Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 09:36   #2
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Za sterem jachtu siedział dość wysoki i raczej szczupły, choć umięśniony brunet o kwadratowej szczęce, grubym nosie, wyraźnie zarysowanych brwiach i głęboko osadzonych ciemnozielonych, bystro patrzących oczach. Zgodnie ze swoim zwyczajem siedział niedbale. Nogi, obute w czarne glany i odziane w beżowe, przetarte gdzieniegdzie spodnie, które kiedyś pewnie były eleganckie, skrzyżowawszy w kostkach, oparł o konsolę sterującą. Niektórzy twierdzili, że może w ten sposób coś popsuć, albo niechcący uruchomić, ale nie wzruszało go to zbytnio. Ręce złożył na brzuchu i z nudów kręcił kciukami. Ciemnoszara koszulka z krótkim rękawem i zarzucona na nią dość gruba jasnobrązowa kurtka z wysokim kołnierzem dopełniały wizerunku... albo rybaka, albo tajniaka.
Usłyszawszy nawoływanie przez radio Soren westchnął i w końcu usiadł prosto w swoim fotelu. Przechylił się nieco w bok i przez chwilę wpatrywał w radar. Jego twarz ani na chwilę nie zmieniła swojego wyrazu. Cały czas wyglądał, jakby robił to już setny raz i był nieco znudzony. W końcu wziął mikrofon i nadał:
- ...ły Jack, Wesoły ... cenia, powtórz... mamy za... cie.
Mówiąc to cały czas drapał mikrofon i pilnował, żeby robić odpowiednio duże pauzy. Jeśli odbiorcy nie są paranoikami, to powinni uznać to za zakłócenia. Później wziął skrzekotkę:
- Zbieraj stamtąd swój kształtny tyłeczek, szefowo, zaraz będziemy mieli gości. Miłych jak teściowa - nadał do Aspazji.
- Hej tam przy wyciągarce, z życiem. I nie róbcie hałasu, bo zaraz się będziemy z niego tłumaczyć - przekazał jeszcze do załogi na statku.
Po tym znowu rozparł się w fotelu i uśmiechnął do siebie. W sumie i tak miał ochotę pogadać z Kajdaniarzami. W końcu kto mógł lepiej znać Czarnego Beliaha?
Nawoływanie przez radio się powtórzyło. Nic nie odpowiedział, tylko wstał i skierował makrokular w stronę zbliżającego się okrętu. Nie wyglądał, jakby gotował się do walki, ale któż mógł to wiedzieć na pewno. Korzystając z faktu, że byli jeszcze dość daleko znów podniósł mikrofon i wygenerował nieco zakłóceń, pocierając nim o rękaw kurtki. W sumie w taką pogodę należało uznać za cud, że oni dobrze odbierali przekaz.

Kapłan był wyraźnie podekscytowany. Oto wreszcie znaleźli się na zakazanych wodach, nad niezbadaną, mroczną głębiną. Jakież sekrety czekały na nich w zatopionym świecie?

Wiatr zawiał mocniej, wybudzając go z przemyśleń. Potężne podmuchy pachnącego jodem żywiołu wzburzyły włosy jego brody i zafurkotały długim materiałem brązowej, kapłańskiej szaty.

Na horyzoncie burzowe chmury formowały się w szeroki, złowrogi front. Pierwotna furia natury czaiła się na granicy wzroku, gotowa uderzyć na nich w każdej chwili. A było to jedynie najbardziej oczywiste z czyhających tu zagrożeń.

Mimo ogromnego podekscytowania, nie mógł przestać myśleć o mrocznych bytach, opisanych im przez wystraszonych, miejscowych marynarzy. Czyż głęboko pod ich stopami faktycznie gnieździły się ogromne, morskie potwory i agresywni, tajemniczy obcy? Były to jedynie rozdmuchane, marynarskie legendy, czy może wyraz uzasadnionego strachu rozsądnego, morskiego ludu?

Coś jednak musiało w tym być. Od momentu wpłynięcia na zakazane wody czuł się bardzo nieswojo. Coś ciężkiego i złowrogiego wisiało w powietrzu. Dla pewności jeszcze przed odpłynięciem poświęcił kuter, odmawiając na nim Litanię Ustępującego Mroku, wątpił jednak, by pomogło to w obliczu prawdziwie potężnego zła, mogącego kryć się w niezbadanych odmętach tych głębin.

Gdy usłyszał wysłany spod wody raport, prawie krzyknął z podniecenia.
- Ten okrąg! To symbol Wszechświatowego Kościoła! Symbol Gwiezdnych Wrót!
Jego ekscytacja rosła z każdym, wypowiedzianym przez nurków słowem.
- Uskrzydlony wojownik, oparty o święty miecz... Tak od Drugiego Synodu Midian zwykło przedstawiać się Zakhayelosa, Pana Zastępów. Świetlistego Wojownika empireum, będącego opiekunem Wojennego Bractwa. Obrońce Wiernych!

Zaczynał żałować, iż nie dane mu będzie skonsultować się teraz z księgami, które pozostawił na statku. Słone, wilgotne powietrze byłoby dla nich zabójcze.

***

Dymiąca z wysiłku wciągarka pracowała pełną parą. Nie mógł doczekać się, aż znalezisko wreszcie zostanie wciągnięte na pokład i własnoręcznie będzie mógł je zbadać. Musiał powstrzymywać się, by nie przestępować z nogi na nogę, jak uczniak i nie zacierać niecierpliwie rąk.

I wtedy ujawniła się kajdaniarska fregata.
- Na Proroka! Nie! Czemu akurat teraz!
Światło ekscytacji momentalnie zgasło w jego oczach. Bezradnie rozejrzał się po pokładzie, szukając wsparcia u reszty towarzyszy. Zdziwił się, widząc absolutny spokój i beztroskę Sorena. Młody pilot wyglądał, jakby wręcz cieszył się z niezapowiedzianego spotkania.

Kapłan w duchu podziękował za tak odważnych towarzyszy. Miał tylko nadzieję, iż w tym przypadku za odwagą stał jakiś pomysł, a nie jedynie nieprzemyślana, młodzieńcza brawura.

- Miej wiarę Nicodemusie - rozbrzmiało w jego głowie.

