Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 09:39   #5
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Tego się chyba nie spodziewała. Patrzyła jak postać wstaje ze swojej dotychczasowej trumny. Nic nie wskazywało na hibernację, nie było systemów podtrzymujących życie, nie miałby czym oddychać, przypominały jej się naprędce najdziwniejsze opowieści o ludzkich wytworach z czasów drugiej republiki, właściwie to liczyła na coś niezwykłego, właśnie tak niezwykłego, tylko może na wytwór obcej, zaawansowanej cywilizacji. Ale to był człowiek, na to wskazywały jej zmysły. Mówił z akcentem, którego nie umiała zlokalizować i nie miał prawa przetrwać w tej trumnie na dnie morza. Nie spocił się, nie wyglądał na zdezorientowanego. Był tak zmodyfikowany genetycznie? To chyba niemożliwe. Przynajmniej według jej wiedzy? Albo nie był człowiekiem? Obcym? Demonem? Maszyną? Właściwe słowo czaiło się gdzieś na skraju świadomości Aspazji.

Pozwoliła żeby wstał. Nie miała nawet ze sobą broni. A jeśli on jest bronią? Odruchowo wysunęła się przed Nadię.

Na szczęście „Znalezisko” przemówiło i uspokoiło nieco myśli baronówny. A Nicodemus przypomniał, że nie jest w swym zmieszaniu sama. Poczuła ochotę żeby to coś dotknąć.
- Komandorze Kano. Jesteśmy zaszczyceni mogąc pana poznać. - skorzystała z przykładu kapłana i też użyła tytułu. Wyciągnęła do mężczyzny dłoń. Statkiem nie zakołysało, ale momentalnie poleciała do przodu.
- Przepraszam – zaczerwieniała się odsuwając się od komandora – Zazwyczaj nie jestem taka … niezgrabna.
Był ciepły, miał mięśnie twarde niczym Vuldrokański barbarzyńca. A może bardziej.

- Gości pan u mnie komandorze, choć na wynajętym kutrze. – Uśmiechała się niepewnie, rumieniec jeszcze nie schodził z jej policzków - I tak, mamy statek gwiezdny. Jest pan komandorem Gwiezdnej Floty należącej do …? I w którym roku?

Zmierzył kapłana wzrokiem, a na znak błogosławieństwa skłonił głowę.
---------Cel atakuje--------
Brak broni. Nie stanowi zagrożenia.
Kano błyskawicznym ruchem złapał kobietę, aby nie uderzyła w niego, ta jednak oparła się o niego. Kiedy sytuacja została opanowana, puścił ją. Jak na razie ta trójka nie stanowiła zagrożenia.

- Przepraszam – zaczerwieniała się odsuwając się od komandora – Zazwyczaj nie jestem taka … niezgrabna. -
- Gości pan u mnie komandorze, choć na wynajętym kutrze. – Uśmiechała się niepewnie, rumieniec jeszcze nie schodził z jej policzków - I tak, mamy statek gwiezdny. Jest pan komandorem Gwiezdnej Floty należącej do …? I w którym roku? -

- Moim kapitanem był Avram Mantchevitz, fota składa się z jego statków, a także statków należących do Lucasa Kombei. Ostatnia data co do której mam pewność to rok 3813, kiedy flota toczyła bitwę w obronie planety szlachetnego Kombei. - Przeniósł wzrok na kapłana - ta kapsuła nie jest świętym naczyniem, służyła jako prywatna kapsuła ratunkowa mojego kapitana. Wysłał mnie na jej pokładzie z misją, niestety gwiezdne wrota uległy uszkodzeniu i kapsuła rozbiła się na dnie. A mówiąc w tym temacie, nie podziękowałem jeszcze za uratowanie. - Skłonił się w stronę Aspazji - Czy mogę liczyć na pomoc? Kapitan Avram zlecił mi zadanie, i zamierzam się z niego wywiązać, a potem wrócić na pokład Heliosa. - Obejrzał się za siebie i ruszył do kapsuly, sięgną do jej wnętrza i wyjął, zbroję.


- O ile to możliwe chciałbym ruszyć najszybciej jak będzie to możliwe. Choć zakładam, że macie jeszcze wiele pytań. -

Druga republika. Przełknęła ślinę. To nie modyfikacja genetyczna. Nie demon. To … Maszyna. Maszyna myśląca , wyglądająca i zachowująca się jak człowiek. No to ostatnie to może niekoniecznie.
Każdy człowiek by spanikował, każdy.
- Obawiam się – przyglądała się komandorowi uważnie, jakby miała nadzieję na ślad, na odrobinę chociaż strachu – ze żaden Helios już nie istnieje. I że nie ma rozkazów których aktualność mogła przetrwać tysiąclecie. Druga republika dawno upadła.
- Wybacz szlachetna pani, ale mój kapitan odniósł zwycięstwo. Zniszczył wrota po stronie napastników, a co za tym idzie, planeta szlachetnego Kombei przetrwała, gdyż wrota z drugiej strony były odcięte przez samego hrabiego Lucasa. Więc o ile nie walczyliśmy z rasą, która potrafi przemierzać galaktykę bez wrót, zwyciężyliśmy. Moja misja polega na dostarczeniu danych Panu Kombei, jako jednemu z towarzyszy kapitana Avrama. Helios natomiast był cudem nawet w drugiej republice, poza tym wiedziałbym gdyby został zniszczony.
Zaczynała kojarzyć. Jeszcze wydawało jej się, ze może pamięć płata jej figle, może jednak podstawia nazwiska pod złe przydomki, ale rzut oka na Niucodemusa wystarczył żeby wiedziała.
- Twierdzisz, że służyłeś apostołom. – to nawet nie było pytanie – I teraz chcesz odszukać jednego z nich? Gdzieś na zaginionym świecie?
To było niewiarygodne. I bardzo chciała żeby było prawdą.
- Przepraszam. – powiedziała powoli. - Absolutnie, bezwarunkowo, muszę napić się wina. – Otworzyła drzwi. Musiała też głęboko zaczerpnąć powietrza. Odwróciła się do reszty.- Powiem wszystkim.
- I zaraz wracam. Ktoś pije ze mną?
- O ile nie przeszkadza ci moje towarzystwo Pani, to chętnie się napiję. Będziemy mogli kontynuować rozmowę. - ruszył w stronę szlachcianki, ale po dwóch krokach się zatrzymał - Chyba, że tylko maskujesz wyjście, aby ustalić wersję z towarzyszami? Wtedy poczekam tu, nie mam nic do ukrycia, i nie mam wrogich zamiarów, ale oczywiście jako że jednostka należy do ciebie, możesz zażądać abym opuścił jej pokład. Ze swojej strony zaręczam, że jesli takie będzie twoje życzenie zrobię to natychmiast.
- Nie -roześmiała się – Nic nie maskuję. Jeszcze zdążymy się o tobie narozmawiać. Chodźmy w takim razie na górny pokład wszyscy. Ja pierwsza żeby nikt za szybko nie zaczął strzelać.
Ale nim wyszli zadała jeszcze jedno pytanie.
- Czy ty jesteś golemem?
No właściwie dwa.
- Pozwolisz mi się zbadać?
- Jestem czymś więcej - odpowiedział ruszając za Aspazją, i odkładając swoją zbroję. Popatrzył na nią i dodał - Jeśli masz takich wojowniczych towarzyszy to może nie będę nosił pancerza. Weź też moją broń, choć prosiłbym abyś się nią nie bawiła, zanim nie wyjaśnię jak działa, jest naprawdę niebezpieczna. Co zaś do badania, zależy co masz na myśli, nie pozwolę się rozłożyć, ale na badania diagnostyczne poprzez komputer wyrażam zgodę. Niech to będzie potwierdzenie, że nie mam złych zamiarów.

Evros nie bardzo wiedział, dlaczego Aspazja nie pozwoliła reszcie uczestniczyć w otwieraniu tej tajemniczej skrzyni, czy tam sarkofagu znalezionego na dnie morza. Nie sprzeciwiał się, w końcu ona była szefową, a w tej skrzyni nie powinno być nic groźnego. Jeśli były założone tam jakieś zabezpieczenia w postaci pułapek czy materiałów wybuchowych, to był w stu procentach pewien, że Nadia sobie poradzi. Ta dziewczyna z Gildii, mogła być chyba jakimś nieślubnym dzieckiem al-Malików – sądząc ze smykałki do mechaniki i elektroniki.

Wyszedł na pokład i przeciągnął się, rozciągając zastałe mięśnie. Miał już powoli dość tej małej, chyboczącej się krypy i oceanu. Wystarczy już mu błękitu wody na jakiś czas. Pospacerował po pokładzie, sprawdzając umocowanie wszystkich pakunków i węzeł liny holującej zniszczoną „Meduzę”. W sieci Aspazji chyba nic się nie złapało. W sterówce Soren pewną ręką prowadził łódź wprost do portu macierzystego. Wyglądało na to, że powoli udawało im się zostawić burzę za plecami, a tylko jej peryferyjne podmuchy od czasu do czasu targały kutrem.

I choć cieszył się, z powrotu na ląd, nie wiedział, czy w porcie nie będą czekać zabójcy Przewoźników. Miał nadzieję, że nie odnaleźli jego tropu, zresztą dopóki towarzyszy Aspazji, nie odważą się go tknąć w obecności szlachcianki. Bardzo ale to bardzo by im się to nie opłaciło, a ściągnęłoby na Gildię gniew szlacheckiego domu. De Mercouri nie byli może najpotężniejszym Rodem, ale służyli potężniejszym od siebie radą i wsparciem wojskowym. Feudalizm był bardzo prostym systemem zależności, słabsi lub mniej wpływowi, służyli możniejszym od siebie. Z czym nie do końca zgadzał się Evros, szlachta w jego mniemaniu powinna być na każde skinienie Cesarza, służyc mu wiernie ku rozwojowi Światów, a tymczasem dzieliła się na zwalczające się wzajemnie frakcje, czekające tylko na okazję by zdyskredytować Imperatorski Tron. Pycha i zgubna buta, towarzyszyły szlachetnie urodzonym częściej niż odwaga i mądrość decyzji.

Varass, choć sam był szlachcicem nie potrafił się z tym pogodzić. Tytuł należał mu się z urodzenia, ale kiedy został skazany na banicję, odebrano mu tytuł, posiadłość i przyszłość. Z dnia na dzień, właśnie, przez małostkowe szlacheckie rozgrywki, które w wyższych sferach nazywali Grą Domów, stracił wszystko, łącznie z czcią i honorem. Dlatego teraz zamiast dalej wiernie służyć swoim zbrojnym ramieniem Światłu Światów, musiał zarabiać jako najemnik, ochroniarz, czy po prostu karabin do wynajęcia. Licowało to bardzo z jego poczuciem honoru, ale chęć zemsty i odzyskania dobrego imienia była tak silna, że znosił to mimo iż, niejednokrotnie dusza się w nim rwała by zerwać z tym wszystkim.
Jego rozmyślania przerwało wyjście na pokład Aspazji i reszty ekipy majstrującej przy owym znalezionym sarkofagu. Zdumienie Evrosa na widok Kano, szybko zostało rozwiane przez baronównę, która objaśniła im to co do tej pory się dowiedziała.

Evros poczekał kiedy reszta zajmie się owym "znaleziskiem", a sam podszedł do Aspazji i dyskretnie zapytał: - To co wygaduje ten golem, to naprawdę dziwna sprawa... myślisz, że możemy jakoś na tym skorzystać?

- Tak do końca jeszcze nie wiem co myślę. –Aspazja miała właściwie zafrasowaną minę. Czuła się tak rozgorączkowana, że chyba faktycznie podskoczyła jej temperatura. Popijała wino, które rozlała w pękate kieliszki i podała wszystkim chętnym - Na pewno możemy mieć kłopoty. Ale w tej chwili wydaje mi się że są szanse , że mówi prawdę. A ty jak myślisz?

- Wiesz, nie miałabym nic przeciwko odnalezienia świata apostoła Lextiusa. Ale nawet nie umiem sobie wyobrazić konsekwencji takiego wydarzenia.

- Ja? Ja nie jestem do myślenia, ale istnieje duża szansa, że on mówi prawdę, a odnalezienie Zaginionego Świata, to wyczyn, który przysporzyłby Tobie i twojej Rodzinie Aspazjo splendoru, a nam nie ukrywam, że wynagrodzono by to finansowo.

Roześmiała się.

- Myślałam raczej o konsekwencjach politycznych i społecznych. Nie od myślenia! – znowu się roześmiała, wino sprawiało, ze robiła to częściej - zapamiętam i wykorzystam przeciwko tobie.

- Polityka... jak ja nie cierpię tego słowa, zawsze gdy jest coś do ugrania, zewsząd zlatują się sępy..- odpowiedział ponuro.

Baronówna spojrzała na Evrosa uważniej.

- Wybacz bezpośrednie pytanie. – powiedziała powoli– pewnie to ilość wydarzeń w ciągu dzisiejszego dnia źle wpłynęła na moją subtelność. – dodała od razu się usprawiedliwiając - Wplątałeś się w coś? Kiedyś?

- Ja... - urwał na chwilę - Ja nie... mnie wplątano...

Aspazja stoczyła z góry przegraną walkę z własna ciekawością.
- Opowiesz mi?

Evros spojrzał na Nią badawczo, a potem na otaczających im ludzi. Potem odpowiedział: - Może innym razem i w mniejszym gronie. Jedno mogę Ci zagwarantować, nic Wam nie powinno przez to grozić.

Ukryła rozczarowanie pod uśmiechem.

- A propos niebezpieczeństwa, ktoś musi uświadomić Kano, że nie może obnoście się ze swą naturą publicznie. Z rak Inkwizycji moglibyśmy nie dać rady go wyciągnąć. Myślisz… - zamilkła na chwilę - … myślisz, ze on jest bardziej osobą czy rzeczą?

- Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, myślę, że to maszyna myśląca, w człowieko-podobnej skórze. Wiem jedno, nie pozwól się do niego dobrać Nadii, bo może Inkwizycja być dla niego mniejszym zagrożeniem - próbował rozładować napiętą sytuację żartując.

Baronówna wróciła do reszty, a Evros podążył za Nią, chcąc uczestniczyć w „oględzinach” nowego członka załogi. W zasadzie sam był ciekaw co to za jeden i czuł pewną dozę ekscytacji, miał wrażenie, że otwierają się przed nimi nowe, nieznane perspektywy. Słyszał tyle legend o odnalezionych Zaginionych Światach, że myśl o tym, iż byłby wśród jednych z odkrywców i na niego podziałał stymulująco. Wraz z resztą ochoczo wznosił toast, wydając się być mniej spiętym i ponurym niż zwykle.

