Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 10:32   #1
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
[Gasnące Słońca] Niebo pełne gwiazd - sesja (behemot)

Niebo pełne gwiazd
Gasnące Słońca


Mimo piankowej syntskóry ciało przenikało przejmujące zimno, byli już na tyle głęboko, że nie sięgały tu promienie słoneczne, a temperatura trwale utrzymywała się zaledwie kilka stopni powyżej zera. Kilkadziesiąt metrów ponad ich głowami kwitło życie barwami koralowej rafy, ale ich interesowało to co pod nimi. Głęboko na dnie pod cienką warstwą glonów czekały zapomniane przez wieki budowle, a para płetwonurków była pierwszymi od dawna gośćmi podwodnego miasta.

Czerń toni rozjaśnił na chwilę snop światła szperacza, ławice srebnołuskich rybek uciekały w popłochu. Budowle które ich otaczały miały przeważnie od stu do dwustu metrów wysokości, choć część z nich była częściowo zawalona, większość z nich miała dzwonowaty kształt, choć niektóre nie ustępowały fantazją koralowcom. Liczne szerokie okna wskazywały, że pierwotnie miasto było nad powierzchnią wody, ale jak dawno miało to miejsce... tego nie wiedzieli. Na domiar złego całe miasto zdawało się być dokładnie wyczyszczone z wszystkich pozostałości dawnej cywilizacji, choć nie mogli tracić nadziei, zbadali ledwie wycinek, a sieć budynków zdawała się ciągnąć na wiele kilometrów, aż do otchłani Rowu Luminy. Nurek wykonał parę zdjęć i zszedł jeszcze głębiej, oświetlając pokryte śliskimi płytami dno. Snop światła natrafił na coś błyszczącego, badacz podpłynął bliżej by odkryć... boję. Na dnie oceanu wbita w pokrywę mułu tkwiła owalna boja, skan eteroskopem wykazał aktywność na wąskim paśmie. I to znalezisko przesądzało ich szanse na sławę "odkrywców zapomnianego miasta". Gorzkie myśli przerwała fala aktywności boi oraz ostrzegawczy pisk sonaru. Na zielonym sonarze przez chwilę zamajaczył kilkumetrowy kształt. Nurek zgasił światło, wolał nie przyciągać dodatkowo uwagi. Przygotowując się do wyprawy wypytali o możliwe zagrożenia, były one dość liczne by na wszelki wypadek unikać spotkań z lokalną fauną. Czekając skryty pod pokrytymi małżami płytami miał wrażenie, że całe jego ciało niemal krzyczy by ściągnąć na siebie uwagę. Serce biło jak bębny w dżungli, bąble zużytego powietrza szumiały, a w uszach dźwięczały dzwony. O nich też słyszeli, rybacy z Torkay wierzyli, że dźwięk dzwonów na morzu zwiastował sztorm, choć Aspazja uspokajała, że to tylko szok ciśnień.
Skrzekotka zabrzęczała, najwyraźniej drugi nurek miał więcej szczęścia i nareszcie coś znalazł.



Na Madok znaleźli się za sprawą spokrewnionej z Hawkwoodami Aspazji Mercouri, która to zebrała kilka zaufanych osób by wyruszyć na wodną planetę z misją badawczą mającą na celu poznać Oroymów. Wola Paulusa doprowadziła ich na Archipelag Fesh Sham, wedle mądrych ksiąg lenno szejka Adila Al-Malika położone było blisko ławicy Tapolymów - jednego z bardziej cywilizowanych i skorych do kontaktów z ludźmi szczepów Oroymów. Pech chciał, że gdy przybyli na największą z wysp - Torkay - cała liczna populacja obcych albo opuściła miasto, albo wróciła do głębin, lub została aresztowana przez szejka i uwięziona w zamkniętej lagunie na mniejszej Samarze. Ci co przetrwali ukrywali się i nie chodzili ulicami, gdyż przybysze z głębin nie przez wszystkich byli już mile widziani. Całe to zamieszanie niespecjalnie martwiło Sorena, wręcz cieszył się, że przez kilka dni mógł popytać mieszkańców o Czarnego Bieliaha - okrutnego pirata - który wedle wszelkich tropów miał coś na czym Sorenowi zależało. Dowiedział się tylko tyle, że Beliah owszem pojawiał się w mieście, lecz dawno go nie widziano, sam archipelag był węzłem handlu niewolnikami, ale proceder ten był na tyle skryty, że nia łatwo było znaleźć dojścia, sama zaś wymiana "towaru" następowało na środku oceanu z dala od tajnej policji Szejka, niektóre tropy prowadziły na zbuntowaną Masre oraz nie mniej kłopotliwą Sorye, choć równie dobrze mogły to być oskarżenia wynikające z uprzedzeń. Dla zabicia czasu włóczył się po targu, pod wielką metalową szatą gromadzili się kupcy i na kolorowych, często aromatycznych straganach zachwalali swój towar. Targ był dla zmysłu węchu wyzwaniem, bowiem z intensywną wonią przypraw mieszał się zapach owoców morza tworząc oszałamiającą mieszankę. Na jednym ze stoisk udało mu się nawet wypatrzeć całkiem ładną konchę zdobioną czerwonym pigmentem i z widocznymi śladami nieporadnej obróbki rzemieślnika.
- Skąd to masz? - zapytał kupca.
- Ach to Panie, znać znawce prawdziwych cudów, to jest rytualny róg Oroymów z głębin Oceanu, ledwie pięć ptaków dla szlachetnego przybysza.
- Weź mi tu nie szlachtuj, gdyby to było rzeczywiście było coś warte byś zażyczył sobie znacznie więcej. Dam 10 dinarów, ale dorzucić jeszcze sakwę tego czerwonego.
- Niech i tak będzie.
- targowanie się na wyspie było swoistym rytuałem, nawet chleba nie dało się kupić bez schodzenia z ceny, gdy towar i pieniądz zmieniły właścicieli kupiec rzucił - Mam szwagra w Gildii Żeglarzy, czasem przynosi mi to co wyłowił a nie da się zjeść. Znajdziesz go w porcie rybackim. Choć lepiej nie przyznawać się, że się szuka Wodnego Ludu. - dodał konspiracyjnym szeptem. Oficer zapytał go o Oroymów.
- Kiedyś było ich wielu w porcie, mają tu gdzieś swoje gniazdo czy jak to zwą, tak mówił Ibrahim, szwagier od żeglarzy, nie pogadasz z takim ryboludziem, ale nigdy w szkodę nie weszli. Zresztą co nam ziemnym szkodzą, tylko morscy się skarżą, że Jaszczurki zabierają najlepsze łowiska. Mają tam swoje miasta, albo coś. Czasem ktoś wpłynie na zakazane łowy, a wtedy jaszczurki są złe... powiadają, że potrafią napaść nawet duży kuter i całą załogę wciągnąć w odmęty, a potem porzucony statek dryfuje sobie po falach przez kilka dni, aż nie rozbije się o jakąś rafę. - pilot podziękował mu za garść plotek i rzucił szpon korali dla pamięci. Obejrzał nabytą konchę, może spodoba się ich pracodawczyni.


