Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 15:00   #8
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Vincent Lafayette

Nieznajomy leżał na posadzce w wejściu do opery, a wokół jego głowy rozlewała się coraz większa kałuża krwi. Podbiegłeś do Rosjanina widząc, jak jego noga drga jeszcze w konwulsjach. I wtedy ujrzałeś coś, czego lepiej by był, gdybyś nie miał okazji zobaczyć. Część twarzy mężczyzny i kawałek głowy po prostu znikły. Zmieniły się w jedną wielką potrzaskaną ranę. Drugie – zielone oko – spoglądało martwo w sufit holu. Z kieszeni szynela wypadł rulon banknotów, które nie tak dawno ty nosiłeś w kieszeni.

Nieznany Rosjanin był martwy. Ogień życia zgasł w jego ciele. Te kilkanaście sekund, jakie minęły od waszej rozmowy, wydawało ci się tak odległe.

Obok ciebie przemknął detektyw Garrett w biegu nakładając płaszcz. W chwilę później wyleciał jak gończy pies za strzelcem.

Słyszałeś, jak szatniarz, trzęsącym się głosem prze telefon wzywa policję.

Miałeś do wyboru – zniknąć, nim przyjadą przedstawiciele prawa, lub poczekać na ich przybycie. Jednak obawiając się, że któryś z gości mógł poznać twoją twarz – w końcu sława ma też gorsze oblicza – postanowiłeś poczekać, licząc na to, ze dyskretna rozmowa i jeszcze bardziej dyskretne przekazanie butelki nie zwróciło niczyjej uwagi.

Policja przybyła po kwadransie.

Porucznik o wyglądzie służbisty i podobnych manierach, który przedstawił się jako John Green sprawnie zajął się przepytywaniem świadków, a jego ekipa zabezpieczeniem ciała i samego miejsca.

W końcu przyszedł czas na ciebie. Ktoś powiedział, że chwilę wcześniej zamieniłeś kilka zdań z ofiarą. W jakimś obcym języku.
Green postanowił, że z tobą pogada na posterunku, gdzie dotarliście po kwadransie.

Okazało się to dość fartowne w skutkach. Poza oczami innych gości Green wyraźnie rozluźnił się, poczęstował papierosem, poprosił o autograf, i wyjaśnił, że zabity to niejaki Czesław Ciemoszko alias „Died: czyli chyba „Dziad” po rosyjsku. Znany bimbrownik i przemytnik, na którego policja miała już oko od jakiegoś czasu. Zdaniem Greena byłeś niechcący porachunkami wewnątrz rosyjskich gangów alkoholowych. Na szczęście policja podejrzewa, że trwa wojna pomiędzy wrogimi sobie bandytami, ale nic nie jest w stanie zaradzić.

Potem czterdzieści minut spędziłeś w towarzystwie policyjnego grafika, próbując ustalić wygląd strzelca.

Do domu wróciłeś przed dziesiątą. Otrzymaną butelczynę postawiłeś na stole w kuchni. Jest nie do końca pełna i zalakowana. Postanowiłeś przejrzeć się jej lepiej w świetle dnia Zmęczony i zszokowany. Zabrakło ci sił na cokolwiek poza snem..

Zdrowym, twardym i pozbawionym jakikolwiek snów, które udało ci się zapamiętać.


Dwight Garrett


Wyskoczyłeś z gmachu opery zderzając się z wilgotny, cuchnącym mrokiem na zewnątrz.

Ze względu na odór kanalizacji i ogólnie nieprzyjazną pogodę na szerokiej ulicy przy operze nie było zbyt wielu przechodniów. Dlatego też szybko zauważyłeś twojego zbiega wskakującego właśnie do Forda T ruszającego spod ulicy.

Mogłeś strzelić facetowi w plecy, lecz to nie gwarantowało sukcesu, trafienia, a poza tym zwróciłoby na ciebie uwagę. Mogłeś ostrzelać ruszający gwałtownie samochód, lecz to zdradziłoby twój udział i zainteresowanie w sprawie. Jako detektyw postanowiłeś pozostać w cieniu. I zapamiętać zachlapany numer rejestracyjny. BO 173 AC.

Ford T nabrał prędkości i ochlapując przechodniów zniknął za najbliższym zakrętem.

Szybko znalazłeś jakąś taksówkę – zawsze w pobliżu budynków takich jak opera czeka w pogotowiu kilka pojazdów – i kazałeś jechać z uciekającym pojazdem. Niestety, źle trafiłeś. Kierowca okazał się niezbyt wprawnym rajdowcem i po kilkunastu przecznicach śledzony pojazd zniknął wam z oczu.

Wróciłeś pod Operę, ale okazało się, że jest tam już policja i ze względu na „nadzwyczajne okoliczności” nikogo nie wpuszcza się do środka. Woląc, co jest częste w twoim fachu, pozostać na ten moment anonimowy nie ujawniłeś faktu, że też widziałeś sprawców. Im mniej nazwisk pojawi się w policyjnych zeznaniach, tym lepiej. Wiesz, że w Nowym Yorku prawie każde nazwisko jest do kupienia przez gangsterów. Dlatego ludzie niechętnie składają zeznania, bojąc się „wycieku” i zemsty ze strony bandytów. Rozsądna, nawiasem mówiąc, postawa.

Pokręciłeś się jeszcze troszkę przy gmachu, upewniwszy się, ze nikt z „współśledczych” w sprawie Prooda nie wyszedł na zewnątrz. Potem, nie widząc bardziej rozsądnej alternatywy i mając troszkę dość smrodu miasta, wróciłeś do hotelu.

Przez całą drogę miałeś niejasne przeczucie, że ktoś cię obserwuje. Lecz żadne techniki wypatrzenia intruza nic nie dały. Oczywiście kluczyłeś niczym tropiony lis nim wróciłeś do hotelu.

Nawet siedząc już w swoim pokoju dziwaczne uczucie nie minęło. To muszą być nerwy.


Amanda Gordon


Wróciłaś do domu i po chwili odpoczynku powróciłaś do pożyczonych z biblioteki pozycji.

Jakże fascynująca jest lektura wierzeń dawno zapomnianych cywilizacji. Wierzeń ludów, po których pozostały jedynie odkrycia archeologiczne.
To właśnie gorączka krwi „Gordonów” – jak ją nazywał Victor – popychała twoją rodzinę, wbrew zdrowemu rozsądkowi, w wir zapomnianych sekretów.

Czytałaś, ubrana w miękki szlafrok, robiąc notatki, wyłapując nieprawidłowości i podobieństwa – żmudna praca, której nie da się wykonać dobrze szybko.

W końcu jednak organizm wygrał z kawą. Kiedy kładłaś się do łóżka, w twojej głowie panował „twórczy” mętlik. Wbrew obawom jednak zasnęłaś szybko.

Śnił ci się Victor szukający czegoś po omacku w ciemnym pokoju. W końcu wpadłaś na pomysł by mu pomóc zapalając latarnię, a kiedy światło padło na jego twarz ujrzałaś oblicze jednej z kreatur, które oglądałaś przed zaśnięciem.


Walter Chopp


Wyczyszczona strzelba spoczęła pod łóżkiem, lecz pomogła skupić ci myśli na minionym dniu. Postawa Dominca Duvarro zastanawiała cię coraz bardziej. Wydawał się być sympatyczny, lecz ta jego zmienność budziła lekki niepokój. Kompletnie nie potrafiłeś rozgryźć jego intencji. Bez wątpienia śmierć bratanicy oraz zaginięcie brata odcisnęły na nim pewne piętno, ale jak na człowieka dotkniętego przez takie nieszczęścia bawił się nad wyraz dobrze paląc te swoje markowe cygara i popijając „lekarstwo na serce”. Było to dość .. celebranckie, i miało bardzo mało wspólnego z żałobą. Przecież dwa dni temu zabito bliską mu osobę. Brutalnie i krwawo.

Nie potrafiłeś tego pojąć. Nic a nic.

Z tymi myślami poszedłeś spać, szykując się psychicznie do jutrzejszego spotkania z udziałowcem.


Leonard Douglas Lynch


Egzamin poszedł ci dobrze, co zważywszy na wyjątkowo późna porę zdawania i alkohol, jaki wcześniej wypiłeś, było dość nieoczekiwane.
Nie każdy miał tyle szczęścia co ty i ludzie raczej nie mieli ochoty kontynuować spotkania gdzieś poza murami uczelni.
Pozostało ci więc tylko jedno.
Wrócić do mieszkania.

O dziwo – rozpogodziło się. Na ciemnym, nocnym niebie, po którym przepływały jednak postrzępione, czarne obłoki, migotały gwiazdy. Smród miasta po jakimś czasie stawał się niezauważalny, niczym coś, co towarzyszy człowiekowi gdzieś obok i nie narzuca się swoim towarzystwem.

Znaczną część drogi do domu wróciłeś pieszo, co pozwoliło ci oczyścić umysł z wpływu alkoholu.

Kiedy kładłeś się do łóżka było po północy. Kilka głębszych łyków „prezentu” od przyjaciół pozwoliło ci szybko zasnąć.

Tym razem nie dręczyły cię żadne sny.


Herbert J. Hiddink

Wróciłeś do domu mając przed oczami ślady krwi na posadzce. To przywołało wspomnienie okrwawionej fotografii syna.
Żona krzątała się po buduarze i zacząłeś obawiać się, że dzisiejsze wyjście do opery potraktuje jako wstęp do „romantycznego” wieczoru.

Na szczęście okazało się, że chce tylko pogadać. Żądna plotek, jak większość mieszczan, chłonęła twoją historię o zabiciu Ciemoszki. C.C. Czesław Ciemoszko. Wątpisz w przypadek.

Zaplanowałeś sobie pracowity kolejny dzień, więc położyłeś się spać dość szybko. Co nie zmieniło faktu, że zasnąłeś dość późno.

W nocy śnił ci się jakiś koszmar. Był w nim Artur, który coś bełkotał do ciebie wkładając palce do swoich szeroko rozwartych ust. Gmerał w nich, a ty ze zgrozą widziałeś krew wylewającą się mu z buzi. Gmerał i gmerał w jakimś szalonym zapamiętaniu wyrywając sobie kolejne zęby, które odrzucał gdzieś w bok.

Obudziła cię Emma.

- Krzyczałeś przez sen – wyjaśniła przynosząc wodę.

Spojrzałeś na budzik. Było odrobinę po piątej rano. Resztę poranka przesiedziałeś w fotelu lękając się zmrużyć oczy.

Tak. Zdecydowania widok dwóch trupów jednego dnia zburzył twój spokój.


Wszyscy

Dzień 19 czerwca 1921 roku przywitał was wszystkich słoneczną pogodą. Nocą znikły gdzieś chmury i wyjrzało słońce. Nawet smród kanalizacji stał się jakby mniej wyraźny. Każdy z was potraktował, jako dobry omen, ale czy tak będzie, pokaże czas.



Walter Chopp


Obudził się wcześnie rano – była szósta, ale melodia za ścianą już grała w najlepsze. Coś ćmiło go w głowie, więc podniósł się do pozycji siedzącej z niemałym trudem. Chwilę siedział na łóżku i rozmasowywał sobie skronie. Wstał i podszedł do stołu. Wziął z niego paczkę Strike'ów, zapalił jednego i podszedł do okna w kuchni. Dym podrażnił jeszcze bardziej jego głowę i pusty żołądek. „O, jak ja dawno nie paliłem na czczo...” Ból się nasilał i Walter pomyślał, że co prawda nigdy dotąd tego nie robił, ale ostatnie wydarzenia i aktualne samopoczucie, upoważnia go do szklaneczki czegoś czegoś mocniejszego na śniadanie. Poszukał butelki w marynarce wiszącej na krześle, nalał sobie szklaneczkę, zapalił drugiego papierosa i wrócił do okna. Delektując się smakiem whisky i tytoniu, dopiero zauważył, że już nie pada, a brak chmur zapowiada nawet słoneczną pogodę. Uśmiechnął się do siebie i dopiero wziął się za robienie jajecznicy.

O siódmej znowu zasnął.

