Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 08:47   #10
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Miałem szczęście, na dyżurce była ta sama dziewczyna. Odpowiedziałem uśmiechem na jej uśmiech i ruszyłem po schodach w ślad za Lafayettem oraz Choppem. Nie minęło parę minut, jak wszyscy staliśmy już w tej przyprawiającej mnie o mdłości szpitalnej salce. Pojawił się też Hiddink, co mi bardzo pasowało - chciałem z nim porozmawiać na osobności, póki co jednak nie było takiej możliwości. Herbert nie wyglądał najlepiej. Zbiegi okoliczności, które mnożyły się jak króliczki, zastanawiały mnie coraz bardziej. Hipoteza z wtyką, najpierw pozbawiona jakichkolwiek podstaw, zaczynała nabierać kolorów. Trzeba było zacząć robić coś, co mogłoby pomóc odłożyć ją na półkę - a do tego czasu trzeba było cholernie uważać na słowa. Tymczasem Walter był wyraźnie najbardziej ze wszystkich ucieszony ze zgromadzenia i nie mógł się doczekać, by rozpocząć rozmowę...


* * *

- No to mówcie panowie, co tam się działo w tej operze? Przeczytałem tylko w gazecie, że facet nie żyje - robi się poważna sprawa. Mówcie, jak było naprawdę. - Walter ucieszył się, że prawie wszyscy są obecni. Musiał się skonsultować, bo zaczynało brakować mu pomysłów, poza tym zżerała go ciekawość.

- Uwierz mi, facet naprawdę nie żyje...- mruknął Garrett.

Vincent pokrótce, choć treściwie, omówił wydarzenia wczorajszego wieczora ze swojej perspektywy, nie pomijając nawet osobliwego repertuaru opery. Opowieść zakończył ustawieniem na stoliku feralnej butelki.
- Obawiam się, że popełniłem karygodny błąd otwierając ją, ale stało się. W środku jest krew. Jestem tak samo zaskoczony jak panowie.

-Nie będę udawał, że nie jestem ani trochę przestraszony tą historią, bo nie spodziewałem się, że pakujemy się w takie coś. Pytałem W Duvarro Sprocket o tego Ruska, ale nie pracował tam... - opowiedział również wszystkie swoje rozmowy z Dominikiem i jego wspólnikiem oraz o spotkaniu pod Trzema Lwami i o jakimś przekonującym dowodzie, jaki musi dostarczyć, żeby Duvarro stanął w tej sprawie po ich stronie. Nie zdradził jedynie odczuć, jakie mu towarzyszyły za każdym razem, gdy wspominał o Dominicu, ze był to człowiek, którego nie sposób rozgryźć i któremu nie wiadomo o co chodzi. -Panie Garett, pan pownien wiedziec najlepiej - co mogę zanieść do Duvarro? Może coś jeszcze wyszło na światło dzienne?

- Wyszło na światło dzienne...Oprócz całego bostońskiego gówna? - zapytał detektyw, wyglądając przez okno - Szczerze mówiąc nie wydaje mi się, by Duvarro naprawdę miałby być po naszej stronie. Dlatego czeka na dowód idealny, którego wie dobrze że nie dostanie. Dlaczego do tej pory sam nie węszy, przecież ma tyle kasabubu że mógłby wynająć pieprzony sztab detektywów? Ludzie tego pokroju nie lubią złego rozgłosu wokół nazwy swojego przedsiębiorstwa, to szkodzi interesom...

- Może powinienem powiedzieć o tym wcześniej - wtrącił się Teodor do dykusji - ale Duvarro Sprocket, zdaniem Victora, miało duże problemy finansowe. Angie mówiła mu, że po zerwaniu jakiegoś kontraktu przez Aleksandra firma o mało nie utraciła płynności finansowej. Angie płaciła przeznaczała prywatne oszczędności na detektywów oraz śledztwo prowadzone przez Victora. Zatem możliwe, że Dominic nie chce wyjaśniać zniknięcia brata bo sam ma coś z tym wspólnego. Angie mówiła, że policja sprawdzała alibi ich wszystkich i niby wszystko jest w porządku lecz wiecie panowie, jak jest kiedy w grę wchodzi spora kasa.
A co do krwi to przeraża mnie sama myśl, że ktoś mógłby chcieć zapłacić 100 dolarów za butelkę czegoś.. czegoś takiego. Wszyscy wiemy, że Victor nie cierpiał na nadmiar gotówki w kieszeni.