Baronówna Aspazja, gdy załoga zwiedzała miasto, gościła u kierownika Jilla Torhady - znawcy Oroyme - który przybył na Archipelag na wieść o kłopotach w komunikacji międzyrasowej. Rezydował w jednym z dworków Szejka położonym na skarpie ponad plażą. Sam sędzia był już starszym, korpulentnym mężczyzną z postępującą łysiną. Jego mocna opalenizna kontrastowała z całkiem białym mundurem. Przyjął szlachciankę w salonie i przy zmrożonym kremie z miejscowych glonów opowiedział jej historię kolonii:
- Oroyme się różnią, tak jak szlachta różni się między sobą, tak samo są różne konfederacje plemion Oroyme. Jest siedem wielkich klanów, dwa najliczniejsze to Tapol i Rinad. To właśnie ci pierwsi przebywali dotąd w Archipelagu, oni też są najbardziej ciekawi ludzkości, a nawet wymieniają owoce morza na ludzkie rękodzieło. Są jednak tacy, którzy nie chcą mieć z nami nic wspólnego, nie powiedziałbym by byli wrodzy, agresja nie jest elementem ich kultury. Wierzą, że każda istota ma swoje miejsce, a wszystkie poruszają się w kole życia. Dopóki ktoś nie naruszy ich miejsca nie ruszają go. I tu dochodzimy do sedna problemu, bowiem na terenach zajmowanych przez lud ekosystem szybko uzyskuje równowagę, powiedziałbym nawet że szybciej niż wynika to z naturalnej regeneracji natury, jak to robią - tego nie wiem - badam już Rasę od 20 lat, a ciągle mam poczucie że niewiele wiem, od czasu Van Tochu to oni nas poznali, a my ciągle wiemy tylko to co chcieli nam powiedzieć. Może to dziwne, że właśnie ja to mówię, ale jestem naukowcem, muszę przyjąć różne hipotezy, nie poddawać się własnej sympatii, jestem pewien że to rozumiesz. Ale myślę, że Oroyme manipulują nami, są jak spełnienie marzeń o dobrych tubylcach i grają swoją rolę, a co planuje naprawdę ? Tego nie wiemy. Czasem mam wrażenie, że przy każdej rozmowie mówią tylko część prawdy, nie wiem czy to zła wola, może po prostu starają się przetrwać. Oroyme są inteligentni, są przyzwyczajeni do myślenia na kilku płaszczyznach, przeszłość terażniejszość i przyszłość splatają w cykl wydarzeń, przejście między jednostką plemieniem i rasą jest dla nich płynne, nie ograniczają się do wzroku, postrzegają skórą, zakłóceniami eteru, mają niezwykłą pamięć, z pewnością słyszałaś legendy o wymienianiu kilkuset pokoleń wstecz czy porozumiewający się kodem supremy... jest w nich wiele prawdy. I choć smuci mnie ta myśl, to nie mogę wykluczyć, że nie są tak przyjaźni jak byśmy chcieli. Wracając jednak do zamieszek w Archipelagu, problem rozbija się o różnice między konfederacjami, do miasta przybywali Tapol - przyjazna konfederacja - zaś rejon Rafy Dzwonów to już tereny Rylenów, może nawet w pobliżu Otchłani Luminy położone jest miasto Dahun Derion, ale to tylko plotki. Wierz mi, lepiej nie przychodzić do ludu jeśli nie jest się zaproszonym. Szkoda że rybacy nie mogą tego pojąć i naruszają łowiska nad zakazanymi wodami. Nawet bez Oroyme jest to rejon aktywności tektonicznej, a nachodzące na siebie prądy czynią pogodę zdradziecką. - Jill starał się być niezwykle uprzejmy, długo dzielił się swoimi doświadczeniami, jednak między wierszami ukryta była sugestia, by nie drażnić istot z głębin, a ksenofascynację z sublimować na Obunach tak jak większość płytkich szlachcianek.


Na wieść, że wybierają się w rejs na zakazane wody żeglarze i rybacy reagowali podobnie jak Sędzia:
- To pewna śmierć. - podsumował krótko Ibrahim - Morskie Diabły mało komu popuszczą, jeśli tylko zastaną was na swych wodach nocą ... cóż współczuje waszej rodzinie. To zła woda jest. Pogoda zmienia się bez znaków, znikąd pojawiają się kilkumetrowe fale, a cała ta technika w jednej chwili zamienia się w złom, czarami tych diabelskich istot, jeśli tylko pochwycą kogoś z naszych składają ich w ofierze swoim śpiącym w otchłani bogom by z ich mocą szkodzić nam na połowie. - inni żeglarze potwierdzali te wieści, rafa dzwonów nie cieszyła się dobrą opinią, te okręty które zapuściły się tam nocą zwykle nie wracały, albo znajdowano sam statek pozbawiony załogi, albo strzaskane szczątki, albo szalupę pełną mamroczących o krakenach, wężach morskich, olbrzymich żółwiach i lewiatanach rozbitków. Ogłuchłych od "dzwonów". Żałowali tylko, że nie udało im się znaleźć żadnego z topielców - przemienionych przystosowanych do życia w wodzie, oraz genina Williama Drakea który swoim batyskafem najlepiej poznał głębiny, musieli sobie poradzić bez ich pomocy by dostać się na zakazane wody. Tam gdzie Ibrahim wyłowił zdobioną konchę, a to znaczyło, że takich przedmiotów mogło być tam więcej.



Jeśli było to chyba już dawno rozszabrowane przez poprzednie pokolenia pozyskiwaczy, problemów zresztą też nie było. Niebo było zachmurzone ciężkimi chmurami i wiała stała czwórka. Wypad byłby niemal nudny, gdyby nie sygnał od drugiego nurka. Na dnie oceanu w środku czegoś co kiedyś mogło być amfiteatrem tkwiła kilkumetrowa beczkowata metalowa bryła ledwo co pokryta glonami.
- Dobrze że jesteś. To coś generuje sygnał w eterze. - zabrzmiał głos w komunikatorze - Zaraz skończę z tym ładunkiem, lepiej poszukaj jakiejś osłony, to coś ma hermetyczną śluzę i chyba się zastała. - założywszy materiały wybuchowe skryli się za przewaloną kolumną i zdetonowali. Fala przelała się ponad ich głowami, a wielki bąbel uwolnionego powietrza poleciał ku powierzchni. Wpłynęli do środka oświetlając komnatę szperaczami. Kształty w środku układały się w krzywizny krzeseł i stołu, a także koi a w nich zmumifikowane zwłoki ubrane kombinezony z syntjedwabiu. W szufladach zajmujących wycinek okrągłej komnaty znaleźli trochę przerdzewiałych metali i kawałków plastiku, a także kolonie małych krabów.
- Tu coś jest. - snop światła padł na ponad dwumetrową metalową kolumnę pokrytą płaskorzeźbą przedstawiającą skrzydlatego człowieka z dłońmi splecionymi na opuszczonym mieczu. Na szyi miał medalion - okrąg z czterema trójkątami.
- Halo góra, spuście tu jakieś haki, mamy skarb. - nadali przez skrzekotkę.


Tak zawsze musiało być, gdy załoga wyciągała skrzynie pełną skarbów, ktoś musiał czuwać na mostku i wsłuchiwać się w radiostacje, oraz podziwiać niezmąconą niczym zieleń sonaru. Z głośników krzykacza znudzony komentator nadawał wiadomości, a raczej almalikową propagandę, o kolejnych zamieszkach na Masrze, nieco się ożywił podając informację o zaginionym w pobliżu kliprze "Meduza". Potem na antenę wszedł kanonik ze Stosu krytycznie odnoszący się do fali pielgrzymek do Malik Mohatza by ujrzeć cudowne dziecię, nie dało się go znieść więc ruch gałki przerzucił pasmo na kanał Maski. Załoga przy wyciągarce radziła sobie dobrze, jeszcze chwila i będą mogli się zawinąć do portu Ayan. Nie trzeba było być wilkiem morskim by wiedzieć, że kłębiące się ciemne chmury nie wróżył nic dobrego.
Radiostacja zatrzeszczała.
- Tu fregata Wesoły Jack, Wesoły Jack, Wesoły Jack, nieznana jednostko zgłoś się, zgłoś się, zgłoś się. Podejdź na kurs cumowniczy, przygotujcie się do inspekcji. - tę samą wiadomość nadawali ciągle, przeszukanie horyzontu przez makrokular pozwoliło odkryć ledwie widoczny, ale najwyraźniej zbliżający się maszt drugiego okrętu. Że też musieli się pojawić wtedy gdy było to najmniej wygodne.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline