Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 20:40   #3
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Gary ocknął się i po rozklejeniu powiek, popatrzył nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Chwilę zajęło mu zorientowanie gdzie się walnął do wyra. Na pytanie jak się tu znalazł, nawet najlepsi jasnowidze nie odpowiedzą. Ostatnie co pamiętał, to przebłysk barowych stołków w „Ground Zero”, widzianych z perspektywy podłogi. Cykanie staroświeckiego zegara podpowiadało mu że jest w warsztacie Jimmiego. Nigdy nie słyszał bardziej charakterystycznego i wkurwiającego dźwięku. Wtłaczał się z równomierną stanowczością w łeb, który zaczynał wtórować mu kacowym bólem do taktu.
Zwlókł się z wyra i wziął szybki prysznic. Lodowata woda na skórze niewiele pomogła, tak samo jak dwa tylenole popite kawą czarną i gęstą jak dusza seryjnego mordercy. Pomógł dopiero Jack Daniels, wierny kumpel w potrzebie. Nie ma jak długi łyk by zacząć dzień. Człowiek wtłacza się od razu w znane koleiny. Rozmyte barwy zasranego świata wskakują na miejsce. Posiedział przy stoliku chwilę aby uspokoić żołądek, buntujący się przed nową dawką kofeiny i gorzały. Po tych latach mógłby się skurwysyn wreszcie przyzwyczaić. Nawet nie próbował zmusić się do przełknięcia czegoś, bo na samą myśl o pożywnym śniadanku… Ludzie, niech ten zegar przestanie tak napierdalać…

Przeczesał palcami mokre, za długie już włosy i zajrzał do szafy Jimmiego. Znalazł jedną koszulę, która mogła uchodzić za czystą w kategoriach właściciela warsztatu samochodowego, czyli nie była upieprzona smarem po łokcie i nie śmierdziała jeszcze za bardzo. Na wierzch zarzucił swoją wymiętą sportową marynarkę. Czarne dżinsy z wypchanymi kieszeniami i znoszone kowbojki dopełniły odświętny strój Gary’ego. W końcu szedł do roboty.
Wyciągnął jeszcze swoją relikwię, Colta Pythona w oksydowanej wersji .357 magnum. Komory bębenka zapełnione po brzegi, jest więc spora szansa że do nikogo wczoraj nie strzelał. Zabrał drugą armatę i podwiesił na pętli pod połą płaszcza. Pora było się wybrać w trasę, jak miał zdążyć na czas. Przeciągnął jeszcze wierzchem dłoni po policzku, trzydniowy zarost zaskrzypiał cicho trąc skórę jak papier ścierny. Spojrzał w lustro na drzwiach szafy i uśmiechnął się krzywo. No co kurwa, jak by chcieli trzeźwego ministranta nie dzwonili by po niego.

Zszedł wreszcie na dół, kierując się na zgrzytliwy jazgot śpiewającej szlifierki kątowej. Jimmie jak zwykle dłubał przy jakimś wraku. Gary pogrzebał chwilę w zardzewiałej puszce po oleju i wyciągnął w końcu kluczyk ze znajomym znaczkiem.
- Pożyczam Focusa! – rzucił krótko, starając się przekrzyczeć elektrycznego potwora wypluwającego strumień iskier. Kumpel popatrzył ze zdziwieniem, zastanawiając się co też mogło zwlec Gary’ego z wyra przed południem. Machnął tylko ręką i wrócił do robienia hałasu.

Mżyło, jak zwykle w tym przeklętym mieście. Triskett otworzył skrzypiące drzwi forda i uruchomił silnik. Chociaż karoseria samochodu dawno już przegrywała walkę z rdzą, motor zamruczał czysto odpalając od razu. Jimmie miał złote ręce to takiej roboty. Gary spojrzał jeszcze na zegarek i ruszył do Ministerstwa. Zapowiadał się ciężki dzień, no ale pora zarobić na chleb powszedni – pomyślał niechętnie i pomacał odruchowo, czy piersiówka nie wypadła z płaszcza. Jechał spokojnie, przyglądając się szarym widokom Londynu. Znalazł miejsce blisko wejścia i sprężystym krokiem wszedł do środka. Błysnął laminowanym kartonikiem, który od dwóch tygodni nosił ze sobą dzięki CG. Wcisnęła go do Ministerstwa i był jej za to wdzięczny. Szedł szybko do Sali Odpraw, mijając z obrzydzeniem bastiony biurokracji. Łeb pulsował dalej tępo, ale nie było tak źle. Wrzucił jeszcze parę monet do automatu i do sali wszedł z kolejną dawką czarnego paliwa. Usiadł na pierwszym miejscu z brzegu, więcej uwagi poświęcając by nie rozchlapać wrzątku po rękach, niż osobom już zgromadzonym. Wyciągnął pomiętą paczkę fajek i pstryknął benzynową, staromodną zapalniczką dobytą z przepastnych kieszeni prochowca. Popatrzył wreszcie po zgromadzonych i zatrzymał się chwilkę na znajomej twarzy. Kiwnął Ruiz głową i zaciągnął się dymem. Nie miał specjalnej motywacji aby zagadnąć latynoskę, i to w sumie nie przez kaca. „Jak leci, ty stara cholero” mogłoby zostać odebrane nieprofesjonalnie przez resztę współpracowników. Uśmiechnął się więc tylko do niej lekko i wrócił do zadymiania sali.
 
Harard jest offline