Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 18:50   #4
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Marcius Graf von Steiberg
~Może czas na kolejną zmianę nazwiska?~ pomyślał Marcius kiedy dosłownie padł na wygodne łóżko w kabinie i spojrzał na sufit. Sufit pokryty pseudoantycznym ornamentem w którym formy geometryczne mieszały się z roślinnymi; zapewne nie udało mu się powstrzymać krzywego grymasu na twarzy... Nie to było jednak najważniejsze. Tradycyjnie nudny, wyzuty z jakichkolwiek emocji głos nawinął o przygotowaniach do wejścia w nadprzestrzeń. Odczekał chwilę i wbił swoją kombinację na niewielkiej klawiaturze. Kilka minut później to charakterystyczne uczucie – jak w szybkobieżnej windzie – było sygnałem, że definitywnie odlecieli. W końcu. Cała pieprzona polityka i układy, bardziej układy i gierki; powodowała, że zdecydowaną większość przebywających w portach gwiezdnych i w ogóle w jakiejkolwiek komunikacji stanowili szpicle. Unii Handlu; Unii Transportowej; Kościoła w ogólności, albo któregoś z zakonów w szczególności; wojska; co bogatszych magnatów śledzących swoje bydło; czy w końcu – szpicle szpiegujący wszystkich, dla wszystkich i za kasę. Samo przebywanie w portach komunikacyjnych dostarczało znacznie więcej frajdy niż nudne podróże między planetarne.

DX-12 nie był może najlepszym wyborem – z racji wycieczki do wielkiego nigdzie – ale miał jedną niezaprzeczalną zaletę odlatywał z Korradonu dokładnie wtedy kiedy mężczyźnie było to potrzebne. Zainteresowanie lotem też było niewielkie, aby nie powiedzieć mizerne, o czym można było się przekonać na śniadaniu, z którego Steiberg zrezygnował szybko tłumacząc się czymkolwiek z zakresu „słaby żołądek” w połączeniu ze „skoki przestrzenne”. Prawda była jednak taka, że nie zamierzał wchodzić w zbyt zażyłe dyskusje kiedy groźba wpadnięcia na pokład jakiejś lotnej brygady była duża. Po pierwszym skoku... Wszystkich przestawało wszystko obchodzić – ot, urok podróży po galaktyce.

Ze snu obudził go komunikat z cyklu: „wprowadź kod, bo nie wiemy czy podczas skoku nie dostałeś zawału, albo nie wyssało cię na zewnątrz przez kibel”. Wstukał zestaw cyferek i spojrzał w lustro – wyglądał jak półtora nieszczęścia... W miarę szybko doprowadził się do porządku, zmienił ciuchy na coś luźnego i wytrzymałego – w końcu byli na jakimś końcu świata poznanego... Kreację spuentował naręcznym zegarkiem klasy: „szczęśliwi czasu nie liczą, bogacze rekompensują sobie drogimi zegarkami”.
Przysiadł naciągając spodnie i jednocześnie rozciągając mięśnie.



Wyszedł na korytarz i podążył do mesy. Miękko oświetlone korytarze były poste, co z jednej strony było sympatyczne, z drugiej – szybko doprowadzało do paranoi, podobnie jak długie latanie w przestrzeni. Marcius miał kilka ładnych dni na wymyślenie nowego nazwiska i całej towarzyszącej temu historii. A przede wszystkim – kilka dni czasu na zastanowienie się co i gdzie dalej robić...

*****

Informacje o systemie planetarnym RU-2 przyjął z właściwym każdemu arystokracie znudzeniem. Jednak jego umysł wyłowił kilka ciekawych zwrotów. ~Imperium Thau, dawno nie słyszałem tej nazwy. Jeżeli powierzchnia RU-Beta została zbombardowana to prawdopodobnie na tej planecie znajdował się posterunek. Samo imperium Thau uważane jest za upadłe, ale...~ bieg myśli został przerwany przez obraz „za oknem”. Nie trzeba było być specjalnym znawcą przestrzeni, aby zorientować się, że oba statki mijają się na grubość lakieru, czyli ktoś tu miał więcej szczęścia niż rozumu. Wypadki jednak zdarzały się rzadko, więc... o co chodziło?

Pozostali podróżni również wydawali się lekko poddenerwowani, no może z wyjątkiem „biednego pudła”, po którym standardowo nie było niczego widać, a już najbardziej człowieczeństwa. Marcius żałował takich ludzi, część z nich nie miała specjalnego wyboru – któryś zakon proponował honorowe wyjście kolejnej biednej, zadłużonej po uszy rodzinie i za zatarcie długów przerabiał jej najzdrowszego członka na blaszaną kukiełkę. Druga część "biednych pudeł" to ci którzy zgłosili się na ochotnika – tu w zasadzie pranie mózgu nie było konieczne; bo nie było mózgu. W każdym razie kościelnych było zdecydowanie za dużo – aby stać się agentem zakonu. Wyglądało na to, że Marcius Graf von Steiberg będzie istniał jeszcze jakiś czas.

Nie zamierzał brać udziału w ogólnym wyścigu do baru – odczekał więc zadowalając się pozycją prawie na końcu. Wykorzystując czas na obserwację statku za oknem. Wyglądało, że ich liniowiec porusza się szybciej niż tamten, choć ciężko było ocenić czy sąsiednia jednostka stoi. Brak załogi był zastanawiający, może miał coś wspólnego z sytuacją za oknem? W pomieszczeniu brakowało jeszcze jednego – muzyki, czy może raczej brzdękania bez wyrazu... ~Coś tu jest poważnie nie tak~

- Zastanawiające, że nie ma nikogo z załogi – rzucił w przestrzeń ustawiając się przy barze, nie było to jakaś strasznie wyszukana forma rozpoczęcia konwersacji, ale nie było widać, aby ktokolwiek kwapił się do jakiegoś bliższego towarzystwa – mam nadzieję, że tak bliskie sąsiedztwo innej jednostki nie sprawiło nam żadnych problemów...

Aschaar jest offline
Stary 06-01-2010, 19:26
Eleanor

Eleanor's Avatar

Reputacja: 9 Eleanor jest godny podziwuEleanor jest godny podziwuEleanor jest godny podziwuEleanor jest godny podziwuEleanor jest godny podziwuEleanor jest godny podziwuEleanor jest godny podziwu
$: 207 890

Słysząc spokojny damski głos mówiący o wyjściu z nadprzestrzeni, uniosła dłonie i zsunęła z twarzy maseczkę kompozytową. Dwie godziny idealnego relaksu w połączeniu z odżywczym działaniem syntetycznych alg i ziół doskonale wpływała na cerę. Wstała i podeszła do lustra. Poprawiła włosy i przejechała po wargach szminką w kolorze najciemniejszej czerwieni jaką udało jej się zdobyć w porcie na Prima Tannis. Gdyby tatuś to widział dostałby zawału:
- Proszę wpisać kod identyfikacyjny – Kolejne napomnienie wywołało w dziewczynie przeciągłe westchnienie. To dlatego nie przepadała za towarzystwem cyborgów. Niezależnie od tego co człowiek by zrobił lub czego nie zrobił i tak nie dawały się wyprowadzić z równowagi.
Na szczęście termosyntetyczna maseczka nie pozostawiała śladów. Podobno kiedyś trzeba je było smarować na twarzy. Przyklejały się do skóry i włosów, spływały na ubranie. Anna Luisa wzdrygnęła się na sama myśl. Nie znosiła brudu i lepkich nieprzyjemnych substancji.
Usiadła na łóżku powolnym ruchem wciągając na nogi skórzane kozaczki. Dziś miała nastrój na czerń, więc do czarnych jak otchłań czarnej dziury butów dobrała idealną mini spódniczkę i gorset wysadzany dżetami. Jeszcze tylko kolczasta obroża i zawał tatusia z każda chwila przybliżał się coraz bardziej... na szczęście nie było go na pokładzie uśmiechneła się do nieoczekiwanego poczucia wolności. Poprawiła niewidoczną fałdkę z boku ubrania.
Była gotowa...


...na pierwszą samodzielną wycieczkę bez nieustępliwych jak cień i nudnych jak kosmiczna przestrzeń ochroniarzy. Odwróciła się do stojących po drugiej stronie bez ruchu dwóch cybernetycznych jednostek najnowszej generacji i pokazała im język. Była pewna, że ja obserwują, nie wyłączyła im przecież funkcji analizy i obserwacji, ale to ze nie mogły się ruszać i napominać było wystarczająco cudowne. Była również pewna, że jej zachowanie nie robi na nich wielkiego wrażenia. Prosty analityczny umysł nie potrafił pojąć zawiłości umysłu kobiety!
- Kod identyfikacyjny niepodany, za pięć sekund włączy się sygnał alarmowy... cztery... trzy...dwie... Kod potwierdzony. Dziękujemy. Załoga DX-12 życzy państwu udanej podróży.
Wpisywanie kodu na ostatnią zawsze było takie zabawne...

Anna Luisa chwyciła jeszcze maleńką czarną torebkę i ruszyła na spotkanie przygody... na razie do messy. Chodzenie na piętnastocentymetrowych obcasach nie było łatwe, ale ona opanowała je do perfekcji. Lekkim swobodnym krokiem wkroczyła do pomieszczenia, w którym znajdowało się już kilka osób. Rozejrzała się z ciekawością i ruszyła do baru gdzie kręciło się kilka osób. Usiadła na wysokim krześle idealnie eksponującym jej długie, obleczone w skórę nogi:
- Dandey bull – rzuciła przykładając dłoń do czytnika. Odpowiednio spreparowany chip zapewniał o jej pełnoletności. Wiedziała, ze nie powinno być większych problemów z otrzymaniem alkoholowego trunku. Wzięła do ręki czerwony drink. Lekko skrzywiła się czując gorzki smak. Nie wybrała go jednak przecież dla walorów smakowych. Po prostu idealnie kontrastował się z jej dzisiejszym strojem.
Ktoś wspomniał o braku muzyki, a potem załogi. Oczy Anny Luisy rozbłysły. Czyżby działo się coś nieprzewidywalnego? Dopiero teraz zauważyła widoczny w oknach z amplastu wielki okręt. Jego obecność w tym miejscu nie była chyba sprawą standardową? Pociągnęła głębszy łyk gorzkiego paskudztwa.
Cudownie... po prostu cudownie...

__________________
Vous l'avez voulu, Georges Dandin, Vous l'avez voulu!
Eleanor jest offline
Stary 06-01-2010, 21:57
malahaj

malahaj's Avatar

Reputacja: 7 malahaj wkrótce będzie znanymalahaj wkrótce będzie znany
$: 46 777

Major John Nowak

- Za nadzwyczajne bohaterstwo o obliczu wroga, poświęcenie w ratowniku życia cywili i postawę dalece wykraczającą poza obowiązki żołnierza i oficera, nadaje się majorowi Johnowi Nowakowi najwyższe odznaczenie Republiki - Gold Kross of Terra. Niech wszystkim będzie wiadomo... –

Major John Nowak, pierwszy od kilkunastu lat odznaczony Gold Kross of Terra zastopował nagranie. Lubił ten moment. Większość kamer w Sali Pamięci skierowana była na jego nieruchome oblicze. Nie wszystkie jednak i właśnie te interesowały Johna. Część wycelowana była w twarz Admirała Salomona Toshaka, przypinającego medal do galowego munduru Republic Marin Corps. John lubił przyglądać się jego nieudolnie skrywanej furii i frustracji. Może nie trzeba było bzykać jego żony i siostry? Chociaż z drugiej strony obie praktycznie same wpakowały mu się do łóżka a on był przecież tylko bezbronnym mężczyzną. Tyle, że trochę ciasno było... Lubił jeszcze ten moment, kiedy Samon Toshak musiał mu zasalutować. W zasadzie to nie musiał, ale wtedy straciłby resztki autorytetu w oczach podkomendnych. Ot tradycja, która mówiła, że każdy, bez względu na stopień musiał salutować pierwszy właścicielowi Gold Kross of Terra. Trochę zapomniana, bo poza Johnem żyło może z ośmiu jego posiadaczy i wszyscy już od dawna nie byli w czynnej służbie. Taką przynajmniej nadzieje miał admirał Toshak. Widać ktoś musiał mu przypomnieć, że Republic Marine Corps mają bardzo poważny stosunek do swojej tradycji.

John chętnie jeszcze raz obejrzał by, jak krew zalewa admirał Toshaka, ale akurat mieli wyjść z nadprzestrzeni. Ot niby nic nowego, ale jakoś nigdy się do tego nie przyzwyczaił. Na szczęście znalazł sposób radzenia sobie ze skutkami. Stara, dobra, ziemska Coca-Cola szybko przywracała właściwą dyscyplinę w żołądku. Szkoda tylko, że za te zasranych parę puszek musiał wydać pół pensji. Widać marka zobowiązuje.

John zgniótł pustą puszkę w dłoni i rzucał w kąt. Wklepał kod do urządzenia i raz jeszcze staną przed lustrem. W galowym mundurze prezentował się naprawdę doskonale. Choć i w zwykłym nie musiał sobie długo szukać towarzystwa do łóżka. Chciał go jednak założyć. Ot choćby żeby wkurwić dowódcę bazy Styks, kiedy się u niego stawi. Ta kupa gówna też będzie musiała podnieść swój spasiony zadek i oddać mu honory, bo nawet ślepy zauważył by złoty krzyża na jego mundurze. Gold Kross of Terra nie miał baretki, kiedy już się go zakładało, to w całej okazałości. Po prawdzie to i baretek mu nie brakowało. Miał ich tyle, że starczyło by na kilku emerytowanych admirałów, po długoletniej liniowej służbie. Co bardziej obeznani mogli by zauważyć ich nieco dziwny dobór. Spora część była przyznawana wyłącznie we Flocie Republiki, ale drugie tyle, to odznaczenia charakterystyczne dla korpusu Marins. No i były też inne świecidełka. Srebrny emblemat pilota myśliwskiego, że złotym laurem zarezerwowany dla asów przestrzeni. Nie wiele już mu brakowało, aby godać jeszcze do tego koronę, czyli wszystko o czym mógł marzyć pilot myśliwca. W całym imperium nie żył nikt, kto mógłby się tym pochwalić. Głownie dla tego, że od dawna utrzymywał się względny pokój, ale... Ktoś mógłby powiedzieć, że jest próżny tak napawając się swym widokiem. Cóż, ktoś też zawsze mógł dostać w mordę.

