Wątek: Na Ratunek 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2010, 00:08   #10
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Obudziło go szuranie dochodzące z dołu. Dźwięk, przypominający przesuwanie mebli, początkowo cichy, prawie niesłyszalny, stawał się z każdą sekundą stawał się głośniejszy. „Co do cholery” pomyślał William J. Lacey budząc się na dobre, choć ciągle czuł się zmęczony po całodniowej podróży.

Rozejrzał się po pokoju; ten wydał mu się jeszcze bardziej paskudny niż kilka godzin wcześniej, a to dlatego że dopiero teraz dostrzegł rzeczy, które wcześniej mu umknęły: ściany na których był grzyb, zniszczoną framugę okna, której szpary załatały pająki, brudne firanki poruszające się na wietrze, zdechłego szczura leżącego w prawym rogu pomieszczenia. Nie robiło to na Lacey’u większego wrażenia, gdyż widział rzeczy znacznie gorsze. Bardziej przerażało go to, że nie zauważył tego wszystkiego kilka godzin wcześniej. „Czyżbym aż tak przesadził z whiskey” pomyślał. Nie miał jednak czasu by zastanowić się nad tym głębiej, ponieważ z dołu doszedł go nieludzki krzyk.

Mężczyzna wstał szybko, poprawił kapelusz i podkradł się do drzwi, uchylając je lekko tak by widzieć co dzieje się na dole. I choć przez wąską szparę nie widział wszystkiego, to widział wystarczająco by mocniej chwycić za rewolwer.

Podłoga głównej sali była poplamiona krwią, a na podłodze leżały ludzkie szczątki wokół których siedziało i stało czworo, jak się zdawało Williamowi, ludzi. Było w nich jednak coś niepokojącego: wszyscy byli straszliwie chudzi, ubrania mieli zniszczone i brudne. Najbardziej przerażające były jednak nieobecny wzrok, jakby wszyscy byli w jakimś narkotycznym transie. William, który w przeszłości odwiedziła od czasu do czasu Nowy Orlean, widywał tam uzależnionych od opium i innych używek. Niektórzy, jak wielki grubas siedzący nad zwłokami, mieli widoczne, niezagojone rany. „Co do cholery!” zaklął Lacey, ale rozmyślania przerwał mu kobiecy krzyk z dołu. Krzyk pełen przerażenia.
- Nieeee!!! Dobry Boże, nie!!! Nie zbliżajcie się... błagam, dobry Boże...

William nie czekał dłużej – chwycił broń mocniej i zaczął biec na dół. Dopiero będąc na schodach zauważył, że obleśny grubas, który mu się przyglądał był martwy i nie miał części twarzy. Pozostała trójka nie była w lepszym stanie.



*

Została sama, sama w upiornym lesie, który nie miał nic wspólnego z lasami które znała z Anglii i Europy. Cisza która zapanowała po tym jak Szukacze i Gerarad znikli jej w mroku była nie dla Włoszki nie do zniesienia, na dodatek Olimpia nie mogła się pozbyć dziwnego przekonania, że ktoś ją obserwuje, testuje i ocenia, że ktoś się nią bawi. Jednak nikt się nie pojawił, zza drzewa nie wyskoczył tajemniczy mściciel jak w tanich operach, które oglądała we Francji, ani rycerz na białym koniu.

Nie potrafiła powiedzieć jak długo czekała na powrót Gerarda – mogło to być pół godziny, mogły być to trzy godziny, nie miało to jednak większego znaczenia, gdyż wilkołak nie wrócił. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Włoszka nie mogła się pozbyć myśli, że Szukacze dogoniły go ,osaczyły niczym psy myśliwskie lisa na polowaniu i zrobiły to co z psy z lisem...

W końcu kobieta pogodziła się, że Gerard nie wróci, a głód – uczucie niemal przez nią zapomniane – sprawił, że postanowiła poszukać czegoś do jedzenia. Zmęczona ruszyła przed siebie, zapominając przy tym o gwizdku który dostała.

Podróż po lesie nie należała do najprzyjemniejszych. Był on wyjątkowo, wręcz nienaturalnie według Grisi gęsty, a na dodatek panował w nim półmrok, tak że Włoszka potykała się co jakiś czas i musiała zwalniać. Dwa razy tuż obok przebiegło jakieś stworzenie, ale Olimpia nie potrafiła powiedzieć jakie. W końcu jednak kobiecie udało się dojść do niewielkiego, leśnego potoczku płynącego spokojnym nurtem o krystalicznej wodzie.

Spragniona pochyliła się nad wodą i nabrała jej w złączone dłonie, po czym upiła parę łyków. Ku zaskoczeniu Olimpii woda była lodowata, ale wyjątkowo orzeźwiająca. Grisi czuła jak odzyskuje siły i uspakaja się. Postanowiła napić się jeszcze raz, a gdy schyliła się dostrzega go.
Niedaleko Włoszki stała niewielka istota, nie wyższa od dziecka. Twarz miała jednak nieco ostrzejsze rysy, nos cofnięty i nieco płaski, a z ust wystawały dziwaczne, trójkątne zęby. Była ubrana na czerwono: czerwony kaptur, peleryna, koszula, spodnie. Wyglądała jak karykatura człowieka, ale Olimpii nie było do śmiechu, ponieważ to coś wpatrywało się w nią swoimi żółtymi, inteligentnymi oczyma. A potem przemówiło:

- Di-lu, di-lu, ktoś pije z mojego Nilu! Sroga kara go spotka, chyba, że zechce zagrać w grę Di-lu, Di-lu! Karę wybiera czy grę rozpoczyna? – zapytała się istota, przekrzywiając przy tym nieco głowę, jakby się zastanawiało co wybierze Włoszka.
- Skrzacie bądź tak łaskaw i idź dręczyć kogoś innego. Albo poczęstuj czymś do jedzenia...
- Di-lu, di-lu, grę rozpoczyna, niech więc posłucha uważnie, odpowie raźnie, a jeść dostanie, Di-lu. Za młodu chodzi po ziemi, na starość lata po niebie. Małe dziewczynki boją się tego co chodzi po ziemi, lecz kochają to co lata w ich ogrodzie!
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline