Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 21:56   #5
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
W powietrzu wisiało coś nieuchwytnego. Cała ta heca z Nostradamusem czy Inkami, wiesz, Papież Niemiec, czarny prezydent w Stanach, koniec świata. Ludzie się autentycznie bali. Ale wtedy, na początku roku, miasto nie zdradzało jeszcze oznak paniki. Mardi Gras wybuchło w Crescent City jak wielki pieprzony fajerwerk. Najświętsza Panienko z Gwadelupy, w życiu nie miałam takich odcisków, omal nie odtańczyłam sobie dupy. Kompletnie nie pamiętam sześciu z dziesięciu spędzonych na paradzie godzin.

Pomijając to wydarzenie, rok był zupełnie spokojny. Dopiero na jesieni dało się poczuć narastającą paranoję. Ludzie zaczęli robić zapasy. Ze sklepów znikało wszystko, co miało dostatecznie długą datę przydatności.
Zrobiłam się niespokojna.

Czekaliśmy i czekaliśmy. Sami nie wiedząc na co.

Aż w końcu jebnęło.

*

Kiedy się w końcu ocknęła, była już w mieszkaniu sama. Przynajmniej jeśli uwzględnić byty fizyczne. Spod zapuchniętych powiek poranek nie wyglądał zachęcająco. Na wpół przytomnie podniosła się i zeskoczyła z łóżka, starannie omijając usypany pod nim z soli okrąg. Ramiączka bawełnianej koszulki bezładnie zsunęły się ze śniadych ramion. Nic romantycznego, żadnych koronek ani przezroczystości, choć – bez wątpienia – wyglądałaby w nich cudnie. Nie miała nawet szlafroka. Prawdę mówiąc w ogóle niewiele miała. Zwłaszcza, że jedna z jej walizek zaginęła w trakcie policyjnej obławie, która właściwie była decydującym czynnikiem implikującym aktualne położenie Dolores Esperanzy Ruiz. Mówiąc krótko – Loli. Wzdrygnęła się lekko. Może z powodu chłodu, a może strząsnęła z siebie wspomnienia? Wciąż ledwie widząc, zawlokła się do kuchni. Połowica Loli nie należała do tych wielkodusznych osób, które wychodząc do pracy nastawiły by dla niej kawę. Z westchnieniem wstawiła wodę. Osunęła się na krzesło i z zamkniętymi niemal oczyma wsypała dwie łyżeczki kawy do emaliowanego na niebiesko kubka. Czekając aż woda zawrze, przyglądała się zostawionemu na blacie kubkowi. Sama nigdy w życiu nie zrobiła gorącej herbaty. Nigdy. Niebo za oknem było o wiele za nisko jak na tę porę dnia. Nie czuła się jak u siebie w tym dziwnym małym kraju dziwnie akcentujących ludzi. Choć dla sprawiedliwości dodać trzeba, że nie czuła się dobrze również w Stanach. Nigdzie nie była u siebie. Ani w Hawanie. Ani w Nowym Orleanie. Ani w Londynie.

- Dom to stan ducha – kilkakrotnie powtórzyła afirmację, jednocześnie zalewając wrzątkiem zawartość kubka. Sam zapach sprawiał, ze krew zaczynała jej krążyć szybciej. Po pierwszym łyku szeroko otworzyła swoje niemal czarne oczy. Spojrzała na zegarek, z którym się nie rozstawała. Kupiła go jeszcze w poprzednim życiu. Stary automatyczny mechanizm przetrwał elektroniczne zawirowania. Podobno pochodził z Rosji. Nie umiała w pełni przeczytać zapisanej dziwnym alfabetem nazwy.
6.32
Szybki prysznic do końca rozwiązał kwestię docucenia. Wyszła z kabiny zostawiając za sobą kałużę.