No dosyć tego narcyzmu. Postało tylko przypiąć pas z pulserem i można było wreszcie opuścić te zasrana kabinę. Swoje bambetle brał ze sobą, bo miał szczerą nadzieje już tu nie wracać przed zejściem ze statku. Co prawda ochrona początkowo nerwowo reagowała na fakt, ze nosi broń przy sobie, ale szybko im przeszło. Mundur korpusu wraz godłem elitarnego pułku Raiders na ramieniu, dziwnie studziły wszystkie emocje. Od razu było mniej chętnych do prób jego rozbrojenia. John wziął to za dobry znak, bo dzięki temu istniała szansa, że nie będzie musiał nikogo zabijać do końca podróży a to nie zdarzało mu się tak znowu często. Niewielka, ale zawsze.

W mesie pojawił się jako jeden z ostatnich, bo i spieszyć się nie miał do czego. Bar sobie darował, bo od alkoholu trzymał się jak najdalej, mając w perspektywie szybkie stawienie się w bazie. Znał z widzenia kilku bywalców i pozdrawiał ich skinieniem głowy. Jego widok też nie był im obcy. Metr osiemdziesiąt z hakiem podręcznikowego żołnierza jednej z najbardziej elitarnych formacji znanych w galaktyce. Tyle, że teraz się trochę wystroił. Bohater Republiki, psia mać. Niektórzy może nawet kojarzyli jego mordę, z przekazów telewizyjnych.

Nowak podszedł do okna liniowca, ignorując przepychanki przy barze. Spoglądał na drugą jednostkę z niepokojem, bo fakt że znaleźli się tak blisko siebie, nie świadczył dobrze o profesjonalizmie załogi. ~~ Co ma zamiar nas wsiąść na hol, czy jak? Nawet dla myśliwców to nie było daleko... ~~ Na te myśl, aż zacisnął pięści ze złości. Jebany admirał Toshak postarał się aby najbliższy myśliwiec jaki zobaczy, będzie starszy od niego i kupiony przez zainteresowanego z demobilu. Jak dobrze pójdzie, za jakiś 250 lat standardowych, przy jego obecnej pensji. No chyba, że wybuchnie jakaś wojenka. Zawsze pozostawało mieć nadzieje...

Nowak usłyszał za sobą chrzęst stali i spojrzał ku drzwiom do pomieszczenia. Puszkarz. Pięknie. W dodatku ktoś mu przykleił listę zakupów do pancerza.

- Zastanawiające, że nie ma nikogo z załogi. Mam nadzieję, że tak bliskie sąsiedztwo innej jednostki nie sprawiło nam żadnych problemów...-

John spojrzał z ukosa na autora komentarza. Kojarzył go mgliście, podobnie jak całą resztę. Facet miał też trochę racji. Nowak od razu przywołał z pamięci schemat statku. Odruchowo się z nim zapoznawał, za każdy razem, kiedy pierwszy raz miał do czynienia z jakąś jednostką. Ot zboczenie zawodowe. W końcu nigdy nie wiadomo, czy nie będzie musiał go bronić czy zdobywać. Mostek, maszynownia, kapsuły ratunkowe, hangar dla promu. Pamięć miał fotograficzną.

- Pewnie chłopaki zastanawiają się jak udało im się tak konkursowo spierdolić podręcznikowy manewr. – Stwierdził kwaśno, ostatecznie porzucając oglądanie frachtowca. - Zawsze możemy zapytać co u nich, prawda? –

Maszynownia była za daleko, poza tym, wiedział z doświadczenia, że jej załodze nie należało przeszkadzać. Ale mostek... Zawsze mógł tam wtargnąć, pozabijać wszystkich i przejąć kontrole na liniowcem. Ot na przykład z zamiarem zaparkowania nim na dachu kwatery dowódcy bazy Styks, na orbicie RU-Alfa. Względnie najpierw grzecznie zapyta ich, co tu się odpierdala. Pierwsza możliwość była kusząca, ale... Postanowił, że zdecyduje po drodze i ruszył w kierunku mostka.

Ostatnio edytowane przez malahaj : 06-01-2010 o 22:09. Powód: literówki i inne bździny
malahaj jest offline
Stary 06-01-2010, 21:58
Hesus

Hesus's Avatar

Reputacja: 2 Hesus ma w sobie cośHesus ma w sobie coś
$: 21 900

Delikatnie z pewnym namaszczeniem osuszał centymetr po centymetrze swoją skórę. Ta krótka kąpiel po tym jak zwrócił poranne śniadanie kiedy wychodzili z nadprzestrzeni dobrze mu zrobiła. Nie podróżował zbyt wiele, ale z tego co słyszał do efektu skoku nie sposób było się przyzwyczaić. Nie czuł tym razem do siebie aż takiej odrazy.
Zmęczony tą niespodziewaną gimnastyką uwalił swoje nagie grube cielsko na jednym z furtrfoteli, tych cudeniek, które potrafiły automatycznie idealnie dopasowywać się do ciała. Niestety ten model przeznaczony był dla mniejszego użytkownika.
~Będę musiał zgłosić to obsłudze~ przeszło mu namyśl kiedy niezadowolony z efektu wiercił się na siedzisku. Przymknął oczy i oddychał ciężko uspokajając rytm serca. Czekał go przecież jeszcze wysiłek związany założeniem ubrania.
Kiedy wiązał bordowy niwelujący ostatnie widoczne krągłości pas na piaskowej obszernej tunice czuł się już swojsko i rześko. Elastyczna bielizna z syntetycznej elastobawełny otulała szczelnie jego ciało od nadgarstków po końce palców u stóp. Naprężenia, które czuł w obwodzie brzucha, powoli przestawały irytować a pozwalały za to na większą dynamikę w poruszaniu. Pociągnął nosem. Efekt go zadowalał. Szlachetny jabłkowo-miętowy zapach wydobywający się z aplikatorów zapachowych umiejscowionych w „strategicznych” częściach garderoby mile łechtał jego nozdrza. Dla pewności skropił się jeszcze wodą kolońską. Zasiadł raz jeszcze w furtrfotelu zagłębiając się z wyrazem satysfakcji na ustach. Mylił się, był idealny.
-Stopklok! -krzyknął. Na wysokości jego oczu ukazały się cyfry w kolejności 18.23. Uśmiechnął się delikatnie i podniósł z fotela rozgarniając obraz leniwym ruchem ręki jakby to była natrętna mucha. Cyfry rozpadały się na iskierki w przyjemnej dla oka animacji rozbijając się o podłogę i gasnąc. Podszedł do lustra. Spojrzał krytycznie. Bezduszna tafla oceniła go teraz na jakieś 112 kilogramów, wyświetlając zaraz poniżej jego właściwą wagę, na którą z przyzwyczajenia nawet nie spoglądał.
-Bywało lepiej-mruknął niepocieszony.
Na prawie łysej czaszce pojawiły się kropelki potu. Wyciągnął z rękawa tuniki kawałek śnieżnobiałej chusteczki i nerwowym ruchem osuszył mokre partie skóry rozglądając się z niepokojem swoimi wyłupiastymi oczkami.

Wyjątkowo żwawo jak na swoje możliwości przemierzał zalany światłem korytarz. Kiedy znalazł się nareszcie w mesie zobaczył kłębiący się tłum przy barku. Przysiadł na najbliższym krześle i przyglądał się beznamiętnie ludzkiej ciżbie. Na myśl przyszło mu porównanie do górników z jego sektora, którzy ustawiali się w kolejce po izotoniki. Temperatura w korytarzach dochodziła w porywach do 40 stopni. Nie dziwota kiedy niektórzy padali jak muchy kiedy on siedział sobie w dyrektorskim gabinecie. Do czasu… .Odruchowo wyciągnął chusteczkę i osuszył czoło i kark. Wsunął ją powrotem i widząc swoją szansę ruszył na azymut ku wolnej przestrzeni przy barze. Z jego masą mało kto chciał stawać mu na drodze więc dotarł bez przeszkód.
-Marsjański sen poproszę-Barman spojrzał na niego ze zdziwieniem Nie wiadomo czy z powodu jego skrzekliwego głosu czy z oryginalności zamówienia. Drink ten cieszył się złą sławą. Wystarczy dodać, że kolor oczu następnego dnia dobrze obrazował co piło się poprzedniego wieczora. Chwycił szybko cylindryczny pojemnik przesunąwszy bransoletą wzdłuż panelu płatniczego i ruszył ku jednemu z wolnych siedzisk przy armplaście. Postanowił popodziwiać widoki, czyli jak zwykle posiedzieć w samotności i posiorbać drinia. Nie odrywając ust od słomki rzucił jeszcze okiem ku czarnym błyszczącym kozaczkom na 15 centymetrowych obcasach. Zarechotał kiedy natrętna myśl nijak nie chciała opuścić jego czaszki. Zasiadł wygodnie i pociągnął kilka łyków. Dopiero kiedy przyjemna fala ciepła rozlała się po kończynach zaczepił pierwszego z brzegu sąsiada.
-Ej! To znaczy przepraszam. Czy ta fregata nie jest aby za blisko nas? -wskazując pulchnym paluchem kierunku holomapy.

__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Ostatnio edytowane przez Hesus : 06-02-2010 o 07:39.
Hesus jest offline
Stary 06-02-2010, 09:51
Sekal

Sekal's Avatar

Reputacja: 15 Sekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumnySekal ma z czego być dumny
$: 311 786

Lubił podróże, chociaż spędził na nich już dużą część swojego życia. Pozwalały się relaksować na wygodnych łóżkach w cichych, osobnych kabinach. Czasem z dziwką, którą udało się wyrwać jeszcze przed skokiem w nadprzestrzeń. Tym razem jednak Jurij był sam, leżąc z otwartymi oczami na miękkiej, syntetycznej pościeli. Patrzył się w czarny kosmos, ale go nie widział, pogrążony głęboko w myślach. Tylko tutaj, na statkach, zazwyczaj nie pracował. Jako ambasador musiał być w pełni sprawny, gdy schodził z pokładu. Musiał stłumić wszystkie negatywne uczucia, nawet w takim miejscu jak to, na krańcu znanego świata, ostatniej planecie, która już nie nadawała się do życia. Pozostawała tylko stacja kosmiczna pełna wojska. Oby sprawa, która tu go przywiodła, okazała się łatwa i krótka, by mógł wyruszyć w drogę powrotną już z następnym pasażerskim liniowcem. Zerknął na zegarek, który owijał mu się wokół nadgarstka, załamując i wyginając z każdym jego ruchem. Teraz wskazywał 35:143:10:23:45. Dobrze, nadprzestrzeń, mimo, że nie wygodna dla żołądka, nie była takim złym sposobem na przemierzanie kosmosu.

Wstał, słysząc nagrany głos każący po raz kolejny potwierdzić swoją tożsamość. To wszystko było takie powtarzalne i schematyczne. Przypomniało mu się pierwsze jego zadanie, gdy jeszcze cały w nerwach wchodził do śluzy na Alpha Centauri. Wtedy sam lot był identyczny, identyczny był głos z głośników a także alkohol później. Teraz wspominał to z uśmiechem. Ubrał dobrze skrojone spodnie i koszulę, którą zapiął pod szyję. Szaroniebiski kolor nie rzucał się w oczy, zgodnie z modą z którejś planety, nie pamiętał już której. Buty same opięły mu stopy, dostosowując miękkość podeszwy do twardości posadzki. Do tego brakowało tylko solidnego pasa, który zacisnął mocno. Duża, metalowa klamra także była najnowszym hitem. Poprawił kołnierzyk i podążył do mesy.

Do pomieszczenia wszedł jako jeden ostatni, co bardzo dobrze się składało. W butach pojawiły się obcasy, które stukały o pokład, zwracając tym samym uwagę na jego osobę. Mężczyzna był przystojny, chociaż rysy miał nieco toporne. Dość wysoki, sięgający pod metr dziewięćdziesiąt, z jasnymi włosami i dobrze zarysowanymi mięśniami pod cienkim materiałem doskonale skrojonego ubrania. Szedł pewnie, a uśmiech wykwitł mu na ustach jakby sam z siebie, doskonale wyuczony i niezbyt szczery, ale tym nie przejmowano się nigdy w dyplomatycznych kontaktach. Przecież tam każdy kłamał. Usiadł przy barze, rozglądając się w poszukiwaniu odpowiedniego dla siebie trunku.
- Катюша, один раз.
Droid, jak większość takich, doskonale zrozumiał o co mu chodziło. Szklanka z przeźroczystym drinkiem przejechała po blacie, trafiając najpierw do dłoni Jurija a potem dalej, do gardła.

On sam rozglądał się po wnętrzu, każdego z obecnych zaszczycając zarówno swoim spojrzeniem jak i uprzejmym skinieniem głowy. Nawet człowieka-puszkę, który był na tyle wartościowy dla swojego bractwa, że zachowali szczątki jego świadomości i umysłu w ciele wartym pewnie miliony kredytów. Oby nie doszło w mechanicznym mózgu do jakichś spięć, byłoby niebezpiecznie. Niewiele więcej uwagi poświęcił wojskowemu, którego twarzy kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć za co tamten dostał ten swój order. I nieszczególnie go to obchodziło, co ukrył pod doskonale przygotowanym na tę okoliczność uśmiechem. Podobnym obdarzył grubasa, kobietę z nieśmiertelnikiem pomiędzy dorodnymi cyckami czy mężczyznę głośno komentującego brak załogi. Znacznie szczerzej szczerzył się do długonogiej, którą mógłby nawet zaciągnąć do łóżka. Pasażerowie, wszyscy dostarczeni na odludzie. Ciekawe czym sobie na to zasłużyli. Najbardziej pasował tu ten w galowym mundurku. Czyżby obraził czymś swojego szefa i tylko ten cały medalik zachował jego główkę na swoim miejscu? No tak, tutaj przecież nikt nikomu nie mógł zaszkodzić. Okropne, barbarzyńskie miejsce. Oby udało się je szybko opuścić. Tymczasem spokojnie czekał na rozwój wydarzeń, nie komentując na razie niepokoju, który i sam zaczął lekko odczuwać.

Sekal jest offline
Stary 06-08-2010, 14:02
Bielon

Bielon's Avatar

Reputacja: 10 Bielon jest jak klejnot wśród skałBielon jest jak klejnot wśród skałBielon jest jak klejnot wśród skałBielon jest jak klejnot wśród skał
$: 64 495

Pewne rzeczy oczywiste były nawet dla laików podróży przestrzennej. Brak załogi może nie rzucał się od razu w oczy, w końcu wciąż obsługiwał ich wszystkich usłużny Andy, steward będący techno botem najnowszej generacji, ale i tak ci którzy mieli jakiekolwiek doświadczenie czy wiedzę z zakresu podróży kosmicznych i wyposażenia pokładowego liniowców musieli wiedzieć, iż Andy jest tylko wyposażeniem. Elementem cząstkowym na stanie DX-12. A noszony przezeń mundur stewarda skrywał w pełni stechnologizowaną jednostkę którą od robotów przemysłowych dzieli wyłącznie powłoka bioorganiczna. Nie był, choć pozornie mógł tak wyglądać, członkiem załogi. Co jednak rzucało się o wiele bardziej w oczy to fakt bliskość ogromnego frachtowca. Nawet laik przestrzenny widząc elektronicznie powiększony obraz poszczególnych segmentów lecącego w bezpośredniej bliskości statku, miał świadomość jak blisko ten się liniowca znajduje. W całej ich gwiezdnej podróży na DX-12 tylko raz przelatywali tak blisko innej jednostki ale był to jedynie statek kontroli lotu w Służbie Astro, obsługujący Wrota Harona. On musiał pozostawać w tak bliskiej odległości od jednostki opuszczającej układ, bowiem czasami dowódcy Służby Astro podejmowali decyzję o przeszukaniu podejrzanie wyglądających jednostek. Wówczas bliskość służyła szybkiemu wejściu na pokład i ucieczce w nadprzestrzeń podejrzanej jednostki. Tak blisko bowiem innego statku nie sposób było uruchomić pierścieni napędu, dzięki którym można było wejść w nadprzestrzeń. Groziło to eksplozją obu statków, choć znacznie większe ryzyko ciążyło na okręcie, który w takiej sytuacji uruchomił by napęd. Spoglądając na bliski kształt sunącego za oknem frachtowca, który mimo że powolutku mijany zdawał się nie mieć końca, nie mogło być wątpliwości że przy takiej dysproporcji mas uruchomienie napędu nadprzestrzennego groziło by zniszczeniem tylko jednej jednostce. I nie był by to frachtowiec.


Major Young i jej towarzysz Simon Rheed swoje życie związali ze służbą we Flocie pnąc się po szczeblach wojskowej kariery krok po kroku aż osiągnęli stopień, który… No właśnie. Który umożliwiał zaszczytną służbę w osobistej ochronie takich kanalii jak ich podopieczny Nicholas O’Donell. Jednak pomijając ewidentny niefart, udało im się zdobyć dość wiedzy i doświadczenia, by zorientować się, że frachtowiec widoczny za oknem musi mieć niezwykle przeczulonego na punkcie bezpieczeństwa armatora, bowiem jego powłoki skrywały nie jedną standardową a co najmniej kilkanaście grup sensorów pokładowych. Ich kształt nie mówił wiele, więc nie sposób było ocenić, czy są to sensory pasywne, czy aktywne, typu wojskowego. Jedno było jednak pewne, było ich wiele. Zbyt wiele jak na frachtowiec. Wnet też dostrzegli, że nie oni jedyni zorientowali się w niecodzienności sytuacji. Bohater Republiki, którego twarz sterczała na niemal wszystkich hologramach werbunkowych Floty, podróżujący dziwnym zrządzeniem losu z nimi razem tym samym liniowcem, dostrzegł to również. W swoim galowym mundurze rzucał się w oczy i ściągał spojrzenia.


