Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2010, 14:17   #26
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Bill modlił się głośno, jednak nie krzyczał i ze spuszczoną głową, obserwował ,co dzieje się wokół niego.
Zauważył kątem oka, że kiedy ochrona brata Martina klęknęła, kilka osób korzysta z okazji i wynosi poparzonego księdza z widoku, kierując się do hotelu, w którym Bill pozostawił swoje rzeczy.

Zrobiło się dziwnie cicho. Jak przed burzą. Taką, przy której człowiek drży wsłuchując się w grzmoty piorunów, zupełnie bezsilny wobec potęgi natury.
Udając modlitwę Bill wahał się. Z jednej strony nie chciał ponownie zwracać na siebie uwagi charyzmatycznego i przerażającego kaznodziei z drugiej jednak strony czuł narastającą obawę przed pozostaniem na placu wśród tych wszystkich... szaleńców. Zimna gula strachu rodziła mu się w żołądku.

Widząc, że czwórka dźwigająca ofiarę pożaru jest już blisko wejścia do hotelu Bill Butcher powoli powstał z klęczek i starając się nie zwrócić niepotrzebnej uwagi „wiernych” na swoją osobę ruszył w ślad za tamtą grupką.

W ostatniej chwili wskoczył do środka, zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Pot perlił się na jego masywnej, czarnej twarzy, spływał po plecach i klatce piersiowej. Czuł się, jak po ciężkiej walce na ringu. Bill zwilżył językiem wyschnięte wargi i otarł czoło rękawem koszuli, podniszczonej podczas akcji ratowniczej. Pot zmieszany z sadzą pozostawił na płótnie brudne smugi.

Za oknem Martin – ten wcielony diabeł – rozpoczął dziwaczną modlitwę. Co prawda Bill nie widział, żeby ksiądz coś mówił, lecz wcześniej też kaznodzieja nie otwierał ust, a jednak nie dość, że Bill widział jego czarne oczy, to jeszcze duchowny uskutecznił swoistego rodzaju "kazanie" Billowi. Więc Butcher uznał, że to jego sprawka - ten dziwaczny głos sączący się nie wiadomo skąd.
Pewnie po łacinie, ponieważ Bill nie potrafił zrozumieć ani jednego słowa. Coś jednak, jakiś instynkt uśpiony w jego umyśle, powodował, że słowa modlitwy przypominały mu bardziej zawodzenia szalonej Maggy – czarnoskórej kapłanki dziwacznej religii voo-doo mieszkającej dwie przecznice od jego rodzinnego domu. Jako dzieciak Bill podkradał się pod jej domostwo, by przez dziurę w oknie obserwować, jak dziwaczka tańczy półnago przed dziwnymi posążkami. Tak naprawdę najważniejsze w tym spektaklu były jej wielkie, dorodne piersi, które jemu i jego kumplom wydawały się być wtedy rajem na ziemi.

To wspomnienie z dzieciństwa uspokoiło nieco rozgorączkowane myśli Billa.
Odwrócił się w stronę swoich towarzyszy: trzech białych mężczyzn i jedna młoda, atrakcyjna kobieta, którą wcześniej wystraszył przy poparzonym. Wśród nich Bill z ulgą ujrzał twarz „doktorka”, który pierwszy postawił się Martinowi.

- Trzeba wezwać pomoc z innego miasteczka – powiedział głośno przełamując niezręczną ciszę. – Zamknijcie okna i drzwi, pogaście światła i pozasłaniajcie firany. Może nie zauważą naszego zniknięcia.

Kiedy to mówił wszedł za kontuar recepcji szukając wzrokiem telefonu.

- Jestem Bill Butcher – powiedział spokojnie, chociaż przyszło mu to z ogromnym trudem. – Jeśli ci, ci, ci .. brakowało mu słów ale w końcu znalazł właściwe – ci fanatycy nas zauważą, może być z nami krucho. Siedźmy cicho, ukryjmy się, a mamy szansę wyjść z tego cało.

Szukał telefonu. Jeśli go znajdzie spróbuje wezwać pomoc do miasteczka. Przynajmniej kogoś, kto pomoże opanować ogień!

W końcu Bill ochłonął z szoku i zaczął myśleć zdroworozsądkowo. Przypomniał sobie, że w New Cannan nie widział nawet słupów elektrycznych, kabli do prądu, a oświetlenie w motelu stanowi lampa naftowa. Nie ma więc mowy o tym, że znajdzie tutaj takie cudo techniki, jak telefon.

Zrezygnowany spojrzał na współtowarzyszy niedoli szukając pocieszenia w ich bladych, spoconych twarzach. Dopiero wtedy zorientował się, że za oknami panują dziwne, przerażające, niewytłumaczalne ciemności.
Poczuł lęk i wbił spojrzenie w twarz "doktora" szukając w niej pocieszenia i otuchy. Ostatnie niewytłumaczalne wydarzenia, których Bill doświadczył mocno nadszarpnęły jego pewnością siebie.
Po chwili jednak wziął dwa głębsze oddechy i zrozumiał, że jeśli nie weźmie się w garść, wszyscy mogą źle na tym wyjść.
Czekał, co postanowi reszta, wszak on - jako czarnoskóry - raczej nie nadawał się na przywódcę dla czwórki białych ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-05-2010 o 19:24. Powód: edycja stylu i treści
Armiel jest offline