Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2010, 22:17   #1
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[DnD 3.0 FR] W interesie Thay i własnym

W interesie Thay i własnym
Rozdział I



...gdzieś w Thay, późnym wieczorem

Sędziwy już mężczyzna rozsiadł się na wiklinowym fotelu który zatrzeszczał pod jego ciężarem. Pokój dzienny, był o tej porze oświetlony jedynie ogniem trzaskającym w kominku przed magiem i dwoma lampionami po obu stronach pokoju, okna zasłonięte grubymi, iszyckimi zasłonami nie wpuszczały nawet światła nocnego niebia, w pomieszczeniu panował ciepły pół-mrok. Z jednego z cieni który skrywał drzwi do holu wszedł do salonu sługa, mentalny niewolnik zakuty w obrożę dominacji kontrolowanej przez starca-właściciela. Jeden z wielu służących w tym domu, jeden z tysięcy niewolnych w Thay. Tępym spojrzeniem wbijał się w tacę z parującą zawartością starając się nie uronić ani kropli, Gorm przyjmował codziennie litry wywarów na swoje dolegliwości, ale zawsze znalazł jeszcze trochę energii by ukarać nieudolną w jego oczach służbę. Magia, tak w przypadku jego jak i większości thayskiej magokracji, od wieków walczyła z upływem czasu czarostwem, alchemią i przedmiotami- jednak cielesna powłoka zawsze w końcu osiągała swoje limity. Tak krucha i tymczasowa, niedoskonałe naczynie. Niewolnik przebrany na czas pracy w galowy strój służby ostrożnie położył tacę przed swym mistrzem po czym wrócił do cienia z którego przyszedł, równie melancholijnie. Mag podjął ze stolika przy fotelu kulę z kryształu, która leżała tam już wcześniej i rysując palcem symbole na przedmiocie jął tkać zaklęcie. Inivis respis... otuan otuis e sikstis.. -szepty były ledwie słyszalne lecz wyraźne, jakby nie tylko Gorm szeptał frazy- caladadasis woca n'voca... Kula drżała lekko w jego dłoni podczas inkantacji, gdy skończył ostatnią formułę wyskoczyła z jego rąk turlając się wprost do ognia kominka gdzie zniknęła w ognisku. Płomienie oszalały, coraz większe języki pięły się po ścianie w nienaturalny sposób pożerając kolejne metry powierchni, pokrywając po chwili całą ścianę na przeciw stoicko spokojnego Yertonga rozpartego w wilkinowym fotelu. Ściana ognia uspokoiła się, przez płomienie prześwitywał jakiś obraz jakby ogień strawił całą ścianę na wylot w te kilka chwil, połączenie stabilizowało się, żółto-czerwone barwy nikły rozpuszczając się w plamy innych kolorów, formujących obraz projekcji. Po chwili Gorm Yertong nie był już sam, w gabinecie po drugiej stronie ściany ognia w identycznym wilkinowym fotelu siedział mężczyzna.
-Zulkirze Druxiusie. -starzec skinął głową pierwszy, hierarchia w Thay była żelazną regułą.
-Tharchionie Yertong..., jak się miewasz Gormie? -dodał już mniej oficjalnie- Co to za mikstury spożywasz o tej porze? -Mag po drugiej stronie podchodził pod czterdziestkę- z wyglądu, Gorm wiedział, że Druxius Rhym liczył sobie lekko półtora wieku. Ubrani w te same szaty z aksamitnej czerwieni wyglądali jak lustrzane odbicia, efekt magicznej projekcji, z wyjątkiem twarzy.
-Nie narzekam, to herbata tylko, dla przyjemności. Nic więcej. -zapewnił fałszywie starzec sięgając po filiżankę. Okazywanie słabości nie leżało w jego naturze.
-Rad jestem. Problemów z pamięcią też pewnie nie masz -dodał, można by pomyśleć, złośliwie- Pamiętasz więc Reigtana, którego wysłaliśmy do Teziir..
-Pamiętam, czy są jakieś wieści od niego? -Gorm puścił złośliwość mimo uszu, kontynuował dialog odsuwając od ust brzeg porcelany.
-Są: wysłannik nie żyje. Jego manifestacja zniknęła dziś rano, na pewno nie żyje. Misja z jaką się tam udał wymaga nowych środków..., wyższych umiejętności. Zajmiesz się tym. -polecenia wydawał spokojnie, ale bardzo stanowczo przez poważną barwę głosu.
-Proponujesz wysłać kolejnego?
-Kwestionujesz moje polecenia Tharchionie? -mimo oczywistej groźby Rhym nadal brzmiał zimno i obojętnie- Czy może mam ci przypomnieć, że sprawa ta leży w twoim osobistym interesie...

***


Mistrz Nefarius Izelhower, wprawny mag oczarowań i podróżnik, rodowity Czerwony Czarnoksiężnik, mieszkał w okazałym domostwie blisko centrum stolicy Thay. Razem z żoną i służbą spędzał czas na badaniach i życiu osobistym, beztrosko i bezpiecznie od kilku lat nie opuszczając swego dobytku na dłużej niż godziny. Czasy wojaży spędzone na pertraktacjach w interesie Thay, poszukiwaniach na własną rękę i walce o chwałę i potęgę minęły dawno temu razem z młodością, zmieniło się podejście do życia, zmieniło się życie. Nie to, że nie miał siły, brakowało mu jednak motywacji do tego wysiłku- wraz z upływem lat zyskał znaczną pozycję i możliwości manipulacji a-personalnej. Spraw ważnych, wymagających osobistego udziału z dala od stolicy los mu nie nastręczał od wielu miesięcy pozwalając na osobisty rozwój w domowym gniazdku. Ten dzień nie zapowiadał zmiany mijając wedle harmonogramu, a jednak ją przyniósł, pod wieczór.


...do widzenia mistrzu. - ostatni z protegowanych adeptów opuścił domową bibliotekę zostawiając Nefariusa z rozłożonym Ilnuminal Matis na pulpicie przed którym stał.
Nie zwrócił na niego uwagi skupiając się na tekście, którego dawno nie czytał i wydał mu się interesujący. Dojechał palcem do końca strony, odchrząknął, przebrał nogami i zamknął tomiszcze, które z piedestału przefrunęło na półkę i wpasowało się w lukę pomiędzy resztą księgozbioru. Spokojnie ruszył przez pokój do drzwi myśląc o obowiązkach jakie jeszcze dziś przed nim czekają i nieoczekiwanie zastygł w bezruchu. "Nie możliwe!" Pobiegł przez hol do schodów i na dół, w połowie ich długości obawy potwierdziły się. Czujka magiczna charakteru aktywowała się uruchamiając pułapkę przy wejściu, zwłoki wielkiego mężczyzny leżały wykręcone metr za progiem drzwi do domu. Tkając inkantację ruszył dalej w dół wyglądając intruzów, rzucił dominację w odwróconego doń plecami krasnoluda z toporem o szerokich, błyszczących dwóch ostrzach broni, zanim go zauważyli zauroczył wojownika rzucając go do walki przeciw jego własnym towarzyszom. Kości czarodzieja-agresora gruchnęły pod niespodziewanym ciosem w plecy, zauroczony krasnolud stracił już element zaskoczenia, ale zlikwidował czaromiota i szybko znalazł się przy reszcie "gości". Sam gospodarz wrócił za balustradę schodów skupiając myśli na następnym zaklęciu.. Ignis de na.. płomienie formowały się w dłoniach, ...ignis mau denas, wyskoczył zza bariery celując w najbliższego napastnika. Opierający się o ścianę bard nie walczył, przyglądał się tylko rzezi kompanów. Nefarius wycelował w innego, parującego obustronny topór eks-kompana kapłana władającego masywnym buzdyganem i cisnął w niego miniaturowym meteorem. Cel trafiony takim pociskiem w odsłonięty bok zawył z bólu padając na ziemię, krasnolud już zajął się resztą po czym mag skierował go do barda. Wojownik ruszył w jego kierunku celując w niego okazałym toporem jednak grajek niewzruszony patrzył na maga dalej podpierając ścianę, w jego oczach było coś znajomego. Vvo'cus.
-Co wyprawiasz parszywcze? Intruzów do mego domu sprowadzając postąpiłeś nierozważnie, bardzo lekkomyślnie i spotka cię kara Vvo'cusie. -kontrolowany przez niego krasnoludzki wojownik zamachnął się do ciosu swą straszliwą bronią.
Bard zatrzymał mistrza gestem i zabrał głos póki jeszcze była ku temu okazja.
-Chwilę mój Panie, chwilę daj mi a wyjaśnię.. -widząc przyzwolenie w przymrużonych oczach maga kontynuował- Sam przecież wysłałeś Vvo'cusa na poszukiwania, Panie, pamiętasz?
-Nie kazałem Ci szukać nowych przyjaciół, a wiedzy. Jaką wiedzę mają te truchła na mojej podłodze?! -Nefarius tracił cierpliwość, kolejny raz dopelganger zawiódł go sromotnie, jego życie traciło na wartości w oczach maga.
-Tą której szukasz Panie, której kazałeś mi szukać, w Tammar. Wampirze księgi, Panie. -twarz poety uśmiechnęła się niepewnie.
Wzrokiem Izelhower przeczesał pomieszczenie, czaromiot leżał zgięty na pokaźnym skórzanym tobole, to musiało być to.
-Nie mogłeś przynieść zawiniątka głupcze? Byłoby prościej, nie sądzisz? -Mistrz ruszył powoli w kierunku zwłok magika, nogą zsunął truchło z pakunku i schylił się poń.
-Vvo'cus nie wojownik, Panie, wiesz, że nie wojownik. Oni wojownicy. Oni na chwałę i zarobek udali się do krypt Tammar na polecenie władyków by wyrżnąć krwiopijce, Vvo'cus towarzyszył. Znalazł księgi w krypcie i mistrzowi chciał zanieść, ale elf nie pozwolił... -wskazał na krwawiącego z szerokiej rany przez plecy magika drużyny- zabrał księgi dla siebie, mistrza księgi zabrał, Panie.
-Więc przyprowadziłeś ich do mnie innym sposobem.. Nie doceniłem cię przyjacielu, dobrze się spisałeś. Byłeś mi pomocny i będziesz nadal, ty zachowasz życie. -Mistrz Nefarius przywołał go gestem, sługa usłuchał.
Stojący przez czas dialogu w zastygłej pozie krasnolud jakby wyrwał się z petryfikacji, zgiął się przerzucając ciężar topora nad głową, wbił go mocno w drewnianą podłogę tam gdzie przed chwilą przehlastałby muzyka na pół i puścił trzon. Zdjął rękawice i rzucił je niedbale na ziemię, powoli uniósł hełm ukazując starą już i pooraną bliznami twarz dumnego wojownika i sprawnie ściągnął migotliwą koszulkę kolczą z tarczą herbową, przedmiot kunsztowny i zapewne z rzadkiego metalu... po czym rzucił się na wystające z podłogi ostrze własnego topora. Nefarius i Vvo'cus ruszyli do gabinetu, gdy przeszli przez drzwi w holu pojawiła się służba, niewolnicy jęli sprzątać krwawą jatkę ze znacznym pośpiechem. Mistrz nie chciał by jego żona widziała co tu zaszło.

***

Shalia, łotrzyk i zabójczyni na usługach Złodziei Cienia z Athkatli, zdołała już zasłużyć sobie na uznanie mistrzów gildii wykonując szereg zleceń.. czy raczej wyroków w mieście pieniądza. Niedawno jednak opuściła metropolię, opuściła Amn. Podróżowała od wielu dni zostawiając za sobą Wybrzeże Mieczy i kierując się wgłąb kontynentu- nie dla przyjemności, a z pobudek zawodowych i choć nie wtajemniczono jej w szczegóły to wiedziała, że celem jest Czerwony Czarnoksiężnik. Dlatego podjęła się zadania, głównie dlatego. Przełożeni wyznaczyli miejsce i porę w których pozna detale, wyznaczyli jak zwykle precyzyjnie i tajemniczo: "Szaleństwo Giganta, za trzy dekadni od dziś, gdy zapłonie szczyt latarni w Teziir jej światło wskaże Ci drogę".


Kołysząc się w siodle i przesłaniając ręką oczy przed ostrym światłem przebijającym korony drzew mijała obojętnie grupę ludzi wznoszących modły przy przydrożnej kaplicy Loviatar. Zaskoczenie mieszało się z refleksją- zostawiła Teziir za plecami dobre pół godziny temu, czyli jakieś 5 kilometrów biorąc pod uwagę leniwe tempo, a pielgrzymi nadal nie znikali jej z oczu. "Co za bogobojna kraina to Smocze Wybrzeże"- cisnęło się na usta. O ile w samym Teziir pojmowała jeszcze cel i słuszność świątyń, kaplic i wręcz tłumy kapłanów i pielgrzymujących to tu, pośród lasu i dziczy było to dość dziwne. Te same myśli towarzyszyły jej też przy dwóch poprzednich przydrożnych kaplicach i ich adoratorach, które zdążyła już minąć od czasu opuszczenia bram miejskich. Nie pojmowała i wątpiła by mogła pojąć motywację zagorzałych czcicieli, skierowała więc uwagę na bliższe sobie zagadnienia.
Szaleństwo Giganta do którego się kierowała było karczmą w pobliżu Reddansyr i z tego co zasłyszała karczmą nietuzinkową co wiązało się bezpośrednio z nazwą przybytku. Owo Szaleństwo mieściło się bowiem w statku przewróconym do góry dnem, który z wód oblewających brzegi wyciągnął właśnie legendarny ogniowy gigant motywowany chęcią wygrania zakładu. Ot szaleństwo giganta. Pomijając już genezę, która była dla niej jedynie ciekawostką, zastanawiała się z kim przyjdzie jej się spotkać w sali tawerny i co usłyszy od wtyczki Złodziei na temat swojego zadania. Niecierpliwiła się. Nie była porywcza, nie narzekała też na nudę czy monotonię w swoim życiu i profesji, ale na okazję zaszkodzenia Czerwonym Czarnoksiężnikom czekała bardzo długo. Od odpowiedzi dzieliły ją już tylko godziny, słońce bowiem zbliżało się do zenitu, a trzy dekadni od wyjazdu z Athkatli mijały właśnie dzisiaj.
 
majk jest offline