Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2010, 15:46   #8
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Claude nie był wielkim miłośnikiem balów, tancerz z niego był przeciętny, a i obcowanie z towarzyską śmietanką Francji nie bawiło go jak ojca. A jednak wracając z hrabianką Pelletier do operowej sali czuł swoistą niecierpliwość. Marjolaine miała w sobie coś intrygującego, coś co podrażniło ciekawość de Bernières. A nawet jeśli flirt ze strony damy był jedynie żartem, to i tak żart owy kapitanowi się podobał i nie miałby nic przeciwko, gdyby się jeszcze jakiś czas przeciągnął.

Tymczasem jednak Claude'owi przeciągał się występ Farinelliego. Hrabianka miała rację w swych słowach złośliwych, że myśli de Bernières obracać się będą wokół spraw zgoła innych od artystycznych. Pewne napięcie w postawie swego syna nieomylnie zauważył markiz i nie omieszkał tego szeptem wytknąć:
-Synu, widzę, że wzrokiem po sali błądzisz zamiast na scenę zważać. Czy coś cię trapi?- Francois na pewno umiałby swym słowom nadać szczery wydźwięk, nie silił się jednak na to kpinkując z potomka.
-Ależ skąd, Mój Ojcze- zaprzeczył odruchowo kapitan.-Najwyraźniej nawyki ze służby rzutują na me zachowanie. Straż powinna być czujna i się rozglądać.
-Od rozglądania się masz podwładnych synu- zauważył markiz.-Przypuszczam, że to sprawy zupełnie prywatne twe myśli zaprzątają. Czyżby hrabianka du Niort zdążyła zawrócić ci w głowie?
-Wiek już u mnie nie ten, bym rozum dla kobiety tracił- Claude uciął spekulacje ojca, choć sam nie mógł w pełni w swe słowa uwierzyć.
-Skoro tak twierdzisz- bez przekonania rzekł Francois- tedy skup się na występie, drugiej okazji usłyszenia mistrza Farinellego możesz już nie mieć.

No tak, markiz już zdążył przyjąć pozę wielkiego znawcy opery i operowych artystów. Zapewne też tą wydumaną wiedzą chwalił się w trakcie przerwy, choć gdyby nie Claude nawet nie wiedziałby czyjego autorstwa to koncert, o imieniu głównego śpiewaka nie wspominając. Ale markiz taki już był i dobrze mu to służyło.
Miał też jednak trochę racji. Kapitan i tak nie miał wpływu na długość przedstawienia, równie dobrze mógł więc cieszyć się muzyką. Orkiestra dawała z siebie wszystko, co zresztą było słychać, nie chcąc zostać zupełnie zaćmioną blaskiem Farinellego. Pozostali śpiewacy również starali się ze wszystkich sił, nie co dzień przecież można występować przed samą królewską parą. Efekt był na tyle spektakularny, że w końcu Claude zdołał skupić się na operze, a gdy już tego dokonał koniec koncertu nadszedł zaskakująco szybko. Jeszcze bardziej zaskakujące było jednak dla kapitana to, że po finałowym fortissimo poderwał się z miejsca i zaczął bić gromkie brawa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0PNqZjZUfY0[/MEDIA]

Może było to wywołane owczym pędem, wszak większość obecnych na sali robiła to samo? A może po prostu de Bernières w trakcie swojej służby w Luwrze przesiąkł choć pierwiastkiem artystycznej duszy? Mało prawdopodobne, ale zawsze...
Entuzjazm mężczyzny powoli jednak ulatywał, odganiany przez chęć ponownego spotkania hrabianki Pelletier, za to burza oklasków irytująco się wydłużała. Jedno uniesienie kurtyny- z pewnością zasłużone, koncert był niebywały. Drugie- z tym wciąż Claude nie miał problemów. Trzecie powodowało drobne pieczenie klaszczących dłoni, zaś siódme już naprawdę wkurzało. Gdyby nie Francois, który co jakiś czas dawał synowi kuksańca, kapitan pewnie opuściłby już salę.

(...)

Na szczęście wszystko ustało za dziesiątym razem i publiczność mogła wyjść do foyer. Czy też raczej musiała, ceremoniał był nieubłagany i de Bernières doskonale o tym wiedział. Już po chwili tłum arystokratów zaczął się rozchodzić i przeciskać chcąc ustawić się tak korzystnie, jak tylko pozwalała na to czyjaś pozycja. Wszak wystarczyło choć przelotne spojrzenie króla, by jakiś markiz puszył się potem przez miesiąc imaginowanymi względami u głowy państwa.
Claude w tym całym tłumie rozdzielił się ze swym ojcem, który niechybnie mimo dostojnego wieku gdzieś tam mocno pracował łokciami by wysforować się jak najbliżej trasy, którą iść będzie królewska para. Kapitan nie miał takiego parcia do uznania, swoje miejsce znalazł więc dość późno. A mimo to przypadek sprawił, że stał niedaleko Marjolaine, której nie omieszkał posłać szczerego uśmiechu. Claude musiał przyznać sam przed sobą, że był trochę podekscytowany zbliżającym się balem. Ciekawe czy jeszcze pamiętał kroki dworskich tańców? Minęło już przecież parę lat od kiedy uczęszczał na bale madame Pompadour.

Rozmyślania przerwały jednak trąbki oznajmiające nadejście króla i królowej. Kapitan de Bernières wyprostował się niczym struna, jak na dobrego żołnierza przystało. Chwilę potem herold oficjalnie już ogłosił to, co zapowiedziały trąbki i wszelkie szepty na sali ucichły. Ludwik XV wraz z małżonką dumnie wkroczyli między szpaler możnych Francji, w ślad za nimi szła naturalnie rodzina królewska i najwyżsi dostojnicy, wszyscy honorowani głębokimi pokłonami.

Claude długo jednak w swym pokłonie nie wytrwał.

Wersalska straż na pewno przeprowadzi dochodzenie mające znaleźć winnych niewybaczalnego przeoczenia. Straż przyboczna króla w najlepszym wypadku zostanie zdegradowana, ale prawdopodobniejszym jest, że zgnije w jakimś lochu. Czas na karanie odpowiedzialnych ludzi przyjdzie jednak potem...
Wszystkie mięśnie w ciele kapitana de Bernières napięły się jak postronki gdy tylko zobaczył czarną postać rzucającą się ku władcy. Krew uderzyła mu do skroni, serce zaczęło bić jak oszalałe gdy przez salę rozległ się krzyk królobójcy:
-Giń tyranie !
Adrenalina krążyła już po całym ciele Claude'a, gdy zabłysnęła zdradziecka stal, a kapitan pokonywał pierwsze metry dzielące go od króla.
-Padnijcie Panie!- wrzasnął skacząc na szalonego młodzieńca mającego czelność napadać na władcę Francji.

Później świat zwolnił swój bieg. Jego Wysokość, choć zaalarmowany, nie zwykł wysłuchiwać rozkazów i na podłogę się nie rzucił by życie swe ratować. Zamachowca za to spłoszył krzyk de Bernières. Zawahał się przez krótką chwilę. Ostrze sztyletu zastygło w ruchu, gdy ubrany na czarno mężczyzna odwrócił się w kierunku kapitana. Gdyby tego nie zrobił, dopiąłby swego. Zabiłby Ludwika XV. Brak zimnej krwi wszystko jednak udaremnił.
Claude wpadł na niedoszłego mordercę i powalił go na ziemię. Gdzieś wkoło nich zaczęły rozlegać się piski kobiet, otępienie zmieniało się w poruszenie. Zamachowiec szarpnął się pod ciałem kapitana, próbując się wyswobodzić. Na ślepo próbował wbić sztylet w ciało mężczyzny, który udaremnił jego plan. Claude nie miał broni i był w sytuacji niekorzystnej, lecz zadziałały instynkty. Brudna sztuczka, której nauczył go pewien Polak w Austrii- kapitan uniósł głowę i z impetem uderzył czołem w nos młodzieńca. Chrupnęła chrząstka, polała się krew. Zamachowiec przestał się rzucać, lecz de Bernières nie poprzestał na jednym ciosie. Uniósł się na kolanie i uderzył prawą pięścią w twarz leżącego pod nim człowieka. Raz, drugi, trzeci aż ten nie stracił przytomności.
Panujący już wkoło harmider wdzierał się do uszu Claude, gdy ten odwrócił się w stronę króla.
-Czy nic ci się nie stało Mój Królu- zapytał odruchowo, choć władcy nic się nie zdążyło stać. Pytanie takie powinien raczej kierować do siebie, bo choć nie widział tego i nie czuł z powodu adrenaliny, jego lewy bok krwawił barwiąc jego błękitny mundur świeżą czerwienią.

Zaraz też z całej sali zbiegli się strażnicy, najwyraźniej dopiero teraz gotowi eskortować władcę. Gdyby to zależało od de Bernières wszystkich wywaliłby na zbity pysk, a tych którzy byli najbliżej króla postawiłby pod sąd. Ale że nie zależało, to jedynie wstał z podłogi, a raczej chciał wstać. Powstrzymał go bowiem jeden z niewydarzonych strażników, niższy zresztą rangą od Claude'a, który miał zamiar z miejsca go opieprzyć. Tyle tylko, że został uprzedzony.
-Kapitanie, krwawicie- oznajmił strażnik.

-Nonsens, to nie moja kre...- de Bernières nie dokończył jednak, bowiem zauważył rozszerzającą się na jego mundurze szkarłatną plamę. Z miejsca zrobiło mu się słabo. Rana jeszcze nie bolała, ale pozostawało to już tylko kwestią czasu. Stojący przy nim mężczyzna zakrzyknął na służbę i chwilę później Claude został wyprowadzony z foyer.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 17-04-2010 o 17:47.
Zapatashura jest offline