Żołnierz podszedł do „znaleziska” i przyglądając się jego broni rzekł:
- Admirale, mógłbym się przyjrzeć twoim ostrzom? Nie co dzień można podziwiać takie artefakty. - Jego własny monomiecz był także starożytną i misterną bronią, ale ich przybysz dysponował zapewne równie ciekawą technologią.

- Komandorze, nigdy nie zostałem mianowany admirałem, i mówiąc szczerze to nie rola dla mnie. Komandor to ranga poniżej Kapitana, przynajmniej tak było w moich czasach. Ta broń, to standardowe wyposażenie oddziałów do zadań specjalnych, jeśli pozwolicie to zaprezentuję jej możliwości. Oczywiście bez strzelania. - Mówiąc o swoich czasach uświadomił sobie, że nie wie, który aktualnie jest rok. Na podstawie zużycia baterii, mógł wnioskować, że minęło około 800 lat, uznał jednak, że tego dowie się później, lepiej sprawiać wrażenie, że dokładnie wie w jakim momencie się znalazł.
Po uzyskaniu zgody wyciągnął rękę po swoją broń, ujął ją stroną zakończoną soczewka od siebie, wycelował w wodę za statkiem i powiedział.

- To można powiedzieć urządzenie wielozadaniowe, posiada możliwość strzelania wiązką lasera - przesunął dłoń z bronią błyskawicznie nad głowę, następnie w lewo, uważając, aby przy tym nie celować w nikogo z tej nowo poznanej załogi. Robił to płynnymi ruchami, tak jakby demonstrował przeszukiwanie jakiegoś pomieszczenia. W następnej chwili, zapewne po naciśnięciu jakiegoś ukrytego przełącznika, broń rozłożyła się tworząc ponad połtora metrowy kij. - Może także służyć do walki wręcz - Zademonstrował podstawowe ataki kijem - a także pozwala łatwiej strzelać na duże dystanse - przykląkł na jedno kolano, ujmując broń po pachę i celując z niej jak z snajperki. Następnie wstał, wyciągnął rękę z bronią w stronę Evrosa, kij natychmiast złożył się z powrotem.

- Zapomniał bym, bo ja nie musze z tego korzystać, ale ma także latarkę - dodał z uśmiechem.

- Rzeczywiście imponujące - powiedział Varass biorąc do ręki urządzenie Kano. Konstrukcja wydawała się skomplikowana, ale po chwili Evros rozgryzł podstawowe funkcje technologii z drugie ery. W końcu kolekcjonowanie broni i wiedza o niej, był można powiedzieć jego pasją. Po chwili oddał golemowi z powrotem broń. - Skuteczna i efektywna rzecz - powiedział z uznaniem.
Kano odebrał broń, zakładając, że skoro ją dostaje z powrotem, to nie został uznany za wroga. okręcił dwa razy pałkę i schował do kabury.

- Dawno tego nie robiłem - powiedział z sentymentem. - Zakładam, że przez ten czas jaki tkwiłem w kapsule, technologia produkcji broni poszła znacząco do przodu. Proszę się nie obrazić, ale ludzie mają niezwykle silne pragnienie zabijania innych ludzi.

- Widzę, że naprawdę dawno nie miał komandor styczności ze światem zewnętrznym. Wiele sie wydarzyło, wiele wydarzyło się na niekorzyść, do pięt nie dorastamy świetności drugiej Ery.

- Tak jak już wspomniałem, ostatnia data do jakiej mam pewność to rok 3813, jeśli będziecie łaskawi zdradzić mi obecny rok, będzie łatwiej ustalić ile straciłem.

- Obecnie mamy rok 4999, komandorze Kano - nieco służbowo zwracał sie Evros do tego "nie dzisejszego" gościa, w końcu golem służył samemu Mantiusowi.

Rozejrzał się po pozostałych, ale nie wykrył u nich zdziwienia co tylko potwierdziło słowa Evrosa.

- W takim razie straciłem bardzo dużo czasu.
- Delikatnie mówiąc - dopowiedział Evros, a potem oddalił się, by zajrzeć do sterówki.

Aayn (muzyka)
"Pluskacz" płynął przez całą noc, choć wzięty na hol kuter spowalniał okręt, to z każdą milą morze było coraz spokojniejsze, aż wreszcie ponad horyzontem zobaczyli łunę Wieży Aylonu. Dawnej latarni morskiej, która od wieków wskazywała drogę żeglarzom, a w czasach współczesnych dodatkowo mieściła w sobie zgromadzenie gildii. Do portu dotarli o świcie, chmury przerzedziły się, przenikliwy poranny chłód brutalnie rozbudzał zmęczonych po nocnej walce żeglarzy. Gdy mijali wrota Aylonu, ogień na wieży już zgasł, zamiast tego od złotej kopuły odbijał się blask pierwszych promieni słońca. Ponoć kiedyś wejścia do portu bronił kamienny kolos, teraz jednak pozostały po nim tylko dwie skaliste kolumny w kształcie stóp wojownika rozstawione po obu stronach cieśniny. Dali sygnał że podchodzą do cumowania, nieliczni marynarze i robotnicy zbierali się na nabrzeżu, pokazując sobie holowany statek, gdy przybyli do brzegi zabrzmiały brawa. Czekał już na nich bosman Ibrahim, który nie ukrywał radości z odnalezionego statku, choć szybko ona zniknęła na wieść, że nikt nie przeżył. Poza zbiegowiskiem swoim metalicznym okiem zdarzenie obserwował Wilkenson, twarz miał poważną i nie poddawał się nastrojowi tłumu. Załogę czekała nieprzyjemna rozmowa oraz odpowiedź na pytanie o śmierć ostatniego marynarza. Potem jednak czekały już na nich uroki miasta i stałego lądu.


Aylon choć nie był największą z wysp Archipelagu, to stał się najważniejszym węzłem handlowym regionu, wiele gild miało w mieście swoje siedziby, przede wszystkim w Złotej Latarni. Najliczniejszą gildą byli Żeglarze, skupieni wokół Przystani i dzielnicy portowej, nie brak było również Przewoźników, którzy z Portu Perrido rozwozili towary i pasażerów na inne planety, tam też czekały platformy przystosowane dla kosmicznych statków. Każdego dnia przez port przewijały się kohorty ludzi, podróżnych, handlarzy, robotników poszukujących zajęcia. Na ulicach można było spotkać każdego.
- Jak śmiesz się tu pokazywać! - usłyszał Dean gdy ustalał szczegóły kontraktu z kramarzem, rozejrzał się, niepewny czy słowa kierowane były do niego. Szybko zorientował się, że w jego stronę zmierza niemłoda już kobieta przy kości patrząc na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
- Przez tyle lat ukrywałeś się, zapomniałeś, o mnie i o swojej córce. A teraz wracasz jakby nigdy nic. Nie pamiętasz? - zapytała zbliżając się do niego, kilku gapiów zaczęło obserwować dziwne zachowanie kobiety, gdy Dean próbował sobie przypomnieć czy widział kiedykolwiek tę kobietę, co nie było łatwe zważywszy na swoje liczne podróże.
- No to ja ci przypomnę. - wykrzyczała wyjmując z torby świeżego tuńczyka i uderzając na odlew zaskoczonego podróżnika.
- Boli? To i tak nic z tym co przeszłam. Zasługujesz na większą karę, za mnie, za Johanne... - z tłumu wyłonił się wysoki mężczyzna o blond włosach i lekko już siwiejącej brodzie, mimo lat był nadal krzepki, jak to osoby żyjące z fizycznej pracy.
- Najdroższa, co robisz, czy to złodziej? - zapytał.
- Gorzej niż złodziej, to on mnie porzucił, a teraz wraca gdy zniknęła moja droga córka.
- Spokojnie, to już przeszłość, wróćmy do domu, musisz odpocząć
- ujął ją pod rękę i odciągnął od Deana.
- A ty lepiej nie dręcz jej więcej. - rzucił na odchodne do nie będącego pewien co tak właściwie się dzieje Deana. Para rozpłynęła się w potoku ludzi a po całym zajściu zajściu pozostała tylko oślizgłość na policzku i kilka podejrzliwych spojrzeń. "Przybysze, zawsze przynoszą kłopoty." wyszeptał ktoś w tłumie.


Gdy tylko załodze udało się uporać z pierwszymi formalnościami Soren ruszył by sprawdzić, na ile jego szczodrość sprzed rejsu wydała owoce. Nie zawiódł się, kramarz uśmiechnął się na jego widok, sam nie wiedział wiele więcej, jednakże polecił mu jednego z chorążych z Perrido. To i tak było po drodzę, bo musieli cichaczem przenieś zdobyczny sarkofag, a dok przewoźników był bliżej ich statku. Lihalanin Zheng nie tylko wypisał zezwolenie na dokowanie, ale też miał coś do powiedzenia.
- Od mego przyjaciela słyszałem, że poszukujesz Czarnego Diabła, wielu podąża już jego śladem, więc spiesz się Panie jeśli chcesz pierwszy go dopaść. Wierzę, że będziesz jak miecz Lexiusa i wymierzysz srogą zemstę za jego niegodziwości, dlatego z dobrej woli powiem, że niemożliwe by bestia tak długo pozostała nieuchwytna, jeśli pośród mieszkańców miasta, nie ma swych sług, a także magazynów, gdzie może przechować porwanych nieszczęśników. Spójrz tam, na skraju portu stoi uziemniony tankowiec, należy do mata Tadżyka, kiedyś miał tam magazyn towarów, ostatnio jednak nie słyszałem by przechowywał coś oficjalnie, za to zamawia zboże i chleb, nikomu go jednak nie sprzedaje, nawet więźniowie muszą kiedyś jęść. Wiedziony ciekawością udałem się tam kiedyś pod osłoną nocy, a gdy byłem już blisko, słyszałem przeraźliwe krzyki w pobliżu okrętu, wybacz brak odwagi, lecz na ten dźwięk wolałem ratować swe życie. - wyjaśnił.
- Coś jeszcze dzieje się ostatnio w mieście? - Soren postanowił wykorzystać okazję by zaczerpnąć informacji po okresie nieobecności.
- Czas płynie. - chorąży wzruszył ramionami. - Jeno ruch na płycie. Lądowisku znaczy, przylatują statki, ważni goście. Statek, konsularny, ponoć od samego Sułtana posłaniec, kobieta. - skrzywił się, najwyraźniej niezbyt rad z pomysłu by niewiasta reprezentowała samego Sułtana Hakima. - Ludzie mówią, że za nią kroczy ogień, wojna i niezgoda. Może tym razem uderzy w rebeliantów, albo ryboludzi. - tym razem żółta twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Soren zapytał o innych gości.
- Duży statek ze świata płomieni. Pełen mnichów żalu w czerwieni. Przybyli by krzesać iskry w czasie Zesłania Żaru. - no tak, pilot przypomniał sobie, że zbliżał się dzień poświęcony świętej Mayi Pogardzanej. Na prowincji jak Madok, było to zwykle celebrowane święto. O ile wiedział na Archipelagu nie było świątyni Avestii, pielgrzymi mogli więc przybyć by zadbać o oprawę dnia ich patronki, plany i motywacje mnichów ze Stosu były zawsze niejasne i tak jak sam ogień mogły oczyścić, albo spopielić. Więcej Zheng już nie wiedział, zachwalił tylko kilku spokrewnionych kupców i tawernę "Bryza".

Zgromadzenie przy Meduzie przerzedzało się, ludzie wracali do swoich spraw, a załoga mogła się cieszyć, że jak dotąd nikomu nie przyszło na myśl zaglądać Plusaczowi pod pokład. Niestety, gdy tylko ciekawskie spojrzenia opuściły burtę statku na plac wkroczyli strażnicy miejscy w barwach szejka Adilla. Zaczepili jednego z robotników, który wskazał im szybko okręt przy którym Nadia buchtowała liny. Strażnicy podeszli do zwycięskiego kutra i nie widząc nikogo innego w pobliżu zapytali kobietę
- Poszukujemy człowieka imieniem Evros Varass ponoć podróżuje tym statkiem, czy wiesz gdzie znajduje się osoba o tym imieniu? - zapytał jeden z trzech żołnierzy. Nadia zamiast udzielić wprost odpowiedzi zapytała ostrożnie:
- A czemu go poszukujecie?
- Mamy rozkaz z nadania samego miłościwie nam panującego szejka Adila al Malik by pojmać kawalera Evrosa Varass z Hazatów i doprowadzić go do aresztu jako oskarżonego o morderstwo na poddanym Cesarza.
- odparł strażnik stanowczo.

Praktycznie cała załoga zeszła sobie gdzieś pod pokład. Soren się im nie dziwił. W sumie kończący się już dzień był męczący i pełen wrażeń, a pogoda i widoki dookoła niekoniecznie nastrajały do spędzania czasu na kołyszącym się pokładzie. Tylko Evrosowi zbytnio to nie przeszkadzało, bo chadzał to tu to tam, najwyraźniej nadzorując wszystko w zastępstwie baronówny. Miało to ten duży plus, że przynajmniej częściowo miał oko na Meduzę, więc nie należało się spodziewać gości przechodzących po holu. W sumie i tak byłoby to dość niezwykłe, ale już sam wygląd zewnętrzny statku, nie wspominając o tym co zastali w środku, kazał zwiększyć ostrożność i być przygotowanym na pozornie niemożliwe wydarzenia.
I rzeczywiście nastąpiło nieoczekiwane, ale nie przyszło z Meduzy, tylko spod pokładu i przyjęło postać jakiegoś lalusia w mundurze. ~Rozmnożyli się, czy jak?~ pomyślał Soren przyglądając się całej grupie. Chwilę później słyszał wznoszone toasty co najmniej dziwnej treści i widział popisy owego obcego z jakimś rozkładanym patykiem, który w jego stronach pewnie nazywano bronią. Robiło to pewne wrażenie, ale Soren z reguły nie wierzył w przydatność bojową broni innej niż palna, albo artyleryjska. Choć noże i butelki nieźle sprawdzały się w karczemnych bójkach.
Po pewnym czasie sterówkę ponownie odwiedził Evros.
- Nie idziesz się napić z panem komandorem? - zapytał, przy czym jego wygląd sugerował, że właśnie przyszedł szukać schronienia.
- Nie sądzę. Nie czuję się zaproszony, z resztą mgliście pamiętam jakieś gadki o trzeźwości za sterem, więc jednak zostawię świętowanie na później. Skąd się ten koleś wziął? Nie zauważyłem w naszej ładowni przenośnych wrót, z których mógłby wyleźć.
Najemnik zwięźle wyjaśnił mu z kim mają do czynienia. Soren dalej niewiele rozumiał z tego wszystkiego, ale skoro innym nie przeszkadzał ten dziwny gość, to jemu też nie powinien.