Niczego nie brakowało jej tutaj tak, jak słońca. Rozżarzonej czerwonej kuli wiszącej tuż nad głowami pilnujących swoich małych spraw ludzi. Nie żeby szczególnie dobrze pamiętała czasy, gdy jeszcze mieszkała na Kubie. Skąd. Widać tęsknota za światłem musiała być wdrukowana w jej genom. Nagły skurcz tęsknoty sprawił, że zastygła z nożem zawieszonym kilkanaście centymetrów nad deską. Na blacie wokół niej piętrzyły się czekające na posiekanie warzywa. Dawno już nie jadła tak dobrze. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo uzależnieni byliśmy od elektroniki, póki jej nie brakło. Ceny porządnego jedzenia dramatycznie skoczyły w górę, a jej żołądek uparcie odmawiał przyjmowania pokarmów gorszej jakości. Cała podróż transatlantykiem stanowiła we wspomnieniach kobiety koszmar.
Wróciła do pracy, z dużą wprawą operując przerażająco ostrym nożem. Co jakiś czas odkładała kąsek jedzenia na stojący opodal gliniany talerzyk.
Pachniało złocącym się na patelni czosnkiem i świeżą zielenią.

*

Stojąc po środku salonu, zastanawiała się, co powinna ze sobą zabrać. Czy w ogóle cokolwiek? Mieli o tym porozmawiać, ale jak zwykle brakło czasu. Po chwili namysłu do zawierającej najważniejsze dla niej utensylia, dorzuciła spięty recepturkami notes, który sądząc z wyglądu, musiał przewyższać ją wiekiem o dobre pół wieku. Wyszła z domu nie sprawdzając okien. W końcu nie zostawiała go bez opieki.

*

Pod gmach biura zajechała koszmarnie drogą taksówką, za którą zapłaciła nieswoim pieniędzmi. W ślad za sobą, wyszarpnęła z wnętrza wozu zupełnie niemodną torbę ze świńskiej skóry tłoczonej w bardziej dystyngowany wzór krokodylich płytek.




Była drobną kobietą, bez wątpienia Latynoską. Ciemne kręcone włosy, puszczone luzem spływały w dół jej pleców. Stanęła na chwilę na skraju chodnika i zawahawszy się chwilę, zebrała włosy w węzeł, odsłaniając gojący się jeszcze na karku tatuaż. Chciała wyglądać profesjonalnie. Cóż… gdyby dziesięć lat temu ktoś jej powiedział, że nagle cały świat zacznie brać na poważnie ludzi jej pokroju, parsknęłaby śmiechem. Przed Wielkim Pierdolnięciem nikt nie brał na poważnie wyznawców voodoo. Jeśli komuś siadały dajmy na to nerki, jechał do szpitala, a nie szukał pomocy u znachorów. Cieszyli się wtedy etykietką obłąkanych i nagle, z dnia na dzień, świat zaczął szukać u nich pomocy. Poważnie, ciężko się było oprzeć powiedzeniu „A-NIE-MÓWIŁAM?”. Dolores posiadała do swoich umiejętności coś w rodzaju osobliwego dystansu. Możliwe, że to wyłącznie ta cecha charakteru uratowała ją przed szaleństwem pierwszych miesięcy nowego świata.

Przekroczywszy próg budynku, zaczęła rozglądać się wokół tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczyma. Choć niewątpliwie nie była typem widowiskowo pięknej porcelanowej laleczki, było w jej postaci coś pociągającego. Być może chodziło o instynkt opiekuńczy, który budziła w ludziach, a może o coś zaskakująco niebezpiecznego, co od czasu do czasu błyskało w jej spojrzeniu? A może ludzie po prostu uważali, że osobę o podobnych zdolnościach lepiej mieć po swojej stronie?
Otrzymawszy przepustkę, ruszyła we wskazanym przez ochronę kierunku. Rzuciwszy okiem na wnętrze sali przez szklane drzwi, z ulgą stwierdziła, że jej strój nie odstaje od ubrań reszty zgromadzonych wewnątrz ludzi. Sprane obcisłe dżinsy, wysokie do kolan kowbojki i ciemna koszulka uzupełnione były zamotanym wokół szyi szalem w kwiatowy wzór. Tylko on wyglądał w pomieszczeniu pełnym poważnych ludzi rozkosznie niedorzecznie.
W ciszy zajęła najbliższe wolne krzesło. Nie lubiła się przedstawiać, zawsze ją to trochę żenowało. Uśmiechnęła się do nich z lekko nieobecnym spojrzeniem, jednocześnie uważnie im się przyglądając o notując w pamięci dotyczące ich szczegóły.
 
hija jest offline