Wyrzucone przez Narfin ostrze pomknęło dokładnie tam, gdzie miało pomknąć. Prosto w oczodół podnoszącego się z ziemi Orendila. Nie można było nie trafić. Sztylet wniknął, dosłownie wniknął w twarz postaci i wbił się w drewnianą posadzkę. Sylwetka Orendila rozwiała się, niczym przepędzona wiatrem mgła. To samo spotkało przywołanego z zaświatów Haerthe…
ŁUP!
Iluzja ustąpiła. Rozpadła się na tysiące kawałków, odsłaniając poprzedni widok, razem z wygodnie siedzącym na jednym z dębowych krzeseł Rivilionie. Ten uniósł lekko brew i spojrzał w kierunku drzwi…
ŁUP!
… a drzwi ustąpiły pod naporem ciężkiego bojowego młota. Ukazała się w nich zakuta w zbroję postać.
- Elfom Trzy Pierścienie, w zielonej krainie… Ich potęga dla Żmii, której serce gnije…- zawołał zniekształconym przez hełm głosem Kat - Pięknie to sobie zaplanowałeś Żmijo!
- Avnar… - dźwięk ten przypominał złowieszczy syk, szykującego się do ataku węża
- Istotnie! Uczeń przyszedł po głowę swego parszywego mistrza! Myślałeś, że cały ten czas będę posłusznie uganiał się za bandą obdartusów, kiedy ty bezkarnie zgarniesz całą stawkę?
- Doprawdy.. rozczarowujesz mnie, mój drogi studencie. Myślałem, że masz większy potencjał… ale cóż, skoro nie chcesz bym podzielił się z tobą tajemnicą wiecznego życia, możemy chociaż porozmawiać o twojej rychłej śmierci. – Rivilion powstał z wolna z miejsca i posłał mężczyźnie obrzydliwie słodki uśmiech.
- Nigdy nie miałeś zamiaru niczym się ze mną dzielić. Nie próżnowałem w drodze. Zasięgnąłem informacji o księdze na której tak ci zależało. Nie ma w niej ani słowa o wiecznym życiu. Taaak… - Głos spod hełmu zmienił natężenie i wyraźnie przyspieszył. Mężczyzna zbliżał się do czarownika, coraz wyżej unosząc młot. - To zwykły traktat o pierścieniach mocy, który zawiera wskazówki dzięki którym można znaleźć miejsce pochówku pierwszego z Nazguli. Nigdy nie było żadnej tajemnicy! Był tylko pierścień śmiertelników, którego niewolnikiem chciałeś zostać!
- Skoro tak mówisz… - nagle najzwyczajniej w świecie Rivilion rozdwoił się. Obie postacie sięgnęły po krótkie, zakrzywione sztylety. Obie też, przy dźwięku rozbitych szyb i zwolnionych cięciw, przebiły na wylot wystrzelone z miniaturowych kusz pociski. Narfin wydawało się, że przez mgnienie oka dostrzegła w oknie gębę jednego z towarzyszących Avnarowi zabójców. Postacie rozmyły się zupełnie tak jak Orendil, a młot Kata bez oporu przeciął powietrze. Po Rivilionie została tylko czerniejąca księga.
- Chwała Jedynemu, nie zdążyłem nauczyć cię wszystkiego. – rozległo się ze wszystkich stron karczmy
- Niech cię szlag, zawszony szakalu!
- Na koniec przyjmij ode mnie tylko tę jedną radę – kontynuował niezrażony głos. – Bierz nogi za pas! I to jak najszybciej! Pierworodni są tuż, tuż. Tylko nie myśl, że mówię to bezinteresownie. Uciekając, odciągniesz ode mnie pościg… Powodzenia, Kacie!
- ARRRGHT!! Dorwę cię i obedrę ze skóry!
Przez wybite wcześniej okno wpadł jeden ze strzelców. Z jego brzucha sterczała ozdobna rękojeść wykonanego przez elfów miecza. Magiczne runy zalśniły na chwilę, by zgasnąć wraz z uchodzącym z Cadhila życiem. Przy drugim oknie zamajacz yły sylwetki dwóch walczących ze sobą mężczyzn. Rozległ się szczęk żelaza i ciche, przypominające westchnienie zawołanie – O Elbereth…
Okuty w starożytną zbroję Avnar zatoczył młynka swoim ogromnym młotem i ruszył w kierunku wybitych drzwi, akurat wtedy, kiedy pojawił się w nich odziany w zielony płaszcz mężczyzna. Dunedain nie zdążył uskoczyć przed śmiercionośną bronią. - Krew dla Jedynego! Zwycięstwo dla sług! Z drogi psie syny! – Zawołał Numenorejczyk, przekraczając próg karczmy.