Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2010, 21:23   #4
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Nefarius

Czarodziej przewracał kolejne strony księgi chłonąc kolejne wyrazy, wersy i akapity z pożółkłego papieru o zapachu śmierci. Wiedział lepiej niż Vvo'cus czym jest owa "Wampirza księga", którą sługa sprytnie sprowadził do Thay, prosto w ręce swojego mistrza. Doppelgangerowi ta wiedza mogła jedynie zaszkodzić w wykonaniu zadania, które Nefarius zlecił mu ledwie przed dwoma dekadniami zasłyszawszy od Franka, swego dobrego znajomego, że gdzieś w kryptach Tammar leży księga która z pewnością go zainteresuje. Tom ów nie był żadnym legendarnym almanachem mistrza Elminstera czy jemu równym magikom, nie był ani wyciagiem boskich mądrości spisanych przez kapłanów z woli panteonu Torilu, ani też kroniką zaginionych królestw z zaszyfrowanym położeniem skarbca. Był jedynie dziennikiem, dla Nefariusa- aż dziennikiem. Starannie prowadzonym i ilustrowanym przez autora, który nie szczędził czasu i pracy przy jego spisywaniu, było to zrozumiałe, w końcu czasu mu nie brakowało- miał całą wieczność. Przynajmniej tak mu się zdawało.

Nefarius zdawał sobie sprawę z tego, że wiedza skondensowana w księdze wymagać będzie tygodni studiów, może nawet miesięcy. Frank twierdził, że nieumarły Cas bada właściwości ludzkiej i wampirzej vitae i jej podatności na magię, magiczne modyfikacje i procesy. Że wampir nie szczędzi sobie trudu w eksperymentach uparcie szukając klucza do tajemnicy długowieczności zawartej gdzieś w czerwonych drobinkach. Chciał zabrać się za czytanie od razu, czekał wiele dni teoretyzując na temat treści, ale dzień miał się ku końcowi a i on opadał już z sił. Odesłał więc Vvo'cus'a na spoczynek do jego kwatery na parterze i sam również zamierzał zakończyć dzień przy boku małżonki w sypialni na piętrze by nazajutrz ze zdwojoną siłą zabrać się za analizy. Kierował swoje kroki przez hol by podążyć na górę gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Krótkie, acz skuteczne zaklęcie Perrsonas Resconito sondujące zamiary, które rzucił negowało jakoby byli to kolejni agresorzy. Służba Izelhowerów też już odpoczywała w pomieszczeniach niewolników i nie było sensu ich przywoływać skoro stał kilka kroków od drzwi. Mimo tego wolał być przygotowany niż zaskoczony, z szuflady kredensu który stał przy balustradzie schodów i którego jakimś cudem nie roztrzaskali dziś ci napastnicy wyciągnął różdżkę. Krótki, może 20 centymetrowy trzonek wykonany z drewna miał szarą metaliczną barwę, nakrapiany złotymi plamkami od strony chwytnej. Nie sprawiał wrażenia zabójczej broni, w zasadzie nie był nią- różdżka impulsu kinetycznego była jedynie szybkim pierwszym ciosem w razie niebezpieczeństwa dającym przewagę czarującemu. Gdy nacisnął zdobioną w liście klamkę i skrzydło drzwi uchyliło opuścił gotową do wymachu metaliczną pałeczkę, nie była potrzebna. Za drzwiami stało dziecko.



Na jego oko nie miał szesnastu lat jeszcze, był szczupły ale nie chudy, o skórze koloru hebanu i jeszcze ciemniejszych, kręconych jak wełna włosach. Może przywieźli go łowcy głów z Turmishu, może odsprzedał go innym handlarzom jego bogatszy pobratymiec calishyta, nie było to ważne w tej chwili. Mag wpuścił go przez próg. Chłopak miał na szyi obrożę jak wszyscy słudzy, a na ustach przepaskę skórzaną z dziurkami by mógł łapać przez nie powietrze. Symbol na obroży był Nefariusowi dobrze znany, tak jak właściciel posłańca, który tym znakiem sygnował swoich ludzi. Od kilku lat, a dokładniej od tzw. "Afery sługusów" która miała kilka lat temu miejsce wszyscy niewolni w Thay byli znaczeni w myśl zasady jawności posiadania. Wszedłszy do holu murzynek obrócił się do gospodarza i uklęknął na jedno kolano, położył coś na podłodze przed magikiem. Małą skrzyneczkę z wystającym, łamanym w "T" drucikiem. Chude, czarne palce zaczęły operować przy paczuszce, dało się słyszeć jakiś chrzęst mechanizmu wewnątrz, trwało to może minutę. Chłopiec odsunął się od urządzenia puszczając pokrętło które jednak trzymało się w pionowej pozycji, dopiero gdy gospodarz rzucił Revilis pakunek zawibrował i uruchomił się. Kilka kliknięć, metaliczne trzaśnięcie i szum wydobyły się z Puszki Dissena, kolejne dźwięki były coraz mniej mechaniczne by w końcu zmienić się w mowę ludzką. Słowa. Wiadomość.

"<z puszki wydobywa się odgłos kaszlu> ...witaj przyjacielu i z miejsca wybacz tą niewygodną metodę komunikacji, nie miałem czasu na nic bardziej cywilizowanego. Potrzebuję rozmawiać z tobą pilnie, byłbym rad gdybyś odwiedził mnie jutro około południa w mym domu. Pamiętasz jeszcze dom swego mentora Nefariusie, czy lata magi-komunikacji zatarły dawne wspomnienia? <głos zaśmiał się krótko by przejść w dużo dłuższy atak kaszlu> Będę Cię wypatrywał, nie każ mi długo czekać na siebie."

Shalia

Przyszła na miejsce spotkania wcześniej niż powinna, co prawda słońce już zniknęło za horyzontem, ale światło teziirskiej latarni jeszcze nie płonęło. Nie przeszkadzało jej to, nie dziś i nie tu, to nie Wybrzeże by martwić się o anonimowość na każdym kroku. "Mmmm..."- adorator którego przed chwilą spławiła musiał nosić ciężką sakwę przy boku, wino które przyniósł smakowało o niebo lepiej niż to co zaserwowano jej wcześniej. Zajrzała do kielicha i uśmiechnęła się mimowolnie, wystarczająco ciężką by zapłacić za nie rozcieńczanie trunku wodą. "Tak daleko od Athkatli, a zwyczaje za szynkwasem te same... banda złodziei." I chociaż w jej ustach brzmiało to groteskowo to miała świętą rację.

Godziny mijały jej na obserwacji gości Szaleństwa i popijaniu wina, które na jej wyraźne polecenie nie było już rozcieńczane. Klienci przychodzili, spożywali i wychodzili. Ludzie, pół-krwi elfy, kilkoro niziołków nawet się przewinęło przez próg lokalu, a każdy napełniał kiesę właściciela płacąc za jadło i napitek brzęczącą walutą. Może karczma miała swoją historię, może była nieco ciekawsza niż inne tego typu opowieści, ale sama tawerna -przynajmniej tego dnia- była jak wszystkie inne w Faerunie, może nawet nudniejsza. Nikt nikomu nie dał w łeb kuflem czy dzbanem, nie dobierał się żaden z gości do dziewek karczemnych, a i one same były jakieś ospałe i smutne. Czas płynął strasznie wolno.

Ściemniło się już dobrze za oknami, a to oznaczało rychłe spotkanie na które tu przybyła. Shalia siedziała po wschodniej stronie sali tak by mieć na widoku widnokrąg od strony Teziir, a przez duże okno powinna bez trudu dojrzeć światło latarni gdy na wieży nawigacyjnej rozpalą ogień. Niecierpliwiła się. Gestem w stronę służki zamówiła kolejny kielich, ta po chwili przyniosła napitek, a gdy odeszła odsłaniając skrytobójczyni widok na salę za oknem ukazało się wyczekiwane światło. Dokładnie pod świetlistym punktem siedział halfling, którego wcześniej nie widziała w karczmie. To musiał być jej człowiek. Najchętniej podbiegła by doń od razu, była na to jednak zbyt dobra. Odczekała jeszcze kilka chwil sącząc wino z cynowego kielicha po czym niespiesznie ruszyła w stronę okna upewniając się, że nikt z pozostałych gości nie zdradza niezdrowego zainteresowania jej osobą. Postawiła naczynie na stole przy którym siedział kontakt, odsunęła jedno z krzeseł i spoczęła na nim jakby nigdy nic.

-Witaj... Strzało. -zaczął konspiracyjnie.- Jestem Zab, reszty chyba się domyślasz.
Pokiwała twierdząco głową jednocześnie przyglądając się mu i interpretując- strój, twarz, mowę- wszystko co sobą przedstawiał. Twarz miał pociągłą, właściwie gdyby nie wzrost rzec by można, że to elf przed nią siedział. Brakowało jej tylko tej harmonii i szlachetności, twarz Zaba była bowiem raczej parszywa, zacięta i poorana bliznami. Turban na głowie i krótki miecz przywodziły na myśl piratów tak lubujących okolice Smoczego Wybrzeża, nie widziała jednak czy przy pasie miał sprzączki na linę asekuracyjną, nie zdążyła też zlustrować butów gdy podchodziła do niego wcześniej- od pasa w dół zasłaniał go stół za którym siedział.



-Jeśli nie masz nic przeciwko przejdę do rzeczy, nieco się spieszę. -widząc nieme przyzwolenie kontynuował- Twój magik nazywa się Reigtan i jest z tych magików w czerwonych płaszczach jeśli wiesz o czym mówię. Przypłynął sembijskim okrętem płynącym z Telflamm, który przed trzema dniami zacumował na przeładunek do portu we Wrotach Zachodu.
Zab był bardzo konkretny i wyraźnie dawał Shalii odczuć, że nie ma dla niej wiele czasu. Mimo tego zrobił dłuższą pauzę w sprawozdaniu, przymrużył powieki jakby chciał przewiercić rozmówczynię wzrokiem.
-I tu sprawa się komplikuje, oczywiście dla ciebie, moja droga Strzało. -uśmiechnął się odsłaniając paskudne, prawie bezzębne dziąsła- Ów Reigtan wyszedł na ląd z liczną obstawą, co prawda moje źródła twierdzą, że nie wszyscy byli jego ochroniarzami, ale to nic pewnego. Magik jak to oni mają w zwyczaju odwiedził po przybyciu innego magika w Teziir, niejakiego Helefoniusa, po czym z całą swoją kompanią wyruszył na Morską Basztę. Nie słyszałaś o Baszcie? -Zab momentalnie wychwycił dezorientację Shalii- Wybacz, zapomniałem żeś z daleka zjechała. Morska Baszta jest twierdzą, dokładnie na północ od Reddansyr, leżącą u samego brzegu Smoczego Morza. Nie, nie martw się to żadna warownia, jeno zameczek chociaż swego czasu sławetny. Dlaczego? A no dlatego, że jako jeden z nielicznych przetrwał rok 1368 Rachuby, który jak może słyszałaś był rokiem szału podmorskich bestii i w którym wiele portów i nabrzeżnych budowli legło w gruzy z tej morskiej furii. Pewno to takie gadanie tylko, ale gadają, że chroniła Basztę magia... czy magik... ja tam wiary temu nie daję. Ale do rzeczy, Reigtan wyruszył na Basztę ze swoimi ludźmi dwa dni temu, więc tam powinnaś go szukać. To chyba tyle jeśli chodzi o moją tutaj rolę, jeśli nie masz nic przeciwko będę się zbierał do wyjścia.
 
majk jest offline