Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2010, 22:05   #9
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Summer mrugnęła raz i drugi. Zastanawiała się czy nie potrząsnąć także głową, jednak uznała taki gest za nazbyt teatralny. Chłonęła ciszę jaka zapanowała po oddaleniu się Potomka przywódcy miejscowych Kainitów, jednocześnie próbując oderwać się od ogromu zaistniałego właśnie absurdu. Zachowanie wampira było… co najmniej dziwne. Choć należało raczej zakwalifikować je jako zupełnie oderwane od psychicznej stabilności. Oczywiście, zaczął ich rozmowę w sposób kulturalny, niemal szarmancki. Szkoda tylko, że zaraz potem okazał arogancję względem drugiej rozmówczyni, a następnie całkowicie porzucił wszelkie złudzenia uprzejmości, przechodząc na „ty” i otwarcie wydając przedstawicielce Ventrue polecenie stawienia się pośpiesznie w wyznaczonym miejscu. Zdecydowany brak taktu i ogłady. Ktoś o rodowodzie Dietricha powinien nauczyć się lepiej kontrolować swoje emocje, niezależnie od tego jak bardzo nie znosił Carlotty. Oczywiście pani Matthews znała się z synem Leopolda nie od dziś, wobec czego już dawno temu zdążyła przywyknąć do jego władczych wybryków i licznych ekscesów będących świadectwem rozpieszczenia. Niechaj los chroni Berno przed jego panowaniem jak najdłużej, ponieważ w innym wypadku całe miasto obróci się w perzynę w ciągu zaledwie kilku nocy.

Mimo wszystko, aby osiągać wyższe cele, Patrycjusze musieli ze sobą współpracować.
- Moja droga, z głębi serca Cię przepraszam, naprawdę. Musisz jednak zrozumieć, że Dietrich jest bardzo wymagającym przyjacielem. Tym samym, jestem zmuszona dopilnować, aby z powodu jego nadmiernej pewności siebie, przedstawiciele okolicznego chłopstwa nie roznieśli go dzisiejszej nocy na widłach. Dokończymy naszą rozmowę później, obiecuję.
Summer uśmiechnęła się do Carlotty. Całkowicie szczerze, odsłaniając rąbek niewinnej, dziecięcej złośliwości względem nieobecnego już na sali osobnika. Nieudolna próba rozweselenia - przynajmniej tyle mogła zrobić aby wynagrodzić koleżance sytuację z przed kilku chwil. Carlotta odwzajemniła uśmiech, również szczerze, po czym odpowiedziała:
- No cóż szkoda, że musisz iść do tego ekhm… krwiopijcy, tak to słowo pasuje do niego najlepiej. Ciekawe czego od Ciebie chce ta chodząca zaraza. Pamiętaj moja droga nie daj się wciągnąć w żadne jego machlojki i gierki polityczne z których słynie jak Alpy szerokie. Cóż gdyby jednak ten żmij zatrzymał Cię na dłużej, to zapraszam do mych posiadłości, kiedy tylko znajdziesz wolną chwilę…
Młoda kobieta pokornie przytaknęła. Nie mogła nie zgodzić się ze słowami przedstawicielki klanu Lasombra. Dietrich znany był ze swojego knowania. Wszyscy Spokrewnieni doskonale wiedzieli również, że młody wampir ostrzy sobie zęby na stołek swojego Ojca, jedynie czekając na dogodny pretekst aby się go pozbyć. To zaś oznaczało jedno - Pan Vogel zwyczajnie nie był dobry w grach politycznych, niezależnie jak bardzo starał się przekonać samego siebie, że jest inaczej. Powód dla którego Leopold jeszcze nie wypędził swojego Potomka pozostawał dla pani Summer niemożliwą do rozwikłania zagadką.
- Jeszcze raz przepraszam Carlotto… pójdę już.
Pożegnała się ciepło i wyszła z głównego pomieszczenia w którym znajdowała się reszta gości. Ruszyła w stronę odpowiedniej krypty, mając głęboką nadzieję, że słowa rozmówczyni się nie sprawdzą, choć… wiedziała, że prawdopodobnie okłamuje samą siebie.

Podziemny korytarz był długi i niezwykle mroczny. Od razu dało się zauważyć, że ta część grobowca jest dużo starsza od innych. Dietrich Vogel czekał już we wnętrzu krypty która, jak zauważyła pani Matthews, była wyjątkowo ciasna i wykluczała jakikolwiek atak z zaskoczenia. Wampirzyca przyjęła to z wyrżną ulgą. Potomek Leopolda odezwał się jako pierwszy, a głos jego był dość surowy i poważny.
- Tu spoczywa Konrad Czarny, rycerz króla Henryka IV.
Dietrich odczytał napis wyryty na grobowcu.
- Legenda mówi, że był dobroczyńcą, który grabił łajdaków, a kosztowności oddawał biednemu ludowi. Myślisz, że świadomość tego powinna napawać mnie dumą czy może wręcz przeciwnie - obrzydzeniem ?
Wampir odwrócił się i spojrzał młodej kobiecie prosto w oczy. Jego wzrok napotkał na swojej drodze morze obojętności, w którym gdzieś głęboko czaiła się dobrze zakamuflowana, świetnie kontrolowana pretensja, wobec niewłaściwego potraktowania samej pani Matthews, jak i Carlotty. Arystokratyczny krwiopijca zadał jednak interesujące pytanie, wobec czego Summer nie powiedziała mu otwarcie co o nim myśli. Przynajmniej jeszcze nie.
- Hm? To dość dziwne pytanie, naprawdę. Dlaczego coś takiego miałoby napawać Cię obrzydzeniem? Ktoś, kto wspiera słabszych od siebie, niezależnie jakimi czyni to sposobami, zasługuje na pochwałę, nie na potępienie.
Dosadnie zaakcentowała ostatnie słowo swojej wypowiedzi.

Vogel uśmiechnął się ale chyba bardziej do siebie niż do swojej rozmówczyni.
- Potrafisz pięknie kłamać moja droga.
Dziewczyna nie miała jednak czasu aby wyrazić swoje zdziwienie odnośnie wygłaszanych przez szlachcica herezji. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wampir w oka mgnieniu doskoczył do pani Matthews, zasyczał niczym żmija i wtopił boleśnie pazury w ramiona Kainitki, jednocześnie mocno przyciskając ją do ściany.
- Pięknie kłamiesz, mała suko, mówisz to co wszyscy chcą usłyszeć. Obserwuję Cię od pierwszej nocy, odkąd tylko zjawiłaś się w mieście. Wiem, że wiele próbujesz ukryć przed nami i bardzo mnie pali do tego żeby wydobyć tu i teraz wszystkie Twoje sekreciki.
Wiem też co myślisz mnie, no dalej wypowiedz to na głos, a z przyjemnością roztrzaskam te Twoją piękną twarzyczkę…

Oblicze Vogela stało się straszne. Pobladł zupełnie, a w jego ślepiach zagościła nienawiść i czyste, niczym nieskrywane zło. Do serca niewiasty zaczął wdzierać się nieopisany terror. Poczuła się bezsilna, zagrożona i zdana na łaskę osobnika, którego do tej pory postrzegała jako „przyjaciela”. Zupełnie jak przed swoim przeistoczeniem, kiedy była jedynie kolejną, nic nie znaczącą kobietą, zdaną na łaskę, bądź niełaskę mężczyzn. Jednak taki stan rzeczy utrzymał się tylko przez ułamek sekundy. Samokontrola była czymś, z czym pani Matthews nie rozstawała się zbyt chętnie. Żelazne opanowanie powróciło niczym wielka, metalowa buława, która opadła na łepetynę nowopowstałego strachu, roztrzaskując jego czaszkę. Błękitne zwierciadła duszy przyjęły ponury wyraz.
- Ghhhk… bredzisz Dietrich! Na boga, postradałeś zmysły! Otrząśnij… otrząśnij się! Puść mnie! Puść mnie czym prędzej i nie ruszaj się…(!)
Owładnięty szałem wampir wyraźnie zdębiał, zaś jego oczy zaszły mgłą dezorientacji. Samodzielne myślenie i furia na krotką chwilę odeszły w zapomnienie, ustępując miejsca nadnaturalnej woli Spokrewnionej. Żelazny uścisk natychmiast się otworzył uwalniając wampirzycę, która krztusząc się i kaszląc, niezwłocznie rzuciła się do ucieczki, chcąc jak najprędzej oddalić się od obłąkanego agresora. Ten pozostał daleko w tyle, na krótką chwilę unieruchomiony przez słowa jakie dosięgły jego uszu.

Niewyraźny szloch dziewczyny dał się słyszeć jeszcze zanim do uszu rozmawiających dobiegły chaotyczne kroki. Odbijał się on od sklepienia komnaty i rezydował w umysłach zebranych. Dla gości zaznajomionych z angielskim folklorem przywodził na myśl zawodzenie banshee, które znane było z paraliżowania serc słuchaczy zgryzotą i trwogą. Oczywiście, osoby rozmawiające w głównej sali starały się z początku zignorować niepokojące odgłosy, zapewne z powodu wrodzonej grzeczności i zasad salonowej kultury. Jednakże kiedy pani Matthews pojawiła się w wejściu, takie rozwiązanie stało się niemożliwe. Wyglądała strasznie, niczym wrak człowieka. Jej piękne, złote włosy były rozczochrane, pokryte licznymi pajęczynami i kurzem. Urocza, wieczorna kreacja w kolorze życiodajnej Vitae wisiała na niej jak zwyczajna szmata na wieśniacze. Materiał stroju został brutalnie zerwany na ramionach, ukazując podeszłe czerwienią szramy, powstałe zapewnie w wyniku żelaznego uścisku, którego nijak nie dało pomylić się z namiętnością kochanka. Krwawe łzy spływające z jej oczu całkiem zniszczyły makijaż zdobiący jej uroczą twarz, zaś sama postać owładnięta była tym delikatnym, acz dobrze znanym rodzajem histerii, okazywanym tylko i wyłącznie przez skrzywdzone niewiasty. Pani Summer znajdowała się w stanie, w którym zwyczajnie nie dbała już o to pomyślą inni i co nastąpi dalej. Nie bacząc na pozostałych gości, omal nie tracąc równowagi i nie upadając na ziemię, podbiegła do zatroskanej Carlotty i przesiąknięta nieopisanym smutkiem i trwogą, skryła się w jej ramionach. Tak jakby w ostatniej chwili odzyskała jakieś szczątki osobistej godności chciała zamaskować swoją okrytą wstydem twarz przed wszystkimi, którzy ją teraz obserwowali. Potrzebowała natychmiastowego ukojenia, ramienia na którym mogła szukać oparcia, schronienia. Przedstawicielka klanu Lasombra chwiejną dłonią odsłoniła kosmyk pokrytych posoką blond loków, starając się zachować przy tym resztki własnego opanowania Zadała pytania na które i tak znała odpowiedź.
- Pani M… Summer! Summer, już dobrze, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie płacz, uspokój się! Powiedz mi, co się stało? Kto ci to zrobił?
- To… to był Dietrich… Dietrich mnie zaatakował! Napadł… i chciał… chciał…

Młoda kobieta urwała swoją wypowiedź, ponownie przechodząc w ledwie kontrolowany szloch. Carlotta otworzyła usta, jednak nie padło z nich już żadne słowo. Ktoś upuścił kieliszek. Ktoś inny nerwowo kaszlnął, ale wszyscy bez wyjątku przerwali swoje rozmowy, owładnięci duchowym niepokojem odnośnie tego co miało nastąpić.
 
Highlander jest offline