Wątek: Na Ratunek 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2010, 10:31   #9
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ogrom swojego błędu zrozumiał dopiero wtedy, gdy było zbyt późno na odwrót. Ani się obejrzał, gdy Ada – bez większego zażenowania – okrakiem usiadła mu na kolanach.
- Świnia – szepnęła wprost do jego ucha, gorącym oddechem unosząc włoski na karku mężczyzny. Dopiero po chwili zorientował się, że gorączkowy pocałunek ma drugie dno. Drugie dno w postaci na wpół rozpuszczonej tabletki ukrytej w zagłębieniu pomiędzy dziąsłem a policzkiem. Hrabina Lovelace nie zamierzała podróżować przez niezbadane terytoria sama.
Kantarydyna działa niemal natychmiastowo. A może to przedłużający się post obojga i rosnące między nimi od jakiegoś czasu napięcie zagrały pierwsze skrzypce?
Baronet bez dłuższego namysłu sięgnął ku guzikom na plecach jej sukni. Poddawały się łatwo. Zupełnie jakby dzieliły chęć z właścicielką. Tkana w kwieciste wzory tkanina sukni opadła z ramion kobiety odkrywając wcale pociągający dekolt. Wśród rozgorączkowanych uścisków, pocałunków i pełnych niecierpliwości westchnień, runęła kolejna linia obrony – gorset spadł na ziemię z cichym stukotem stalowych fiszbin. Nieduże, kpiące sobie najwyraźniej z praw grawitacji piersi rozkwitły tuż przed nosem baroneta. Jęknęła, gdy przez cieniutką tkaninę halki ustami objął jeden z jej sutków. Żądza, choć Ada nie sądziła by było to jeszcze możliwe, rosła coraz bardziej. Dawno już niczego tak nie pragnęła, niczego nie chciała tak bardzo jak spełnienia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że na miejscu Virgila mógłby się w tej chwili znajdować każdy. I że każda mogłaby zastąpić ją. Niemniej oto tych właśnie dwoje ludzi, w cudaczny sposób połączonych zupełnym brakiem kontroli nad własną rozbuchaną chucią zdzierało z siebie ubrania w tym właśnie pokoju. Bliskość przyglądającego się wszystkiemu portretu Olimpii Grisi nadawał sprawie dodatkowy pikantny posmak zakazanego owocu.
Na swoje usprawiedliwienie miała jedynie to, że on musiał co najmniej równie mocno jak ona.
Virgil uniósł się z krzesła, mocno podtrzymując Adę za pośladki. Nie było przecież takiej potrzeby, bo ciasno oplecione wokół jego bioder uda, w zupełności poradziłyby sobie bez asekuracji. Nie mógł jednak sobie odmówić. Zbyt długo zmierzali do od samego początku oczywistego rozwiązania, by teraz sobie czegokolwiek odmawiać. Wciąż całując, posadził ją na biurku. Gwałtownym ruchem ręki, hrabina Lovelace posłała w diabły wszystkie ukradzione z domu Somerseta mapy i plany. W tym samym czasie dłoń baroneta sprawnie wślizgnęła się pomiędzy fałdy spódnic i warstwy delikatnego batystu. Sięgnąwszy pomiędzy uda hrabiny, z najwyższym zadowoleniem stwierdził, że jest ona zupełnie gotowa. I że bardziej gotowa już nigdy nie będzie. Gdy z półprzymkniętymi powiekami oblizywał palec, Ada zdążyła pozbawić go spodni.
Ułapiwszy mocno biodra hrabiny, baronet wziął to, czego pragnął. A właściwiej to, czego pragnęli oboje.
Zbliżenie było gwałtowne. Tak gwałtowne, że miast zaspokojenia przyniosło ochotę na więcej. I więcej. I jeszcze trochę więcej...

