Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2010, 02:11   #2
Raghrar
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Maksymilian Aleksander Bohr
Podkład dźwiękowy
Wszedłszy do łazienki zsunęła z ramion karmazynowy jedwabny szlafrok, pozwalając by zdobiony w kwieciste wzory wyszywane złotą nicią materiał opadł lekko na podłogę, osuwając się po jej nagim ciele. Podziwiając w lustrze swą smukłą sylwetkę, pełne piersi i twarz pełną niecodziennego, orientalnego uroku, wyjęła delikatnie dwie długie szpile, utrzymujące jej fryzurę w formie misternie ułożonego koka. Długie czarne włosy opadły swobodnie na jej drobne ramiona. Odłożywszy ozdoby, dziewczyna sięgnęła do obszernej szafki pełnej wszelkiego rodzaju najdroższych pachnideł i kosmetyków. Zastanowiwszy się chwilę, wybrała kilka szklanych fiolek, po czym ułożyła je kolejno na półeczce umieszczonej ponad umywalką. Dobrze wiedziała, jakie zapachy najlepiej podziałają na mężczyznę, który wkrótce u niej zawita. Miała jednak niewiele czasu, jako że bal maskowy, w którym dopiero co uczestniczyła, odrobinę się przeciągnął. Zdążyła już odpowiednio przygotować mieszkanie, zadbała o jedzenie, odpowiednie rozmieszczenie świec i kwiatów i zawartość barku z alkoholami, oraz rzecz jasna nastrojowe oświetlenie. Udało jej się zmyć z powiek ciemnozielony cień, tak bardzo pasujący do jej czarnych, odrobinę skośnych oczu. Max wolał coś bardziej tradycyjnego, dla niego będzie lekki, jasny fiolet… Jeszcze tylko kilka minut… Pozostawało mieć nadzieję, że on się spóźni. Odkręciła kurek w kabinie prysznicowej, po czym pośpiesznie weszła do środka. Strumień gorącej wody natychmiast spłynął po całym jej ciele. Uśmiechnęła się na myśl o tej małej przyjemności, sięgając po jedno z wonnych mydełek leżących na wyłożonej drobnymi płytkami półeczce, mniej więcej na wysokości kolan. Po całym dniu pełnym wrażeń pragnęła zatrzymać tą chwilę dla siebie. Ze złością stwierdziła jednak, iż czas ją nagli. Przetarła więc gąbką zaparowany monitor wodoszczelnego terminala umieszczonego pod prysznicem, a następnie włączyła urządzenie. Wybrała odpowiednią pozycję z listy, na skutek czego na ekranie pojawił się widok wnętrza windy, którą można było dostać się do jej apartamentu. W środku jak zazwyczaj, ze znudzoną miną, opierając się o ścianę stał Richard, jeden z windziarzy pracujących w wieżowcu. Z tego co zdołała się o nim dowiedzieć, pochodził on z wielodzietnej robotniczej rodziny pochodzącej z najniższych poziomów Krakena. Awans społeczny i materialny związany z pracą windziarza był dla niego tak ogromny, że obecnie był w stanie całą swą rodzinę utrzymywać i do tego nie narażał przy tym życia. Obecnie zaś wycierał zakatarzony nochal w rękaw uniformu. Nagle jednak podskoczył jak oparzony i wyprostował się niczym struna. Drzwi do windy otworzyły się i wkroczył do niej oczekiwany przez Dolores mężczyzna. Zaprzestawszy na chwilę okrężnych ruchów dłoni, przy pomocy których nanosiła mydlaną pianę na uda, włączyła przycisk fonii.