- Skąd pewność, że to krew, Panie Lafayette? - zapytał poważnie Dwight. - Czy ta ciecz została zbadana?

Vincent oderwał się od kontemplacji panoramy Bostonu za oknem:
- Dobre pytanie. Obawiam się, że poprzestałem na własnych odczuciach zapachowych.

- Nawet jeśli tak jest - tak czy inaczej dobrze byłoby mieć ekspertyzę, chociażby czy jest ludzka czy zwierzęca i tak dalej. W tym płynie musi być coś niezwykłego, inaczej przecież nikt zdrowych zmysłach nie chciałby zapłacić za to aż tyle...
Dwight Garrett zamyślił się po tych słowach i zaraz sam uzupełnił, jakby do siebie:
- No tak...O zdrowych zmysłach...

- Butelka jest do pańskiej dyspozycji. Przerysowałem ten symbol z korka, na razie nie mam pomysłu co to jest, ale pracuję nad tym.

-Krew? Facet chciał sprzedać Proodowi krew? W butelce? O co mogło mu chodzić? Po co komuś krew? - Walter był zszokowany, ale próbował zachować pozory zdrowego rozsądku. - Dobrze, to może podsumujmy, co w sumie już mamy... Panie Garett, czy nie mieliście z panem Hiddinkiem rozmawiać jeszcze z tymi przekupionymi policjantami?

- Zgadza się. Mieliśmy. - odparł detektyw - Tyle, że jak słyszeliśmy, w rozmawianiu z umarlakami lepszy od nas jest Victor Prood...

Jak to? Co to znaczy, że z umarlakami? Oni też nie żyją?

Garrett popatrzył na niego ze śmiertelną powagą.
- Jeden był w trumnie. Drugiemu poderżnięto gardło i pozostawiono jak zarżniętego prosiaka w kałuży własnej krwi. Myślę, że możemy tak założyć.

-W takiej sytuacji zakładam, że my też możemy zostać w każdej chwili zamordowani... Teodorze, chciałbym zadać niedyskretne pytanie... i bardzo proszę, żeby nikt nie poczuł się urażony. Chciałbym po prostu, żeby wszystkie niejasności, które mogą między nami zaistnieć, zostały rozwiane - bo przy takim obrocie sprawy, musimy chyba wszyscy sobie ufać. My wszyscy wiemy, dlaczego tu jesteśmy: wszystkim nam zależy z przyczyn osobistych na oczyszczeniu Victora z zarzutów, ale chciałbym wiedzieć Teodorze, kto i dlaczego wynajął pana Garetta? Kim jest jego mocodawca i jaki ma w tym interes? I bardzo pana proszę, Dwight, o nie branie tego do siebie.

Dwight nie powiedział nic. Oparłwszy się o ścianę zapalił papierosa, strzelając głośno zapalniczką, a potem spojrzał spod kapelusza, którego nie zdążył jeszcze zdjąć, na Waltera i pochylił głowę, delektując się dymem.

- Nie znam nazwiska. To starszy mężczyzna, któremu kiedyś Victor .. uratował życie lub życie kogoś bliskiego, lecz okoliczności tych wydarzeń są dla mnie niejasne. Miałem numer telefonu tego człowieka i rankiem zawiadomiłem go o tym, co się stało. Victor wspomniał, że gdyby coś dziwnego mu się przytrafiło mam zadzwonić i powołać się na dom przy Usher Street. jak widać, ma to swoje skutki. jeśli interesuje panów telefon, to mogę go podać. Ja postanowiłem uszanować anonimowość naszego wspólnika, czy jakkolwiek nazwać owego przyjaciela.

