Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 14:38   #3
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Cohen

Kenneth uniósł się na łokciu i spojrzał mało przytomnie na drzwi.
~ Czego ona tu chce… ~ zastanawiał się, zwlekając się z łóżka i idąc do drzwi. Po drodze wziął sztylet i schował go za plecami.
- No w końcu! Ile można czekać! Fuj, śmierdzi od ciebie. Ogoliłbyś się, wyglądasz jak pół dupy zza krzaka. – Effie wbiła się do pokoju.
Wyjrzał za drzwi i rozejrzał po korytarzu.
- Ty też ślicznie wyglądasz. – odpowiedział, zamykając drzwi. - Przyszłaś w jakimś konkretnym celu, czy wreszcie przekonałem cię, żebyś poszła ze mną do łóżka? - odłożył sztylet na szafkę, biorąc w zamian butelkę, którą osuszył do dna, po czym odrzucił w kąt pokoju.
- No tak, i nawet się nie podzielisz. A żeby pójść z Tobą do łóżka musiałbyś mnie chyba najpierw schlać do nieprzytomności. Z resztą ja nie po to tutaj. Tatko mówił, że rozmawiał z Tobą w nocy. Podobno pytałeś o tych ludzi pod domem di Grizzów?
- A co? Już ich wszystkich zgwałciłaś?
- Nie, zostawiłam ich dla Ciebie. Pewnie nawet facetom nie przepuścisz. To jak, jesteś zainteresowany kilkoma informacjami o nich?
Usiadł na łóżku, potarł twarz rękoma i spojrzał na nią. Nadal tu była.
- Dawaj, co masz.
Zaczęła się śmiać.
- Jeśli myślisz że przekażę ci je bezinteresownie, to chyba się jeszcze nie obudziłeś! Najpierw musisz coś dla mnie zrobić. Ale nie przejmuj się, nie zajmie ci to pewnie dłużej jak godzinę czy dwie.
Zaklął. Sklął ją.
- Czego chcesz? Znowu mam oszpecić jakiegoś fircyka, który ci nie dał albo puknąć czyjąś siostrę bądź matkę?
- Chciałabym żebyś odebrał od pewnego kolesia coś, co należy do mnie, a niestety nie chce mi tego oddać. Chodzi o wisiorek w kształcie róży. Co ty na to?
- Gdybym miał wybór, to wykopałbym cię stąd już pięć minut temu. Kto, gdzie i dlaczego nie może tego zrobić pierwszy lepszy zbir, tylko przyłazisz z tym do mnie?
- Bo Ty zrobisz to dla mnie nie za pieniądze, ale za informacje, więc nic mnie to nie kosztuje. Poza tym wiem że aż pałasz chęcią wyświadczenia mi przysługi - puściła do Kennetha oczko. - Facet nazywa się Zendis Talltower, niski, ciemne włosy i oczy, dobrze ubrany. Można go znaleźć w karczmie "Złote skrzydła", gdzie obecnie pomieszkuje, na wschodzie miasta. Ostatnio, gdy widziałam ten wisiorek, a było to wczoraj rano, wkładał go do brązowej sakiewki przy pasku.
- Niech cię cholera, kobieto. - powiedział zrezygnowany. Wstał, założył koszulę i kurtkę, zapiął pas z mieczem, schował sztylet do cholewy lewego buta i ruszył do drzwi.
- Jeśli chcesz tutaj poczekać, to przydaj się do czegoś i trochę posprzątaj. - rzucił, wychodząc. Rozległo się przekleństwo i brzęk szkła, gdy o zamknięte w ostatniej chwili drzwi roztrzaskała się butelka.
Kenneth zarechotał i zszedł po schodach do głównej sali.

„Złote skrzydła” były okazałą, dwupiętrową kamienicą. Lokal powyżej przeciętnej, odwiedzany raczej przez wyższą klasę średnią. Kenneth nie lubił takich miejsc, gdyż stosunek cen do jakości serwowanych produktów był absurdalny, a atmosfera niemożliwie snobistyczna.
Przeszedł przez salę, wypatrując szukanego przez siebie osobnika. Zauważył go siedzącego samotnie przy stoliku w rogu. Wyglądał na bardzo młodego, dopiero co sypnął mu się zarost.
- Zendis Talltower? – zapytał, przysiadając się.
- Owszem. A pan jest…? – odpowiedział, obrzucając Kennetha krytycznym spojrzeniem. Ocena nie wypadła chyba najlepiej, bo wydął pogardliwie wargi.
- Kenneth Ramsay. Przysłała mnie nasza wspólna znajoma.
Talltower uniósł niedowierzająco brew.
- Podobno masz coś, co należy do niej.
Młodzik zbladł raptownie.
- Więc teraz nasyła na mnie płatnych zbirów? – próbował udawać wyniosłe lekceważenie, ale głos mu drżał. – Wisiorek należy do mnie! Ta wariatka nie ma do niego żadnych praw!
- Cóż, wariatka twierdzi, że owszem, ma. A potrafi być cholernie przekonująca.
- Wygrałem go w uczciwym zakładzie! To kradzież! – teraz próbował udawać oburzenie.
- Ciszej, nie chcesz przecież budzić… niezdrowej sensacji. Prawda? To znaczy, że masz zamknąć mordę. – warknął, gdy gówniarz znowu otwierał usta.
- To nie kradzież, tylko drobne nieporozumienie w kwestii prawa własności. Które można polubownie rozwiązać, czyż nie? Oto więc rozwiązanie: ty mi oddajesz bibelot, a w zamian możesz zatrzymać swoje zęby. Co ty na to?
- Grozisz mi? – Talltower spróbował po raz ostatni, ale teraz trząsł się już cały, więc efekt był żaden.
- Jak najbardziej. - odparł Kenneth. – Naszyjnik proszę, albo zaraz cię stąd wywlokę i dokończymy rozmowę w znacznie mniej przyjemnym miejscu.
Młodzieniec odpasał niewielką sakiewkę i podał Ramsayowi. Ten wziął ją, sprawdził zawartość i schował do kieszeni.
- Dam ci radę, dzieciaku. Trzymaj się z dala od ludzi takich jak Effie Hawkwood. Sam widzisz, do czego to prowadzi. – powiedział do roztrzęsionego Talltowera, po czym wstał i wyszedł z karczmy.

Sakiewka wylądowała na stole ze stłumionym, metalicznym brzękiem.
- Twój fant. Sądziłem, że masz lepszy gust. – powiedział, patrząc jak mieszek znika gdzieś w fałdach ubrania Effie.
Zauważyła jego spojrzenie. Uśmiechnęła się. Miała niesamowity uśmiech, jednocześnie uroczy i złośliwy. Uwielbiał go. A ona o tym wiedziała.
- A teraz twoja nagroda. – jej usta wykrzywił złośliwy grymas. - Ogólnie, ostatnio w mieście były trzy grupy najemników. Pierwsza była w Silverymoon pięć dni, a było to dwa tygodnie temu. Za dowódcę mieli takiego rosłego faceta, wyglądał jak barbarzyńca z plemion północy. Głównie ludzie, ale był też wśród nich krasnolud. Był także jakiś kapłan czy czarodziej. Mieszkali w karczmie "Bawole pole", sporo pili i hałasowali, jak na najemników przystało.
Druga grupka była tu tylko jeden dzień, ale narobili szkód. To było w "Dubeltowym piwsku", zdaje się, że nawet się bili ze strażnikami. Musieli uciekać przez to z miasta. Sami ludzie, mieli czarodzieja lub dwóch. Na pewno do miasta nie zostaną już wpuszczeni. To było przeszło tydzień temu.
Trzecia grupa najemników była tu aż dwa tygodnie, ledwie kilka dni temu opuścili miasto. Za dowódcę mieli babeczkę i była to bardzo dobrze zorganizowana kompania, a nie zwykłe pijaczyny. Od czasu do czasu ci żołdacy wyjeżdżali na kilka dni, po czym wracali. O dziwo nie szukali zleceń. Część z nich można spotkać w okolicach miasta.
To wszystko co wiem, ale tatko wysłał już kogoś by sprawdzili tych najemników koło posiadłości di Grizz. Jednak to może potrwać. Niestety nie wiem z kim są powiązani, tego dowie się mój ojciec i da ci znać.
Kenneth milczał dłuższą chwilę. Spodziewał się czegoś bardziej przydatnego. Jak widać Effie znowu się nim posłużyła, żeby posprzątać swoje brudy, udając, że da mu coś w zamian.
- Świetnie. – powiedział wreszcie. – Gdybyś zmieniła zdanie co do mojej propozycji, wiesz gdzie mnie szukać.