- Witaj Richardzie, do Pani Dolores Yamato. - Powiedział Max rozluźnionym tonem.
- Się robi psze Pana. – Odparł windziarz, wciskając przycisk najwyższego piętra, po czym za pomocą wajchy umieszczonej nieopodal drzwi uruchomił windę. Kiedy drzwi się zamykały, poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki, nie mogąc jednak żadnej znaleźć pociągnął nosem po raz kolejny. Chwilę później podnośnik znalazł się na wskazanym piętrze. Richard niedbałym ruchem otworzył Maxowi drzwi. Ich oczom ukazał się krótki, dobrze oświetlony korytarz o ścianach oblepionych czerwoną tapetą z czarnymi wzorami na podobieństwo gadów o dość interesującym wzorze i podłodze wykonanej z parkietu, przykrytego pośrodku grubym, ciemnoczerwonym dywanem. Znajdował się tam także wieszak na ubrania, komoda, spore lustro i dwie wysokie lampy stojące. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi z ciemnego drewna, obok których znaleźć można było interfejs interkomu. Ponad nimi zawieszony został niewielki mosiężny symbol orła imperialnego.

Tymczasem Dolores, zakończywszy spłukiwać z siebie pianę strumieniem gorącej wody, przełączyła widok interkomu na swój przedpokój.
- Max, Kochanie… - Jej głos brzmiał niebywale uwodzicielsko. – Wejdź proszę, drzwi są otwarte.

Richard zostawił gościa na korytarzu. Zgodnie ze swoim zwyczajem pociągnął nosem, a następnie bezwiednie wytarł go rękawem. Przeklinając w myślach nieszczęście w postaci kataru i braku chusteczki przygotował windę do powrotu na parter. Nim drzwi się zamknęły zauważył jeszcze, jak Max wchodzi do kolejnego pomieszczenia.

Pokój gościnny Dolores tonął w półmroku, oświetlony jedynie blaskiem świec i kilku okrągłych lampek o kloszach w kształcie lampionu wykonanych z półprzezroczystej tkaniny, umieszczonych na półkach i niskim stoliku stojącym pośrodku pomieszczenia. W powietrzu unosił się przyjemny zapach suszonych, umieszczonych w dwóch misach, kwiatowych płatków. Na stole można było zauważyć podgrzewany od spodu przy pomocy kilku niewielkich świec półmisek, z którego również wydobywał się interesujący, tym razem pobudzający kubki smakowe zapach dobrze przyprawionego mięsa. Wokół stolika Dolores porozkładała kilkanaście poduszek, by można było wygodnie się na nich ułożyć podczas jedzenia, a może i innych przyjemności. Przy jednej ze ścian umieszczony był dobrze zaopatrzony barek, zaś na ścianach pełno było malowideł ukazujących wspaniałe krajobrazy rajskich planet, zachody słońca, łąki i bambusowe zagajniki.

- Tygrysku odpręż się i nalej sobie czegoś do picia. Za chwilkę do Ciebie wyjdę, jestem jeszcze w kąpieli. – Tym razem słodki i delikatny głos dziewczyny rozległ się z głośnika zainstalowanego w pokoju. – Czuj się jak u siebie…

Juan Aesteban Ramirez el Rioja
Podkład dźwiękowy
Powietrze drżało, wypełnione dźwiękiem potężnych piszczałek ogromnego instrumentu. Miechy misternie wykonanych organów pracowały na najwyższych obrotach, tłocząc powietrze do rezerwuaru, skąd wędrowało ono dalej, zamieniane w melodie, wykonując wolę zręcznych palców Juana wędrujących po manuale. Począwszy od mrożącego krew w żyłach wstępu, mocnego, niskiego uderzenia, rozpoczynającego skomplikowaną, intrygującą melodię, mimo braku oczywistej treści przekazującą swoistą opowieść i rozbudzającą wyobraźnię. Dłonie Juana wędrowały po licznych klawiaturach manuału, coraz to bardziej komplikując melodyczną intrygę, przeciskając przez piszczałki nuty szarpiące duszę i doszczętnie niszczące spokój ewentualnych słuchaczy. Wydawało się już, że melodia staje się łagodniejsza, przechodząc delikatniejsze takty. Krótka chwila ciszy obiecująca ukojenie została jednak brutalnie przerwana kolejną porcją misternej kakofonii dźwięków. Utwór stał się mroczniejszy, jakby przez tą melodię organista chciał wyeksponować, wyrzucić na wierzch najciemniejsze i najbardziej skryte elementy swego jestestwa. Złowrogie nuty popłynęły z piszczałek odpowiadających za niższe dźwięki skali.

Tymczasem drzwi do sali, w której umieszczone były organy, otworzyły się z ledwie dosłyszalnym skrzypnięciem. Do pomieszczenia wsunął się Leopold. Z podziwem i należnym uznaniem spojrzał na starożytny instrument, wykonany z ogromną pieczołowitością. Drewniana szafa organowa przyozdobiona została płaskorzeźbami w formie tryptyku, przedstawiającymi Imperatora i jego świętych, wielkie imperialne zwycięstwa i najświętsze symbole. Każda z piszczałek wydawała z siebie czysty, szlachetny dźwięk, zaś cały instrument godny był katedry. Starszy człowiek, urzeczony melodią, która na powrót stała się bardziej dynamiczna, postanowił poczekać na podniosły i wspaniały finał utworu. Dopiero kiedy ostatnie dźwięki umilkły, zaś Juan, na którego czole dało się już zauważyć pojedyncze kropelki potu, odsunął dłonie od manuału, Leopold zdecydował się przekazać to, co mu polecono. Poskubawszy bezwiednie koniuszek siwej brody, złączył dłonie na piersi na znak orła imperialnego, chrząknął znacząco, by być pewnym że uzyska uwagę gospodarza.

- Szlachetny Panie Markizie Juanie Aestebanie Ramirezie el Rioja de Castilla… - Powiedział głośno, oficjalnym tonem, opuściwszy głowę zgodnie z etykietą. Nienawidził tego nazwiska. Okoliczności wymagały jednak, by zwracać się do siebie w sposób oficjalny. – Przybyłem szlachetnego pana powiadomić, iż przed kilkunastoma minutami miał miejsce zamach na czcigodnego Lorda Gubernatora Teodoriusa Bohra. Pragnę przy tym uspokoić, iż Lord Gubernator żyje i cieszy się dobrym zdrowiem. Pragnie jednak widzieć szlachetnego Pana w swoim gabinecie. – To rzekłszy, opuścił dłonie z klatki piersiowej i podniósł wzrok, by spojrzeć na swego rozmówcę.

Franc Mauler
Podkład dźwiękowy
Pompować… Pompować… Rzygać mi się chce od tego pompowania… - Myśli szeregowego Gebloha krążyły wokół jego aktualnych aktywności. – Sto… siedemdziesiąta… trzecia… pompka… zgodna… z zasadami… treningu… imperialnego… gwardzisty… - Wycharczał przez zmęczone gardło wykonując kolejne elementy ćwiczenia. Godzinę temu starałby się nadać swym słowom choć odrobinę entuzjazmu, lecz w swym obecnym stanie jedyne co mógł zrobić, to starać się zachować przytomność. Przed oczami zrobiło mu się biało, zaś w uszach dzwoniło, jakby właśnie znalazł się wewnątrz dzwonu krakeńskiej katedry imperialnej, a cała jego drużyna naparzała w ten dzwon kolbami swoich karabinów. Właściwie zaletą dzwonienia był fakt, że nie słyszał już nieustannego krzyku porucznika Maulera, który postanowił się dziś pastwić nad jego oddziałem. Większość z jego ludzi dawno już opadła z sił, za co spotka ich zapewne sroga kara z rąk, bądź z rozkazu porucznika. Gebloh nie był pewien, ale na chwilę obecną trzymał się chyba tylko on, szeregowy Karpiov i sierżant Ribaldis. – Pieprzone dzwony… - Pomyślał, kiedy strużka śliny zmieszanej z potem ponownie pociekła mu po brodzie, opadając w końcu na kamienną posadzkę placu ćwiczeń. – Pieprzony Mauler…- Ta myśl nasunęła mu się chwilę przed tym, jak jego ramiona stały się miękkie, zaś twarz powędrowała błyskawicznie na spotkanie gruntu. Nie miał już nawet siły zaskomlić, kiedy fale bólu będące skutkiem złamanego nosa wstrząsnęły jego czaszką. Zdołał tylko przechylić głowę na bok, by nie udusić się we własnej krwi, kiedy w końcu straci przytomność. Mętny wzrok spoczął na potężnej, stalowej bramie jednego z garaży będących częścią garnizonu. Zmęczone oczy, oślepione dodatkowo światłem reflektorów, zdążyły jedynie zarejestrować, jak przez otwarte wrota na plac wjeżdża Chimera przystosowana do transportu oddziałów piechoty.

Szeregowy Gebloh nie zdołał jednak zauważyć, że na całym placu zapanowało spore i niecodzienne jak na warunki Krakena, poruszenie. Z koszar wybiegło kilkudziesięciu uzbrojonych gwardzistów, którzy zgodnie z rozkazami swoich sierżantów zaczęli ustawiać się w drużyny i odliczać. Jedyną nieprzygotowaną znajdującą się na placu drużyną okazała się zupełnie wykończona przez Maulera grupa sierżanta Ribaldisa, z której przytomnymi pozostało jedynie dwóch żołnierzy, na których jeszcze chwilę temu Mauler zdrowo się wydzierał. Przerwało mu pojawienie się łącznościowca. Wybiegł on z budynku kwatery głównej, trzymając w rękach niewielki stosik dokumentacji. Na plecach ciążył mu spory bagaż w postaci przekaźnika komunikacyjnego i karabin laserowy klasy Locke.
- Panie poruczniku! Melduje się starszy sierżant Gabriel Utter. – Zatrzymał się przed Maulerem, stając na baczność i salutując. - Przynoszę rozkaz od Generała Hollmana. W dolnych sektorach wybuchły zamieszki, z którymi arbitratum nie daje sobie rady. Przyszła prośba o wsparcie. Sytuacja jest nagła i nie cierpiąca zwłoki. Z rozkazu generała niezwłocznie poprowadzi Pan kontratak. – Wyrzucił z siebie potok słów. Tymczasem jego wzrok z nielekkim zdziwieniem błądził po nieprzytomnych gwardzistach rozłożonych na środku placu.



Theodore Ridgver
Podkład dźwiękowy
Wykrzywiona morda kultysty pojawiła się dwieście kroków od Theodora. Ułamek sekundy później czoło pokrytej bliznami i wrzodami postaci naznaczyła dziura po promieniu laserowym wystrzelonym z karabinu Ridgvera. Dwie kolejne postacie pojawiły się w tunelu niemalże natychmiast, tym razem bardzo blisko, wyskakując niemal przed twarzą strzelającego mężczyzny. Kolejny strzał przeszył serce zakapturzonego mężczyzny, trzymającego nóż na gardle blondwłosej piękności, ubranej jedynie w skromny strój kąpielowy. Z drugiej strony wypadło trzech mutantów o szarych skórach napiętych do granic możliwości na potężnych, przerośniętych nieproporcjonalnie mięśniach, wielkich dolnych kłach sięgających nosa i nieludzko czerwonych oczach. Pierwszy z nich wziął zamach, by rzucić w Theodora granatem, a dwóch kolejnych zaczęło zbierać się do strzału. Trzy błyskawiczne pociągnięcia spustu i trzech przeciwników zostało pokonanych. Theodore mógł odetchnąć spokojnie. Tarcze strzelnicze powoli opadały i wracały na swoje miejsce. Kolejna bezbłędnie wykonana tura ćwiczeń. Dziś jeszcze nie udało mu się pobić swojego czasowego rekordu, choć tym razem był blisko. Na strzelnicy umieszczonej w garnizonie Gwardii Imperialnej, wraz z nim ćwiczyli gwardziści z 6 drużyny garnizonu krakeńskiego. Większość z nich była rekrutami i dopiero oswajała się ze swoją bronią. Nic dziwnego więc w tym, że na Theodora patrzyli z dużym szacunkiem i podziwem dla jego umiejętności. Przykładowo, taki pierwszy z brzegu, zajmujący tor obok, szeregowy Solarsky właśnie przedziurawił lewą pierś skąpo odzianej pannicy na tarczy z zakapturzonym kultystą, po czym jeszcze wysmażył w jej czole dwie bliźniacze dziury. O mutantach zapomniał… Obiadu nie będzie. Za to jeśli porucznik Mauler się dowie, w zamian na pewno nie zabraknie pompek.

