| Bill modlił się głośno, jednak nie krzyczał i ze spuszczoną głową, obserwował ,co dzieje się wokół niego.
Zauważył kątem oka, że kiedy ochrona brata Martina klęknęła, kilka osób korzysta z okazji i wynosi poparzonego księdza z widoku, kierując się do hotelu, w którym Bill pozostawił swoje rzeczy.
Zrobiło się dziwnie cicho. Jak przed burzą. Taką, przy której człowiek drży wsłuchując się w grzmoty piorunów, zupełnie bezsilny wobec potęgi natury.
Udając modlitwę Bill wahał się. Z jednej strony nie chciał ponownie zwracać na siebie uwagi charyzmatycznego i przerażającego kaznodziei z drugiej jednak strony czuł narastającą obawę przed pozostaniem na placu wśród tych wszystkich... szaleńców. Zimna gula strachu rodziła mu się w żołądku.
Widząc, że czwórka dźwigająca ofiarę pożaru jest już blisko wejścia do hotelu Bill Butcher powoli powstał z klęczek i starając się nie zwrócić niepotrzebnej uwagi „wiernych” na swoją osobę ruszył w ślad za tamtą grupką.
W ostatniej chwili wskoczył do środka, zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Pot perlił się na jego masywnej, czarnej twarzy, spływał po plecach i klatce piersiowej. Czuł się, jak po ciężkiej walce na ringu. Bill zwilżył językiem wyschnięte wargi i otarł czoło rękawem koszuli, podniszczonej podczas akcji ratowniczej. Pot zmieszany z sadzą pozostawił na płótnie brudne smugi.
Za oknem Martin – ten wcielony diabeł – rozpoczął dziwaczną modlitwę. Co prawda Bill nie widział, żeby ksiądz coś mówił, lecz wcześniej też kaznodzieja nie otwierał ust, a jednak nie dość, że Bill widział jego czarne oczy, to jeszcze duchowny uskutecznił swoistego rodzaju "kazanie" Billowi. Więc Butcher uznał, że to jego sprawka - ten dziwaczny głos sączący się nie wiadomo skąd.
Pewnie po łacinie, ponieważ Bill nie potrafił zrozumieć ani jednego słowa. Coś jednak, jakiś instynkt uśpiony w jego umyśle, powodował, że słowa modlitwy przypominały mu bardziej zawodzenia szalonej Maggy – czarnoskórej kapłanki dziwacznej religii voo-doo mieszkającej dwie przecznice od jego rodzinnego domu. Jako dzieciak Bill podkradał się pod jej domostwo, by przez dziurę w oknie obserwować, jak dziwaczka tańczy półnago przed dziwnymi posążkami. Tak naprawdę najważniejsze w tym spektaklu były jej wielkie, dorodne piersi, które jemu i jego kumplom wydawały się być wtedy rajem na ziemi.
To wspomnienie z dzieciństwa uspokoiło nieco rozgorączkowane myśli Billa.
Odwrócił się w stronę swoich towarzyszy: trzech białych mężczyzn i jedna młoda, atrakcyjna kobieta, którą wcześniej wystraszył przy poparzonym. Wśród nich Bill z ulgą ujrzał twarz „doktorka”, który pierwszy postawił się Martinowi.
- Trzeba wezwać pomoc z innego miasteczka – powiedział głośno przełamując niezręczną ciszę. – Zamknijcie okna i drzwi, pogaście światła i pozasłaniajcie firany. Może nie zauważą naszego zniknięcia.
Kiedy to mówił wszedł za kontuar recepcji szukając wzrokiem telefonu.
- Jestem Bill Butcher – powiedział spokojnie, chociaż przyszło mu to z ogromnym trudem. – Jeśli ci, ci, ci .. brakowało mu słów ale w końcu znalazł właściwe – ci fanatycy nas zauważą, może być z nami krucho. Siedźmy cicho, ukryjmy się, a mamy szansę wyjść z tego cało.
Szukał telefonu. Jeśli go znajdzie spróbuje wezwać pomoc do miasteczka. Przynajmniej kogoś, kto pomoże opanować ogień!
W końcu Bill ochłonął z szoku i zaczął myśleć zdroworozsądkowo. Przypomniał sobie, że w New Cannan nie widział nawet słupów elektrycznych, kabli do prądu, a oświetlenie w motelu stanowi lampa naftowa. Nie ma więc mowy o tym, że znajdzie tutaj takie cudo techniki, jak telefon.
Zrezygnowany spojrzał na współtowarzyszy niedoli szukając pocieszenia w ich bladych, spoconych twarzach. Dopiero wtedy zorientował się, że za oknami panują dziwne, przerażające, niewytłumaczalne ciemności.
Poczuł lęk i wbił spojrzenie w twarz "doktora" szukając w niej pocieszenia i otuchy. Ostatnie niewytłumaczalne wydarzenia, których Bill doświadczył mocno nadszarpnęły jego pewnością siebie.
Po chwili jednak wziął dwa głębsze oddechy i zrozumiał, że jeśli nie weźmie się w garść, wszyscy mogą źle na tym wyjść.
Czekał, co postanowi reszta, wszak on - jako czarnoskóry - raczej nie nadawał się na przywódcę dla czwórki białych ludzi.
Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-05-2010 o 19:24.
Powód: edycja stylu i treści
|