Po opuszczeniu karczmy, udał się do szpitalu Ilmatera. Nie sądził, żeby jego towarzysze przeżywali tam jakąś pasjonującą przygodę, ale skoro i tak nie miał nic do roboty, równie dobrze mógł powkurzać pryncypialnych i sztywnych ilmaterytów. No i przy okazji sprawdzić, czego dowiedziała się reszta.

Aschaar

Wyglądało na to, że walka zakończyła się spektakularnym wrzuceniem jednego z napastników przez okno do pokoju, w którym kurował się driud. ~Widowiskowe~ skomentował w myślach Igan mając w końcu sposobność podejścia do okna, tak aby nie przepychać się i nie przeszkadzać... Rhistel wyskoczył zresztą na zewnątrz i przyglądał się pokonanym. Igan mógł zaś przyjrzeć się samemu oknu, a przede wszystkim okiennicom. Solidne kawały drewna jakim były okiennice nie nosiły najmniejszych nawet śladów grzebania przy zamku, czy innego używania siły. To pozostawiało dwie możliwości – ktoś celowo zostawił je otwarte lub zostawił je otwarte przez nieuwagę. Ciężko było przypuszczać, że doświadczona kapłanka, doskonale wiedząca z jakimi terenami sąsiaduje świątynia pozostawiła okiennice niezamknięte przez nieuwagę... Choć jeszcze trudniejszym wydawało się zrozumienie dlaczego siostra Unaatris miałaby pomagać zamachowcy... ~To wszystko nie ma sensu~ pomyślał przykrywając zwłoki nowym prześcieradłem. Teraz wypadałoby się zabrać za przeszukanie... Igan miał nadzieję, że coś to da...


W pokoju pojawiła się siostra Margane dość szybko przywołana do okna głośnym krzykem mężczyzny, który w międzyczasie przytargał zwłoki pod okno. ~Krzycz głośniej, nie wszyscy w okolicy jeszcze wiedzą, że jest tu przedstawienie~ przemknęło przez głowę Igana. W pokoju pojawiła się również ponownie siostra Gadatliwa; najwidoczniej odzyskała już spokój ducha, a przynajmniej stan na tyle stabilny, że dwie krótkie informacje: „kapłanka Sune zajmuje się poszkodowanymi” oraz „wydaje się, że trzeba sprawdzić pomieszczenia świątynne” ubrała w kilkunastominutową tyradę, którą chłopak wziął na siebie... Igan ledwie zdążył zasugerować, że pomoc zapewne byłaby przydatną; a już siostra Gadatliwa złapała wiatr w żagle prześlizgując się kolejno przez podziękowania, dywagacje, czy jest to wskazane, bo w zasadzie nikt obcy nie powinien poruszać się bez opieki po terenie świątyni; usprawiedliwienie, bo sytuacja jest wyjątkowa; powrót – nigdy nic takiego tutaj się nie wydarzyło; kolejne to straszne oraz co powiedzieć rodzinie; finanse – czy dalej rodzina zmarłego dobrodzieja będzie skora do łożenia na tacę; pouczenie, że chorych nie należy denerwować i zachowywać się cicho; informację, że cześć pomieszczeń jest zamknięta, ale zostanie sprawdzona przez kapłanki. Po wszystkim zapytała:
- Czy wszystko jest jasne?
- Ooczywiście – odparł chłopak obawiając się rozwinąć wypowiedź i spowodować kolejny wodospad słów. Siostra Gadatliwa jednak wydawała się usatysfakcjonowana odpowiedzią i odeszła do swoich zajęć razem z drugą kapłanką.
Podzielna uwaga chłopaka wyłapała niestety tylko końcówkę rozmowy - zdanie o przesłuchaniu, ale skoro bandzior był związany i nieprzytomny mogło to poczekać:
- Ppowinniśmy także przeszukać ccały kompleks świątynnny. On jjest chwhilowo niegroźny i może ppoczekać; chyba, że kttoś chce go specjalnie cucić... Zaglądanie w kkażdy kąt klasztoru może nie jjest najciekawszym zajjęciem, ale te okiennnice ktoś zostawił ottwarte celowo, a jedna z kkapłanek zniknęła... Pproponuję się jakoś ppodzielić – ja wezmę piwnice, wam zzostawiając parter i ppoddasze. - Nie czekając na potwierdzenie, czy narzekania Igan wyszedł z pokoju. On sam do zadawania pytań i tak się nie nadawał, choć do przesłuchiwania jak najbardziej...

