- Dzyń, dzyń, dzyń. Telefon uparcie dzwoni w kieszeni kurtki.
- Cholera znowu zapomniałam go położyć przy łóżku. –
Jess powoli zwleka się z łóżka.
- Która to godzina, i kogo niesie w niedziele rano.
Wyjmuje telefon który nadal uporczywie dzwoni. Ciocia Holly, mogła się domyślić, tylko ona pewnie już nie śpi o tej porze.
- Dzień dobry ciociu, już tak wcześnie na nogach?
- Kochanie, jak dobrze że już nie śpisz – jak zwykle ciocia odporna na jakikolwiek sarkazm, czasami
Jess się zastanawiała czy ona nie ma na niego wrodzonej odporności.
- Wiesz ze wujek nie lubi spać do późna, już poszedł po śniadaniu pielić grządki, dzwonie żeby Ci przypomnieć że w przyszła sobotę są urodziny wujka i robimy grilla, będzie twoja kuzynka z mężem i dzieciakami, babcia, kilkoro znajomych. Mam nadzieje że nie zapomniałaś?
- Oczywiście że nie i kupiłam nawet krawat który mu wybrałaś. – I butelkę whisky – dodaje w myślach.
- To dobrze, przyjdziesz z kimś, zostawić wolne miejsce przy stole? Twoja mama..
- Ciociu – J
ess warknęła ostrzegawczo.
- Dobrze już dobrze, do zobaczenia kochanie.
- Do soboty ciociu.
Ciocia Holly i wujek Harold od śmierci rodziców starali się zastąpić Jess rodzinę, z lepszym, bądź gorszym skutkiem.
Jess spojrzała tęsknie na łóżko i Maxa wylegującego się w pościeli.
Tobie to dobrze – pomyślała,
jedzenie podadzą, wodę naleją, pobawią się, podrapią po brzuchu i żadnych zmartwień wokoło. Spać, jeść, bawić się i czasami zwiać z domu żebym się pomartwiła.
Mrucząc sobie pod nosem o wyższości życia kota,
Jess poszła zrobić sobie poranną kawę, bez niej co rano słońce mogłoby nie wstawać.
Kiedy błogosławienny płyn zaczął rozpływać się po ciele,
Jess poszła wziąć prysznic.
Idąc w stronę łazienki ponownie usłyszała dźwięk dzwonka telefonu, no nie pomyślała, o czym mogła jeszcze zapomnieć.
To jednak nie była ciotka Holly.
- Kapitanie? – to dzwonił jej przełożony kapitan
Mac Nammara.
-
Jess jesteś potrzebna, za godzinę odprawa u mnie, zdążysz?
- Oczywiście, będę najszybciej jak tylko się da.
No i niedzielny leniwy poranek diabli wzięli – pomyślała jeszcze
Jess biorąc szybki prysznic.
Przelała resztę kawy do kubka turystycznego, nasypała jedzenia do miski dla Maxa i poszła do garażu po samochód.
Po drodze zajechała do cukierni po rogaliki, po głosie kapitana poznała, ze nie będzie to krótki dzień, a nie zdążyła nic zjeść przed wyjściem.
Uzbrojona w resztkę kawy i pudełko rogalików dla chłopaków weszła na posterunek.
Od progu odczuła że coś jest nie tak, zbyt dużo osób jak na niedzielny poranek, sprawa nie wyglądała najlepiej.
Weszła do gabinetu kapitana,
- Cześć
Walter, gdzie reszta?
- Cześć, pewnie w drodze, za chwile będzie szef.
Jess postawiła pudełko na stoliku i usiadła na swoim miejscu. Czekali, powoli zaczęli się zbierać pozostali. Kapitan
Mac Nammara zaczął już odprawę kiedy w drzwiach pojawił się
Clause, wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Przepraszam za spóźnienie, korki – wymamrotał i usiadł.
Kapitan rozdał akta sprawy i krótko streścił wydarzenia - Funkcjonariuszko
Kingston, wy zajmijcie się próbą sporządzenia wstępnego portretu psychologicznego sprawcy.
- Tak jest.
- Sądzę, że powinniśmy się podzielić na dwa zespoły. Pierwszy pojedzie na miejsce zbrodni. Zbada ślady i przesłucha świadków. - powiedział
Walter - Drugi zajmie się przesłuchaniem rodziny i znajomych
Chciałabym pojechać na miejsce zbrodni z
Marlonem – wtrąciła
Jess - niech nasz analityk sprawdzi w bazie danych czy nie było podobnych zbrodni na terenie stanów.
Odprawa dobiegła końca.