Rozkołysany wodny błękit otaczający ich dookoła był niesamowity. Nadia z przyjemnością oddychała głęboko ostrym, smakującym solą chłodnym powietrzem. Mimo wszystko nie zdecydowała się na zejście pod wodę. Wolała pozostać na pokładzie łodzi która wypłynęli.
Silny podmuch wiatru sprawił, że jej czarne włosy uniosły się wokół twarzy jak lśniąca ni to aureola, ni to eteryczny woal. Podchodząc do wyciągarki zwinęła niepokorne faliste kosmyki na karku.
Ubrana jak zazwyczaj w ciemnoszary kombinezon opinający jej sylwetkę jak druga skóra mimo kołysania poruszała się zwinnie i szybko.
Komunikat o skarbie spowodował szybsze bicie serca u młodej Inżynier.
Podobnie jak informacja o zbliżających się Kajdaniarzach.
Spojrzała na Nicodemusa z psotnymi iskierkami uśmiechu w zielonych oczach.
- Jest spora szansa na zachowanie znaleziska. Wiara poparta dobrymi pomysłami może sprawić cuda.

Chwyciła skrzekotkę i nadała do szlachetnie urodzonej Aspazji i swego opiekuna.
-Chyba mam pomysł, jeśli pozwolicie. Kształt kila pozwoli spokojnie umocował do niego za pomocą lin nawet spory ładunek, dla pewności można jeszcze zamaskować go wodorostami. Warto byście mieli ze sobą jakąś muszlę, coś co może wpaść w oko i być ładnym drobiazgiem. Takie zamydlenie oczu.

Gdy wyłuszczała swój pomysł, jej oczy rozbłysły, a na kształtnych ustach błąkał się lekki uśmieszek. Tak, takie sytuacje nadawały życiu smak, zdecydowanie.

Woda była zimna… i to bardzo. Kombinezony ze syntjedwabiu, może i były wytrzymałe i bezpieczne, ale na pewno nie ciepłochronne. Ciemności oceanicznej toni rozświetlała nikłym światłem latarka, której światło płoszyło ławice srebrnych rybek. Podwodne miasto wyglądało na opuszczone, ale Evros wiedział, że pozory często mylą. Dlatego starał się zachowywać ostrożnie, tak by nie zwracać na swoją osobę i towarzyszki nadmiernej uwagi. Wysokie smukłe budowle, porośnięte glonami, koralowcami i innymi przedstawicielami morskiej fauny, sięgały samego dna oceanu. Cywilizacja obcych Oroymów, musiała stać na bardzo wysokim poziomie, skoro logistycznie i technologicznie potrafili zbudować tak majestatyczne schronienia na głębokości kilkuset metrów nawet.

Ruszył między budynki z eteroskopem w jednej i harpunem drugiej ręce. Wijące się wokół niczym węże morski e, smukłe kolumnady zapraszały, by zbadać co kryją w podcieniach, czy opuszczonych komnatach. Póki co spotkały ich tylko rozczarowania, nie znaleźli nic przydatnego. A raczej Ona nie znalazła. Aspazja, szlachcianka z pomniejszego rodu, której wynajmował swoje usługi. Ruszył w głąb ruin …
*****

Kuter który wynajęli był solidną rybacką krypą. Choć wynajem trochę kosztował, to jednak musiał przyznać że Aspazja targowała się ze śniadoskórym rybakiem twardo. Tu na tej planecie, targowanie się, było swoistym rytuałem, czymś co było oprócz przeprowadzenia transakcji, wartością do niej dodaną. Oznaką, że szanuje się zarówno klienta jaki i sprzedawcę. Wreszcie kiedy negocjacje dobiegły końca, a odpowiednia ilość ptaszków zmieniła właściciela, Varass mógł zająć się swoja działką.
Sprawdził pokład i kajuty pod nim. Wyglądało na to, że nie ma na statku nic podejrzanego, a sam kuter jest solidny. Na temat stanu technicznego nie miał zamiaru się wypowiadać, na statku były bardziej kompetentne osoby. Wcześniej z polecenia baronówny Mercouri, nabył sprzęt dla nurków i nieco prowiantu. Rejony, w które mieli się wybrać, leżały około dzień drogi od portu w Ayan. Czyli wyprawa miała mieć minimum dwa trzy dni. Lub więcej, jeśli poszukiwania przedłużyły by się. Bardziej martwił Evrosa fakt, że okolica w którą się wybierali była okryta złą sławą. Nie rozgadywał się z kupcami, czy żeglarzami z portu na temat miejsca ich podróży, ale kilka niezobowiązujących pytań, uruchomiło lawinę informacji i opinii ludzi morza. Wysłuchał cierpliwie opowieści o ginących statkach, o atakach Diabłów z Głębin na mniejsze jednostki pływające, potworach morskich, które potężnymi mackami czy zębami rozrywały rybackie kutry niczym łupiny orzeszka, o tajemniczych dzwonach w toni, które prześladowały i zwiastowały niebezpieczeństwo. Większość tych informacji postanowił włożyć między bajki, jednak postanowił przestrzec resztę ekipy i mieć się na baczności. Ostatnia rzecz o jakiej marzył to zostanie pożartym przez jakąś przerośniętą sardynkę.
*****


Nad nim rozciągała się ciemnogranatowa toń, rozświetlana nikłymi promieniami słońca, które w małych ilościach docierały na dno. Stał u wejścia czegoś, co kiedyś było chyba ogromnym amfiteatrem, gdzieś pośrodku tego budynku, stał kilkumetrowej wysokości, cylindryczny pojemnik. Evros obszedł znalezisko dookoła, oświetlając ściany światłem szperacza. To coś wyglądało na jakiś pojemnik, ewentualnie kapsułę ratunkową. Sądząc po ilości glonów musiała stać tu już sporo czasu. Podpłynął do górnej krawędzi, po której przechadzała się akurat para krabów z wielkimi chitynowymi kleszczami. Na widok światła ruszyły w stronę przeciwległej krawędzi i wkrótce za nią zniknęły. Evros wstał i przeszedł po metalowym wieku, mierząc krokami średnicę. Osiem kroków to sporo, jak na kapsułę ratunkową czy pojemnik, w e wnętrzu mogło być jakieś ciekawe znalezisko. Przez skrze kotkę wywołał towarzyszkę:
- Coś znalazłem, chyba coś dużego i konkretnego. Tuż pod tymi łukowatymi resztkami sklepień – podał jej najbardziej charakterystyczny znak, żeby łatwiej go zlokalizowała.
W miedzy czasie obejrzał hydraulicznie otwierane drzwi, które były na górze. Nie było żadnego panelu sterowania, a dźwignia służąca do manualnego otwierania była zablokowana. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że długo to tu leżało, mechanizmy hydrauliczne były dość solidne i nie psuły się szybko.
Wyciągnął z kieszeni kombinezonu zestaw materiałów wybuchowych, kiedy skończył montować, dotarła do niego Aspazja.
- Dobrze że jesteś. To coś generuje sygnał w eterze. Zaraz skończę z tym ładunkiem, lepiej poszukaj jakiejś osłony, to coś ma hermetyczną śluzę i chyba się zastała. – zamontował jeszcze zapalnik i wskazał na migi szlachciance powaloną kolumnę za którą mieli się schować.
Ładunek wyrwał górę metalowego kontenera, wielki bąbel powietrza wydobył się na zewnątrz i rozdzielając się na milion mniejszych bąbelków skierował się ku powierzchni. Wraz z towarzyszką ruszył do otwartego pojemnika. Wstrzymał ją tuż przed samym otworem, musiał sprawdzić czy w środku jest bezpiecznie. Kilka mebli, krzeseł i szafek oraz stojący w centrum ni to sarkofag, ni to kolumna, to wszystko co znaleźli we wnętrzu. Nie wspominając o kilku zmumifikowanych ciałach ubranych w kombinezony z syntjedwabiu. Znalazł w kieszeni jednego z martwych osobników małą, przypominającą pudełeczko maszynę myślącą. Wrzucił ją do kieszeni kombinezonu, uważając, że Nadia na pewno coś z tego wyciągnie. Na piersi tego samego trupa zauważył jakieś napisy, przyjrzał się bliżej, tak to był jakiś rodzaj identyfikatora, ale nie mógł go przy tym świetle odczytać, oderwał go od kombinezonu i zabrał ze sobą, z postanowieniem zbadania znaleziska na powierzchni.
Baronówna była zajęta wzywaniem wyciągarki z góry, a on tymczasem przeszukiwał pomieszczenie i ciała. Szukał dokumentów, nośników danych, dystynkcji czy czegokolwiek innego, co pomogłoby mu zorientować się o pochodzeniu znaleziska. Kiedy wraz ze skrzynią płynęli ku powierzchni, w doszedł do niego komunikat Nadi:
-Chyba mam pomysł, jeśli pozwolicie. Kształt kila pozwoli spokojnie umocował do niego za pomocą lin nawet spory ładunek, dla pewności można jeszcze zamaskować go wodorostami. Warto byście mieli ze sobą jakąś muszlę, coś co może wpaść w oko i być ładnym drobiazgiem. Takie zamydlenie oczu.
Spojrzał na Aspazję pytająco.
*****

Zmysły Evrosa zdążyły tylko zarejestrować pogorszenie pogody. Wieści były niewesołe, a zbliżająca się na horyzoncie fregata patrolowa nie wróżyła nic dobrego. Na polecenie Aspazji, ukryli skrzynię.. Musieli się do tego mocno przyłożyć, bo znalezisko ciężkie było cholernie. W kajucie zrzucili także kombinezony nurków, przez chwilę widział jak baronówna zrzuca syntjedwabny kombinezon. Kształtne nagie plecy, oglądał tylko przez chwilę, bo zaraz spuścił wzrok i odwrócił się, mając nadzieję, że baronówna nie zauważyła tego.
*****

Wyszedł na pokład już swoim normalnym stroju. Można powiedzieć, że przypominał w nim bardziej najemnika z Gildii, niż szlachcica, czy byłego członka Gwardii Feniksa. W zasadzie było mu na rękę, że nikt nie uważa go za nieco więcej niż najemnika. Jego przeszłość mogła go odnaleźć w każdej chwili, zanim on zemści się za hańbę jakiej doznał i nie odzyska dobrego imienia. Włosy zgolił do gołej skóry, zostawiając sobie tylko zarost na twarzy, czyli zmianę wyglądu przeprowadził gruntowaną. Teraz ubrany w wojskowe buty i spodnie z nogawkami wpuszczonymi w obuwie, koszulę bez rękawów i taką samą kamizelkę, z wieloma kieszeniami. Z dwoma pistoletami maszynowymi w kaburach przy pasie i karabinem maszynowym Jahnisaków w rękach, wyglądał jak najemny zbrojny, ochroniarz baronówny Mercouri, a nie jak dumny oficer Cesarskiej Armii. I póki co niestety tak miało zostać… dopóki nie zbierze środków i informacji, kto go wrobił… a potem się zemści… straszliwie.
Czekał na pokładzie, stojąc przy nadbudówce, obserwował zbliżający się statek patrolowy. Zostawił rozmowę z Kajdaniarzami chlebodawczyni, on miał tylko groźnie wyglądać i w razie czego interweniować, choć miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. Przeciw załodze dużej fregaty nie mieliby większych szans, choć tamci także by dostali łupnia, to jednak byli na z góry przegranej pozycji. Ufał w możliwości szlacheckiego tytułu i dobrą gadkę. Karabin położył na skrzyni, obok której stał, a w kieszeni na udzie umieścił mały ładunek wybuchowy… tak na wszelki wypadek.
Soren słuchał zamieszania na pokładzie, ale ni w ząb nie rozumiał, dlaczego wszyscy są tacy podnieceni. Przecież nie mogą cały czas unikać ludzi. Jeśli już jacyś Kajdaniarze postanowili ich zaszczycić swoją wizytą, to niech i tak będzie. W sumie niewiele im mogli. Najwyżej skonfiskują znalezisko, które pewnie i tak nie przedstawiało większej wartości. Ani ich mogli aresztować, ani nawet mandatu dać. A zapewne skończy się na tym, że pomarudzą i odeskortują ich do portu. Więc w przypadku ew. ataków spod wody, fregata patrolowa, jako większa, cięższa i robiąca więcej hałasu zapewne stanie się pierwszym, jeśli nie jedynym celem. Żyć, nie umierać i dziękować Prorokowi za taki zbieg okoliczności.

Wyszedł na próg nadbudówki i przeciągnął się. Słyszał z tego miejsca kolejne wezwanie z fregaty patrolowej, takiej samej treści, ale już nieco trzeszczące. Chyba burza zbliżała się szybciej niż Pośrednicy. Tym lepiej, nie będą mieli dużych problemów z uwierzeniem, że rzeczywiście byli zakłócani. Spotkał zdziwiony wrok kapłana. Spojrzał na niego pytająco, po czym szybko rzucił okiem na siebie. Może coś mu się gdzieś przykleiło? Ale nie.

- Warto byście mieli ze sobą jakąś muszlę, coś co może wpaść w oko i być ładnym drobiazgiem. Takie zamydlenie oczu - powiedziała Nadia do swojej skrzekotki.
Pomysł nie był głupi w swojej prostocie. Szansa, że Kajdaniarze wyślą nurków, żeby obejrzeli kuter ze wszystkich stron była marna.

Przypomniał sobie swoje zakupy poprzedniego ranka. Spotkał pewnego kupca, który sprzedawał "róg rytualny Oroymów" jak był łaskaw to nazwać. Soren był daleki od wiary w coś takiego, ale przynajmniej nie wyglądało jakby było z plastiku. I obrobione na tyle nieporadnie, że mógł to zrobić ktoś z błoną między palcami. Kupił więc, z nadzieją, że Aspazja będzie bardziej łatwowierna niż on. Oczywiście handlarz zaproponował dość niebotyczną jak na taką tandetę cenę, ale udało mu się ją wyperswadować bez użycia siły. Tutejsi ludzie w ogóle byli dziwni pod tym względem. Chyba mieli zbyt wysokie mniemanie o swoich towarach, albo zbyt niskie o inteligencji przybyszów. Sorenowi jeszcze nigdy nie udało się znaleźć kupca, który od razu podałby rozsądną, akceptowalną dla niego cenę. Zawsze przesadzali. Dzięki temu targ był jeszcze głośniejszy niż w innych okolicach, bo ludzie targowali się, czasem dość żywiołowo, nie szczędząc sobie przeróżnych, nie do końca uprzejmych określeń. Co ciekawe, zawsze gdy już doszli do porozumienia podawali sobie z uśmiechem ręce, odpowiednia suma zmieniała właściciela i nierzadko zaczynała się jak najbardziej przyjacielska rozmowa. Podobnie było i w tym wypadku, bo handlarz postanowił pochwalić się swoim szwagrem, który rzekomo to wyłowił z dna i może wiedzieć coś na temat Oroymów. Ta informacja była nawet cenniejsza niż zakupiona muszla. Po prawdzie żeglarze na wszystkich znanych Sorenowi światach mieli tendencję do opowiadania niestworzonych historii, ale jeśli rzeczywiście pływał po Zakazanych Wodach, to powinien cokolwiek przydatnego wiedzieć. Podziękował swojemu rozmówcy i udał się s stronę portu. Niestety inni już zdążyli znaleźć jego kontakt, więc ze szpanu informacjami nici. No cóż, zawsze zostawała muszla, ale na razie schował ją do plecaka.

I właśnie w tym momencie, gdy zbliżali się Pośrednicy, muszla mogła okazać się przydatna. Soren wrócił na moment do nadbudówki i z workowatego plecaka wyciągnął wcześniejszy nabytek. Wyszedł na pokład i zbliżył się do Pani Inżynier.
- Na szczęście Twój ulubiony pilot ma dokładnie coś takiego, co jest nam potrzebne - powiedział, prezentując muszlę na dłoni. - Miejmy tylko nadzieję, że się na tym farba nie rozpuści - dodał, po czym wychylił się przez burtę i zanurzył trzymany przedmiot w wodzie. Na szczęście ani farba, ani cała muszla nie zaczęły się rozpuszczać, co mogłoby sugerować, że była autentyczna. Również na szczęście nie wyskoczył spod wody poprzedni jej właściciel upominając się o zwrot.
- Voila. Tylko bądź ostrożna, to coś leżało na dnie przez setki lat. Czyż to nie fascynujące znalezisko? - zapytał wczuwając się już w swoją rolę, którą za chwilę będzie odgrywał, gdy Kajdaniarze ich dopadną.

Sędzia Torhada był niezwykle uprzejmy choć gdyby mógł to zrobić zgodnie z prawem i etykietą pozbyłby się ich z Fesh Sham jak najprędzej. A oni po czterech przeskokach i dwóch tygodniach na „Rybce”, potrzebowali świeżego powietrza. No może nie wszyscy, Nadia i Soren wrastali w statek niczym jego integralne części. Przy nich Aspazja najchętniej marudziła na zatęchłe powietrze i ciasnotę stalowej puszki. Ale prawdę mówiąc „Szybka Rybka” dawała się lubić. Cała, poza nazwą. Aspazja już kilkakrotnie namawiała Lajtingera żeby zagrali o jej zmianę. Gutta cavat lapidem - jak często mawiał jej ojciec, oby więcej nie miała okazji tego usłyszeć.

Także wszystko co Jill Torhady opowiadał było interesujące, ale sugestie mające trafić w zdrowy rozsądek baronówny Mercouri, odbijały się od szlachcianki nie czyniąc krzywdy żadnym jej planom. Nie przedłużała więc gościny i nie zwlekała z wyruszeniem na morze. Aspazja na razie odczuwała coś w rodzaju zawodu. Czwarty dzień na Madok a ona nie widziała jeszcze żadnego Oroyome. Nie znaczy to że nie widziała nigdy żadnego z nich. Dwór cesarski był przecież miejscem gdzie było wszystko, ale obcy z Byzantium byli niczym tresowane małpy interesujący dokładnie w takim zakresie. Swoją drogą część dworaków Alexiusa też przypominała poprzebierane naczelne. Naprawdę cud, że wytrzymała tam o zdrowych zmysłach tak długo.

W tej sytuacji jasne było, że zejdzie pod wodę.

Towarzyszył jej Varras. Czuł się w kombinezonie zdecydowanie lepiej niż ona, był znakomitym nabytkiem do tej załogi, podobnie zresztą jak jego podopieczna. Zresztą wychowanie, nawet złe, jest drugą naturą człowieka, gdyby Aspazja była jedyna kobietą na statku, pragnęłaby to zmienić. To właśnie się nazywa niewolą etykiety.

Podwodne miasto faktycznie zapierało dech w piersiach. Morski świat był piękny i Aspazję uderzyła uniwersalność tego stwierdzenia. Każda rozumna rasa musiałby się z nim zgodzić. Tutaj łatwo było uwierzyć ze to oroyoma podróżowali kiedyś z annunaki między gwiazdami. Zatańczyła w zwolnionych podskokach próbując namówić do podobnej dziecinady najemnika. Ale Varrasowi skakać się nie chciało. Spoważniała. Zaczęli zwiedzanie. Aspazja rozglądała się za orotikta. Płazy te były jej zdaniem czymś w rodzaju madokańskich szympansów i chciała mieć takiego na „Rybce” . Dorosły orotikta co prawda osiągał długość nawet trzech metrów i miał całkiem ładne cztery rzędy ostrych zębów, ale przecież celowała w mniejsze osobniki. Miała pistolet z harpunem i siatkę. Niestety żadnej chemii zdolnej uśpić bydlaka. Zrzęda, jej ulubiony kontakt z Gidli Aptekarzy śmiał się że jeśli rozpisze wzór na coś takiego, to jej nieźle zapłacą. Zamierzała mu jeszcze przypomnieć o tej obietnicy i tym bardziej marzył jej się żywy egzemplarz. Nie poprosiła najemnika o pomoc – takie wędkarskie ambicje, popisać się samodzielnie złowioną rybą. Zapomniała się na tyle, że oddaliła się od Varossa na dobrych kilkadziesiąt metrów.

Znienacka poszukiwane zwierzę kłapnęło zębami tuż przed jej twarzą.
Zabulgotałaby przekleństwami, gdyby to było możliwe. Wystrzeliła za nim z harpuna, ale płaz nawiewał. Ruszyła w pościg, Gdzieś na horyzoncie majaczyła jej myśl, że to zwierzęta stadne, ale przecież musiała skupić się na czymś innym. Skubaniec był bardzo szybki. Prawie dwumetrowy samiec. Przyłożyła się do drugiego strzału, wymierzyła lepiej, harpun wyszarpał duży kawał tylnej płetwy orotikta. Płaz nieco zwolnił, zmierzał do pobliskich ruin wielopoziomowego gmachu, skrzących się niczym masa perłowa. Dobrze, między ścianami powinna mieć z nim szanse, przecież przewyższa bydlę sprytem. Wtedy w głośniku usłyszała Varassa. Głos miał spokojny, ale nie wątpiła, że mężczyzna znalazł coś dużego, nie miał w zwyczaju zawracać jej głowy duperelami. Niemniej i tak się wahała. Orotikt powoli znikał jej z oczu. Zawróciła. Z zacienionych arkad ruin odprowadzało ją spojrzenie kilku par brunatnych oczu. Madokańskim stworzeniom nie udało się polowanie.

***

Zgodnie z sugestią Nadii przymocowali znalezisko do kila. Nawet zdążyli opleść je wodorostami. Aspazja zmachała się, nawet pod wodą cholerstwo swoje ważyło.
Z ulgą weszła na pokład. Dłuższą chwilę ciężko oddychała.

***

Przebrali się szybko. Nie miała ze sobą nic odpowiedniego dla swojej rangi. Założyła więc zwykłe spodnie i koszulkę. Na szyi miała delikatny wisiorek w kształcie dwóch wchodzących w siebie kół. Prawie nigdy się z nim nie rozstawała. Ciekawskim mówiła, ze to jej jedyna pamiątka po matce. Faktycznie zaś kupiła go tknięta impulsem raptem dwa lata temu, w dniu w którym wyszła po niegroźnym wypadku ze szpitala.
Stanęła przed najemnikiem. Chyba czekała na jakiś komplement, nieważne, że nie zasłużony, ale zdała sobie z tego sprawę dopiero po chwili. Nie doczekała się oczywiście. Mężczyzna jak zwykle skupiony i poważny szykował się do wizyty.
- Właśnie – prawem kaduka przypomniała sobie co innego – muszę zamienić słówko z Sorenem.
Vaross spakował do kieszeni ładunki wybuchowe. Aspazja nieoczekiwanie parsknęła śmiechem.
- Fetyszysta.
Wyszła z kajuty nim coś odpowiedział.

***

Pilot był rzecz jasna za sterem. Aspazja trzymała w reku ręcznik, którym przed chwilą wycierała włosy, czekając aż Soren raczy się odwrócić. Statkiem już nieźle kołysało a jej nadal od wysiłku kręciło się w głowie. Ryoksha ustawiał kuter bokiem do jednostki kajdaniarzy. Wykonał gwałtowny skręt tak, że straciła równowagę. Dałaby se rękę uciąć że nie musiał. Na szczęście stał za daleko żeby ją złapać. Przyklęknęła, ręcznik upadł w kałużę wody. Zaklęła pod nosem. Pilot miał bardzo zadowoloną minę i wątpiła żeby samo jej potkniecie mogło go tak rozweselić. Facet albo lubił kłopoty, albo kajdaniarzy. Tyle, że ich przecież nikt nie lubił. Po raz nie wiadomo który pomyślała, że cholernie mało wie o swojej załodze. I że niewyparzony język Ryokshy coraz bardziej działa jej na nerwy.
- Soren, co powiesz na podwyżkę?
Spojrzał na nią wyraźnie zdziwiony. Uśmiechnęła się. No to jest właściwie jeden:jeden.
- Zapłacę ci dwadzieścia procent więcej w stosunku do pierwotnej umowy jeśli już nigdy mówiąc o częściach mojego ciała nie będziesz używał epitetów.
- Czyli „szefowo rusz tyłek” jest w porządku. Gruby, chudy, mokry, kształtnyodpada – ze złośliwą miną tłumaczyła dokładniej warunki.
No ale sam układ wydawał jej się uczciwy. Jej ustępstwo ekonomiczne, jego filologiczne.

***

Nie przepadała ani za przepisami ani za urzędnikami. I z pewnością nie podobało jej się, że musi pozwolić wejść komuś na swoją łódź. To była jedna z jej głównych cech, nie lubiła musieć. Ale podwodne znalezisko dobrze wpływało na jej humor.
- Dobra załogo. Wpuszczamy gości na pokład. Będą grzeczni to i my będziemy. – powiodła wzrokiem po wszystkich. – Gościnni, szczerzy i niemądrzy, jak to tylko głupiutkie szlachcianki i ich świta na wakacjach potrafią. Nie mamy przecież już nic do ukrycia.
- Z konchą wychylimy się jedynie jeśli będzie to konieczne. Wypłynęliśmy wiedzeni ciekawością. Trochę nurkujemy i nie podobają nam się te chmury na horyzoncie. Czyli sama prawda. Nie musicie zostawiać mi całej przyjemności konwersacji. Chyba ze trafimy na formalistów, co chcą gadać tylko z najemcą.
-I pozbądźmy się ich sprawnie – przygryzła wargi, co było najbardziej widoczną oznaką jej zdenerwowania – Bo zżera mnie ciekawość.

Kuter zatrzymał się obok fregaty. Idealnie równolegle, oczywiście zbyt blisko. Soren jak zwykle popisywał się umiejętnościami.

Baronówna ujęła pod rękę Nicodemusa i z uśmiechem wyszła naprzeciw „gościom”.

Pewność siebie z jaką jego towarzysze zabrali się do przygotowań, trochę go uspokoiła. Wyglądało na to, że szanse na zachowanie tajemniczego znaleziska wcale nie były tak małe, jak się początkowo obawiał.

Z wdzięcznością spojrzał na Nadię. Optymizm wynikający z jej słów wyraźnie mu się udzielił. Przytaknął ruchem głowy i uśmiechnął się ciepło, gotowy do pomocy przy realizacji przewrotnego planu młodej inżynierki.

Podczas przygotowań jedno nie dawało mu jednak spokoju. Czym właściwie był zatopiony cylinder? Wizerunek świętej istoty świadczył o przedmiocie wielkiej wagi. Nie pamiętał jednak, by w ostatnich stuleciach zdobiono relikwie wizerunkami empirycznych bytów. Była to raczej praktyka stosowana na początku istnienia Wszechświatowego Kościoła. Czyli prawie dwa tysiące lat temu!

Oczywistym też było, iż relikwia związana była ze zbrojnym ramieniem Wiernych. Lecz czym była konkretnie? Sarkofagiem jednego z wielu wojowniczych świętych? A może jedną z rzadkich, legendarnych Szat Adepta - starożytnych, wspomaganych zbroi, noszonych przez najpotężniejszych wojowników Światła? Evros z pewnością potrafiłby wykorzystać tak potężny artefakt. Kapłan zachichotał, wyobrażając sobie srogiego towarzysza w potężnym, świętym pancerzu.

W całym chaosie przygotowań tylko kątem oka zauważył przekazywaną z rąk do rąk konchę. Talizman obcych mógł okazać się bardzo ciekawym przedmiotem badań. Ale na to przyjdzie czas później. O ile uda im się przetrwać obecną sytuację.

Gdy pod rękę wzięła go Lady Aspazja ugięły się pod nim nogi. Nie sądził, że to on stanie w pierwszym rzędzie komitetu powitalnego. Sprytu starczyło mu jedynie na ukrycie symbolu Eskatoników i wyeksponowanie jego ogólnego odpowiednika, noszonego przez wszystkie odłamy duchowieństwa. Znak bractwa słynącego z zamiłowania do sekretów, mógł wzbudzić w tej sytuacji słuszne podejrzenia Pośredników.

Aktor był z niego raczej kiepski, kłamca jeszcze gorszy, toteż postanowił ograniczyć swoją aktywność do kapłańskiego pozdrowienia i lekko głupawej, natchnionej miny, charakterystycznej dla prowincjonalnych duchownych.

- Niechaj Łaska Wszechstwórcy rozświetli wasze drogi, zacni Marynarze! - wykrzyczał w stronę przybyszy, mając nadzieję, iż ci nie wyłapali drżenia jego głosu. By dopełnić gestu, nakreślił dłonią symbol Wrót.

Miał nadzieję, że nie błogosławi właśnie swoich przyszłych zabójców.

- Tu fregata Wesoły Jack, Wesoły Jack, Wesoły Jack, nieznana jednostko zgłoś się, zgłoś się, zgłoś się. Podejdź na kurs cumowniczy, przygotujcie się do inspekcji.
Wezwanie powtarzało się z podziwu godną regularnością, w miarę jak fregata zbliżała się, podskakując na coraz wyższych falach. W końcu, widząc że gości i tak będą musieli przyjąć, Soren zdecydował się ich uciszyć. Wziął do ręki mikrofon i zatykając nos, żeby przypadkiem nie mówić zbyt wyraźnie, nadał:
- Tu Pluskacz, tu Pluskacz. Zrozumiałem: kurs cumowniczy. Będziemy na Was czekać.

Gdy tylko upewnił się, że ładunek umocowano bezpiecznie do kila okrętu, a nurkowie wrócili na pokład, ruszył z miejsca. Ruszył w bok, względem kierunku, z którego płynęła fregata, na tyle powoli, że Kajdaniarze na swoim radarze nie powinni tego wychwycić. A jednak gdyby im przyszło do głowy sprawdzać nad czym wisiał kuter, na pewno nie znajdą tego co oni przed chwilą. Dopiero gdy uznał, że oddalił się wystarczająco, dodał gazu i skierował w stronę nadpływającej jednostki.

Po pewnym czasie, gdy Pośrednicy byli już dość dobrze widoczni, na "mostek" wkroczyła Aspazja. Korzystając z okazji Soren zarzucił lekko sterem. Nadchodząca akurat fala zrobiła resztę, uderzając w statek ze sporą siłą. Uzyskany w ten sposób wstrząs przewrócił szlachciankę i prawdopodobnie zrobił mały bałagan pod pokładem. Choć to akurat było najmniejszym zmartwieniem, bo tam zawsze był bałagan.
- Przepraszam, dziurę omijałem - rzucił za siebie wyjaśniającym tonem. Brzmiał prawie przekonująco.
Wspomnienie o podwyżce go zaskoczyło. Spodziewał się raczej marudzenia na temat niezwykle treściwych inormacji radiowych. W końcu musieli wypłynąć z pokaźnej głębokości, żeby się dowiedzieć, dlaczego ich poganiał. A tu taka niespodzianka. Wkrótce jednak się wyjaśniło. Soren uśmiechnął się ze zrozumieniem i pozwolił Aspazji skończyć.
- Jakkolwiek byłoby to dość poważne ograniczenie mojej wolności słowa - odparł z niezmąconą powagą - jestem gotów zaprzestać wyrażania swojej opinii na temat niewątpliwych walorów estetycznych Twojej zgrabnej pupy, szefowo... w rozmowach twarzą w twarz. Niestety, - w tym miejscu wydał z siebie westchnienie, które dobitnie dowodziło, że jest mu niezwykle przykro z tego powodu - niestety nie jest to możliwe w rozmowach przez radio, gdyż tam używanie epitetów jest konieczne, aby łatwiej można było domyślić się treści przekazu, w przypadku zakłóceń transmisji.
Spojrzał na nią szczerząc zęby w uśmiechu.
- A tak przy okazji, masz bardzo ładny... wisiorek - dodał jeszcze wpatrując się w jej dekolt - Goście przybyli - powiedział odwracając się z powrotem w stronę steru i tym samym kończąc tę rozmowę. Choć był pewien, że szlachcianka jeszcze wróci do tematu.

Chwilę później, gdy już zaparkował kuter tak blisko Kajdaniarzy jak tylko dał radę dobiegł go głos Nicodemusa, witającego inspekcję.
- Hurra - mruknął Soren pod nosem - jeszcze czerwony dywan rozwińcie.

[IMG]file:///C:/Documents%20and%20Settings/jan/Pulpit/li/post11_pliki/setsail.jpg[/IMG]
Kajdaniarze (Muzyka)

Załoga Pluskacza obserwowała zbliżającą się fregatę, był tu dwumasztowy żaglowiec z metalowym poszyciem, na obu burtach prężyły się lufy wysoko kalibrowych dział i karabinów, a na dziobie za galionem rytym w łeb smoka i miotaczem harpunów tuż za nim. Przerzucono cumy z drugiego okrętu zabrzmiał tubalny głos
- SIERŻANT JAKE WILKENSON PROSI O POZWOLENIE ZEJŚCIA NA POKŁAD. - aż chciało się zapytać czy odmowa oznacza zatopienie, spuszczono drewnianą rampę, po której zszedł mężczyzna w kwiecie wieku ubrany w krótki czarny płaszcz, przy szerokim pasie ze skóry wisiał zakrzywiony bułat, jedno z oczu miał zastąpione cybernetycznym implantem topornej konstrukcji, na zarośniętą twarz najemnika padał cień noszonego na bakier trikornu.
- Witajcie, jestem Jake Wilkenson, a to szeregowi Eric Rouge i Beisexiezi. - wskazał towarzyszących mu kamratów, ryżego Vuldroka niedźwiedziej postury odzianego w tytanową kolczugę i z toporem poznaczonym dziwnymi symbolami przy pasie, jego bujna broda spleciona była w setki warkoczyków przyozdobionych koralikami i drogimi kamieniami. Drugim towarzyszem była niską kobietę zapewne z dominium LiHalan, z maską zakrywającą dolną polowe twarzy, wysoko podgolonymi włosami z pozostawioną tylko kitą na czubku, zapleciona w bardzo długi warkocz w którego koniec wpleciony został dużych rozmiarów opal. Na czole miała wytatuowanego czarnego skorpiona. Nosiła bardzo obcisły biały kostium z wszytymi drobnymi dzwoneczkami, w którego kieszeniach i na paskach nosiła niezliczone sztuki orientalnej broni.
- Pracujemy na zlecenie Gildii Żeglarzy oraz Szejka Adila. - wyjął z tubę i podał Aspazji - Jesteśmy tu by ochraniać rybaków, a także znaleźć i zniszczyć źródło zakłóceń w żegludze, aktualnie poszukujemy kutra Medusa, który zaginął dwa dni temu. Niestety w ramach naszych obowiązków musimy przeszukać statek. Czy widzieliście coś podejrzane? - zapytał baronównie gdy barbarzyńca i ninja rozeszli się po pokładzie.
Aspazja zaś snuła przejmującą opowieść o wakacjach, rafach kolorowych i podziwianiu morskich krajobrazów, pośredni robił zaś coraz większe oczy wysłuchując jej historii. Przez cały czas jednak zachowywał kamienny wyraz twarzy, czujne oko Nicodemusa wychwyciła ślady zawodu na twarzy wojownika. Na wzmiankę o kapryśnej pogodzie zgodził się:
- A tak pogoda znowu się psuje, ponoć to sprawka prądów wodnych, zderzają się nad uskokiem, tak przynajmniej mówił nasz profesorek. Lepiej się stąd zabierajcie, póki pogoda jest stabilna, wystarczą nam rybacy do wyławiania. - jak na potwierdzenie słów wiatr przybrał nieco na sile piętrząc falę, aż pojawiła się na ich szczycie biała piana. Kleryk wyczuł możliwość zmiany tematu i zapytał o zaginione statku:
- Za to mi płacą by się dowiedzieć, może to kapryśna natura, może Oroyme, a może piraci. Ci żeglarze mają denerwujący zwyczaj do przesady, czy to o morskich zagrożeniach czy złowionych rybach. - Soren wychwycił wzmiankę o piratach, zapytał o Czarnego Beliaha
- Ha, nie słuchałeś opowieści żeglarzy, krąży po tych wodach, jego statek "Zemsta Diabła" może znikać we mgle, oraz żeglować pod wodą, a on sam zawarł pakt z Demonem by go chronił w zamian za duszę niewinnych. - nie ukrywał ironii wymierzonej w przesądy - Widziano go tu, nie zdziwiłbym się, gdyby to on stał za porwaniami, to handlarz niewolników, ponoć ukrywa się na południu Archipelagu na Sorye... - konwersacje przerwał krzyk protestu Nadii spod pokładu:
- CO ON TU ROBI. - szybko przeszli do źródeł, w progu maszynowni stał zdezorientowany brodacz a w portalu do jej Sanctum stała Surien zupełnie przypadkiem ściskając klucz trzydziestkę.
- Znalazłeś coś?
- Skafandry sierżancie, są ciepłe i wilgotne w środku, musieli z nich korzystać niedawno.
- Jake spojrzał pytająco na Aspazję.
- Oczywiście, że są używane. - wtrąciła się Surien - A jak niby mamy zbierać muszelki? - wyciągnęła z szafy konchę.
- Muszelki? Ale po co? Czy to te, z których skorup robi się stymy? - nie dowierzał najemnik.
- Nie, te ładne i kolorowe. - zripostowała techniczka.
- Aha, no tak, spelung, rafy, muszelki... jasne. Ehh... szlachta. - poddał się - Dobra, spływamy stąd. Widziałeś gdzieś Beise?
- Na twe rozkazy. - jak biała zjawa lihalanka bezszelestnie wyłoniła się za jego plecami.
- Argh mówiłem tyle razy byś tego nie robiła. Nie ma tu nic dla nas. Płacą nam tylko za zaginione statki. Chociaż, może jeszcze nam pomożecie... czy ktoś z załogi zna język tubylców? - Aspazja zgodnie z prawdą przyznałą, że zna podstawy
- Może to wystarczy. Schwytaliśmy parę jaszczurek w sieci, niestety najęty profesorek wpadł w sidła choroby morskiej i jest bardziej zielony niż więźniowie. A musimy wiedzieć, co jaszczurki wiedzą o kłopotach. Wyświadczylibyście nam nie lada przysługę robiąc za tłumaczy. - okazja by spotkać prawdziwego dzikiego Oroyme nadarzyła się w najmniej spodziewanym momencie. Wiedziona ciekawością szlachcianka zgodziła się.

Sierżant i kamraci opuścili statek zabierając ze sobą baronównie i jej świtę. Pokład Wesołka utrzymany był w należytym porządku, naliczyli ledwie kilku uzbrojonych najemników przy działach, choć znacznie więcej mogło kryć się pod pokładem. Kajdaniarz zaprowadził ich do kazamatów, gdzie jedna z sal została przerobiona na więzienie. W pomieszczeniu było niewiele światła i mebli, przy jednej ścianie stał mały agregator, a centralne miejsce zajmowały dwie zakratowane wanny, a w nich dwóch Oroyme. Obcy nie mieli nawet miejsca by się obrócić. Woda była mętna, choć pompy tłoczyły powietrze w wodę.
- Oto i oni. Chce wiedzieć co mają wspólnego z zatonięciami. - zażądał sierżant.

Nicodemus odetchnął z ulgą. Najwyraźniej Zakazane Wody wcale nie były takie zakazane... przynajmniej nie przez ludzkie władze.

A może był to tylko autorytet szlacheckiego stanu Lady Aspazji? Może poszukiwacze pozbawieni patronki, wtrąceni zostaliby do lochu za łamanie tutejszych praw? Wolał teraz o tym nie myśleć. Pośrednicy nadal mogli stanowić zagrożenie dla ich planów, a ich początkowa grzeczność wcale nie musiała się długo utrzymać.

Swoją drogą, sam skład przybyłej załogi też nie budził zaufania. Kapłan w swoich podróżach widział już wiele wymieszanych skupisk ludzkich i słyszał o niesamowicie egalitarnym podejściu Pośredników do rekrutowania pracowników, ale to była już prawie przesada. Dostrzegł nawet przedstawicieli barbarzyńców, których rodacy od stuleci toczyli wojny z Cesarstwem.

W końcu jednak pokiwał głową ze zrozumieniem. Byli na jednej z planet Ligii Kupieckiej, tu - w przeciwieństwie do większości innych światów Cesarstwa - liczyły się głównie umiejętności i zasługi, a nie narodowość przodków.

***

Gdy usłyszał o przedstawicielach Wodnej Rasy, więzionych na pośredniczym statku, w jego sercu zapłonął płomień ciekawości. Na Madoku był pierwszy raz, a sama rasa Oroymów należała do najbardziej tajemniczych i fascynujących obcych, jakich udało się odkryć człowiekowi. Mimo stuleci koegzystencji ludzie o podwodnych jaszczurach nie wiedzieli prawie nic.

W myślach kapłan podziękował Wszechstwórcy za ogrom tajemnic, które ten zgromadził w tym wspaniałym miejscu i za to, że to właśnie jemu, skromnemu duchownemu, dane będzie je zbadać.

Przez chwilę walczył ze strachem związanym z wejściem na cudzy pokład, między egzotycznych srogich marynarzy. Wygrała jednak chęć poznania niewiadomego.

- Pani? Jeśli nie masz nic przeciwko, potowarzyszę ci w tym spotkaniu. Wszak muszę zadbać o bezpieczeństwo twej duszy, w obliczu nieznanych mocy tych obcych istot.

***

Gdy zeszli pod pokład w nozdrza kapłana uderzył dziwny, rybi smród. Po chwili zobaczyli też same klatki.

Z żalem spojrzał na dumnych niegdyś przedstawicieli podwodnej rasy, wciśniętych obecnie w małe, brudne wanny. Przełknął ślinę. Nawet jeśli istoty te były na tych terenach wrogami ludzkości, sposób w jakie się je tu "przetrzymywało" wywoływał ból w sercu starego Eskatonika. Jego uśmiechnięta zazwyczaj twarz ściągnęła się w grymasie głębokiego żalu.

Nawet nie zauważył kiedy mimowolnie zbliżył się do klatki. Z wnętrza spojrzały na niego wielkie, mokre oczy uwięzionego obcego. Rybia skóra wydawała się gdzieniegdzie chorobliwie popękana - zapewne od obtarć, wynikających z ciasnej celi.

Położył ostrożnie dłoń na jednej z krat więzienia. Jego oczy zaszkliły się, gdy jeden z więzionych oroymów przekręcił się boleśnie w jego stronę i wydał z siebie przeciągły ni to śpiew, ni jęk cierpienia. Kapłan, nadal oszołomiony całą sceną, powoli odwrócił się do Pośredników.

- Macie zamiary wpuścić ich, gdy odpowiedzą na wasze pytania? - obawiał się jednak, że zna odpowiedź.


[IMG]file:///C:/Documents%20and%20Settings/jan/Pulpit/li/post11_pliki/lurel.jpg[/IMG]
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 23-08-2010 o 22:15. Powód: Post jest kompilacją wpisów wszystkich uczestników ses. Do scalenia doszło po padzie serwera i utracie wcześniejszych danych.
behemot jest offline