Trochę później ów gość postanowił zawitać w sterówce. Jego kroki już z pewnej odległości obudziły Sorena, więc wstał i postanowił należycie się przywitać:
- Chorąży Soren Ryoksha, witam na mostku "Pluskacza" panie komandorze - powiedział i zasalutował.
- Komandor Kano, bardzo mi miło - odparł tamten. Rozglądał się po sterówce trochę niepewnym i jakby zawiedzionym wzrokiem. Pewnie żadne posiadane przez nich przyrządy nie umywały się do tych, jakie zapamiętał ze swoich czasów.

W końcu, już w dzień dotarli do portu, gdzie powitały ich brawa. Powitali ich także bosman Ibrahim i sierżant Wilkenson, którzy żądali wyjaśnień. Soren pokrótce opowiedział im o szalonym marynarzu, który zaatakował ich z toporkiem strażackim w ręku i przed śmiercią śmiał zwyzywać baronównę od demonów. Nie omieszkał też wyrazić swojej opinii na temat wpływu samotności na tonącym statku na psychikę owego człowieka i beznadziejności wszelkich prób negocjowania z nim.
- Co zaś do olania, jak się Pan Sierżant wyraził, to najprawdopodobniej Wasz przekaz dotarł do nas, gdy byliśmy w ogniu walki i przez chwilę nikt nie pilnował radia. Niestety w przypadku tak nielicznej załogi jak nasza czasem nie da się uniknąć takich sytuacji, choć robimy co w naszej mocy. Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, że nie napotkaliśmy ponownie Wesołego Jacka, ale skoro nie wyglądało na to, że też znikniemy bez śladu, uznałem dalsze nawoływanie Was za bezcelowe - powiedział Soren z miną świadczącą, że nieporozumienie uważa za niefortunne, ale nie ma zamiaru dłużej na ten temat dywagować. Spojrzał na Ibrahima, oczekując ewentualnych pytań.

- Mamy rozkaz z nadania samego miłościwie nam panującego szejka Adila al Malik by pojmać kawalera Evrosa Varass z Hazatów i doprowadzić go do aresztu jako oskarżonego o morderstwo na poddanym Cesarza. - usłyszał Soren, chcący akurat zejść z pokładu ze swoim bagażem.
- Heeeee? - wyartykułował z nieudawanym zdziwieniem. Strażnicy spojrzeli w jego stronę.
- Z tego co mi wiadomo, jedyną osobą spokrewnioną z Hazatami na tym statku i w ogóle jedyną szlachetnie urodzoną jest baronówna Mercouri. Jeżeli Wasz kawaler Varass tak dobrze udaje kobietę, to zaiste jest groźnym przestępcą. Ale ten statek jest wypożyczony. Możliwe, że poszukujecie jego poprzedniego użytkownika?
Ostatnie zdanie wypowiedział prawie takim tonem, jakby proponował strażnikom wytłumaczenie, dlaczego nie znaleźli winowajcy. Na wszelki wypadek odstawił swoje rzeczy z powrotem na pokład, z zamiarem przyjrzenia się reszcie zajścia.

Nieco później udało mu się wyrwać na miasto i porozmawiać z kilkoma nowszymi i starszymi znajomymi. Okazało się, że jego poszukiwania w końcu przynoszą efekty. Na wieść o tankowcu serce w nim zadrżało. Czy to mogło być tak proste? A może to pułapka? Nie dowie się, dopóki nie sprawdzi. Tymczasem po raz kolejny uszczuplił swoją sakiewkę, żeby podziękować Zhengowi i udał się z powrotem. Musiał poważnie porozmawiać ze swoją szefową.
Reszta podróży upłynęła im bez problemów. Nie spotkali Wilkensona nigdzie po drodze. Czekał w porcie, niespecjalnie ucieszony olaniem przez ich kuter jego późniejszych nawoływań. Nie obyło się bez paru oschłych i ostrych zdań, a także gruntownego wypytania Evrosa, o los ostatniego z ocalałych marynarzy. Mężczyzna opisał dokładnie całą sytuację, kładąc nacisk na uwypuklenie szaleństwa nieszczęśnika. Nie wspominał o granacie znalezionym przez Aspazję, czy o tym, ze to w sumie jej głupie zachowania wpakowało ich w ta sytuację, którą mógł rozwiązać tylko kulką.

Z ulgą odcumował „Meduzę” od ich statku. Resztę formalności z przekazaniem wraku, załatwiała baronówna. Bosman Ibrahim był bardzo ucieszony na ich widok, a szefowej skapnęło się z całego tego zamieszania pięćset feniksów. Nie był to może oszałamiający majątek, dobra broń palna kosztowała więcej, ale dobre i to. Baronówna będzie miała na „waciki”.
Evros nie przyglądał się reszcie rozmów i odwiedzających. Cieszył się, że udało im się zachować informacje o sarkofagu i Kano w w tajemnicy. Golem przez jakiś czas musiał przebywać pod pokładem, do czasu, aż gapie mieli się rozejść. W końcu ktoś by się doliczył w ilu wypłynęli a w ilu wrócili.
Komandos wrócił do swojej kabiny. Spakował wszystkie swoje rzeczy w wojskową torbę i rzucił się na łóżko. Musiał się przespać z dwie godziny, rejs dał im wszystkim popalić. Miał nadzieję, że do tej pory zainteresowanie ich okrętem zmaleje. Nie chciał się rzucać w oczy, informacje Rączki nieco go zaniepokoiły, wolał nie kusić losu. Zmienił wygląd od czasów wygnania, ale nadal używał prawdziwego nazwiska. No nic odpocząć i tak musiał.
Cisza na pokładzie znaczyła, że największy rejwach się już skończył. Wstał z łóżka i przeciągnął się ziewając. Zabrał pas z bronią i ruszył na pokład. Zauważył tylko Nadię, która zwijała i porządkowała liny takielunku. On sam za sterówką układał skrzynie, które mieli jak przetransportować na ich statek kosmiczny. Chciał, by to wszystko było gotowe, tak by transfer bagażu i sarkofagu, odbył się szybko i bez przeszkód.

Nagle na nabrzeżu usłyszał ciężkie, miarowe kroki – jego czułe wojskowe ucho od razu zdradziło mu w nich zbrojnych. Już miał się wychylić zza osłony, kiedy usłyszał ich słowa:

- Mamy rozkaz z nadania samego miłościwie nam panującego szejka Adila al Malik by pojmać kawalera Evrosa Varass z Hazatów i doprowadzić go do aresztu jako oskarżonego o morderstwo na poddanym Cesarza. – skóra na plecach mu ścierpła. Kto mógł go tu znaleźć, myślał, że jego przykrywka była dobra. Drugim ważniejszym problemem było to, że pytali Nadię, mogło jej się coś stać przez niego, a on przysiągł na nią uważać.

Nadia nie zdążyła jeszcze odpowiedzieć, kiedy usłyszał głos Sorena:

- Heeeee? - wyartykułował z nieudawanym zdziwieniem.

Pilot kontynuował maskaradę:

- Z tego co mi wiadomo, jedyną osobą spokrewnioną z Hazatami na tym statku i w ogóle jedyną szlachetnie urodzoną jest baronówna Mercouri. Jeżeli Wasz kawaler Varass tak dobrze udaje kobietę, to zaiste jest groźnym przestępcą. Ale ten statek jest wypożyczony. Możliwe, że poszukujecie jego poprzedniego użytkownika?

Varass nie mógł się już dłużej ukrywać, nie wiedział jak zdeterminowani są strażnicy. Wyszedł spokojnie zza sterówki, poprawiając na biodrach pas z pistoletami i mieczem, chociaż tym ostatnim nie afiszował się za bardzo. Miarowym krokiem podszedł do nich, a na twarz wrzucił minę uprzejmego zainteresowania:

- O co chodzi, panowie? – zapytał zwracając się bezpośrednio do nich, a do Nadii odwrócił się i powiedział:- Nadio, baronówna życzy sobie, byś zajęła się jej bagażem osobistym – powiedział to z takim naciskiem w głosie, że dziewczyna chyba zrozumiała. Nie czekał na jej reakcję tylko, z powrotem odwrócił się do strażników Al - malika.

- Szukamy groźnego bandyty i mordercy, szlachcic ów jest poszukiwany za morderstwo na poddanym Cesarza. – odpowiedział najbardziej rezolutny z nich. W tym czasie Evros dokładnie przyjrzał się ich uzbrojeniu, zaciskając zęby w momencie, kiedy mówili o nim jako o bandycie.

- Słyszeliście sternika – obojętnie powiedział Varassnic więcej Wam nie powiem, bo nie wiem. Przeto przykro mi, że na próżno trudziliście się panowie.

Najemnik zauważył ogniki podejrzliwości w ich oczach i pomyślał, że nie jest dobrze. Chyba nie wywinie się tak łatwo tym razem. Jedno było pewne, że łatwo im nie pójdzie, gdyby nie zważał na dobre imię baronówny, ich ciała już dawno pływały by pod kilem, takich trzech prowincjonalnych żołdaków to przy bojówkach Symbiontów, klanowych wojownikach voldruków, czy fanatycznych derwiszach Kurganów był pikuś. ”Za przeproszeniem panów, pan pikuś” – zażartował w myślach.

- A Wy kim jesteście?- zapytał obcesowo i nieco niegrzecznie drugi ze strażników zwracając się do Evrosa, ten z twarzą najbardziej ogorzałą od słońca i soli zawartej w morskiej bryzie.

- Skromny sługa Jaśnie Panienki Baronówny de Mercouri, szef jej ochrony, czasami tłumacz. – odparł spokojnie, czując, że sprawy nie toczą się dobrze.

Wtedy uratowała go Aspazja, wyszła na pokład i pewnie z iście szlachecko uniesioną głową, szła wprost do strażników. Bezceremonialnie odsunęła na bok najemnika i szorstkim głosem zwróciła się do Evrosa:

- O co chodzi Adamie? – mrugnęła okiem, tak by strażnicy tego nie zauważyli.

Nie zdążył nawet otworzyć ust, kiedy odwróciła się do przedstawicieli miejscowej władzy. Evros przeklinał siew duchu, że narażał całą załogę. Jeśli sprawy przyjęły by zły obrót, postanowił się przyznać. Nie mógł narażać reszty, a może udałoby mu się nawiać z tego prowincjonalnego lochu. Nie raz bywał w gorszych opałach, póki co czekał na to co powiedzą strażnicy.

Nadia spodziewała się znaleźć w zagadkowym sarkofagu wszystko, począwszy od ledwo działającej baterii, przez stertę śmieci po zaawansowane wytwory Drugiej Republiki, ale nie spodziewała się w najśmielszych snach znaleźć tam tego, co znalazła.
Cofnęła się za nim ów twór Drugiej Republiki, w niektórych zapiskach zwany androidem, w odróżnieniu od większości zabobonnych ludzi zwących tego typu urządzenia golemami zaczął mówić.

Po pierwsze był to, oficjalnie, znalezisko Aspazji. Z tego co zdążyła się dowiedzieć o szlachciance z jej zachowania dotychczas zaraz zacznie się seria zachwytów. Ciekawe co się stanie kiedy zorientuje się z kim am do czynienia. Akurat w odwrotności do niej, Eskatonik zdawał się być, o ile nie zniesmaczony to na pewno zawiedziony...

Rozmyślania młodej kobiety przerwały słowa androida jaki przedstawił się jako Kano. Jego wywody o służbie, powinnościach itp. na razie puściła mimo uszu. Aktualnie w jej głowie biły się ze sobą trzy opcje.
Pierwsza z nich: 'Na jaja Stwórcy! ile on może być waty? W życiu nie dałbym rady się wydać takich pieniędzy! ' a w czym jak w czym, Nadia w wydawaniu pieniędzy i to naprawdę nie małych miała spore doświadczenie pomimo młodego wieku.
Druga frakcja zaś darła się nie mniej cicho: ' Ale..ale to co on ma w środku...ja to muszę zbadać! Chodzące cudo! Ciekawe jakiego rodzaju ma zasilanie...no i oprogramowanie!!!'
Zaś głosik trzeci gdzieś z tyłu, wolniutko cedził zimne jak lód słowa:
'No, no, no...to teraz mamy zapewnione przewspaniałe miejsce na najwyższym stosie Avestian jakie tylko będą w stanie dla nas zbudować, jeśli się dowiedzą co mamy na pokładzie. Dla nich to taka murowana herezja, że ...posikają się ze szczęścia...'

Słyszała resztę radosnego świergolenia szlachcianki i spokojnych odpowiedzi jej rozmówcy gdy wychodziła na górę wraz z nowym nabytkiem, a sama odruchowo zaczęła odruchowo sprzątać. Musiała czymś zając ręce w czasie gdy jej umysł pracował na wysokich obrotach.
Gdy poskładała już kable, podpinała przetworniki i resztę sprzętu skupiła się na sarkofagu, lub jak to określił android, kapsule.

Kano jak kazał się nazywać raczej nie ucieknie, a on a teraz została zostawiona sam na sam z również jeszcze działająca pozostałością po Drugiej Republice...
Skierowała światła tak, by dokładnie oświetlały wnętrze kapsuły i nieco drżąc na całym ciele i czując rozkoszną miękkość nóg wzięła się do gruntowanego sprawdzania kapsuły.
To do czego zaczęła to od podłączenia wnętrza kapsuły do zasilania. okazało się, że niektóre rzeczy aż tak bardzo się nie zmieniły. Baterie atomowe jakimi zasilane było wnętrze kapsuły. Bez problemu wyłuskała te wyczerpane do cna jakie były i zastąpiła świeżymi.

Po krótkim poszukiwaniu udało jej się podpiąć zdalnie do interfejsu kapsuły.
Był on sporządzony w nieco odmiennym języku programowania niż ten jakim ona operowała, lecz po kilku minutach udało jej się go rozgryźć
Ku jej rozczarowaniu nie zawierał żadnych interesujących informacji.
Kapsuła była wyposażona w podstawowy system podtrzymywania życia - autonomiczny zapas tlenu, klimatyzację, standardowy zapewne jak na tamte czasy pakiet ratunkowy, niewielki zapas koncentratów energetyczno - witaminowych.
To wszystko było w stanie zupełnie nienaruszonym. No cóż, kto jak kto, ale Kano raczej koncentratów żywnościowych nie potrzebował...
Zapas tlenu przy pojemności pojemnika w obliczeniu na jedną osobę dawał około 72 godziny życia. Niezbyt długo...

Czas radośnie płynął Nadii na grzebaniu w sprzęcie do jakiego mało kto w dzisiejszych czasach miał dostęp. To co się działo w reszcie pływającej krypy mało ją obchodziło. Nie była przez nikogo niepokojona, co tym bardziej było jej na rękę.
W sumie przyzwyczaiła się do tego, że jak już zrobi dla innych to czego oczekują, to prawie natychmiast zapominają o jej obecności, co było jej bardzo na rękę. Ta opcja bycia inżynierem niezwykle jej pasowała. Wraz z niedozowaną czasem rozmazaną smugą smaru na nosie i czole była doskonałym kamuflażem...

Nadia w końcu usiadła na miękkim fotelu kapsuły. Stwierdziła, że przyda się jej chwilka odpoczynku.
Nawet nie wiedząc kiedy zasnęła, tuląc do piersi swój komputer osobisty.
Jeśli ktoś mógłby teraz ją zobaczyć mógłby się zdziwić zupełnie sztucznym wyrazem jej twarzy. Tak jakby wraz z odejściem świadomości stała się tylko maską... W wyrazie twarzy śpiącej dziewczyny nie było widać ani śladu rozluźnienia czy tak często spotykanej u śpiących niewinności. Była pusta i zimna jak bezgwiezdna otchłań.
Obudziły ją pewna niewygoda i pragnienie.
Przetarła twarz czując pod palcami chłodne mrowienie.
Wyszła z kapsuły i przeciągnęła się. Miała tylko nadzieje, że jej pochopność, nie będzie miała żadnych konsekwencji. Czego, jak czego, ale tego raczej nie potrzebowała aktualnie do szczęścia.

Po szybkim odświeżeniu się, zmianie ubrania wyszła na pokład. Najwyraźniej przespała dokowanie w porcie, ale no cóż, bywa.
Właśnie przeciągała się na dziobie gdy do 'Pluskacza' zbliżyło się kilku mężczyzn w barwach tutejszego władcy.
- Poszukujemy człowieka imieniem Evros Varass, ponoć podróżuje tym statkiem, czy wiesz gdzie znajduje się osoba o tym imieniu? zapytał jeden z trzech żołnierzy. Nadia zamiast udzielić wprost odpowiedzi zapytała ostrożnie:
- A czemu go poszukujecie?
- Mamy rozkaz z nadania samego miłościwie nam panującego szejka Adila al Malik by pojmać kawalera Evrosa Varass z Hazatów i doprowadzić go do aresztu jako oskarżonego o morderstwo na poddanym Cesarza. - odparł strażnik stanowczo.
Nadia nie odpowiedziała od razu na to pytanie. Evros Varass z Hazatów...no, no, no...I któż by pomyślał.
Statek pełen niespodzianek. Jeszcze brakuje, by Soren okazał się rozchwytywaną kurtyzaną w przebraniu, a Dean diakonem Avestian, to będzie cyrk w pełnym tego słowa znaczeniu...
Na razie trudność rozmówienia się z żołdakami przejął właśnie osobnik posądzany o byciu wyszukaną damą do towarzystwa, więc Nadii zostało teraz tylko spokojnie przysłuchiwać się wymianie zdań.
No cóż, jak widać, nie tylko ona snuje przypuszczenia, opcja mężczyzny wcielającego się w baronównę Aspazję , którą wysnuł Ryoksha była równie interesująca jak jej.
Niestety nie dane było jej się dalej przysłuchiwać rewelacjom jakimi jej towarzysze będą karmić gwardzistów, gdyż Evros w kilku krótkich słowach wysłał ją na dół.
Z jednej strony rozumiała, ze obawiał się, że mogła machnąć językiem nieuważnie, ale z drugiej strony odbierał jej kawał niezłej zabawy. Dopiero widząc jego spojrzenie zdała sobie sprawę, że odsyła ją, bo się o nią obawia. Czyli aż tak mocno wziął sobie do serca to, że będzie się nią opiekował. Fakt do przemyślenia...na za chwilkę...
Na razie popędziła po Aspazję, bo kto, jak kto będzie teraz potrzebny na pokładzie. Szlachcianka miała obrotny język no i była osobą dowodzącą na statku, choćby ze względu tego, że to ona płaciła....
Wraz z nią wróciła na pokład, ale mimo wszystko została w drzwiach, wszystko widząc i słysząc, ale mogąc w każdej chwili się wycofać.

Tajemniczy golem jawił się iście fascynującą zagadką. Czy naprawdę mógł być starożytnym wojownikiem i wiernym towarzyszem Apostołów? Nicodemus medytował nad tym zagadnieniem przez większość drogi powrotnej do portu.

Kimkolwiek była ta sztuczna istota, jej słowa wydawały zgadzać się z historycznymi przekazami z Ery Apostołów. Wychodziły nawet poza ogólnie dostępną, liturgiczną wiedzę, pokrywając się miejscami z informacjami z rzadkich, częstokroć odrzuconych przez Kościół apokryfów. Ale czy przybysz z przeszłości naprawdę uczestniczył w podróżach uczniów Proroka? Może to wszystko jedynie wymysły uszkodzonego mózgu niewątpliwie starożytnej i zaawansowanej, ale jednak szalonej, sztucznej istoty?

Póki co nie widział sposobu, by potwierdzić, bądź obalić jakąkolwiek z wystawionych tez, toteż postanowił zająć się czymś przyziemnym, by uspokoić rozszalałe, błądzące myśli.

Już po chwili na pokładzie bujanego falami kutra zapachniał intensywny aromat gęstej, gorącej zupy rybnej. Nicodemus jako zapalony amator egzotycznych smaków nigdy nie mógł powstrzymać się przed kosztowaniem miejscowych specjałów, a tych - ze względu na ogromną różnorodność życia na światach Cesarstwa - na każdej planecie było aż nadto.

Gorący wywar o lekko kremowym, łagodnym posmaku pozwolił uspokoić nerwy, a szczypta mięsa z miejscowego kraba togo, zgodnie z zapewnieniami rybaków, faktycznie pomogła ustabilizować rozhuśtany falami żołądek. Kapłan, rozlewając zupę innym chętnym z załogi, uśmiechnął się do siebie. "Zadziwiające jak blisko sztuce kulinarnej do prawdziwej alchemii" - pomyślał, obserwując polepszające się momentalnie nastroje wiosłującej łychami załogi.

Satysfakcje z posiłku znacznie potęgował fakt, iż składające się na niego morskie składniki, ze względu na krótką przydatność, poza planetą uchodziły za prawdziwe rarytasy dla najwyższych sfer i kosztowały prawdziwą fortunę.

