Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2010, 00:04   #5
Amanea
Konto usunięte
 
Amanea's Avatar
 
Reputacja: 1 Amanea nie jest za bardzo znanyAmanea nie jest za bardzo znanyAmanea nie jest za bardzo znanyAmanea nie jest za bardzo znany
~ Strzało? To żeś sobie wymyślił. Szepcie, Cieniu, ale... Strzało? No dobra, może mniej oczywiste... - przebiegło jej przez myśl, gdy niziołek zaczął mówić. Wysłuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia. Pasowało jej to, że nie zwlekał z całą sprawą. Przynajmniej nie musiała się o nic dopytywać. Dobrego mieli tego informatora, nie ma co. Na samą myśl o tym, że w końcu dopadnie jednego z Czerwonych, błękitne oczy błysnęły złowrogo.
~ Baszta. Liczna obstawa. Będzie zabawa. Będzie mój.
Przechyliła kielich upijając łyk wina. Gdy Zab skończył swój monolog, kobieta prychnęła i wstała od stołu.
- Chyba nie mamy o czym rozmawiać... - powiedziała cicho, odwróciła się na pięcie i spokojnym krokiem wróciła na swoje miejsce. Była mu wdzięczna, cholernie wdzięczna, ale uznała, że najlepiej będzie pozornym obserwatorom dać jak najmniej powodów do łączenia ze sobą jej i niziołka. Rozsiadła się wygodnie na swoim krześle i zamówiła jeszcze jeden kielich wina. Jedna z dziewek spełniła jej prośbę, na chwilę przesłaniając widok na stół, przy którym siedział Zab. Gdy Shalia znów mogła spojrzeć w tamtą stronę, niziołka już nie było.
~ Całkiem profesjonalnie...
Popijając trunek, zaczęła obmyślać plan działania.

Opuściła karczmę w wyśmienitym humorze. Uznała jednak, że w takim zadaniu nie może jej towarzyszyć choćby najmniejsze zaćmienie powodowane przez alkohol czy cokolwiek innego. A wina wypiła całkiem sporo. To też postanowiła przełożyć wyprawę na kolejny dzień. Jakby nie było, gdyby ruszyła teraz, zaraz, nie miałaby nawet okazji przyjrzeć się tej całej Baszcie i musiałaby od razu wejść do środka. Podczas, gdy robota ta musiała być wykonana perfekcyjnie i czysto. Bez najmniejszego potknięcia, bez żadnego błędu. To nie był pierwszy lepszy magus o przerośniętym ego. To był Czerwony Czarnoksiężnik.
~ Cholerny, chędożony Czerwony Czarnoksiężnik...

Przed udaniem się na spoczynek planowała udać się na wieczorne zakupy. Potrzebowała trucizny. Nie wzięła ze sobą nic, uznając fiolki za zbędny bagaż. W zasadzie powinny jej wystarczyć same ostrza, ale uznała, że bezpieczniej będzie na wszelki wypadek pokryć stal czymś nieprzyjemnym. Zmierzała ku obrzeżom Reddansyr, do taborów utworzonych przez przejeżdżające traktem karawany. W samym miasteczku nie za bardzo mieli się gdzie zatrzymać, zatem nocowali tuż za zabudowaniami. Shalia obserwowała chwilę wozy i siedzących przy ogniu ludzi, po czym zbliżyła się bez zbytniego ukrywania swojej obecności. Szybko dostrzegła mężczyznę, który najwyraźniej wszystkim tu zawiadywał i przywołała go na bok skinieniem ręki. Spoglądał na nią podejrzliwie, niepewny co samotna niewiasta może robić przy karawanie sama o tej porze, poza oferowaniem usług cielesnych oczywiście. Ta zaś zupełnie na kobietę tego typu nie wyglądała. Ale w końcu podszedł.
- Potrzebuję jakiejś miłej trucizny. Nie do jedzenia, nie do wdychania, tylko do pokrycia ostrza. - wyjaśniła krótko i bez ogródek.
Właściciel karawany nawet się nie zdziwił. Najwyraźniej w tych okolicach takie potrzeby były czymś zupełnie normalnym. Mężczyzna skinął głową i - również wprost - zapytał:
- Co i ile?
Shalia uśmiechnęła się chłodno.
- Trucizny drowów pewnie nie masz. Błękitny winnis. Dwie fiolki. Dwieście pięćdziesiąt. - podrzuciła sakiewkę, w której miała już przygotowaną, wcześniej odliczoną kwotę.
Sprzedawca kiwnął głową i skierował się ku jednemu z wozów. Wrócił niebawem, niosąc w ręce dwie podłużne fiolki z gęstą, kleistą cieszą. Shalia wręczyła mu sakiewkę i wzięła towar. Odkorkowała jedną z fiolek i powąchała. Skrzywiła się nieznacznie, czując znajomy zapach. Zamknęła pojemniczek i wsunęła trucizny za pas, do specjalnie przygotowanych, wąskich kieszonek. Skinęła głową handlarzowi i wycofała się w cień.

Powróciła do Szaleństwa Giganta. Zapłaciła za wynajęcie pokoju i udała się do siebie. Wychodząc z sali w stronę kwater, obejrzała się przez ramię, lustrując wzrokiem pomieszczenie. Nie znalazła jednak niedoszłego adoratora. A szkoda. Miała wyśmienity humor, a od prawie miesiąca nie miała mężczyzny. To mogła być dobra okazja. Postanowiła jednak poczekać z tym jeszcze trochę. Udała się do swojego pokoju. Mała klitka z niewielkim oknem, łóżkiem, stolikiem i stojącej na nim misą z wodą. Nic więcej nie było jej w zasadzie potrzebne. Z ulgą zrzuciła zbroję, która stała się już niemal jej drugą skórą, po czym uwaliła się na łóżku. Broń położyła obok siebie, by w razie potrzeby móc po nią szybko sięgnąć. Nim zasnęła nawiedziły ją przyjemne obrazy zabijanego maga w czerwonych szatach. Obraz był nienaturalnie ostry i spowolniony. Dokładnie widziała jak wraz z krwią i ostatnim oddechem ucieka z niego życie. Nie mogła doczekać się jutra. Krwawe wizje zabrały ją w końcu do krainy snów.

Noc minęła jej spokojnie. Pozwoliła sobie spać do woli, więc wstała dopiero na krótko przed południem. Odświeżyła się nieco, korzystając z misy na stole, po czym zajęła się zakładaniem zbroi. Gdy wszystkie rzemienie były już dopięte, a pas z bronią także spoczął na swoim miejscu, była gotowa do drogi. Udała się jeszcze do gospodarza, by zamówić jakieś lekkie śniadanie i zakupić nieco suszonego mięsa na drogę.
~ To nieprawda, że najlepiej zabija się z pustym żołądkiem...
Skierowała się do stajni i osiodłała Groma. Dosiadła konia i ruszyła na północ tym samym leniwym tempem, w jakim przybyła do Reddansyr. Czuła jak świadomość zbliżającego się powoli, ale nieubłaganie starcia przejmuje kontrolę nad jej ciałem, wypełniając ją chłodnym spokojem. Nie liczyło się nic, co działo się dookoła. Żadne uroki przyrody, ćwierkanie ptaków, czy pięknie przebijające przez korony drzew słońce. Tylko ona i jej zadanie. Ona i jej cel.

Pewnie dlatego nie zauważyła ani nie usłyszała, kiedy nadeszli. Zagrodzili jej drogę, a było ich pięciu. Wpatrywali się w nią z obleśnymi uśmieszkami na paskudnych gębach. A ona tylko uniosła jedną brew. Przyjrzała się im uważnie. Wielcy, postawni.
~ Pewnie silni... - przeszło jej przez myśl - Czyli zero gracji.
Ten, który stał w środku, wydawał się znajomy. Prawie roześmiała się w głos, gdy przypomniała sobie wczorajsze popołudnie.
~ To przyszedłeś z kolegami? Głupcze...
Błękitne oczy wbiły się w każdego z mężczyzn po kolei. Zastanawiała się co planują. Zaczną do niej strzelać? Czy podejdą i spróbują zrzucić z konia.
~ Ah, dam Wam fory... - zsunęła się na ziemię, lądując miękko i bezgłośnie. Klepnęła konia w zad, posyłając go w najbliższe zarośla. Napastnicy dobyli broni. Zwykłe krótkie miecze, nic specjalnego. Liczyła na trochę rozrywki a dostanie tylko kilka prostych cięć do wyprowadzenia. Powoli, z charakterystycznym sykiem stali dobyła Błysku.