Obudził go rumor za ścianą – przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, ale gdy tylko dotarła do niego świadomość, wybiegł z mieszkania, nie zwracając uwagi, że jest w samych majtkach i zapukał głośno do drzwi pani Higgins: -Pani Higgins, czy coś się stało!?
Zza drzwi dobiegł go jednak uspokajający głos kobiety: -Dziękuję drogi Walterze, próbuję tylko upolować mysz.
„Mysz? Mamy myszy w kamienicy?” Ale uspokojony wrócił do mieszkania. Teraz był już rozbudzony. Szybki prysznic i tost. Później stanął przed dużym lustrem wiszącym w przedpokoju i popatrzył na siebie. „Popatrz – stoisz tu w samych gaciach i podkoszulku, a inni już działają. Walter, masz 34 lata, zobacz na te zmarszczki, zobacz, jaki jesteś szpakowaty. Spokojnie wyglądasz na 40”. Przyglądał się sobie uważnie, to przybliżając się do lustra, to oddalając się od niego. Przyglądał się swoim włosom i porom na twarzy, oceniał swój brzuch i bicepsy. „W sumie nic mi przecież nie brakuje – taki Lafayette ma gorszą sylwetkę, że o Hiddinku nie wspomnę – tylko to cholerne podejście do życia. Zobacz, jacy oni są przebojowi... A ja? Ja się płaszczę i nic nie lubię. Muszę to zmienić, jeśli chcę, żeby reszta mnie doceniła. Pójdę dzisiaj do Duvarro i będę z nim gadał, jak równy z równym, a nie z przegranej pozycji. O nic go nie muszę prosić, jemu też musi zależeć na Aleksandrze.”

Szykując się do wyjścia, kontynuował rozmyślania: „Po co on chce się dzisiaj ze mną zobaczyć, skoro umówiliśmy się na dostarczenie dowodu w ciągu trzech dni? Co temu człowiekowi chodzi po głowie? Raz jest wrogi, a raz przyjacielski? Jego bratanica została brutalnie zamordowana – a on chodzi sobie wesoło na cygarko.” Przed oczami stanęły mu pokrwawione zwłoki Muriel, które zastał w mieszkaniu po powrocie z wojny. „Nie tak się reaguje na taki widok. Co on knuje? Śmierdzi mi ten facet strasznie. Muszę być przebiegły i pewny siebie – nie dam sobą miotać tym razem.

Wyszedł z bramy niosąc marynarkę w ręku i z rozpiętym kołnierzykiem. Przemyślał sprawę całościowo i stwierdził, że powinien w firmie poszukać sprzymierzeńców – dlatego przed pójściem na przystanek zahaczył o cukiernię. Kupił tam gazetę i małe pudełko czekoladek. Później już prosto na tramwaj. Dzień rzeczywiście zapowiadał się ładnie. Jakby wczorajszej ulewy nigdy nie było.

Wskoczył do wagonu i zajął siedzące miejsce. Przed nim 20 minut jazdy. Rozwinął gazetę, którą trzymał zrolowaną i rzucił okiem na pierwszą stronę: PORACHUNKI ROSYJSKICH GANGÓW PRZEMYTNICZYCH.

Treść artykułu wbiła go mocniej w siedzenie. Zamordowany Rosjanin w operze. Wczoraj wieczorem. Czesław Ciemoszko. Ten, który zostawił zaproszenie do opery miał być Ruskiem. Lafayette tam był wczoraj. I Garett. To musi mieć związek z tą sprawą. Ale morderstwo... nie ma pół głowy... „W co ja się wpakowałem...”

Resztę trasy spędził wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń gdzieś ponad głowami innych pasażerów.

Do Duvarro Sprocket wszedł pewnym krokiem. Posłał uśmiech pannie Lubeck i zapytał, czy Dominic na niego czeka – ta potwierdziła i zaprosiła gestem do środka.

-Witam cię Walterze – Duvarro wstał znad biurka i przywitał go w jowialny i wylewny sposób. „Co się dzieje? wczoraj był taki nieufny i z dystansem, a teraz? Co to za szopka?” szybko pomyślał Walter, ale czas grać to przedstawienie dalej. Chopp tym razem skorzystał z zaproponowanej kawy, bo rzeczywiście poranek miał ciężki i liczył, że to dobrze mu zrobi. Oczywiście nie obyło się bez kilku zdań na temat zmieniającej się pogody, ale po pierwszym łyku kawy, Walter ruszył do ataku:

-Obiecał mnie pan przedstawić panu Figgingsowi. Jak on odbiera ostatnie wypadki?
-Jest wstrząśnięty, podkochiwał się w Angie – odpowiedział Duvarro.
-Ha, nic dziwnego - widziałem jej zdjęcie w gazecie. Rzeczywiście była piękna. A przy okazji, czy to on sprowadził Rosjan do firmy?
-Nie. To Aleksander.
-Opowie mi pan więcej Dominicu o Rosjanach? Z tego, co pan mówił w Trzech Lwach, to pana też zaniepokoiła ich obecność w tej sprawie. Czemu – kawa powoli znikała w filiżankach, a Walter spytał czy może zapalić. Siedzieli więc teraz w nieco zadymionej atmosferze.
-To akurat, Walterze, powiem jak spełni pan naszą wczorajszą umowę – Duvarro zrobił pauzę i dokończył: -Trzy dni.
-Wczorajsza umowa... może pan być spokojny - dowody będę mocne. No, ale przecież chciał pan coś mi dzisiaj opowiedzieć o Rosjanach... -Walter nie krył zdziwienia na twarzy: „To na jaką cholerę ten człowiek mnie tu dzisiaj zaprosił?”
-Dobrze – powiedział Dominic i uśmiechnął się. -Rosjanie to tani pracownicy i mają kwalifikacje. Byli częścią większego kontraktu zawartego przez Aleksandra jakiś czas temu. Ale Aleksander zerwał ten kontrakt, czym pokłócił się z Angie i ze mną i z Figginsem.
-Czytał pan w ogóle dzisiejsze gazety? - zapytał księgowy.
-Nie, nie miałem jeszcze czasu.
-Proszę zobaczyć na pierwszą stronę - Walter rzucił mu gazetę na biurko artykułem o wczorajszych wydarzeniach w operze do góry.
-A co to ma wspólnego z naszym tematem?
Chopp uważnie przyglądał się Dominicowi, gdy ten przelatywał wzrokiem tekst artykułu, ale nie znalazł nic niepokojącego: -Wczoraj był tam Lafayette. Umówiony z Rosjaninem, który chciał spotkać Prooda. Podejrzewam, że ten trup, to właśnie on.
-Ale nadal nie rozumiem powiązań.
-Czesław Ciemoszko. Pracuje... przepraszam, pracował u was?
-Chyba nie, ale sprawdzę w dziale kadr – Duvarro zaczął dzwonić i po chwili już miał pewność, że rzeczywiście, żaden Ciemoszko w Duvarro Sprocket nie pracował. Walter wrócił więc do poprzedniego wątku:
-A Aleksander - czemu zerwał ten kontrakt? Proszę mi opowiedzieć szczegóły. Czy coś się wydarzyło?
-Właśnie nie wiemy, ale ja, szczerze mówiąc, nie zajmowałem się do tej pory zarządzaniem.
-A jaka była pana działka?
-Hmm - kontakty z klientami
-A jaka jest rola pana Figgingsa – pytał niezmordowanie Chopp.
-On jest naszym specem technicznym. Inżynier z zawodu i zna się na tych maszynach.
-I Aleksander tak sobie zerwał bez podawania żadnych przyczyn? Długo po tym zniknął?
-Miał 55% udziałów, nie musiał się tłumaczyć – logicznie kontynuował Duvarro. -A zniknął kilkanaście dni później. Detektywi sprawdzali ten wątek.
-I znaleziono jakieś powiązania? Z kim był ten kontrakt?
-Z nowojorską firmą Kuturb
-Czy warunkiem podpisania umowy było zatrudnienie Rosjan? Czy to był już wasz pomysł? Bo przecież dalej Rosjanie pracują u was.
-Nie pamiętam szczegółów – zachowawczo odpowiadał Dominic.
-Ale mówił pan przecież, że pana zdaniem zerwany kontrakt może się wiązać ze sprawą, którą się zajmujemy - co pan miał na myśli wtedy? - Walter nie dawał za wygraną.
-To tylko przypuszczenia. Aleksander zrywa istotny kontrakt bez dania racji i znika. Wcześniej jednak mój brat zmieniał się.
-Co znaczy, że się zmieniał?
-Unikał kontaktu, gryzł się czymś, ale nie rozmawiał ze mną o tym. Z Angie też nie.
-Wydaje mi się bardzo ważne, żeby ustalić, czy ten kontrakt wymagał zatrudnienia Rosjan. Czy jest pan w stanie to sprawdzić?
-Sprawdzę ale może mój wspólnik, Figgings, przyjdzie.

Jakby na zawołanie, w tym momencie ktoś zapukał i chwilę po tym w biurze pojawił się zadbany, sprawiający wrażenie nieco przybitego, trzydziestoletni mężczyzna. Duvarro przedstawił ich sobie, mówiąc, że Walter jest osobą zaufaną, która próbuje zdobyć dowody na drugie dno sprawy Angie. Figgings usiadł w fotelu po drugiej stronie stolika, niedaleko Choppa, a po chwili panna Lubeck przyniosła dla wszystkich kawę.

-Panie Figgings – zaczął księgowy nie zdradzając żadnych symptomów skrępowania, czy nieśmiałości. -Czy mógłbym o coś spytać?
-Proszę, skoro pan musi – po Figgingsie było widać, że to człowiek konkretny, a jego wzrok zdradzał ciężką pracę i inteligencję.
-Pan zdaje się, dobrze znał pannę Angelinę...- próbował wziąć go pod włos Chopp, ale Harold tylko skrzywił się nieznacznie. Walter żałował, że musiał tę rozmowę przeprowadzać w obecności Dominica, ale kontynuował: -Może pan coś zauważył w ostatnim czasie w jej zachowaniu, co byłoby wart uwagi? Coś innego, niż zwykle.
-Szaleństwo i obsesja, panie Chopp. Angie straciła swój zdrowy rozsądek, za który wszyscy ja tak bardzo ko.. szanowaliśmy.
-Ale czy ktoś próbował do niej dotrzeć, dowiedzieć się co tak naprawdę się dzieje? Porozmawiać?
-Na przykład ja lub jej wuj – Figgings zerknął na Dominica - Lecz bezskutecznie. tan cały szarlatan i oczajdusza całkowicie nią zawładnął. podsycał ogień je obsesji.
-A czy mówiła o Aleksandrze, że próbują go odnaleźć? Zdradzała jakieś szczegóły? Może przynosiła do firmy jakieś dziwne przedmioty?
-Nie. Nie dzieliła się swoimi odkryciami, lecz wiem, ze prowadziła śledztwo.

Walter stwierdził, że Figgings też nie chce się wgłębiać w szczegóły. Miał już dość tego marnowania czasu. Myślał, że został zaproszony, bo ktoś ma mu coś tutaj do powiedzenia: -Dobrze drodzy panowie. Chciałem podziękować za chwilę rozmowy. Panie Dominicu, zrobimy tak jak się umawialiśmy. Dostarczymy z Lafayettem dowody, żeby zdobyć panów zaufanie, bo tak naprawdę po to tu dzisiaj przybyłem. Będę miał wtedy prośbę o wpuszczenie mnie do firmy, żebym mógł się trochę porozglądać. Jeszcze mam tylko jedno pytanie, dotyczące tych wypadków, które ostatnio miały miejsce w fabryce... Czy zginęli w nich Rosjanie?
-Tak. Ale to naprawdę nie były wielkie wypadki. Zdarzają się poważniejsze panie Chopp – odpowiedział Harold.
-Jeszcze raz dziękuję w takim razie – Walter skierował się do Duvarro: - Panie Dominicu, proszę sprawdzić ten kontrakt - to może być ważne.
-Jaki kontrakt? - zapytał zaciekawiony Figgings.
-Chodzi o tę firmę z Nowego Jorku – Kuturb – poinformował go Dominic.
-Co z tym kontraktem? - pytał dalej Figgings.
-Czy pan coś wie więcej na ten temat, Haroldzie – zapytał Chopp.
-A co pana interesuje? Ja realizowałem ten kontrakt.
Walter, który stał już gotowy do wyjścia, usiadł z powrotem: -Czy kontrakt wymagał od was zatrudnienia grupy Rosjan do pracy?
-Tak. Był taki warunek. Zatrudniliśmy 30 Rosjan. Większość z nich zwolniliśmy. W zasadzie Alexaner to zrobił.
-A było to jakoś uzasadnione? To chyba dziwny warunek, nie sądzi pan?
-Nie. To byli pracownicy firmy pilnujący szczegółów wykonania.
-Czyli nie byli to zwykli robotnicy?
-Grawerzy, złotnicy, szlifierze specjalistyczni, ale też zwykli odlewnicy. Robiliśmy koła do maszyn, wiertła specjalistyczne, takie tam elementy.
-Ale rozmawiałem z kilkoma robotnikami dwa dni temu i pracują u was cały czas Rosjanie?
-Tak, kilkunastu zostało – udzielał wyczerpujących informacji Harold. Walter pomyślał, że z tym człowiekiem musi koniecznie porozmawiać sam na sam. -Poprosili o możliwość pracy u nas i zgodziliśmy się - to dobrzy fachowcy, przynajmniej niektórzy. poza tym mamy też innych rosjan nie związanych z KUTURBEM. Tu w Bostonie mieszka ich przynajmniej 20 tysięcy jak nie więcej.
Walter stwierdza w duchu, że ma dosyć na dziś. Wie najważniejsze sprawy: kto ile wie i kto jest skory do współpracy, a kto pozuje. Najpierw przyniesie im dowód, żeby mieć w garści ich zaufanie, a później poprzebywa trochę w firmie, ale na dzisiaj już dość: -Dobrze panowie, to mi chyba wystarczy na ten moment. Dziękuję bardzo za cierpliwość. W ciągu trzech dni się spotkamy i postaram się panów zaangażować mocniej w sprawę, bo myślę, że naprawdę może nam się udać odnaleźć Aleksandra – specjalnie tak powiedział, żeby móc zaobserwować wyraz ich twarzy. Kto wie, może któremuś z nich w ogóle na tym nie zależy... Na ich twarzach nie dało się zauważyć jednak nic specjalnego poza zaintrygowaniem. Tylko Dominic, coś dziwnie zaczął mu się przyglądać.
-Czemu pan mi się tak przygląda? -zapytał Walter, wyciągając dłoń do Duvarro.
-Ja? Wydaje się panu.

Chopp podziękował za rozmowę, podziękował za kawę i obiecał, że się odezwie jak tylko będzie miał z czym do nich przyjść. Zostawił swoją wizytówkę i poprosił również o kontakt, gdyby im coś przyszło ciekawego do głowy. W tym momencie czuł się jak rasowy detektyw, szczególnie gdy wypowiadał zdanie: - Jeśli tylko coś się panom przypomni, proszę również o kontakt. Pomyślał sobie, że co tam Garett, on tez umie sobie radzić w takich sytuacjach. Chopp ciągle nie może mu wybaczyć, że w szpitalu u Teodora powiedział, że to nie robota dla księgowego. Detektyw od siedmiu boleści.

Wychodząc, księgowy zahaczył o stanowisko panny Lubeck i wręczył jej z uśmiechem czekoladki, które cały czas miał w kieszeni marynarki i poprosił puszczając oczko, że jakby ci dwaj panowie kiedyś o nim rozmawiali, to żeby koniecznie mu o tym powiedziała. Panna Lubeck uśmiechnęła się słodko i pomachała na pożegnanie długimi rzęsami, ale chyba za wcześnie, żeby odbierać to jako znak na zawiązanie konspiracji.

Na dworze powitał go już niezły upał. Otarł rękawem koszuli pot z czoła i skierował się do swojej ulubionej knajpki, w końcu bywa tu już prawie codziennie. Zapyta, może barman wie coś na temat Czesława Ciemoszko. No i nie zaszkodzi zadzwonić do Patricka do pracy, może coś już się dowiedział o tym nożu. Patrick w końcu znany był z tego, że nigdy nic nie odkłada na potem. A najbardziej Chopp myślał o tym, żeby spotkać się z Teodorem, żeby ze wszystkimi obgadać co się wydarzyło, bo już powoli za dużo się tego robi, a chodzi przecież o to, żeby nie popełnić żadnego błędu.

Ale i tak najważniejsze, to i tak po prostu sobie zapalić...


__________________________________________________ __________


Armiel: To wszystko co udało się ocalić. Więcej nie mam.
 
Armiel jest offline