Zaplanowane godziny ćwiczeń miały się już ku końcowi, kiedy w pomieszczeniu dało się słyszeć przeraźliwe zawodzenie syreny alarmowej. Czerwona lampy alarmowe umieszczone tuż przy suficie migały rytmicznie. Sierżant szóstej drużyny natychmiast wydał szereg rozkazów, na skutek których jego ludzie zabezpieczyli treningową broń, po czym pospiesznie odliczyli swój stan i skierowali się pośpiesznie w stronę wyjścia.
- Ruszać się, ślamazarne nieroby! - Sierżant nie przestawał drzeć się na swoją drużynę, nie szczędząc przy tym niewyszukanych przekleństw. – Jesteście jak ścierwojady z najbardziej śmierdzących bagien cuchnącego Tranch! Ruszyć dupy! Dziś czeka was prawdziwa walka i przelejecie krew w imię Imperatora! Szybciej! Szybciej!
Tego typu poruszenie nie mogło ujść uwadze Theodora.


Midian Blitz
Podkład dźwiękowy
Iskarion Kurtz, wierny sługa Inkwizytora Baradosa Jenoshenko działającego z ramienia Ordo Malleus zasiadał wygodnie w ciemnej loży przy stoliku jednej z najbardziej obskurnych knajp w Dzielnicy Dwojga Świątyń, położonej mniej więcej w centralnej części Krakena. Mimo, że jeszcze nic nie jadł, dłubał sobie wykałaczką w zębach, obserwując od niechcenia otoczenie. Był niezwykle bladym, wychudzonym osobnikiem o niebieskich oczach i krzaczastych białych brwiach. Zmarszczone czoło wieńczyła korona rzadkich, białych włosów, okalająca całą czaszkę. Czubek głowy akolity świecił błyszczącą łysiną, przecinaną miejscami zabarwionymi na czerwono bliznami, które wyróżniały się na tle siatki niebieskich naczyń krwionośnych widocznych pod skórą Iskariona na całym jego ciele. Z tyłu głowy miał zainstalowany rdzewiejący prostopadłościenny implant z ledwie widocznym wytłoczeniem w kształcie orła imperialnego i siateczką ochronną pod którą krył się pracujący wentylator, wydający z siebie jednostajne, ciche brzęczenie. Akolita odziany był w prostą szatę w barwie pożółkłej kości, na wierzch której naszyty został jeszcze ciemnoczerwony, prostokątny płat materiału z naszytymi inkwizycyjnymi insygniami. U jego pasa, obwiązanego kilkakrotnie wątpliwej jakości lnianym sznurkiem, można było zauważyć niewielki futerał na notatnik, bądź księgę i kaburę mieszczącą mały kompaktowy pistolet laserowy.

Iskarion się nudził. Teraz żałował, że przyszedł z tak wielkim wyprzedzeniem na umówione spotkanie, jednak nie tego, że uparł się właśnie na ten lokal. Obecnie, nie licząc pijaczka tracącego właśnie przytomność w kącie, nie było tu nikogo prócz starego, znudzonego barmana, i podstarzałej kelnerki, która wcale nie miała więcej chęci do życia. Wystrój knajpy znakomicie pasował do jej bywalców. Brudna, lepiąca się podłoga, rozpadające się stoliki i wszechogarniające tony kurzu. Ledwie działające oświetlenie w postaci kilku niestabilnie działających, gołych żarówek wcale nie polepszało wizerunku, podobnie jak spory szkielet ryby umieszczony nad ladą baru. Większość dużych ości była już nadłamana, a rybia głowa, jeśli kiedykolwiek była częścią szkieletu, dawno już odpadła i pewnie leży gdzieś na zapleczu. Tak… Gospoda Pod Zdechłą Rybą była idealnym miejscem na spotkania.

Kiedy Midian, o umówionej porze wszedł do lokalu, zastał barmana, który z głową opartą na dłoni siedział smętnie i przysłuchiwał się konwersacji Iskariona z kelnerką.
- A może pan w końcu coś zamówi? – Zapytała kobieta z wyraźnym wyrzutem.
- Głupia kobieta! Myśli, że swym natręctwem zmusi mnie do zamówienia zgniłych jąder kałamarnic albo innej trucizny, którą tu serwują… Ależ nie, ja jestem cierpliwy i poczekam. A może by tak z uśmiechem poprosić o szklankę wody, albo innego napoju, może wtedy się odczepi? – Iskarion podrapał się długim, brudnym paznokciem po brodzie, po czym kontynuował swój wywód. – Nie! Pewnie ta wredna torba napluje mi do napoju, kiedy nie będę spoglądał w jej stronę. To na pewno okropne babsko… - Kelnerka patrzyła na niego coraz bardziej się czerwieniąc. – Ocho! – Wykrzyknął Iskarion. - Już jej się ręce trzęsą jak raakatańska galareta, a ja jeszcze nie wyrzekłem nawet słowa! Swoją drogą zjadłbym trochę galarety… Ciekawe czy dają tu galaretę i z czego? Pewnie ze szczurów!
- Tak… To znaczy nie! – Kobieta przerwała mu w pół słowa.
- Co tak? Co nie? Przecież nic nie mówiłem! Chce mi namieszać w głowie! Ale będę uprzejmy, może jest niedorozwinięta, niedorozwiniętych trzeba traktować lekko, skoro już popełniło się błąd i nie ubiło za młodu. Powiem tak: Poproszę o galaretę. Albo nie. Zapytam z czego robią galaretę. No więc… zapytam. – Zrobił krótką przerwę, zupełnie nie zważając na fakt, że kobieta patrzy na niego jak na szaleńca od początku ich rozmowy i zdążyła się już odsunąć na sporą odległość. – Z czego robicie galaretę pytam?
- Z mięsa grochnali proszę pana. – Odparła kelnerka z wyraźnym zniecierpliwieniem. Miała ochotę odejść od stolika, jednak widoczne insygnia inkwizycji na szacie Iskariona pozwoliły jej podejrzewać, że może to być zły pomysł.
- Grochnale śmierdzą, przynajmniej z wierzchu. Ale galarety z nich nie jadłem. Zamówię! Albo nie… A co jeśli jest niedobra? Albo co jeśli ona kłamie i tak naprawdę robią galaretę z paskudnych jaszczurek i mówią że to z grochnali? Ale trzeba zamówić, bo inaczej ona sobie nie pójdzie. Zamówię! – Ponownie zrobił chwilę przerwy w swym potoku słów, po czym przemówił. – Poproszę o galaretę mówię! – W tym momencie jego wzrok padł na Midiana.

– A co on taki zmiętoszony, nie spał dobrze dzisiaj czy coś? – Powiedział Iskarion na głos, łypnąwszy okiem na oczekiwanego długo towarzysza. Tymczasem kelnerka spojrzała na Midiana, następnie na swego klienta, który w końcu raczył coś zamówić, po czym doszła do wniosku że lepiej zniknąć jak najszybciej z pola widzenia. Bała się, że jeśli kolejny gość będzie się zachowywał w ten sposób, zwariuje bezpowrotnie i nawet modlitwy do Imperatora nie będą w stanie jej pomóc. – Opis się zgadza, wysoki, szczupły, morda jak na zdjęciu. To ten! Jakoś mało sympatyczny, nie wiem czy nam się będzie dobrze współpracować. I się tak patrzy dziwnie, jakby człeka żywego, ubranego dobrze i kulturalnego nigdy na oczy nie widział. No nic, trzeba będzie ścierpieć to towarzystwo, wszak rozkazy to rozkazy. Będę uprzejmy, co nie stanie się wszak ujmą dla mej przebiegłości. Przywitać go należy. Tak przywitać, wskazać wygodny fotel i zachęcić by zamówił coś u tej krowy. Jednak nie nazwę jej krową, a słodką i wspaniałą damą. No więc… Pochwalony bądź w imię Imperatora Midianie Blitz mówię. – rzekł Iskarion, skłoniwszy się uprzejmie, przybierając na twarzy wyraz rozanielonego uśmiechu. – Zasiądź proszę ze mną w tej wspaniałej loży i pozwól sobie na chwilę wytchnienia zamawiając coś u tej słodkiej i wspaniałej damy.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 15-04-2010 o 03:50. Powód: Dodanie podskładów dźwiękowych
Raghrar jest offline