Spojrzałem na szefa
"Kutas"- przeleciało mi po głowie ale ugryzłem się w język zanim myśl przeistoczyłaby się w słowo. W kapitanie było coś czego nigdy nie czułem w trakcie rozmów z kimkolwiek. Respekt. Był dla mnie jak ojciec. Surowy , bezwzględny, stawiający poprzeczkę zawsze wyżej niż było w moim zasięgu. Potrząsnąłem głową by sprawdzić czy nadal boli. Bolała.
Kingston zawsze przyciągał mój wzrok. Gdy wychodziliśmy z odprawy spojrzałem na nią ciężkimi oczyma
-
Jess twój tyłeczek słodko wygląda w tych spodniach kociaku. Może skoczymy na coś mocniejszego kiedy skończymy na dziś?- rzuciłem i nie czekając na odpowiedź puściłem w jej kierunku oko i poszedłem w stronę windy.
Walter szedł ze mną. Nie przepadałem za nim ale mimo wszystko ufałem mu. Był cholernym pedantystycznym skurwielem i do tego wyglądał jak gej w tych wyglancowanych bucikach od Versaca. Szlag jak on mnie wkurzał samą obecnością!!!
Drzwi windy otworzyły się i weszliśmy do środka.
-Ani słowa
Walter. Tylko nic nie mów. Nie mam ochoty dziś się kłócić- powiedziałem zanim zdążył nawet na mnie spojrzeć. Chciałem by dalsza wędrówka korytarzami przebiegła w milczeniu.
Lustrowałem akta bo nie zdążyłem zrobić tego przy biurku. Mijaliśmy korytarze aż dotarliśmy do kostnicy. Kapitan miał rację. Albo puszcze pawia albo odreaguję na kimś. Tak czy tak adrenalina powinna zabić kaca.
-"Kutas!"-ponownie wspomniałem pieszczotliwie Szefa
W kostnicy nadal był ojciec ofiary. Ale właściwie nie zwróciłem na niego uwagi. Moje oczy spoczęły na aksamitnym tyłeczku
Star Moonlight
-Dzień dobry-powiedziałem z zalotnym tonem w moim głosie i uśmiechem na twarzy. Chciałem klepnąć ja w pośladek ale pohamowałem. I tak znów głupio się zachowałem bo ojciec ofiary na pewno nie miał "Dobrego dnia"
Wszedłem do kostnicy. Ciarki przeszły mi po plecach ale to nie ze strachu. Moje skacowane ciało było po prostu nadwrażliwe na bodźce zewnętrzne i chłód tego miejsca spowodował dreszcze.
Podszedłem do dyżurki w której siedział oficer
Tedyy. Tego gnoja też nie lubiłem. Zdaje się że nie wiele było osób które lubiłem.
Cytat:
Witam – cedzi Tedyy bez cienia uśmiechu. – Co tym razem?
I nim zdążyłeś otworzyć usta dodał:
- Formularze F-12 są tam – wskazał ciemną dłonią odpowiednią przegródkę stojącą na jego kontuaru.
Oczywiście. Formularze F-12. Procedura oględzin zwłok. Ich wypełnienie zajmuje zazwyczaj kilka minut. O ile, zważywszy na kaca, nie popełnisz pomyłki. Że też musiałeś trafić na tego fiuta – Teddyego.
|
-Cześć- warknąłem pod nosem- wezmę te formularze na górę, wypełnię a potem ktoś ci je przyniesie.
-Nie ma szans!- wręcz odwrzasnął- Albo je wypełnisz teraz albo nici z oględzin zwłok.
-No nie rób sobie jaj. Jest niedziela i nikt nie ma ochoty tutaj być wiec nie róbmy sobie pod górkę. Pokaż mi tą dziewczynę , zróbmy co zrobić mamy i nie będziesz mnie już dziś więcej oglądał. Co ty na to?- Zapytałem
-Formularz F-12.- wskazał przegródkę nie podnosząc oczu z nad raportu który wypełniał.- Przepisy to przepisy. To nie ja je wymyśliłem a jak ci się nie podoba to słyszałem że mają wolne etaty w Mc Donaldzie.- dodał złośliwie.
Więcej nie trzeba było by czarka goryczy przelała się i rozlała po podłodze.
Sięgnąłem za kontuarek, chwyciwszy go za fartuch przyciągnąłem do siebie. Ręką zahaczył o kubek kawy który rozlał się brązową cieczą po raportach.
-Posłuchaj mnie wymoczku. Miałem ciężką noc. Boli mnie głowa. Jest piękna niedziela którą mógłbym spędzić w łóżku ze szklaneczką, a ty mi utrudniasz. Zrobimy inaczej. Ja podpisze ci druk F-12 inblanko a ty sobie go wypełnisz w wolnej chwili. Co ty na to?
-PUSZCZAJ! - wrzasnął - Zgłosze to w wydziale wewnętrznym! To niezgodne z regulaminem! - wyrwał mi się i usiadł pospiesznie wycierając raporty chusteczką. - Żadnych wyjątków! F-12- powiedział jakby w zwolnionym tępie.
-Jak chcesz -powiedziałem spokojnie odwracając się w kierunku drzwi - ciekaw jestem tylko czy twoja żona wie jak to zabawiasz się z dziwkami w Klubie Cocakabana... Zaraz zadzwonię i ją o to zapytam.
-Co?! Skąd wiesz!? Czekaj?!- zmiękł a w kąciku moich ust zagościł uśmiech. - Ten jeden jedyny raz Grand! Słyszysz! Jeden raz!...