Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 18:50   #3
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Zachariash i Shalia

- Mamy chwile czasu dla siebie Matko Przełożona – Zachariash odpiął pas z mieczem ceremonialnym. Długo trwało zanim nauczył się go nosić z godnością. Można by niejako rzec, że pozycje w zakonie określono po sposobie noszenia miecza. Jako Najwyższy Obrońca i Paladyn Zakonu Wiecznego Porządku miał prawo do miecza. Siłą rzeczy nie chcąc sobie wybić zębów musiał się nauczyć jak go nosić. Rzucił miecz w pochwie owiniętej pasem na stół. Odpiął pas z kaburą i położył go obok miecza..
Matka Przełożona przez moment spoglądał na niego w zamyśleniu, po czym sama też odpięła miecz. Jej wersja była delikatniejsza i lżejsza, ale to już kwestia pozycji. Była władna zażądać czegoś poręczniejszego niż zawalidroga Zachariasha.
Rozpuściła włosy i przeciągnęła się mrucząc jak kocica.
- Powinniśmy się zrelaksować, potem nie będziemy mieli czasu…
Paladyn stanął tuż przed nią, odgarnął jej włosy z twarzy. Shalia skrzywiła się i odtrąciła jego rękę.
- Wiesz, że nie lubię jak dotykasz mnie tym… czymś.
Zachariash popatrzył na swe lewe ramię, aż do łokcia pokrywała ja pancerna technobiotyczna rękawica. Zamknął i otworzył dłoń. Opancerzone palce przypominały trochę szpony jakiejś bestii. Nawet kolor był odpowiedni, szaro zielony. W dotyku była ciepła, temperatura nie różniła się od temperatury ciała.
- Stanowimy jedność, Matko Przełożona.
- Przestań, jesteśmy sami.
Krawędzie rękawicy powoli zwinęły się w sobie, powierzchnia zdawała się żyć. Po chwili technobiotyczny pancerz odsłonił zaczerwienione ciało…

Leżał na łożu z rekami założonymi pod głowę. Zastanawiał się, w jaki sposób udało im się wkopać w tą sprawę. Niestety wszelkie tropy prowadziły do Shalii. Nie winił jej za to, nie miała jeszcze takiego doświadczenia w gierkach i kłamstwach jak Zachariash. Cóż, nikt nie mówił, że polityka jest łatwa. Gdyby tylko był przy jej rozmowie z gubernatorem. Może dałoby się uniknąć tego zadupia. Niestety Hannish Za’labar był mistrzem w swoim fachu. Mimo, że zdarzało się Zachariashowi przerzucić przez kolano Shalię i wytrzaskać po tyłku to jednak ona była Matką Przełożoną. Mógł co prawda sprowokować gubernatora, wyzwać go na pojedynek i zabić. Wtedy mieliby powód by Zakon odmówił prośbie gubernatora. Ale za długo obracał się po świecie by emocje go ponosiły. Trup zbyt zapada w pamięć. Cóż, nie zawsze życie toczy się po naszej myśli.

- Pani, wyczuwam jakąś nieprawidłowość – rzekł zatrzymując Shalię na progu mesy. – Tu jest inaczej niż zwykle.
Matka Przełożona zmarszczyła nos i musnęła czubkami dłoni rękojeść miecza. Co prawda w przypadku ataku i tak wolałaby pistolet, jak każdy normalny obywatel Republiki, ale miecz był jej jedyną bronią. Tylko Zachariash miał zezwolenie na posiadanie broni na pokładzie, jako ochrona wysokiego urzędnika kościelnego.
Przyjmując oficjalne wyrazy twarzy weszli do mesy wymieniając pozdrowienia z innymi pasażerami.

Christina Young

Zabawne. Człowiek może spędzić praktycznie większość swojego życia za sterami i na pokładach najróżniejszych statków, a wchodzenie i wychodzenie z nadprzestrzeni niemal zawsze przyprawia go o ten sam przewrót w żołądku. Liniowce były dla niej swoistego rodzaju złem koniecznym, w małych myśliwcach nie było mowy o podróżach na tak daleki zasięg, ale przynajmniej w takim małym własnym stateczku nikt nie nakazywał słuchać jej tej całkowicie bezpłciowej muzyki i użerania się z cywilami, co już całkiem konkretnie wpływało na poziom jej morale i agresji.

