płacząca, zrozpaczona Kate O’Conner zaczęła się szaleńczo śmiać. Najpierw były to tłumione dłonią spazmy, by za chwilę przekształcić się w chichotanie przemieszane z łapczywym chwytaniem oddechu. Dziewczyna klapnęła na tyłek zanosząc się donośnym śmiechem. Miała zamknięte oczy i głowę odchyloną do tyłu. Spod zaciśniętych powiek płynęły łzy. Złapała się za brzuch, bo nieopanowany śmiech po prostu rozsadzał ją od wewnątrz. Bolały ją wszystkie mięśnie brzucha. Nawet te, o których istnieniu nie zdawała sobie sprawy.
Po chwili znowu schowała twarz w dłoniach nie przestając rechotać w najlepsze. Zanosiła się śmiechem jak płaczem, spazmatycznie chwytając powietrze. Usiłowała się pozbierać, ale śmiech nie ustawał.
Między obłąkanym chichotem a histerycznym rżeniem przemknęła jej przez głowę jedna trzeźwa myśl: „ przepaliły mi się bezpieczniki”. I znowu zaniosła się śmiechem nie do opanowania.
Jednak po kilku sekundach ciśnienie w jej mózgu musiało się wyrównać, bo śmiech zaczął zamierać. Widocznie całe napięcie już z niej uszło i taki wentyl bezpieczeństwa nie był już potrzebny. Coraz cichszy śmiech dał jej odczuć milczenie pozostałych ludzi. Na pewno w ich oczach musiała wyglądać jak wariatka. Poczuła się więc nieco urażona. Nie podnosiła głowy, pewna, że wszyscy na nią patrzą.
- No. Już w porządku. – Nic nie było w porządku, ale Kate nie znosiła przyjmować do wiadomości takiego stanu rzeczy. – Nie ma się czego bać.
Mówiąc to przetarła oczy wierzchem dłoni i podniosła się z klęczek.
- Przynajmniej nie muszę przejmować się makijażem. – Mruknęła bardziej do siebie niż do innych. Jedna zaleta używania wodoodpornego tuszu. – No, to do dzieła, kochana. Nazywam się Kate O’Conner i pochodzę ze Szkocji. A tak przy okazji, to chciałabym się dowiedzieć co tu jest, do cholery, grane? – Dodała ostro kładąc dłonie na biodrach.
Miała zaciętą minę i zmierzyła wzrokiem po kolei każdą osobę stojącą w kręgu.
Jej uwagę zwróciło kilka osób. Między innymi wymuskany szatyn i zniewalająca szatynka, blondyn, który najwyraźniej miał zapędy dowódcze, kobieta o długich czarnych włosach, jakich można pozazdrościć i dwóch facetów o niebanalnej urodzie, ale każdy w innym typie bruneta. Prócz nich Kate zauważyła absurdalnie młodego, jasnowłosego chłopaka, starego i suchego jak kość siwowłosego mężczyznę i pozostałych "porywaczy", którzy z tego grona wyróżniali się ubraniem.
- Bo ta bajeczka, którą usłyszałam mnie nie przekonuje.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline