Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 11:31   #3
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
(TO TYLKO MÓJ POST - POSTY GRACZY W KOLEJNYM POSCIE)

Wszyscy – kafejka „Cafe la Corte”

Po wyjściu Teodora, jakby nie było gospodarza spotkania, przy stole zapanowała niezręczna cisza, którą zdecydował się pierwszy przerwać Walter Chopp

- No, to Teodor nas opuścił - odezwał się księgowy - A mi się wydaje, że czeka nas chyba przygoda, przecież nikt z nas się rzeczywiście śledztwami nie zajmował, prawda? - rozejrzał się po twarzach zgromadzonych i poprosił Leonarda o jeszcze jednego papierosa. -Jestem zwykłym księgowym, ale myślę, że mogę wziąć na siebie Duvarro Sprocket; pójdę i popytam, czy nie mieli by jakiejś pracy dla mnie. Dzisiaj dostałem w końcu dwa miesiące urlopu.

Ludzie pokiwali zadowoleni głowami. Najwyraźniej pomysł przypadł im do gustu.

-Ja...no cóż, udam się do ojca...j-jedynie tak mogę się chyba n-narazie przydam- jąkał się Leonard Lynch nerwowo uśmiechając się do siedzącego naprzeciwko jego Waltera- chociaż...profesor cz-często opowiadał mi o swoim...no cóż, hobby- tym razem spojrzał na Vincenta- mam...eemm- chłopak poluzował swój i tak już wiszący luźno krawat- mam trochę książek, w tym kilka projektów profesora- nie chciał mówić zbyt wiele, było to aż nazbyt łatwe do wyczytania z jego twarzy- więc, na-a nasze wieczorne spotkanie postaram s-się coś zabrać z m-mieszkania...jeśli jeszcze tam mieszkam- ostatnie słowa wymruczał tak, że ciężko było cokolwiek usłyszeć,

- Proszę to zrobić, panie Lynch – zgodził się Lafayette - W sytuacji, gdy nie mamy bezpośredniego kontaktu z Victorem, każdy fragment tekstu, jaki wyszedł spod jego ręki w ostatnim czasie może nas na coś naprowadzić.

Panie Chopp... - od kiedy Walter wspomniał o swojej żonie i dziwnych praktykach Victora, Lafayette stał się jakoś dziwnie nieobecny, teraz gdy spojrzał na księgowego efekt przez chwilę wyraźnie się nasilił - myślę że to bardzo dobry pomysł, jeśli nie chce pan informować swojego pracodawcy, ja mogę wypisać panu rekomendację. Osobiście chciałbym się zająć mieszkaniem na Essex Street - byłem tam częstym gościem i myślę, że właścicielka kamienicy może mnie kojarzyć. Wybaczą państwo, na mnie również już czas - w razie czego proszę dzwonić na numer teatru i koniecznie poinformować, że sprawa dotyczy profesora Prooda.

Znany iluzjonista wręczył wszystkim swoje wizytówki, ukłonił się i ruszył w stronę stojaka, na którym zostawił przeciwdeszczową pelerynę.

- Ja, w takim razie, zajmę się doktorkiem od psyche i popytam u mnie w redakcji. – dopowiedziała Amanda Gordon a potem zwróciła się do studenta - Douglasie, bardzo Pana proszę aby zdobył Pan, jeśli to możliwe zdjęcia, które zostały zrobione na miejscu przestępstwa, lub, jeśli to nie możliwe, dowiedział się, który z fotografów je wykonywał. Nie zatrzymuję już Panów dłużej i życzę powodzenia w śledztwie.

Wstała. Mężczyźni ukłonili się i dziewczyna opuściła kawiarnię.

- W takim razie ja postaram się skontaktować z Haroldem Stonenbergiem – zahuczał swoim tubalnym głosem postawny wydawca - Pismaki w artykule zamieściły informację, że ... - Herbert zajrzał do trzymanej gazety - “Anonimowy informator powiadomił policję, która niezwłocznie przybyła na miejsce zdarzenia.” Jako adwokat Victora Stonenberg może coś wiedzieć o tym facecie, a pewnie ma i wgląd do akt policyjnych. A tak przy okazji dobrze by było rozejrzeć się na miejscu zbrodni. Oczywiście jak przestanie padać. Panno Gordon byłbym wdzięczny, gdyby Pani popytała w redakcji, gdzie dokładnie doszło do tego wypadku, bo bocznych uliczek przy North End jest trochę. - również Herbert rozdał swoje wizytówki nim zabrał się do wyjścia.


Po raz pierwszy od kilku dni na twarzy młodzieńca zawitał prawdziwy, niewymuszony uśmiech, może nie było to zbytnio na miejscu, jednak chłopak czuł coś, czego już dawno nie czuł...po prostu był przydatny, uśmiech zniknął, tak...definitywnie był nie na miejscu:

-Tak zrobię- odpowiedział kierując swoje słowa do Lafayetta, mężczyzna wstał i ruszył w stronę wyjścia..
"Tak, wygląda na pewnego siebie..."
-Sam trochę fo-fotografuję-całkiem zgrabnie przeszło mu to przez gardło- jeśli ojciec nie wyrazi zgody..cóz, w końcu b-będę mógł wypróbować mój p-prezent urodzinowy, do wieczora Panno Gordon- końcówka jak zawsze, mimowolnie oficjalnie
"Tak, wiem...wcześniej dostać się do mieszkania...i porozmawiać z ojcem"
Kobieta szła w kierunku wyjścia
"Tak, tylko nie wiem, skąd znam jej nazwisko...poza tym, pytała o fotografie"
-C-cóż panowie...na mnie chyba też już cz-czas- chwycił papierosa z paczki, odpalił go, po czym paczkę razem z zapałkami przekazał Walterowi- zostało dziewięć...Panu b-bardziej się przydadzą...poza tym, czeka mnie rozmowa z ojcem...
"Tak, z kolejnym konserwatywnym i wierzącym w sprawiedliwość mężczyzną, który nie toleruje alkoholu, papierosów i obiadów po godzinie dwunastej...poza tym, jest komendantem..."
Chłopak wyszedł na zewnątrz...starając się nie patrzeć na nikogo w drodze do drzwi,


Leonard Douglas Lynch


Teren przed Uniwersytetem Bostońskim opustoszał. Deszcz zagonił studentów zazwyczaj przesiadujących na schodach przed monumentalnym gmachem do środka. Ty również zapłaciłeś za taksówkę i szybko skryłeś się w budynku.

Znajomy zapach pasty do polerowania podłóg, fajkowego dymu, potu, taniej wody kolońskiej oraz starych książek był tym, co zawsze wypełniało szerokie korytarze uczelni. Widziałeś czekających nerwowo studentów z indeksami w dłoniach – widmowy znak, że rozpoczęła się sesja i pierwsze egzaminy. W sumie, kurcze, też musisz coś z tym zrobić. Skoro już tu jesteś, warto sprawdzić grafik własnej sesji. W końcu studia to nie tylko praca dorywcza i przyjemności, lecz żmudne ślęczenie nad podręcznikami.

Skierowałeś swoje kroki znajomymi korytarzami do tego skrzydła gmachu, gdzie mieścił się Wydział Historii, do której przynależała katedra Antropologii. Tutaj jeszcze nie ma takiej nerwowości, jak w przypadku innych wydziałów. Jednak powiew sesji już czuć na karku.

Szczęście ci dopisywało. W pokoju, w którym profesorowie oczekują zazwyczaj na wykłady, do którego skierowałeś się w pierwszej kolejności, natknąłeś się na doktora Thomasa Harringtona. Ten dość roztargniony, w miarę młody wykładowca historii starożytnej był dość mocno zżyty z Victorem Proodem i – co ważniejsze – wiedział o twojej z nim znajomości.
Po wstępnych pogaduszkach, skierowanych raczej w stronę zaliczenia przedmiotu i wymagań z tym związanych siedliście przy małym stoliku w rogu pokoju i zeszliście na tematy związane z Victorem. Niestety, mimo szczerych chęci, Thomas nie był w stanie powiedzieć nic konkretnego o sprawie, poza ważną informacją, że doktor Prood od ponad miesiąca przebywał na urlopie. Ponoć, ze względu na stan zdrowia. Nie wydaje ci się, żeby ktokolwiek wiedział coś więcej, poza Zarządem.
Udałeś się więc na spotkanie z rektorem, tutaj jednak okazało się, że jego Magnificencja nie ma czasu dla zwykłego studenta i odesłano cię z kwitkiem.

Kiedy szedłeś nieco zirytowany zaistniałą sytuacją podszedł do ciebie jakiś mężczyzna w czapce, piegowaty z zielonymi oczami i rudymi, kręconymi włosami wystającymi spod nakrycia głowy.

- Dzień dobry – uśmiechnął się przymilnie w sposób zdradzający dość intencjonalny charakter nawiązanego kontaktu. – Jestem Brian Mac Macarty z „Bostońskiego Plotkarza”? Miałem okazję niechcący podsłuchać pana rozmowę z pracownikiem rektoratu. Domyślam się, że jest pan studentem Victora Prooda. Czy zechce poświęcić mi pan odrobinę czasu na rozmowę? Może jest w pobliżu jakaś kawiarnia lub inne miejsce?



Vincent Lafayette


Obraz mieszkania Victora Prooda nieco tobą wstrząsnął. Znałeś swojego trzydziestokilkuletniego przyjaciela niezwykle dobrze i ten bałagan oraz ta jego metamorfoza w niechlujnego brudasa zupełnie nie licowały z godnością, z jaką na co dzień Viktor się obnosił. Był niezbyt bogaty, ale miał wdzięk i klasę gentelmana, która miedzy innymi znalazła mu miejsce wśród twoich przyjaciół.

Kontynuowałeś oględziny mieszkania niespiesznie, chociaż też nie chciałeś spędzić w tym miejscu nie wiadomo ile czasu. Wiązało się to potem z koniecznością tłumaczenia wścibskiej wdowie Brown. A tego wolałbyś uniknąć.

Pokój, służący jako salonik i pracownia, mimo że poświęciłeś mu naprawdę sporo czasu, nie wniósł niczego nowego do twoich spostrzeżeń. Żadnej korespondencji, poza kilkoma oficjalnymi listami pomiędzy Victorem i Uniwersytetem Bostońskim dotyczących ponaglenia powrotu do pracy, informacji o zwrocie wypożyczonych jakiś czas temu książek, rachunków, kartek z życzeniami od studentów i innych tego typu codzienności.

W końcu poszedłeś rozejrzeć się po sypialni.
Panował w niej większy porządek, lecz nieprzyjemny zapach był jeszcze bardziej intensywny, niż w saloniku. Jakby chaos destrukcji, który zaatakował salon, nie dotknął tego miejsca. Pierwsze, co rzuca się w oczy to dość dobrze ci znany znak ochronny, który Victor zwał Znakiem Starszych Bogów, wymalowany nad łóżkiem żółtą farbą. Victor wierzył, że znak chronił go przed złą wolą, lecz zgodnie z tym, co ty wiedziałeś na jego temat, jego moc była raczej ograniczona.



Jednak znak, z tego co wiesz, nie jest on kompletny. Wygląda na to, że ktoś świadomie zniszczył rysunek, zamalowując jedno z ramion białą farbą, jaśniejszą od koloru ściany.

Na tablicy nad biurkiem, na której Victor kredą zwykł zapisywać ważne kwestie, panuje idealny porządek. Jeszcze nigdy nie widziałeś, by była ona aż tak czysta. Przy łóżku znajdujesz kilka chusteczek, całych przesiąkniętych zbrązowiałą krwią, podobnie rozrzucona pościel, szczególnie poduszka, także jest zabrudzona krwią.

Na nocnej szafce przy łóżku znajdujesz mały brulion z wklejonymi weń kilkoma wycinkami z różnych gazet. Szybko można się zorientować, że dotyczą one sprawy zaginięcia Aleksandra Duvarro, lecz również wypadku, jaki miał miejsce w firmie Duvarro Sprocket w styczniu 1921 roku.. Dwóch robotników zginęło wciągniętych przez tryby maszyny – jeden próbował pomóc drugiemu. Nic dziwnego. Takie sprawy dzieją się codziennie. Kolejny artykuł traktuje jednak o kolejnym wypadku w fabryce, tym razem giną cztery osoby, kiedy zrywa się ciężar na jednej z hal produkcyjnych. Najwyraźniej zbieżność ta z jakiś powodów zainteresowała Victora. Zaznaczył bowiem obie daty i zapisał obok czerwonym atramentem –

Cykl księżycowy! Sprawdzić kontrakt z grudnia z tą firmą o której mówi Angie.

Obok puste fiolki po lekach na załamanie nerwowe i stany lękowe. Widać, ze Victor sporo tego przyjmował. Jest też jedna, dość stara recepta, wypisana przez Arcadiusa Petroturekulusa.

W sypialni znajdujesz jeszcze jedną intrygującą rzecz. Ustawione pieczołowicie na stole bilet – zaproszenie na premierę do Opery Bostońskiej z datą na jutrzejszy wieczór. Do zaproszenia ktoś przykleił karteczkę zapisaną koślawym, niewyrobionym charakterem pisma i z błędami –

„Mam tjo! Waszne! Pszyjć. C.C”

Poza tymi intrygującymi znaleziskami nic więcej nie rzuciło się w oczy.

W kuchni panował zaduch i swąd spalenizny. W zlewie znalazłeś zwęglone resztki jakiś kartek. Prawdopodobnie Victor dokładnie, kartka po kartce, spalił jakieś dokumenty a następnie zalał wodą szczątki. W ten sposób doskonale zniszczył to, czego pragnął nie pokazywać światu. Tylko czemu? To też dość nietypowe zachowanie jak na Prooda. W kuchni, wśród produktów spożywczych znalazłeś również słoik z .. żywymi, wielkimi pijawkami. Wijące się robaki tuż obok zeschniętego półbochenka chleba i zaśmierdłego sera były w jakiś sposób .. nieoczekiwane i nie na miejscu. I przechyliło szalę. Miałeś dość pobytu w tym przytłaczającym, brudnym mieszkaniu. Jakby dłuższa obecność w nim mogła pozostawić ślad na twoim ciele i na twojej duszy.
Oddałeś klucz madame Brown i wyszedłeś z ulgą na pachnącą deszczem bostońską ulicę. Nigdy nie sądziłeś ze smród rynsztoka i dymu z fabryk może być tak przyjemny.


Walter Chopp


Stek w żołądku pobudził pracę szarych komórek. Chciałeś zdobyć informacje o firmie Duvarro Sprocket i jej Zarządzie. Nic prostszego i trudniejszego zarazem.

Udałeś się do gmachu, który wielu ludzi wolałoby omijać szerokim łukiem, ty jednak potrafisz poruszać się w nim dość sprawnie. Do Magistratu. Do Wydziału zajmującego się działalnością gospodarczą. Po odstaniu swojego w sporej kolejce i wypełnieniu kilku formularzy, pod czujnym okiem urzędnika, mogłeś na kilka minut zerknąć w dokumenty dotyczące firmy.

Wiele tego nie ma, lecz wystarczająco, by pobytu w Magistracie nie uznać za zbędny.

Firma składała się z czterech udziałowców.:

Aleksander Romalio Duvarro posiada 55% udziałów,
Angelina Duvarro – ma 15%
Dominik Ernesto Durvarro – ma 15%
Harold Figgings- ma 15%

Zgodnie z zapisami firma zajmuje się produkcją metalowych części, półfabrykatów oraz maszyn i zatrudnia prawie 1000 osób.

Oczywiście dane są nieaktualne. Zaginiecie głównego udziałowca oraz śmierć jego córki zachwiało tą równowagą, a dokładny podział własności wynika teraz z prawa spadkowego i zapisów zawartych w dokumentach spadkowych oraz w innych skomplikowanych procedurach. Interesujące jest jednak pojawienie się nazwiska spoza rodziny, skoro firmę Duvarro odziedziczono po słynnym przemysłowcu Filipie Allehandro Duvarro.

Oczywiście uzyskanie tego wszystkiego zajęło troszkę czasu. Kiedy opuszczasz budynek urzędu jest już prawie czwarta. Nie zostało ci zbyt wiele czasu na przygotowania do spotkania w „Świętym Jerzym”


Dwight Garrett

Hotel „Copley Plaza” rzeczywiście wyglądał prawie dosłownie tak, jak jego nowojorska kopia. Ale z okien rozciągał się zupełnie inny widok. Zalewana strugami deszczu ulica, przez którą przejeżdżały sznury samochodów i bryczek, biegali ludzie pod parasolami, przemoczeni policjanci próbowali zapanować nad tłumem.
Gówniana pogoda przyprawiająca o chęć przytulenia się do butelczyny.
Jednak nie będzie to łatwe zadanie. Czujesz to przez skórę. Nie z powodu pogody, nie z powodu przeświadczenia Styppera i tajemnic „okultystycznych” które skrywał. Nie dlatego.
Lecz dlatego, że jesteś w nieznanym sobie mieście. Nie wiesz, któremu glinie ile dać w łapę, gdzie są lokale w których policja nie organizuje nalotów, nie wiesz jakie gangi trzęsą jaką dzielnicą i gdzie zadzwonić, jeśli wpakujesz się w tarapaty.

Prawdziwe wyzwanie, które tylko wzmocni twoją skuteczność.

Jedna jednak myśl nie daje ci spokoju. Od Bostonu do Nowego Yorku jest tylko 220 mil. To niewiele. Nie wiesz, kto rządzi w Bostonie, ale w Wielkim Jabłku ruskie gangi wykorzystujące imigrantów ze wschodu uciekających przed czystkami jakiegoś fanatyka, stały się prawdziwym utrapieniem. Co jak co, ale Ruscy bimber potrafią pędzić i szybko znaleźli nowy sposób na zarobek. A bezwzględność to ich drugie imię.
A co, jeśli sprawa ma drugie dno? Dno pachnące tanią, masowo rozprowadzaną wódką.
Wtedy „koszty nie grają roli” mogą być zbyt niską ceną. Bo wschodnie grupy bandyckie traktują tych co wejdą im w drogę w sposób oczywisty. I dwadzieścia pięć pchnięć nożem to naprawdę miła perspektywa w porównaniu do tego, co potrafią zrobić ludzie tak zwanego „Cara” w Nowym Yorku.

Z tą niewesołą myślą sięgnąłeś po papierosa i oderwałeś się od mokrej szyby.
Czas ułożyć jakiś plan działania. Im krócej pozostaniesz w tym mieście, tym szybciej odzyskasz spokój ducha.


Amanda Gordon


Spotkanie z psychiatrą Victora Prooda nie poszło do końca tak, jak się tego spodziewałaś. Dało ci jednak troszkę tematów do rozmyślania w taksówce.

Do domu dotarłaś zadziwiająco szybko. Jane czekała z obiadem i informacją, że dzwonił Porter z prośbą o kontakt, jak wrócisz do domu.
Czekając na podgrzanie posiłku poprosiłaś o połączenie z dziennikiem „Daily Telegraph” . Czekając, aż telefonistka w centrali dokona połączenia, zdążyłaś jeszcze zerknąć na popołudniowe wydanie gazety. Ani słowem o zabójstwie. Za to sporo na temat wydarzeń towarzyskich w mieście.

W końcu doczekałaś się połączenia i po drugiej stronie zabrzmiał znajomy głos Portera.

- Nie pytaj jak mi się to udało, lecz mam dla ciebie te zdjęcia. Jeśli masz czas podjedź do redakcji, moja droga, i sobie je obejrzysz. Ale ostrzegam, nie są to ładne widoki.

- Muszę wyjść wieczorem na spotkanie, Porter. Ale jakbyś dał radę, to jestem u siebie.

Wiesz dobrze, że nie jest w stanie ci odmówić tej błahostki.

- Dobrze – przeciągłe westchnienie. – Za kwadrans przyjadę.

Kiedy dzwonek zadzwonił do drzwi byłaś już przy deserze. Zaproponowałeś Porterowi coś ciepłego do picia, a on ochoczo skorzystał z tej okazji.
Potem wyjął szarą, pocztową kopertę i spojrzał ci głęboko w oczy.

- Na pewno chcesz na to patrzeć. Ostrzegam. To naprawdę paskudne zdjęcia.

Westchnęłaś, lecz pokiwałaś głową. Porter podał ci kopertę i zajął się herbatą, by nie widzieć, jak pobledniesz.

Rzeczywiście zdjęcia są paskudne. Niezbyt dobrze zrobione, lecz paskudne. Czerń krwi ostro kontrastująca z szarą barwą kamieni i białą skórą dziewczyny. Ciemnego koloru jest tak dużo, że prawie nie widać bieli.
Boże!
Na jednym ze zdjęć widzisz Victora, lub kogoś, kto bardzo go przypomina. Twarz wąska, zarośnięta, zachlapana czernią krwi i wykrzywiona w maskę absolutnego obłędu... Przeszły cię dreszcze, jakbyś nagle poczuła zimny przeciąg na plecach. Ten człowiek na fotografii, nie jest tym, którego znałaś. Nie może nim być! Wygląda bardziej jak rozjuszone zwierzę, niż człowiek. Wrażliwy, mądry, spokojny człowiek. A na dodatek zdjęcie zrobiono już w szpitalu. W tle widać jakąś przerażoną dziewczynę w pielęgniarskim czepku.

- Skąd je ... – chciałaś zadać pytanie, lecz Porter pokręcił przecząco głową.

- Nie pytaj, Amando. Nie mogę ci powiedzieć.

- Niestety, zdjęć też nie mogę ci zostawić. Przykro mi. Nie nalegaj.


Herbert Joseph Hiddink

Mimo dość niesprzyjającej pogody udałeś się na miejsce, gdzie zatrzymano Victora Prooda. Wąska, stara, opadająca w dół uliczka prowadząca do parku Foster Street. Budynki z czerwonej cegły, czynszówki zamieszkane przez dość ubogich mieszkańców. Pracowników pobliskich stoczni, hut i fabryk. Ziemi naszej sól – jak to się mówi. Lecz zdecydowanie przed jej oczyszczeniem.

Wąska, zalewana deszczem ulica sprawia nie najciekawsze wrażenie. Posępna, z dala od wścibskich oczu idealnie nadaje się na szemrane spotkanie lub dokonanie zabójstwa. Przeszedłeś się z lękiem przez całą jej długość, lecz nie znalazłeś nic ciekawego. Ulewa, która przeszła nad miastem podczas waszego spotkania w kawiarni, całkowicie spłukała krew. Nie kusząc więcej szczęścia skierowałeś się w stronę dwóch pobliskich lokali. Jedna myśl nie dawała ci spokoju, jak ktokolwiek mógł zobaczyć coś, co dzieje się w tym ciemnym zapewne nocą zaułku?

Pierwszy nazywał się „Restauracja Parkowa” i leżał naprzeciwko North End Park. Zapuszczony teren zielony, z wyznaczonymi alejkami, przy tej pogodzie nie nastrajał do spacerów. Niedaleko znajdowała się odnoga Zatoki Bostońskiej. Porywisty wiatr niósł ze sobą smród wody, zatem przekroczyłeś próg restauracji, dość szybko żałując tego pomysłu.

Wnętrze lokalu było nieduże, śmierdziało rybą i psią sierścią, tytoniem oraz zjełczałym tłuszczem. Stoliki były niezgrabne, rozplanowanie niekorzystne, a klienci sprawiali dość ponure wrażenie pochyleni nad swoimi szklankami.
Zauważyłeś telefon wiszący zaraz przy wejściu. To mógł być lokal, z którego poinformowano policję.
Po krótkiej rozmowie z barmanem zorientowałeś się, że w nocy pracuje zupełnie inna ekipa. Banknot zmienił właściciela, a ty dowiedziałeś się, kto był na tamtej zmianie szefem – niejaki Antonio Barcetto - i że przyjdzie do pacy po piątej. Sporo czasu.
Nie chcąc dłużej ryzykować zawartości swojego portfela opuściłeś tą spelunę i poszedłeś w stronę drugiego lokalu.

„Biała Mewa” wyglądała – o ile to możliwe – jeszcze gorzej i pachniała starymi szmatami, niedomytymi ciałami. Od razu miałeś wrażenie, ze na twoim ciele zaczęło spacerować stado różnych, roztańczonych robaków. Co więcej, lokal wbrew nazwie wydaje się być knajpą dla Czarnych. Pięciu siedzących klientów i sterany, wyglądający jak mumia kelner z wielkim cygarem w zębach spojrzeli na ciebie ze zdziwieniem. Upewniłeś się, ze nie ma tutaj telefonu i szybko wyszedłeś. Nie sądzisz, by wezwania dokonano z tego miejsca. To raczej miejsce, w którym bywalcy biorą nogi za pas na widok granatowego munduru.

O szybsze bicie serca przywiódł cię jeden z czarnoskórych klientów, który wybiegł za tobą coś głośno krzycząc. Dogonił cię w kilku susach i .. oddał parasol, który zostawiłeś przy wejściu.
Długo jeszcze oddychałeś niespokojnie próbując uspokoić walące jak młot serce.

Co za dzielnica! Co robił tutaj Victor w nocy? I – co bardziej intrygujące – czego szukała tutaj Angelina. I jak, do licha, policja tak szybko znalazła się na miejscu przestępstwa.

Znów zaczęło padać. Przeklęta pogoda!
Masz wątpliwość co teraz robić. Poczekać ponad godzinę na przyjście tego Barcetto, czy wracać do siebie i szykować się na siódmą do „Świętego Jerzego”?
 
Armiel jest offline