W drugiej dłoni pojawił się Piekielny ząb, którego jeden z oprychów mógł oglądać poprzednim razem. Zrobiła kilka kroków do przodu, a tamci od razu rzucili się na nią.
~ Prostaki...
Na atak pierwszego nawet nie zareagowała, miecz przeszedł bokiem o kilkanaście centymetrów. Drugiemu po prostu usunęła się z toru biegu na tyle szybko, że ten praktycznie przebiegł obok niej. Trzeci próbował ją oflankować, ale obróciła się w jego stronę w samą porę, by ostrze jego miecza spotkało się z klingą Błysku. Miecz błysnął błękitnym, magicznym światłem, pozostawiając po sobie rozmazaną smugę powidoku, a opryszek odskoczył jak oparzony, o mało nie upuszczając broni. Shalia pozwoliła sobie na cichy śmiech. W tym czasie dwa pozostali zaatakowali jej plecy. Przez krótką chwilę miała ochotę się z nimi pobawić i przenieść się za ich plecy, ale uznała, że szkoda zaklęć na takich patałachów. Skoczyła w bok i przetoczyła się po ziemi. A gdy wstała znów miała całą piątkę przed sobą.
~ Moja kolej.
Wpadła między nich, zupełnie nie przejmując się czy którykolwiek z nich zdoła ją trafić. Precyzyjnie wyprowadzone ciosy trafiały tam, gdzie chciała, by trafiły. Pierwszy zwalił się na ziemię z rozciętą tętnicą szyjną. Drugi, przebity na wysokości serca upadł wraz z trzecim, który poczuł Piekielny ząb w swojej nerce. Ledwie wyprowadziła te trzy ciosy, a dwa pozostali napastnicy zaczęli uciekać. Był wśród nich ten, który to wszystko zorganizował.
~ Tobie coś obiecałam poprzednio... - przemknęło jej przez myśl, Błysk wylądował na swoim miejscu u jej boku, a w dłoni pojawił się Moskit. Cisnęła sztyletem w plecy uciekiniera. Na jej oko dostał między kręgi, bo od razu zwalił się na ziemię. Ostrze zmaterializowało się w jej dłoni. Drugiemu pozwoliła uciec. Był chyba najmłodszy, więc może już więcej nie popełni błędów kolegi. Nie przejmując się trupami, ruszyła w zarośla na poszukiwania Groma. Nie odszedł zbyt daleko. Pogładziła go po chrapach i dosiadła ponownie, ruszając w dalszą drogę, jakby nigdy nic.

Po jakiejś godzinie zboczyła ze ścieżki i weszła w las, prowadząc za sobą karego konia. Szukała polany, na której mogłaby go zostawić, by nie zdradził jej obecności pod wieżą. Wiedziała, że zwierzę nie odejdzie, chyba, że coś naprawdę je przerazi. Dlatego nie zamierzała konia uwiązywać, by w razie potrzeby mógł ratować się ucieczką. Szkoda byłoby jej stracić takiego towarzysza, ale cóż... Nie ten, to inny. Gdy już znalazła odpowiednie miejsce, udała się w dalszą drogę do baszty. Kluczyła zaroślami, omijając najbardziej oczywistą drogę. Nie wiedziała, czy ktoś jeszcze ma do wieży przybyć, ale dawanie powodów do podejrzeń nie było najlepszym pomysłem. W końcu dojrzała Basztę, o której mówił Zab. Zaczęła krążyć i kluczyć po okolicy, by rozeznać się w terenie i wiedzieć, którędy najlepiej będzie się wynosić, gdy już załatwi sprawę. Po zakończeniu wstępnego zaznajamiania się z okolicą, znalazła sobie miejsce w zaroślach, które pozwalało jej obserwować Basztę, jednocześnie samej pozostając w ukryciu. Zamierzała poczekać, aż się ściemni...
 
Amanea jest offline