Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 13:58   #2
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Gdzieś, głęboko pod ziemią, w obszarach których nikt nie obrobił pozostawiając surową jaskinię, był Urizjel. Sam chciał tam zamieszkać. Z dala od innych. Z dala od nieskończonych których mógłby skrzywdzić.
Siedział, krzyżując nogi, w pentagramie wysypanym solą morską. Na kolanach spoczywała jego dai-katana, jego broń, cząstka duszy. Prawa ręka na rękojeści, lewa na ostrzu. Zaciskająca stal aż do krwi
Trząsł się, wymawiał modlitwy o siłę, czuł święte duchy w pobliżu. Tak, gdzieś tam, w zaświatach miał przyjaciół, istniały tam byty które chciały mu pomóc. Nie wiedział kto to, nie znał ich, ani ich imion, nigdy ich nie widział. Ale wiedział, że tam są. Podejrzewał, że to duchy tych których spotkało to samo teraz chciały go uratować. A on potrzebował pomocy, był wszystkim im wdzięczny, bo wiedział, że bez nich by już dawno spadł głęboko w mrok. To one pozwoliły mu pozostać tym kim jest.

Krawawił. Z całej lewej piersi. Miał na niej rozległą ranę. Wyciętą rytualnym nożem. Na lewej piersi miał wycięty Pentakl Ojca

chroniący przed lękami i dający siłę.
Drugim znakiem jaki miał na ciele był niewielki pentagram wytatułowany nad lewym okiem. Skierowany w górę, a więc był to po prostu symbol ochronny.
Na lewej łopatce widniała Pieczęć Samaela

mająca ochraniać osoby podczas medytacji, ale również pomagać zachować skupienie.
Na prawej miał natomiast Pentagram Agryppy

mający chronić przed działaniem sił nadprzyrodzonych i złych duchów.
Na plecach Krąg Kleopatry

Chroniący przed demonami.
Poza tym miał jeszcze wiele pomniejszych znaków ochronnych na całym ciele, nie licząc głowy. Na niej miał tylko pentagram otoczony nieregularnym, ledwo widocznym okręgiem wyglądającym jak blizna.
Ale jakby się przyjrzeć widać widać też były wiele bladych symboli zła. Trzeba było być blisko, bo były niewielkie, bardzo blade i poprzykrywane wyraźnymi czarnymi, absolutnie nie-bladymi świętymi symbolami i znakami ochronnymi.

Urizjel siedział bez skrzydeł. Nie chciał teraz mocy. Nie mogła mu pomóc, a mogła zaszkodzić. Targały nim sprzeczne uczucia. Wczoraj... jak wracał do siebie.. inni nieskończeni się... na niego gapili. Jakby był kimś gorszym... jakby nim gardzili... jakby uważali go za kogoś złego. To budziło w nim gniew. Nawet nie wiedzieli jak bardzo. Nie mieli pojęcia z jaką radością wyłupiłby im te ich oczka o potępiającym spojrzeniu. Zacisnął lewą dłoń mocniej. Krew z lewej piersi już sięgała jego spodni.
"Spokój"- wyszeptał do siebie na chwilę zatrzymując modlitwę. Otworzył oczy. Spojrzał na swoją katanę. Na tą cząstkę siebie. Spojrzał nie na przedmiot, patrzył na emocję... tą której najbardziej nienawidził, tej której nie był w stanie opanować. Spojrzał na swój Gniew... i miał wrażenie, że jego własny oręż się z niego śmieje. Nie, on nie żył w zgodzie ze swoim orężem. On go nienawidził, a miecz się tym nie przejmował. Przez długi czas to Urizjel był sługą Gniewu. Robił to co on kazał, nie umiał nad nim zapanować. Poświęcił na to bardzo wiele czasu by się uwolnić, a potem go zdominować. Ale to nie było łatwe. Gniew kipiał w bezmyślnej furii za każdym razem Blackhearth go zmuszał do posłuszeństwa, ale był słabszy od niego. Musiał się podporządkować. Jednak... Urizjel nie był bogiem, bywał zmienny, jego wola czasami słabła. Czasami tak bardzo, że nawet symbole ochronne nie były w stanie mu pomóc. Wtedy role się odwracały. Dla tego tak ważne są dla niego ciągłe medytacje. Konfrontacje z Gniewem. Ustalanie kto tu jest szefem. Zdominowanie go do roli zwykłego miecza. Jednak na to ostatnie nie liczył. Nie wierzył aby był zdolny to zrobić. Gniew był zbyt silny by się poddać. Tak jak teraz. Urizjel był zmęczony, był normalnie zdołowany. Znów cały dzień spędził sam. Znów go unikali. A na koniec te kobiety. Wyjątkowo piękne kobiety, choć to nie miało znaczenia. Ale te spojrzenia sprawiły, że zakipiał. Bardziej niż zwykle. Spokojnie odszedł za róg, jakby ich nie zauważył. Po czym rozwinął skrzydła by jak najszybciej znaleźć się w swojej samotni, bo czuł, że zaraz zrobi im krzywdę, albo coś rozwali. Tryumfalny śmiech Gniewu który słyszał na skraju świadomości wcale nie pomagał.
Wpadł jak torpeda. Zdematerializował skrzydła. Zapalił świece, poprawił pentagram, usiadł w nim i tak siedział od poprzedniego wieczora.
I tak nie było tak źle. Już wygrywał. Jego dai-katana wkrótce się podda. Przynajmniej miał taką nadzieję...

"- Wezwałem was tutaj z bardzo prostej przyczyny. Mam dla was trojga poważne zadanie. Otóż Lord Ryuuken stworzył niewielki oddział do wykonania zadania wysokiej rangi i poprosił świątynie o wsparcie. Elwynie Sunblaze, Rodericku Abramie i Urizjelu Blackhearth. Jutro w południe udacie się do Wielkiego Komisariatu i zaoferujecie Lordowi swoją pomoc. Szczegóły zadania zostaną wam tam wyjaśnione. Możecie odejść."

Skinął głową. Był zmęczony po nieprzespanej nocy. Zmęczony po długiej walce, ale nie dał po sobie tego poznać. Wielkie Strażnik Świątyni wiedział o jego walkach. Znał jego demony. Urizjel nie ośmieliłby się tego ukryć, jego klątwa nauczyła go pokory. Ale to nie oznacza, że śmie zamartwiać kogoś tak znacznego swoimi problemami, nie pojedynczym wypadkiem. Zdarzało się że walka trwała kilka dni. Wtedy po prostu musiał do niego pójść, bo nie był w stanie walczyć gdy ledwo trzymał się na nogach. I nie robił tego dla siebie. W momentach gdy ogarniał go szał był nieobliczalny. Mógł kogoś zranić, nawet zabić.

Gdy tylko wyszedł skierował się do swoich komnat. Chciał odespać noc. Mógłby normalnie funkcjonować, jednak z doświadczenia wiedział, że tylko by kusił Gniew. On by odpoczął kilka godzin, a potem zaatakował, kiedy Blackhearth już by padał z nóg. I najpewniej wtedy by wygrał.
Szedł bez skrzydeł. Nie chciał ich. Po trochu się ich wstydził...
 
Arvelus jest offline