Detektyw, z papierosem przyklejonym wciąż do wargi, otworzył okno. Zamek szczęknął, przeszklone skrzydło okna z lekkim skrzypieniem rozwarło się szeroko. Do środka wtargnął powiew świeżego powietrza. Stanął przed nim i palił, zaciągając się głęboko i wydmuchując dym na zewnątrz.

-Nie wiem Teodorze, ale jeśli uważasz, że on nic więcej od nas nie wie, to może rzeczywiście zostawmy go w spokoju i po prostu podziękujmy za pana Dwighta. Ale zastanówmy się, co już mamy i co powinniśmy robić dalej - wolałbym, żebyśmy razem decydowali, niż żeby każdy działał na własną rękę. Co tym myślicie? Ja osobiście nie wiem, co mogę jeszcze zrobić? Czy mam coś zanieść Duvarro, czy ten wykorzysta to przeciw nam?

Garrett wyrzucił papierosa przez otwarte okno i odwrócił się. Potem obszedł powoli pokój i stanął naprzeciw Choppa.
- Podziękować...- Walter widział teraz tylko rondo kapelusza, bo głowa detektywa była opuszczona. Głos Dwighta był spokojny i chłodny. - ...może mi tylko ten, kto płaci za moje usługi, panie Chopp.



* * *

- A tobie kto płaci, Walter? - podniosłem wzrok.
Chopp był kompletnie zaskoczony, gdy niemal jednocześnie w wypowiedzeniem tych słów rzuciłem się na niego. Wpadłem na księgowego całym impetem, jednocześnie błyskawicznym ruchem chwytając jego gardło. Stracił równowagę i poszedłem za ciosem, z łoskotem przewracającego się szpitalnego stołka pchałem go dalej, zanim miał szansę zdążyć ochłonąć. Jego szeroko otwarte oczy tylko błyskały, próbował ściągnąć moją rękę, ale dorzuciłem jeszcze drugą i wzmocniłem uścisk na jego szyi. Rozpędzeni zatrzymaliśmy się na oknie, uderzył o framugę plecami a ja znów całym ciałem uderzyłem w niego, nie przestając go dusić. Nogą zrobiłem blokadę, w razie gdyby przyszło mu do głowy zamienić moje rodowe klejnoty w pudding. Pchnąłem ostro - jego nogi zamachały w powietrzu, gdy biodra znalazły się na parapecie, dopiero teraz w oczach Waltera pojawiło się prawdziwe przerażenie, gdy plecy straciły oparcie a głowa zawisła w dół, w kierunku bardzo dalekiego bruku...
Na pewno dobrze mu zrobiło, gdy jego wzrok zarejestrował niebo i odwrócone do góry nogami sąsiednie budynki, co przypominało o wysokości - przestał chwilowo walczyć, a jego dłonie w odruchu instynktu samozachowawczego uczepiły się mojego płaszcza. Docisnąłem go szybko ciałem, żeby mi tak od razu nie wyleciał i wychyliłem się mocno na zewnątrz. Trzymałem go mocno, pewnie by się darł, gdybym go nadal nie dusił obiema rękami. Poczułem wiatr i poczułem jego strach. Dobrze. Zwisający do połowy za oknem nie będziesz miał czasu zastanawiać się nad wykrętami, ptaszku...

- Chciałbyś znać wszystkie fakty, co, Walter?! - krzyknąłem ostro, przy akompaniamencie wydobywających się ze ściśniętego gardła rozpaczliwych syków i pisków, - Księgowy rzuca wszystko i rzuca się w wir przygody?! Nie kupuję tego, rozumiesz, nie kupuję! Gadaj, kurwa twoja mać, kto cię wynajął, albo ptaszek wyfrunie z gniazdka!!! Liczę do trzech, Chopp, raz, dwa...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline