Ja dostawałem wszystkie wasze posty na maila za sprawą subskrypcji, więc mam wszystkie wasze i Mg, poza moimi
Wada jest taka, że
A) Są bez formatowania i grafik
B) Są bez waszych późniejszych ewentualnych editów.
Rozwiązania są dwa - albo budujemy wszystko od nowa
albo gramy po prostu dalej - w końcu pamiętamy co tam było. Wcześniejsze posty najwyżej się wrzuci do jakiegoś tam innego tematu (Akt I :>) jak już się uda je złożyć.
----
Noc, po naradzie minęła właściwie spokojnie. Zwyczajowe krzyki sąsiadów, do których Jost był przyzwyczajony, nie były w stanie wyrwać go ze snu. Podobnie rzecz się miała z jękami Manhildy Schtoneecke, starej kurwy mieszkającej w domu obok. To że ta bezzębna, sterana życiem kreatura znalazła znów klienta, graniczyło z cudem. Ciekawe kim był ten „szczęśliwiec”? Pewnie jakimś gołodupnym żakiem lub przyciśniętym potrzebą pijaczyną. Kuśka nie wybiera, pomyślał Jost i odwrócił się na drugi bok. Nieco przeszkadzały mu posapywania i jęki krasnoluda, niespokojnie rzucającego się na ławie pod ścianą, jednak zignorował i te odgłosy. Ze snu wyrwał go huk i łomot. Zerwał się na równe nogi, łapiąc leżący przy łóżku nóż. Dłużnicy przyszli po pieniądze, przemknęło mu przez myśl. Drzwi były zamknięte, a w świetle wpadającym przez okno dostrzegł starego krasnoluda, z toporem schowanym za plecami, stojącego nad resztkami
stołu, rozbitego w drzazgi.
- I tak się rozlatywał - skwitował rechot krasnoluda i jego tłumaczenia. - Kupisz mi nowy, brodaczu...
Rankiem, który o dziwo, nie przywitał ich deszczem, czy chociażby lekką mżawką, a tylko silnym wiatrem i kłębami szarych chmur, ruszyli przez miasto do Doodkanaal, aby dowiedzieć się nieco więcej o domniemanym wcieleniu Sigmara, w przytułku prowadzonym przez siostry. Niestety podróż nie należała do najprzyjemniejszych, a to za sprawą jakiegoś łachudry, który mienił się handlarzem relikwii. Przez cały czas, niechlujny człowieczek, skacząc naokoło drużyny, zachwalał swoje towary. Dla Josta był nikim więcej niż oszustem, żerującym na ludzkiej naiwności i wykorzystującym sytuację. Miał wrażenie, że już go kiedyś widział. Wówczas Josef, bo tak się ów handlarz przedstawił, oferował swoje usługi jako druciarz i reperator garnczków. Teraz miał o wiele ciekawszy towar do zaoferowania. Zęby mleczne, włosy, amulety i inne badziewie, ponoć pobłogosławione przez samego Karla. Doker nie miał ochoty słuchać skrzeczącego głosu Josef
a, kilkakrotnie pogroził mu pięścią, a raz nawet kopnął. Dziadyga był jednak nieugięty.
Nie zaskoczyło go zachowanie najemnika Cohena, który w końcu nie wytrzymał i wyrżnął handlarza swoją tarczą, pokazując jak szybkim jest wojownikiem. Jost nie zauważył nawet momentu, w którym to się stało. W jednej chwili dziadek zachwalał koszulinę, a w drugim już osuwał się na ziemię. Jost pomógł Cohenowi złożyć nieprzytomnego Josefa, na czole którego wykwitł olbrzymi siniec, w bramie mijanej kamienicy. Był wdzięczny najemnikowi za pozbycie się natręta, nie pochwalał jednak tego, że wojownik zabrał jedną z domniemanych relikwii. Mianowicie rozdarta koszula, z wyszytym na niej gołąbkiem, zniknęła w sakwie Cohena. Ten wytłumaczył szybko swój czyn, zapewniając że zwróci, z pewnością skradzione giezło w przytułku.
Do Templewijk dotarli bez dalszych przeszkód. Minęli wielką, granitową świątynię Maanana, której trzy strzeliste wieże, wznosiły się ku niebu na podobieństwo Zeeoogster’a - trójzębu boga, będącego jego symbolem i orężem. Jak zwykle potężne wrota przybytku, znajdujące się poniżej poziomu ulic, były otwarte. Nie zamykano ich niemal nigdy, poza czasem największej niepogody. Przeszli obok ociekającej złotymi i srebrnymi ornamentami świątyni Haendryka, u wrót której gromadzili się głównie petenci, chcący otrzymać od kapłanów boga handlu poradę lub uzyskać kredyt. Świątynię Sigmara można by określić mianem wiejskiej kapliczki w porównaniu do tych dwóch, i to w dodatku zamkniętej. Przed świątynią znajdował się cel ich wizyty, wiedźma. Kobieta uwięziona w stalowej klatce, opluwana i wyzywana przez przechodniów i do tego pilnowana przez dwóch Czarnych Kapeluszy. Chwila obserwacji pozwoliła stwierdzić, że nie odstępują je
j na krok, bacznie przyglądając się wszystkim wokoło i czasem nawet studząc zapał zbyt porywczych mieszczan. Nie pozostawało nic innego jak sobie na razie odpuścić i wrócić tu w nocy. Może wówczas nadarzy się okazja do zamienienia paru słów z nieszczęsną kobietą.
I znów Jost prowadził kompanię przez kręte ulice Marienburga, często pytając przechodniów o drogę. Mimo iż w mieście mieszkał od paru lat, nie znał go w całości, a wielu części Marienburga po prostu wolał unikać. Do innych nie miał po co chodzić, a z jeszcze innych, gdyby się tam zapuścił, zostałby niechybnie wyrzucony. Tym razem zawędrowali do Doodkanaal, najgorszej, podłej dzielnicy Marienburga. Gnijącej i umierającej. Znaleźli przytułek, ulokowany nad cuchnącym kanałem, jednak na tle reszty dzielnicy sprawiający pozytywne wrażenie. W przeciwieństwie do znajdujących się wewnątrz sióstr, które były oschłe, małomówne i niemalże, w odczuciu Josta, wrogie. Nie takie powinny być służki Shallyi, bogini miłosierdzia. Winny nieść pocieszenie i dobre słowo. Koić zbolałe dusze uśmiechem. Zamiast tego kazano im oddać broń, bawiące się na dziedzińcu dzieci zabrano a za przewodniczkę dostali milczącą nowicjuszkę.
- Coś ty taka niemotna, siostrzyczko? - spytał jej Jost, szczerząc się. Zamiast odpowiedzi zaczerwieniła się, zagryzła wargi i odwróciła głowę. Cały czas milcząc, siostra zaprowadziła ich przed oblicze przełożonej i natychmiast zniknęła.
- A cóż to się dzieje, że ta urocza siostrzyczka taka milcząca? - Jost nie wytrzymał i spytał o powód, dla którego siostra nie odzywała się. - Czyżby śluby milczenia obowiązywały kapłanki Shallyi? Bom nigdy o tym nie słyszał. Zawsze uśmiechnięte i rozszczebiotane, gołąbeczki...
- Siostra Kuhn została zdyscyplinowana. Modlitwa, cisza oraz praca odpowiednio przygotują ją na jej stanowisko - odparła grobowym tonem, przełożona. Jostowi odechciało się dalszych pytań.
Opowieść siostry przełożonej, Gerdy Lutzen, pełna była pasji. Opowiadała o Karlu, tak jakby rzeczywiście był kimś obdarzonym niesamowitą charyzmą i wielkim wpływem na ludzi. Brzmiało to niemalże tak, jakby, zamiast Bogini Miłosierdzia, kapłanka oddawała potajemnie cześć dziecku o imieniu Karl. Okazało się też, że kobieta w klatce przed świątynią Sigmara była poprzedniczką Gerdy Lutzen, oskarżoną o herezję i bluźnierstwa. W klatce, z przypiętą etykietą wiedźmy znalazła się tylko dlatego, że zanegowała boskość chłopca. Dziwaczne! Jost swoimi spostrzeżeniami podzielił się z resztą drużyny, gdy wyszli z przytułku, znów odprowadzani przez milczącą siostrę Kuhn. Jost posłał jej ciepły uśmiech. Przeżywała ciężkie chwile, ciekawe za co? Czyżby i ona miała wątpliwości co do prawdziwej natury chłopca?
- Czyście zwrócili uwagę jak ona mówiła o dzieciaku? - spytał towarzyszy. - Niemalże jakby jemu cześć boską oddawała, a nie swej Bogini. I co spotkało jej poprzedniczkę za negowanie boskości dzieciaka? Toż to niesamowite? I one mienią się Siostrami Miłosierdzia!
Splunął przez ramię. Szli z powrotem do Templewijk, przed świątynię Sigmara. Wyglądało na to, że kobieta w klatce, była przełożona przytułku Sióstr Miłosierdzia była kluczem do rozwiązania zagadki Krucjaty. Ona i kapłan Helmut. Kim był ten mężczyzna i czy znajdował się w Marienburgu? Jost podejrzewał, że kapłan wyruszył z dzieckiem i tłumami na Altdorf, jako duchowy doradca i przewodnik Karla. Ale spytać o niego nie zawadzi.
------
Jak ktoś chce jakieś inne swojego posty, to niech do mnie uderza - dostanie na PW. Ja byłbym bardzo wdzięczny za moje - szczególnie jeśli będą już z editami i grafikami
EDIT: Ostatniego swojego mam