Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:37   #2
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nic tak człowieka nie wkurwia jak rozpoczęcie dnia przed brzaskiem. I to nieplanowanie. Ból głowy. Asomatyczny winowajca. To on ją wyciągnął z sennych głębokich kazamatów. A w zasadzie wywlókł stamtąd za włosy na kształt romantycznych podchodów jaskiniowca. A miała, cholera, poczucie, że śniło jej się coś miłego. Teraz nie mogła sobie przypomnieć żadnych szczegółów, ale sen ów pozostawił w jej umyśle słodki landrynkowy smak. To musiało być coś ewidentnie przyjemnego...

Lawrence leżała chwilę w bezruchu z rękami zaplecionymi na karku.
Czerń przelewała się oknem jak opasła masa płynnego asfaltu. Cisza wibrowała w uszach zagłuszana jedynie monotonną symfonią budzika. Napastliwe tykanie wprowadzało nerwowy nastrój, narzucało swój odgórny rytm, któremu trzeba się było mimowolnie podporządkować.

Tik tak, tik tak, tik tak...

A wskazówki oznajmiały pompatycznie, że jest kwadrans po piątej. Katorga.

Tik tak, tik tak, tik tak...

Nie szło długo wytrzymać. Napięcie rosło jak w dobrym telewizyjnym thrillerze. Tyle, że tam tykanie zawsze ma swój finał, po którym nastaje wielkie „pierdut” i wszystko leci w drzazgi. Nie można sobie bezczynnie leżeć gdy ci tak tyka tuż przy uchu. Poważnie się nie da...

Lawrence podniosła się do pionu, opuściła stopy na zimną posadzkę, roztarła palcami skronie. Tępy ból wrzynał się nieustannie w jej głowę jak ostra linka garoty. I jeszcze to „tik tak, tik tak, tik tak”... Zwariować można.

Ktoś poruszył się niespokojnie po przeciwnej stronie małżeńskiego łóżka. To ostatecznie zmobilizowało ją żeby wygramolić się z sypialni. Zamknęła za sobą szczelnie drzwi i doszła po omacku do łazienki, czule macając znajome ściany. Niby ślepiec we własnym domu.

Błysk jarzeniówki odbijającej się w tanich kafelkach spotęgował tylko migrenę. Światłowstręt to coś co Londyńczycy mają wpisane w genom. Nawet jeśli nie była rodowitą mieszkanką stolicy to nie miało już znaczenia, zatarło się z upływem lat. To było przecież JEJ miasto. Była przesiąknięta do szczętu jego ponurą szarą esencją.

Na dobry początek dnia sięgnęła do szafki o lustrzanym froncie, gdzie upchnięte stały słoiczki pełne pigułek. Wytrząsnęła je kolejno na otwartą dłoń usypując radosny tęczowy kopczyk. Całość wpakowała do ust i popiła wodą z kranu. Chwilę stała w miejscu oparta o krawędź umywalki i gapiła się w szeleszczący strumień wody. Czas mijał.

W końcu zdecydowała się na zimny orzeźwiający prysznic. Czuła, że powoli wraca do świata żywych.
W kuchni włączyła wyświechtany archaiczny adapter.

Wrzuta.pl - Richard Cheese - Enter Sandman (Metallica cover)

Lawrence lubiła wszystko co było przechodzone, zużyte albo śmierdziało przeszłością. Dlatego tak bardzo nie przerażał ją panujący ostatnio „powrót do korzeni”. Pieprzyć elektronikę. Jest mocno przereklamowana. Wystarczy, że metro działa jak należy. Reszta jest zbędna.


Płyta podrygiwała chwilę w zetknięciu z ostrym szpikulcem, w eter pomknęły pierwsze dźwięki swingowej melodii. Lawrence wsłuchiwała się w muzykę z przymrużonymi oczyma, sięgnęła po leżącą na stole paczkę Pall Malli. Nikotyna. Jej najgorszy nałóg i największa słabość. Zaciągnęła się zachłannie dymem a każdy pojedynczy pęcherzyk płuc wyśpiewał niemy psalm o afirmacji życia. Dopiero teraz poczuła, że prawdziwie budzi się ze snu..

Tanecznym krokiem przebyła dystans z kuchni do salonu. W progu pokusiła się o parodię stepowania rodem z tandetnego musicalu, zakończoną teatralnym skłonem i rozłożonymi na boki ramionami. Gorączka sobotniej nocy.

Dopiero wówczas dostrzegła Johna i natychmiast spoważniała.
Starszy mężczyzna siedział w zaciemnionym kącie pokoju, wbity w miękki welurowy fotel. Przed jego nosem rozstawiona była plansza do gry w szachy, a on dumał najwyraźniej nad odpowiednią strategią.
- Cześć John – zagadnęła kobieta i mocniej ściągnęła poły frotowego ręcznika. Po kąpieli nie zdążyła się jeszcze doprowadzić do ładu. - Tak wcześnie na nogach?
No dobrze, to było złośliwe. Zważywszy, że John nie miał nóg, a przynajmniej nie takich, w przyjętym tego słowa znaczeniu.
Usiadła po przeciwnej stronie planszy i chwilę wpatrywała się w rozkład pionków. Decyzję podjęła błyskawicznie.
- Koń na E3.
Wyciągnęła dłoń i czarna figurka przetoczyła się po kraciastej zonie by spocząć na wyznaczonym miejscu.
- Twój ruch.

Już bez słowa wróciła do pokoju, gdzie odszukała ubrania poskładane w schludną foremną kostkę.
A po kwadransie wyszła z domu. Bez śniadania, bez kawy nawet. Ale z czwartym z kolei papierosem dymiącym w kąciku ust.

* * *

Merto. Kolejny stały element post apokaliptycznego krajobrazu. Drugi dom w zasadzie.
Lawrence minęła jedną z bramek i pomaszerowała na stację przypalając kolejnego papierosa. Była niewysoką filigranowa blondynką o delikatnych, dziewczęcych rysach. Ładna twarz miała jednak niezdrowy kolor śnieżnej bieli co świadczyło o nie najlepszym zdrowiu lub co najmniej kilku nieprzespanych nockach z rzędu.
Nosiła się na modłę lat 40-stych, w kolorystyce czerni i szarości co sprawiało wrażenie jakby była żywcem wyrwana z filmu typu noir i nadawało jej nierzeczywisty efemeryczny wydźwięk. Ubrana w kapelusz i szary trencz, pod którym nosiła garnitur skrojony w męskim stylu, co czyniło z niej damską wersję Humpfreya Bogarta. Na dystans śmierdziała detektywem, i co gorsza, takim iście filmowym.

Kawę kupiła w biegu do eMeRu. Cały kubek wychyliła jeszcze na korytarzu i dokupiła kolejny z automatu. Na salę odpraw wślizgnęła się leniwym nieśpiesznym krokiem. Kiedy mijała skacowanego typa skinęła do niego głową łapiąc się jednocześnie za rondo kapelusza.
- Triskett – wybąknięcie jego nazwiska miało najwyraźniej służyć za powitanie. Na większą wylewność zazwyczaj Lawrence sobie nie pozwalała.

Ostatecznie zasiadła na miejscu obok Latynoski, zgasiła o ziemię niedopałek papierosa i zastąpiła go zaraz jego świeżym kolegą marki British American Tabacoo.
- Cześć Ruiz. Zdenerwowana?
- Trochę. Nie powiedzieliście mi na co się szykować.
Lola bez najmniejszej zmiany wyrazu twarzy sięgnęła do torby i wyjęła z niej zawinięty w biały papier pojemnik. Postawiła go przed nosem CG, po czym uśmiechającemu się do niej Gary'emu pokazała język. W jej ciemnych oczach czaił się uśmiech.
- Ruiz... Trochę dyskrecji do cholery – skomentowała blondynka i wcisnęła pakunek do swojej torebki.
Pozostało czekać na pojawienie się przełożonego.
 
liliel jest offline