Opamiętanie przyniósł poranek. Padający wprost na jej twarz promień słońca ukazywał ją w nowym, bardziej ludzkim świetle. Dopiero teraz dostrzegł dwie, biegnące wzdłuż jej pleców blizny. Jeżeli było w niej coś wzruszającego, to walka, jaką codziennie toczyła z samą sobą, by ukryć przed światem swój człowieczy pierwiastek. Obudziła się leżąc w dziwnej pozie na łóżku baroneta. Uśmiechnęła się krzywo, po kociemu, wspominając przećwiczone poprzedniej nocy z baronetem konfiguracje. Wycieńczone cielesnym maratonem ciało bolało okrutnie. Leki, które przyjmowała, by uczynić poranne bóle kości łatwiejszymi do zniesienia zostały w domu, a paregoryki w rezydencji Windermare'a zdawały się mieć niespotykane szerzej właściwości. Przeciągnęła się, wciąż naga, dobrze wiedząc, że Virgil jedynie udaje, że śpi. Niespiesznie pozbierała fatałaszki, po czym na kawałku leżącego na biurku papieru nabazgrała brzydkim pismem naukowca krótkie „Powóz odeślę niezwłocznie. A.”. Raz jeszcze rozejrzała się wokół i porozumiewawczo puściwszy oko do portretu Grisi, wyszła.

*

Siedząca w głębokim fotelu Augusta Byron King raz jeszcze uważnie przyjrzała się danym zapisanym na świstku, który nieledwie kwadrans temu wręczyła jej Mary. Udało się. Na złożonym na czworo kawałku papieru istniały dwa nazwiska. Niekoniecznie takie, które publicznie powinny występować razem. Powachlowała się papierem, dopijając jednocześnie resztkę bursztynowego płynu ze stojącej dotychczas na stoliku obok szklanki.
- Very well, moja droga. Bardzo mnie cieszy fakt, że nasza znajomość nie wywietrzała jeszcze panu Comptonowi z głowy. Spisaliście się. Mam nadzieję, że nie narobił sobie zbyt dużych problemów wyświadczając mi tę drobną przysługę?
- Nie, proszę pani. Powiedział, że właściwie przecież kajuta królewska rzadko bywa zajęta.
Siedząca w fotelu kobieta parsknęła gardłowym śmiechem. Wizja spędzenia osiemnastu dni w jednej, urządzonej po królewsku i wyposażonej w ogromne łózko kajucie w towarzystwie Virgila Windermare wywoływała między jej udami niezwykle przyjemne mrowienie.
- Warunki, że je tak nazwę *dodatkowe* pojął, tak?
- Tak jest. Cała załoga została zobowiązana do wyjątkowej dyskrecji.
- Świetnie. Idź już. A! I pchnij Tomasza z wiadomością dla służby Pana Windermare. Klaus podjedzie po jego bagaże około... dajmy na to ósmej, tak?


*

- Bosko – syknęła pod nosem, szybkim krokiem przemierzając odległość od zawracającego właśnie powozu a bramą wiodącą do zamkniętych od jakiegoś już czasu zakładów McKenziego. Jeśli Londyn jako całość nazywać można było ponurym, ta jego część z pewnością zasługiwała na miano upiornej. Miły ciężar nabitej broni sprawiał, że przemykająca pod murami lady Lovelace skrycie błogosławiła Samuela Colta. Dzisiejszego wieczora postanowiła zrezygnować z damskich fatałaszków na rzecz po stokroć wygodniejszego odzienia o męskim kroju. Krawcowa hrabiny przez lata współpracy zdążyła się już przyzwyczaić do dziwnych próśb chlebodawczyni, skutkiem czego Ada posiadała w swojej garderobie cała gamę inspirowanych męskimi strojów, które szczególnie upodobała sobie przywdziewać na okazję zebrań Błękitnej Pończochy. Tego wieczora sztywną klatkę gorsetu i delikatne koronkowe podwiązki zastąpiła skrojonymi blisko ciała spodniami i batystową koszulą. Spotkanie na które zmierzała nie należało do oficjalnych, toteż bez skrępowania odpuściła sobie oficjalny dress code. Całości dopełniała ciemnoszara tweedowa marynarka, jedwabny fular w kolorze indygo i ściągnięte na karku w węzeł włosy. Funkcjonalność funkcjonalnością, ale nie opuściłaby domu nie będąc pewną, że wygląda olśniewająco. Krążący w żyłach alkohol przydawał jej rumieńców.
Myśli jej zaprzątnięte były listem, który dzisiejszego ranka przybył z Ockham. Lady Lovelace wyjątkowo nie lubiła dostawać listów z Ockham. W ciągu ostatnich lat przestrzeń pomiędzy Adą a jej paranoiczną matką wypełniły rozliczne kłótnie. Tym razem punkt należało przyznać starej Auguście. Odprawienie z dworu w Ockham Johna Ruskina było błędem, który należało naprawić czym prędzej. Dosyć powiedzieć, że stara za równie bezzasadne uważała utrzymywanie nauczycieli języków takich jak francuski czy arabski. Na szczęście do powiedzenia miała mało, a kiedy pełniący rolę rozjemcy hrabia Lovelace wypływał w morze – jeszcze mniej. Pogrążona w gniewnych rozmyślaniach Ada omal nie wpadła na dziwnych jegomościów opuszczających w niejakim pośpiechu zakłady McKenziego. Schowała się za załom mocno już ukruszonego murka dokładnie w chwili, gdy przed parą męskich sylwetek w powietrzu cienka nitka błękitnego światła zarysowała coś na kształt drzwi. W rozbłysku Ada zauważyła coś, co wyglądało jak gałązki, wystające mężczyznom z miejsc, których o gałązki się nie podejrzewa. Nie wycelowała dokładnie. Nie wiadomo, co przeszkodziło jej bardziej – strach czy alkohol. Strzeliła jednak. Trafiony mężczyzna obrócił się w jej kierunku i mimo ciemności popatrzył jej w oczy. Wciągnięty w portal zniknął wraz z towarzyszem. Dopiero wtedy po kręgosłupie Ady spłynął nieprzyjemny dreszcz. Zamrugała, niepewna czy powinna wierzyć własnym oczom. Może była to jej podsycana domysłami i przypuszczeniami wyobraźnie, obficie podlana alkoholem? Tak, to musiało być to. Ludzie przecież nie znikają tak po prostu.
Gruntownie zbadała miejsce, w którym stali mężczyźni w poszukiwaniu jakiejś ukrytej klapy czy jakiegokolwiek rozsądnego wytłumaczeniu. Trawa w tym miejscu była wilgotna. Nie żałując skórzanych rękawiczek, Ada pomacała ziemię. Zapach był delikatny. Kojarzył się z czymś... sokiem brzozowym? Hm. Nie była pewna.

Nieco roztrzęsiona podniosła się z kolan i ostrożnie ruszyła ku budynkowi. Złorzecząc pod nosem Windermare'owi weszła do środka.
W kolejnych pomieszczeniach rozglądała się ostrożnie. Zła, że nie zabrała ze sobą żadnego przenośnego źródła światła, wpatrywała się w ciemność aż do bólu. Może byłaby i zawołała Virgila, ale wobec spotkania z dwójką gałązkowych, wolała nie ryzykować. Tamci mogli przecież wrócić. Ewentualnie mogli również mieć wspólników, z którymi wolałaby nie stawać oko w oko. Wzrok przyzwyczaił się jej nieco do warunków, jednak mózg dopominał się o szczegóły, nie tylko zarysy sprzętów. Coraz bardziej przestraszona i coraz bardziej zła na Windermare'a, potknęła się o coś i wyrżnęła głową w podłogę. Macając wokół na oślep, trafiła na przyczynę potknięcia – męską wysuniętą na środek pokoju nogę. Krzyknęła przeraźliwie, zupełnie odruchowo. Odpowiedział jej jęk. Trzęsącymi się z przejęcia rękami, z kieszeni wydobyła zapałki. Udało się za trzecim razem. W nerwowym świetle małego płomyka, rozpoznała twarz Virgila. Bez wachania wycięła mu policzek, po którym mężczyzna otworzył oczy.
- Bloody hell! Co się, u diabła stało?

Odpowiedź otrzymała dopiero wtedy, gdy pospiesznym krokiem opuszczali podwoje dawnej fabryki McKenziego. Wysłuchawszy w skupieniu relacji Virgila, spokojnym głosem oznajmiła
- Idziesz ze mną. Mamy na jutrzejszy ranek bilety na rejs do Ameryki. SS Great Western czeka na nas w Bristol.
Dwie przecznice dalej czekał na nich dyskretny dwukonny powóz, zupełnie nieokazały w porównaniu do lando, w którym Virgil zwykł był widywać Adę.
- Ufam, że twoja służba zapakowała Ci wszystko, co trzeba. Prosiłam o szczególne uwzględnienie map i planów Somerseta – powiedziała zwinnie wskakując do środka. - Nie dyskutujmy już o tym, tak? To się robi zbyt niebezpieczne, a ja za mało z tego rozumiem.

*

Następny ranek, choć nie był tym, który przynieść miał odpowiedzi, wprawił oboje w nieco lepsze nastroje. Pokład SS Great Western pod stopami dawał przynajmniej poczucie zmierzania we właściwym kierunku.
 
hija jest offline