- Zastanawiające, że nie ma nikogo z załogi. Mam nadzieję, że tak bliskie sąsiedztwo innej jednostki nie sprawiło nam żadnych problemów...- powiedział na głos jeden z podróżnych. Głośno wyrażając myśli wszystkich. Spojrzenie Majora Nowaka, Bohatera Floty w stanie czynnej służby, którym obrzucił siedzącego przy barze mówiącego nie wyrażało nic. Choć ktoś bardziej wrażliwy mógłby je nawet wziąć za natarczywe.


- Pewnie chłopaki zastanawiają się jak udało im się tak konkursowo spierdolić podręcznikowy manewr. – Stwierdził kwaśno Major Nowak, ostatecznie porzucając oglądanie frachtowca. - Zawsze możemy zapytać co u nich, prawda?


Przeszedł może z dziesięć kroków zbliżając się do dużych wrót grodzi, które otwierał czujnik, kiedy nagle rozległo się głośne, dominujące nad wszystkimi dźwiękami buczenie wyłączanych generatorów zasilania a światło w mesie zamrugało przez chwilę, po czym zgasło. Nim jednak zdążyły rozlec się głosy niezadowolenia, światło włączyło się na powrót. Jednak jego pulsowanie wskazywało na jakąś zmianę. Zmianę, o której niebawem poinformował sprzężony z komputerem pokładowym Andy.


- Uprzejmie informuję, że chwilowo statek przeszedł na zasilanie awaryjne w związku z awarią generatorów. W imieniu załogi zapewniam Państwa, że niedogodności nie potrwają długo i niebawem przywrócony zostanie podstawowy system zasilania. Do tego czasu jednak proszę o pozostanie w mesie. Załoga dopełni wszelkich starań dla zapewnienia Państwu najwyższego standardu wygód możliwych na pokładach Linii Abredo. – głos Andy’ego nie zmienił się ani o jotę, choć musiał wyczuć zdenerwowanie pasażerów liniowca. Maszyna, którą jednak przecież był, nie musiała dbać o uczucia.


- Załoga? To znaczy jest jakaś załoga? I pilot? Czy leci z nami pilot? – Nicholas O’Donnel zaśmiał się z wyświechtanego żartu, który rzucił i wypił solidny łyk zamówionego drinka. Zakrztusił się i zaparskał, bowiem śmiał się jeszcze przez chwilę. Andy jednak nie miał poczucia humoru. Żadna maszyna nie miała.


- W imieniu załogi liniowca DX-12 uprzejmie informuję, że cała załoga udała się na pokład sąsiedniego frachtowca i niebawem spodziewany jest jej powrót. Do tego czasu proszę o nie opuszczanie mesy w celu zagwarantowania Państwu najwyższego bezpieczeństwa.


Andy nie odczuwał niepokoju, który powinien wkraść się w umysł każdego w jego położeniu. Wszak wyłączenie zasilania okrętu i jego pozbawiało zasilania. Jednak nie zdawał się zrażony tą sytuacją. Każdy człowiek na jego miejscu byłby…


- To znaczy, że nie ma załogi… - powiedział już dużo poważniejszym głosem O’Donnel. Powoli docierało doń to, co kilkoro ze zgromadzonych chwyciło w lot.


Major Nowak był już przy grodzi i wbiwszy swój kod identyfikacyjny do podręcznej konsoli, która w takich właśnie sytuacjach zastępowała automatyzm maszyn pokładowych, poczekał na uruchomienie się wrót. Z dziwnie głośnym sykiem wsunęły się one w ścianę ukazując korytarz wiodący między innymi na mostek. Korytarz oświetlony w tej chwili oszczędnym, błękitnym blaskiem awaryjnych lamp…


Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 1200x709.


W ciszy, jaka zapanowała po otwarciu się wrót grodzi, dał się słyszeć odległy, ale wyraźny trzask. Trzask, który niektórzy z obecnych potrafili rozpoznać. Taki dźwięk wydawały cumy magnetyczne słyszane ze środka okrętu, na którego kadłubie osiadał inny okręt, zwykle dużo mniejszy. To zaś oznaczać mogło, że DX-12 doczekał się w końcu powrotu załogi…
 
malahaj jest offline