- Zaskakujące, człowiek od ponad dwudziestu lat zajmuje się zasobami wojskowymi, i nigdy tak naprawdę nie odwiedził najdalszych zakątków Republiki. – westchnął nieco podstarzały mężczyzna w eleganckim garniturze, który ledwo co utrzymywał w ryzach jego spory, wyhodowany na pieniądzach podatników brzuchol. Nazywał się Nicholas O’Donnel i jak dla Christiny, pełnił swój urząd już stanowczo za długo. O jakościach wolała się wspominać, nienawidziła polityki jak każdy wojskowy, który nie osiągnął jeszcze stopnia generała (Generałowie bowiem odkrywali już całkowicie nowe pokłady nienawiści związane z polityką, będąc zmuszanymi do dłuższego przebywania za biurkiem w towarzystwie cywilnych doradców, niż w polu) i jej orientacja w tym polu ograniczała się do Rządu Najwyższego, a patrząc po szanownym panie O’Donnel, również do ich wszelakich dowódców.

- Nic pan nie traci. – odpowiedziała, wchodząc zaraz za nim do mesy.

Na szczęście w takich wypadkach to O’Donell był w swoim żywiole, witając się ze wszystkimi, lawirując wśród nich jak podstarzała, gruba baletnica. Major Young przystanęła przy barze, zerkając na swego towarzysza, Simona Rheeda, który wraz z nią przydzielony został za karę do całego tego wyjazdu i podobnie jak ona, krzywił się gdy tylko tamten odwracał od nich swój wzrok.

- Żadne alkohole wszechświata, nie wynagrodzą mi dni, spędzonych z tym hipopotamem... – stwierdził Simon. Najgorsze było to, że jakby nie patrzeć, oboje byli na służbie, wszelkie alkohole i zabawy nie wchodziły w grę, przynajmniej dla nich.

- Taa... Wolę karcer, niż kolejną minutę z tym politykiem... – westchnęła, przecierając oczy. Właśnie z takich powodów uważała, że prywatne wojsko (Chociaż trudno było nazwać ich wojskowymi) Zakonu Wiecznego Porządku byłoby idealnym przykładem dla stworzenia podobnych mu sił, działających jedynie na potrzeby delegacji politycznych. Owszem, jakby na to nie patrzeć, Siły Zbrojeniowe Republiki podlegały pod rządy cywilne, ale wysyłanie żołnierzy na tak błahe podróże, było po prostu głupotą.

- Wyszliśmy z nadprzestrzeni, dziwne, że nie ma tu nikogo z załogi. – mruknęła, sięgając po szklankę mrożonej herbaty.

- Może zamkną nas w tym pomieszczeniu i poczekają, że pozagryzamy się nawzajem o ostatnią butelkę drunnu? – odparł mechanicznie jej towarzysz, na co oboje parsknęli lekko w swe napoje, od razu jednak stawiając się do pionu, gdy w zasięgu ich wzroku pojawił się senator O’Donnel.



„Wysocy Lordowie Terry? Oni tylko pilnują by to miejsce się nie rozsypało; spójrzcie dalej, zobaczcie kto tak naprawdę jest prawdziwym władcą Republiki - Imperium Ludzkości!”
- Karlees Navarre, komentując siłę jaką w swych dłoniach dzierży Uświęcona Inkwizycja.

Terra, Stolica dawnego Imperium

Terra – Stary Świat; kolebka całej ludzkiej cywilizacji. Miejsce spoczynku Nieśmiertelnego Imperatora, któremu każdy, jak wszechświat długi i szeroki, winny jest poddaństwo, za jego poświęcenie i wielkość. Od tysięcy lat Imperator siedzi na swym Złotym Tronie, podtrzymywany w katatonicznym stanie między życiem, a śmiercią; otoczony prawdziwie boską czcią. Tylko Patriarchowie i Najwyżsi Mistrzowie Zakonów doznają zaszczytu by spojrzeć w oblicze Imperatora, nikt inny nie jest godzien, by spoglądać na swego Boga.

Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 700x990.


Terra, jest dla Ludzkości Ziemią Świętą. Usiana zbudowanymi z kamiennych bloków katedrami, kościołami - liczącymi sobie wiele tysięcy lat, pamiętające czasy, gdy Imperator kroczył pomiędzy nimi w pełnym blasku swej chwały. Nim nadeszła zdrada jego syna Horusa, a Imperium pogrążyło się w bratobójczej walce, gdzie ojciec zabił swego syna, oddając swe życie na ołtarzu Ludzkości.

Wiele z Zakonów ma na Terrze swoje siedziby; Krwawe Kruki, Imperialne Pięści, Zakon Wiecznego Porządku, Zakon Ultramary. Inne zakony rozsiane są po wielu planetach Imperium, lecz dla nich wszystkich prawdziwym domem jest i pozostanie Terra. Spokój i miejsce wytchnienia, gdzie boska moc Imperatora sprawuje opiekę nad tymi, którzy pokochali go najmocniej. Miejsce wolne od Xenos – obcych, heretyków i zdrajców.

Codzienne życie reszty świata różni się od tego, które toczą ludzie z Terry. Setki, tysiące planet, rządzonych jest przez Wysokich Lordów Terry, którzy w zgodzie z wolą Nieśmiertelnego Imperatora, wzięli pod swe władanie całe dawne Imperium, rządząc zgodnie z zasadami demokracji, przynajmniej pozornie. Każda z tych planet czerpie garściami ze zdobyczy cywilizacji. Lecz tam, gdzie łatwo osiągnąć potęgę dzięki technice, kontrolowanym mutacjom i genetycznym modyfikacją, tam jeszcze łatwiej jest o zepsucie...

„Póki podli mutanci wciąż mogą zaczerpnąć oddech, nie będzie pokoju. Póki ohydne serce heretyków wciąż biją, nie będzie wytchnienia. Póki bezbożni zdrajcy wciąż żyją, nie będzie przebaczenia.”, to są słowa, które każdy zakonnik, każdy Inkwizytor wyrył w swym sercu. Mówią… Że podróż Inkwizytora trwa całe jego życie.

To tylko połowiczna prawda.

Ci, którzy dostąpią najwyższej łaski Nieśmiertelnego Imperatora, podróżują i służą mu także po śmierci.

Katedra Mrocznych Aniołów, Noc.

W katedrze biły dzwony.

Świece ustawiono przed ołtarzem, na którym leżało okaleczone, nagie ciało mężczyzny. Nie miał nóg, a w klatce piersiowej ziało wiele krwawych dziur, nie od pocisków, lecz kłów i pazurów. Dowód, że zginął w walce z Xenos – obcymi. Kiedyś mógł być przystojny, lecz teraz z trudem dawało się rozpoznać rysy twarzy, tego co z niej zostało.

Lion El’Jonson, patriarcha Zakonu Mrocznych Aniołów podszedł do kamiennego ołtarza i klęknął, a jego twarz znalazła się na wysokości wyrytego w chłodnym kamieniu symbolu jego Zakonu.



Po krótkiej chwili wstał i odwrócił się do pełnych katedralnych ław.
- Jako nasze ciała zakuwane są w zbroje z adamantium; tak dusze chronione są przez naszą lojalność.
Jako nasza ciała są obciążone śmiercią nieprzyjaciół Imperatora; tak myśli są przepełnione jego mądrością.
Jako nasze zastępy rosną; tak i rośnie nasze oddanie.
Kimże jesteśmy - Mrocznymi Aniołami.
Kimże jesteśmy, jeśli nie wybranymi Imperatora, jego lojalnymi sługami aż do śmierci?

Odpowiedziała mu cisza.

- Bez Ciemności, nie może być Światła. – Lion kontynuował swoje nabożeństwo. Teraz odmawiał credo Zakonne.
- Nasz cel! – ożywione szepty wypełniły katedrę, gdy zakonni włączyli się do modlitwy, którą każdy wypaloną miał w sercu.
- Bez Kłamstwa, nie może być Prawdy.
- Nasz cel!
- Bez Wojny, nie może być Zwycięstwa.
- Nasz cel!
- Bez Śmierci, nie ma Poświęcenia.
- Nasz cel!
- Bez Nadziei, nie ma Przyszłości.
- Nasz cel!
- Bez Lojalności, nie może być mowy o Zakonie.
- Nasz cel!
- Bez Imperatora, nie ma niczego!
- I my nie mielibyśmy celu.

- Żegnamy dziś naszego brata, Inkwizytora Gabriela Setha, bowiem był on prawdziwie naszym bratem. Zginął w obronie Tarsosis przed Xenos. Walczył w pierwszym szeregu, ku chwale Imperatora i z jego imieniem na ustach. Zginął śmiercią prawdziwego marine.
- Lecz nie rońmy łez, bowiem naszemu bratu postawione zostało zadanie, a jego podróż nie kończy się z dniem dzisiejszym. Imperator wyznaczył go dla wyższego celu, a więc wróci do nas, więc radujmy się, albowiem łaska Boga jest wielka!

- I NIE BĘDZIESZ ZNAŁ STRACHU! – ryknęło sto gardeł, a potem katedra wypełniła się ciszą i zapachem kadzidła.

Cmentarz Zakonny

Samotna sylwetka, okuta w ciężką adamtytową zbroję, spoglądała na prosty, kamienny nagrobek. Klęczała. Czerwony blask oświetlał wypisane na nim nazwisko - „Gabriel Seth”.

Kto wstępuje na pewną ścieżkę, musi zniknąć z innej…

Terminatus - Wielcy Mistrzowie; Inkwizytorzy; Ci, których służba nigdy się nie kończy, tak bliscy Imperatorowi, że noszą przy sobie cząstkę Złotego Tronu, dodaną do stopu dwuręcznego młota – oznaki ich urzędu.
- I nie będziesz znał strachu.

Gabriel Seth

~~Czynności życiowe – przywrócone.~~

Otworzył szeroko powieki, mrużąc je, przyzwyczajając się do ostrego, czerwonego światła. Przed oczyma ujrzał dziesiątki zmieniających się z prędkością myśli statystyk - były wyświetlane na specjalistycznych neuroprojektorach znajdujących się wewnątrz hełmu; jednocześnie wszystkie informacje dostarczane były bezpośrednio do mózgu Setha, siecią specjalistycznych połączeń, nad którymi biotechnicy spędzili długie miesiące. Nagle poczuł jak setki neuro-igieł wbiły mu się w kręgosłup. Przez wiele lat zdążył do tego przywyknąć, lecz za każdym razem ból był tak samo przejmujący i nagły.



Po dłuższej chwili odetchnął z ulgą i wyprostował się. Mierzył dobrze ponad dwa metry, sprawiało to pewne trudności w co niższych statkach, ale tak naprawdę, nie miał innego wyjścia. Przy pasie przytroczoną miał miecz, opasłą księgę Imperatora i kilka zwojów, które świadczyły o jego doświadczeniu, każdy z nich opowiadał inną historię. Wszystkie, okupił krwią i potem. Na plecach leżał młot, był pozłacany, bogato zdobiony – oręż przeciw heretykom i demonom. W rękawicach znajdywały się działka plazmowe i szpony, wysuwające się, działające pod wysokim napięciem – broń na obcych.

Wiedział, że na statku przebywa co najmniej jeszcze jeden zakonnik, ale dotychczas nie miał okazji zamienić z nim ani jednego słowa. Z oczywistych względów opuścił śniadanie, nie posiadał zbyt wielkich możliwości pożywiania się. Pancerz dostarczał mu wszystkiego co było potrzebne.

Jego ciężkie kroki odbijały się echem po korytarzach statku, gdy z miejsca swojego spoczynku przechodził do mesy. Wszedł do środka i stanął przy ścianie, pozwalając by ciekawskie spojrzenia dobrze zarejestrowały z kim mają do czynienia…
 
__________________
naturalne jak telekineza.
malahaj jest offline