- Kochanie, jeszcze kanapki.
Mary Elizabeth Gardner z zadowoleniem wsadziła pokaźną torbę na siedzenie obok kierowcy nie zwracając zupełnie uwagi na zirytowaną minę Kathy i charakterystyczne przewracanie oczami. Znała charakter swojej córki i wiedziała, że zaabsorbowana czymś mogła w ogóle zapomnieć o jedzeniu, dokładnie jak jej ojciec. Jednak w przeciwieństwa do ś.p. pułkownika Josepha dysponowała jeszcze sporym zasobem życiowej zaradności i zdrowego rozsądku będącym niechybnie prezentem po matce. Świadomość tego faktu nieco uspokajała Mary Elizabeth, ale nie przeszkadzała jej ciągle marudzić.
- Nie podoba mi się, że jedziesz tam zupełnie sama. Drogi są dziś strasznie niebezpieczne i doprawdy nie wiem co Bill sobie myślał posyłając cię tam.
- Prawdopodobnie, że będę bezpieczniejsza niż kręcąc się pod fabryką. Oh mamo, wszystko będzie dobrze. To tylko stowarzyszenie religijne, które udziela sobie wsparcia. Wiesz mili, ciepli ludzie szukający pocieszenia w Bogu i modlitwie.
Katharine ucałowała poorany zmarszczkami policzek i zdecydowanie wsiadła do samochodu. Rzut okiem w lusterko boczne ujawnił jej jeszcze zafrasowaną kobietę, która kochała ją jak nikt na świecie. Kathy poczuła ucisk w sercu widząc swą matkę tak strasznie zniszczoną przez życie. A jeszcze niedawno była piękną młodą dziewczyną, a później kobietą wiodącą prym w dobrych domach Sacramento. Dopiero w ciągu kilku ostatnich lat przeobraziła się w staruszkę. Odganiając smutne myśli, które niczym muchy zaczęły brzęczeć w głowie dodała gazu, im szybciej pojedzie tym szybciej wróci i będzie mogła matce dotrzymać towarzystwa.
***
Korek ciągnący się na 104 był straszny, Kathy odchyliła dach i wachlowała się ociężale gazetą konkurencji „New Sacramento”. To w nim odlazła pierwszy artykuł na temat New Canaan (napisany notabene kompletnie amatorsko) i to on przedstawił jej fenomen pastora Martina, który sama chciała zbadać. I napisać soczysty, prawdziwy, łamiący charaktery, godny Pulitzera reportaż. A kto wie, może będzie pierwszą kobietą z tą nagrodą?
Westchnęła cicho oddając się marzeniom na co został by przeznaczona oszałamiająca kwota 10 tysięcy dolarów.
Ze słodkich snów wybił ją kierowca ciężarówki jadący z naprzeciwka, który zatrąbił i głośno skomentował jej niewątpliwe wdzięki. Potraktowała go gestem, który niewątpliwie przyprawił by o zawał jej matkę i skręciła w boczną dróżkę. Miała zamiar wyminąć cały ten zator wyjechać prosto na Los Angeles. Nie to, że po raz pierwszy spotykała się z zainteresowaniem płci przeciwnej. Gibka sylwetka, rude włosy, śliczna buzia to było aż nadto dla mężczyzn. No i nie można zapomnieć o brązowych oczach w kolorze brandy jak to zwykła określać ta szuja, James. Wtedy jakoś nie interesowało ją skąd tak dobrze określa barwy trunków, no, ale jak człowiek młody to głupi. I to nic, że to młody odnosiło się zaledwie do zeszłego roku, kiedy wkrótce miała stać się panią Sandersonową. Chwała niebiosom, że uchroniły ją od tego strasznego losu. Aż się wzdrygnęła w swoim Fordzie A (pierwsze szaleństwo finansowe od śmierci taty) i z ulgą wyjechała na krajową 34. Droga tutaj była nieomal pusta i miała szczerą nadzieję dotrzeć przed zmrokiem do New Canaan i zająć czymś gorącą głowę.
***
Dojechała już o zmierzchu, w tej dziwnej godzinie, kiedy dzień przechodził w noc. Wolno sunęła autem przez opustoszałe ulice szukając kogokolwiek kto będzie w stanie wskazać jej motel. Czuła się wykończona i marzyła tylko o kąpieli i ciepłym łóżku.
Zakręcała właśnie koło drewnianego kościółka, gdy rozpoczęło się piekło. Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie odbijając się w rozszerzonych z przerażania oczach Kathy. Wydawało jej się, że ktoś uciekł między budynki, ale zanim odwróciła głowę przeraźliwy krzyk dobiegł od przodu. Prawdopodobnie z plebani wybiegł mężczyzna w nocnej koszuli z straszliwymi poparzeniami i padł, ledwie trzysta metrów od jej auta. Nie zastanawiając się wiele wyskoczyła zostawiając otwarty samochód i rzuciła się do ofiary.
- POMOCY! POMOCY!
Jej wrzask przebił się przez trzaskanie ognia, a ona sama skupiła się na rannym mężczyźnie.