| Le Chat Noir…
To gdzieś blisko Owena, jak sądzę, zostawię te torby u niego.
.
.
.
.
Nie zauważyłem, jak znalazłem się poza drzwiami mieszkania numer 2 (drugie piętro, co zawsze wszystkich dziwiło). Była 10.08 rano.
Kim będą ci moi towarzysze? W jakim stopniu będą w stanie zaakceptować, że nie jadę tam tylko na obserwację, że jadę tam spotkać… Was? Pewnie nie będzie im można ufać na początek.
Wiem, czego jeszcze potrzebuję – pióro, dużo papieru, atrament; kupię u wuja Steva.
Dorożka!
-22 Pixton St., proszę się nie spieszyć
Wcisnąłem się w miękkie pufy dorożki i zerkałem na lewą stronę drogi. Dużo roześmianych dzieciaków, kilkoro tragarzy z jakąś szybą, starają się unikać dzieci… Jakieś kobiety, smutnie wyglądają, chyba jedna płacze. W bramie facet, przysiągłbym, że mnie obserwuje… o, odszedł, być może, że agent.
Tylko tyle wiązało mnie z tym miejscem, ile przeżyłem z Wami. Mógłbym mieszkać gdziekolwiek indziej. Zaskakujące, że nie czułem żalu. Ani trochę, ani odrobinki. Jadę do rodziny, a gdzie rodzina, tam dom.
Dziura! Aż mną podrzuciło, cholerne drogi.
Powinienem oczyścić myśli, przygotować się na to spotkanie. Trzeba będzie zachować niesamowitą czujność, dokładnie zapamiętać twarze, imiona, ruchy. Muszę uważać i jeszcze postarać się dobrze wypaść. Broń Rado, żeby mnie wzięli za paranoika, albo coś.
Popatrzyłem na dłonie. Trzęsły się, oczywiście.
Sklepik papierniczy wuja Steve’a był jedynym miejscem, z którym wiązały się silne pozytywne emocje z dzieciństwa. Czułem się w tej małej, rzec można, komórce zawsze bezpiecznie i (wiem, że wiele razy Wam to mówiłem) za każdym razem odkrywałem tu inne rzeczy. Wuj lubił zbierać bibeloty i im był starszy, tym więcej tego gromadził, a potem sprzedawał. Jego sklepik był obowiązkowym punktem za trzymania dla hord dzieciaków z pobliskiej szkoły, które z rozdziawionymi paszczami patrzyły przez ladę. Steve kochał te dzieciaki jak swoje.
- Witaj, wuju…
-Robert! Z bagażami? – wuj nie dał mi nawet zacząć, tak to już z nim było kiedy się czemuś dziwił – przeprowadzasz się? Nic mi nie mówiąc? Znałem faceta, który specjalizuje się w przenoszeniu gratów z miejsca na miejsce i robi to za grosze, zaraz…
- Nie wuju – postanowiłem oszczędzić wujowi gadaniny – wyjeżdżam.
- Dokąd?!
Powiedziałem mu. Jego twarz stężała. Po chwili uśmiechnął się niepewnie.
- To żart, prawda? Chcesz mnie nabrać, tak?
Posmutniałem. Pomyślał, że znowu coś mnie naszło, że mam atak „paranoi”, albo „rzuciło mi się na mózg”. Postanowiłem nie mówić mu, że jadę do Was.
- Nie mogę pokazać Ci listu polecającego. Wiesz jednak, że rzadko wychodzę z domu, a co dopiero z bagażami. Potrzebuję kupić od Ciebie atrament, dużo papieru i pióro… jakieś ładne.
- Na co ci to wszystko…tam?
- Na zapiski – skłamałem.
Wuj Steve bez słowa przyniósł wszystko; ani grosza, nie, nie, pieniądze ci się mogą przydać.
Zobaczyłem, że ma łzy w oczach. Nie doceniałem go, to jednak bardzo dobry człowiek, choć za bardzo ufny. Teraz ja też się wzruszyłem.
Czy poradzisz sobie, tak, z kim jedziesz, nie wiem jeszcze, jak, chyba pociągiem, na jak długo… Tu zaciąłem się.
Dwa lata.
Tutaj stary Steve wybuchnął płaczem i jął mnie ściskać, mocno, bardzo mocno.
- Dokąd teraz idziesz?
- Le Chat Noir…
To gdzieś blisko Owena, jak sądzę, zostawię te torby u niego.
- Owen jest cały dzień u Belli, zostaw u mnie i przejdź się jeszcze.
- Muszę na dziewiątą tam być, nie zdążę już pożegnać się z Owenem. Przekaż mu pozdrowienia…
- Oczywiście, oczywiście – wuj cały czas miał łzy w oczach. Wiedziałem, że się o mnie boi. Szkoda, że nie ma pojęcia, ku jakiemu szczęściu jadę!
Ostatnio edytowane przez Kovix : 24-08-2010 o 13:29.
|