***

Gdy tylko przybyli do portu, nagle przypomniał sobie o zbliżającym się nieuchronnie święcie, do którego, przez natłok ostatnich wydarzeń, zapomniał się przygotować. Znowu. A przecież obiecywał sobie, iż poszukiwanie tajemnic nie odciągnie go od obowiązków duszpasterskich. Zaklął cicho i nieprzyzwoicie (upewniając się wcześniej, że nikt go nie usłyszy) i ruszył do Lady Aspazji, nim ta zdążyła jeszcze zająć się oczekującymi ich miejscowymi.

- Wybacz, Pani - ukłonił się w pośpiechu - Całkiem zapomniałem, że muszę dokonać paru bardzo istotnych zakupów, związanych z tutejszym świętem. Dołączę do was już na statku - to mówiąc, zręcznie podwinął habit do kolan i szybko zeskoczył na brzeg, znikając w tłumie pobliskiego targu.

***

- Więc, szlachetny handlarzu, twierdzicie, że to autentyczne lampiony modlitewne z Midian? - Nicodemus zmrużył oczy, taksując wzrokiem pięknie zdobione, kryształowe klosze.
- Jakżem Alton McGee, Wielebny Ojcze! Wszak szlachetnemu księdzu nie odważyłbym się nigdy sprzedać felernego towaru! Toż to się nie godzi. Kloszki najprawdziwsze, prosto od midiańskich mnichów ze Świętej Góry!
Nicodemus chrząknął, długo i przeciągle, obracając w dłoniach reklamowany towar. Cena wydawała się podejrzanie niska, szczególnie jak na towar importowany z innego świata. Z drugiej strony, lampiony naprawdę były wyjątkowo pięknie wykonane, a samo ich pochodzenie, poza zaletami kolekcjonerskimi nie miało większego znaczenia przy samych świątecznych modlitwach.
- Niechaj więc i tak będzie... zapakuj mi proszę przy okazji dziesięć tych pięknych świec liturgicznych. Hmm... rozumiem, że zgodnie z zaleceniami Arcybiskupa Kish wytapiane były podczas tegorocznej Inwokacji Świetlistego Poranka, hmm?
Handlarz przez moment zwątpił, a na jego czoło wystąpiły grube krople potu, przytaknął tylko ostrożnie głową, pakując zakupiony towar czym prędzej do torby, nim duchowny zdąży zadać następne kłopotliwe pytania.

Po godzinie zakupów, kapłan obładowany siatami wrócił na pokład Rybki. Oj, tak, Nicodemus zdecydowanie lubił zbierać pamiątki. W torbach znalazło się też miejsce na owoce morza i inne miejscowe przysmaki, a także parę talizmanów Oroymów, które Nicodemusowi wydawały się w miarę autentyczne.

Miał zamiar powitać resztę gorącym posiłkiem. Przygotował też pieczołowicie ładownie na zbliżające się święto. Przy zgaszonym świetle rozwieszone lampiony medytacyjne prezentowały się iście urokliwie.

Aspazja zawiadomiona przez Nadię szybkim krokiem weszła na pokład. Evros jest poszukiwany? Zdecydowanie za słabo ciągnęła go za język.
- O co chodzi Adamie? – naprawdę chętnie poznałaby odpowiedź na to pytanie i to było widać po jej minie.
Evros przedstawił jej sytuację.
Jakoś nie umiała powstrzymać uśmiechu. Gdyby miała się zakładać, kto z załogi pierwszy trafi do aresztu, stawiałaby na Sorena. Evrosa podobnie jak Nicodemusa w ogóle nie brałaby pod rozwagę. Nie uważała, że zna ich dobrze. Ale to Ryoksha był tym młodym i bezczelnym i o jego awanturniczą przeszłość zahaczyli choćby za sprawą Meduzy. Evros choć migał się od odpowiedzi był jednak opanowany, rozsądny i honorowy. Typ, co rozwiązywał kłopoty a nie je przyciągał.
Życie jednak było pełne niespodzianek. Na szczęście Aspazja wierzyła, że to jego pozytywna cecha.
- Panowie chcą aresztować mojego ochroniarza? Jedynego – zaakcentowała to słowo – ochroniarza? Wierzę, że mają panowie dobre powody, żeby narażać moje bezpieczeństwo – nie ukrywała ironii.
Najstarszy ze strażników wystąpił krok na przód. Pochylił się w szybkim ukłonie.
- Bardzo mi przykro, ale to może być poszukiwany zbrodniarz. Evros Varrass z rodu Hazatów oskarżony o morderstwo.
Aspazja zmarszczyła brwi. Lekko pokręciła głową.
- Nazywa się Adam Brass. Naprawdę sądzi pan, że nie wiedziałabym, gdyby był szlachetnie urodzony? -tę ironię wymierzyła w siebie.
- Przykro mi – powtórzył się - Takie mamy informacje.
Aspazja patrzyła mu prosto w oczy jakby oczekiwała dalszych wyjaśnień. Doczekała się.
- Działamy z inspiracji damy poszukującej Astrayi Maat Ksantypy. – To zabrzmiało już trochę przepraszająco, baronówna poczuła się pewniej.
- Oczywiście respektuję pana władzę – Aspazja zwracała się już jedynie do najwyższego rangą ze strażników - jako przedstawiciela jego ekscelencji szejka Adila al Malika. Może pan aresztować Adama, a ja mogę stracić tych kilka dni w trakcie, których szejk rozpatrzy moją skargę. Z pewnością konsekwencje swoich wyborów też jest pan gotów ponieść.
Na chwilę zapadło milczenie. Aspazja odwróciła wzrok na nabrzeże. Dobiegał z niego jednostajny szum kłębiącego się wszędzie tłumu. Westchnęła. Strażnik miał stopień agi, nie był trepem bezmyślnie wykonującym rozkazy. Nie wiedziała tylko czy to dla niej dobrze czy źle. Przez chwilę odprowadzała spojrzeniem wchodzącego po trapie na sąsiedni statek mężczyznę. Źle nasunięty na głowę turban odsłaniał blizny po obciętych małżowinach, nie było łatwo być poddanym al Malików. Z daleka dostrzegła kolorową załogę sierżanta Wilkinson. Mężczyzna ukłonił się jej. Baronówna znowu odwróciła się do strażnika.
- Widzi pan, już raz na terytorium szejka znalazłam się w niebezpieczeństwie. Wyjaśniałam to z przedstawicielami pośredników, uznałam za przypadek i zaniechałam wyciągania konsekwencji. Niestety teraz pan chce pozbawić mnie całej zaufanej ochrony. – Zrobiła pauzę. Jej spojrzenie i głos potrafiły być zimne i twarde.Bądź co bądź nazywała się Mercouri.
- Być może ma pan rozkazy aresztowania każdego, kogo podejrzewa pan o bycie poszukiwanym. Ale obydwoje wiemy, ze w tym momencie to pana wnioski i pana decyzja. Czy na pewno chce pan to robić moim kosztem? I jak ja powinnam odpowiedzieć na takie lekceważenie?
Patrzyła mężczyźnie w oczy tak uparcie, że w końcu odwrócił spojrzenie.
- Obiecuję – jej głos złagodniał - że jeśli będę miała najmniejsze podejrzenie, że mój człowiek nie jest tym za kogo mi się od lat podaje, sama dopilnuję jego aresztowania.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 23-08-2010 o 22:14. Powód: Post jest kompilacją wpisów wszystkich uczestników ses. Do scalenia doszło po padzie serwera i utracie wcześniejszych danych.
behemot jest offline