*****


Lata pracy w „tym zawodzie” wyrabiały w człowieku swoisty szósty zmysł przestrzenny. Igan był tutaj po raz pierwszy w życiu; widział budynek tylko z zewnątrz; przeszedł raz z kapłanką prowadzony do łoża chorego... Jednak jakaś część jego umysłu zdołała zbudować plan całej świątyni. Plan, może nie idealny, ale wystarczający w zupełności. Teraz też szedł do pierwszego zejścia do piwnicy – celowo wybrał przejście przez otwartą największą salę. Tutaj nie było gdzie się ukryć, czy nawet przejść niezauważonym, więc można było założyć, ze nic się tu nie stało. Gdy tylko znalazł się za drzwiami, w korytarzu zaczął sprawdzać wszystkie pomieszczenia na swojej drodze. Nie miał żadnej pewności, że reszta go posłucha, ani tym bardziej, że będą wiedzieli jak szukać; no może z wyjątkiem panny detektyw... Piwnica była najbardziej podejrzanym, jeżeli można użyć tego określenia, miejscem. Z jednej strony niewiele osób chodziło do piwnic, z drugiej zdecydowanie łatwiej jest coś – na przykład trupa – zrzucać po schodach niż ciągnąć na strych.

Czas niepostrzeżenie płynął. Dokładne przeszukanie zajmowało niestety kilka minut na każde pomieszczenie. Niestety Igan niczego nie znalazł. Piwnice wyglądały nawet na nieużywane specjalnie mocno; w niektórych miejscach chłopak omijał nawet sporej wielkości pajęczyny majestatycznie rozciągnięte pomiędzy ścianami, czy zwisające z sufitu. Ktoś mniej zręczny, spieszący się, niosący lub ciągnący coś musiałby je pozrywać... ~Co tu do diaska zaszło?~ zastanawiał się wchodząc ja parter po kilkudziesięciu minutach oddychania zatęchłym powietrzem.
Przeszedł resztę pomieszczeń parteru i wszedł na chwilę poddasze – równie słabo użytkowane co piwnica. Chwilę później Igan znalazł się na wewnętrznym dziedzińcu i spojrzał na budynek świątynny...


Przy użyciu liny z hakiem i sporej zręczności dach nie był jakimś wielkim wyzwaniem, ale... chodziło o kapłankę. Dlaczego zniknęła? I kiedy zniknęła? Czy umożliwiła, a może nawet pomogła zabójcy?

Spoglądając na południowe słońce Igan przez chwilę myślał, że kapłanki w ogóle nie było, znaczy, że zabójca użył czaru, aby przybrać jej postać już wieczorem... To jednak stało w sprzeczności z faktem, że zabójca się pomylił – musiał nie znać ofiary... Gdzieś w tym całym ciągu zdarzeń jakie zaszły poprzedniego wieczoru i w nocy coś się nie zgadzało. Coś denerwowało Igana i nie dawało mu spokoju...

Druid został dostarczony do świątyni w stanie ciężkim i na dodatek zabójca go nie śledził w drodze, gdyż inaczej by się nie pomylił... Źle! Zabójca mógł go śledzić – znał jego szaty i dlatego właśnie szatami kierował się przy zabójstwie. Dobrze, cel jest w środku, zabójca jest na zewnątrz i co dalej? ~Co ja bym zrobił?~ pomyślał i po jego twarzy przeleciał niebezpieczny uśmiech. Jasne... Zabójca czeka jednocześnie szukając okazji na dostanie się do środka. Włamanie jest ostatecznością – zawsze mogą pozostać jakieś ślady i nigdy nie wiadomo na jakie pomieszczenie się trafi, a nie ma czasu na dokładne badanie i oględziny... Nożownik mógł nawet wykorzystać wejście rodziny kupca – skoro było to więcej osób, to po prostu wszedł. Kapłanka uznała, że to ktoś z rodziny, a rodzina się tym nie interesowała; bo w końcu czy to ich interes kogo kapłanki wpuszczają? Myśleli zresztą o stanie zdrowia chorego, a nie o jakiejś dodatkowej personie... Zabójca po wejściu musiał odłączyć się od grupy i gdzieś ukryć. Kiedy wszystko ucichło – odnalazł rzeczy druida i zabił mężczyznę w łóżku nie mając pojęcia o tym, że to nie ta osoba. Potem wystarczyło otworzyć okiennice i uciec na zewnątrz nie pozostawiając żadnych śladów... Dla pewności wszelkiej można było by szukać śladów pod oknem, ale w tej chwili, kiedy przetoczył się tam cały tabun ludzi, a nawet leżały zwłoki – nie miało to żadnego, większego sensu... Ta teoria nie tłumaczyła zniknięcia kapłanki... Prawie nie tłumaczyła. Ciało kobiety spokojnie można było wyrzucić przez okno na dwór i wynieść do rzeki... ~Czysta robota. Brak broni, brak śladów, brak świadków. Trup jest.~


Dla własnego spokoju Igan przeszukał wewnętrzny dziedziniec, ale nie dało to żadnych śladów czy nowych tropów. Co w zasadzie tylko potwierdzało teorię, którą wymyślił. Panna Blaumond pojawiła się na wewnętrznym dziedzińcu prawie dokładnie w tej samej chwili co Lady Yllaatris w towarzystwie Mizzyma, któremu założono już opatrunek. Gdy wszyscy zebrali się w jednym miejscu Igan powiedział:

- Przeszukanie świątyni nie dało żadnych śladów, przynajmniej ja nic nie znalazłem. Pozwala to żywić nadzieję, że siostra Unaatris żyje, ale ja ossobiście w to nie wierzę. Wydaje mi się, że wiem w jaki sposób zabójca dostał się do środka, nie pomoże to w jego złapaniu, jednak Unaatris nie pomagała zabójcy. Z druidem nie można będzie rozmawiać przez najbliższe dni, co trochę komplikuje nasze plany... Czym powinniśmy się zająć teraz? - zapytał przecierając oczy jakby ze zmęczenia. Kapłanka Sune wyglądała na niewyspaną... Z pytaniem o rodzinę Cartera postanowił poczekać... chwilę. - Jjak przesłuchanie? - dodał spoglądając na Amblecrowna.

Efcia

Yllaatris nie miała już ochoty roztrząsać wyroków boskich. Nawet zdołała się powstrzymać przed kąśliwymi uwagami pod adresem młodej kapłanki Ilmatera. Cierpliwie więc czekała na godzinę ósmą gdy to bramy świątyni zostaną otwarte dla wszystkich.
Wreszcie nadeszła godzina spotkania. Pojawili się niemal wszyscy.
-Czyżby to też były boksie wyroki??
Nad tym też nie miała ochoty się pochylać.
-Widocznie mają co innego, ważniejszego do roboty. - Yllaatris szła przodem, jako że doskonale znała rozkład świątyni i szpitala, w końcu nie jeden raz tu tędy przechodziła.
Spotkanie z siostrą Margane potwierdziło, to czego kapłanka Sune była pewna, nawet wbrew zapienieniom młodziutkiej służki Ilmatera. Unaatris była w świątyni.
Niestety, w sali dla specjalnych chorych jej nie było. Był za to trup. Trup w świątyni Ilmatera może i był czymś normalnym. Ale ofiara morderstwa już nie. Yllaatris stała przez chwilę wpatrzona w krwawą palnę na kołdrze. Właściwie to się tempo gapiła. Dopiero dziki wrzask, coś miedzy krzykiem obdzieranego żywcem ze skóry człowieka,a rykiem opętanego wyrwał ją z tego stanu apatii.
Wiedziona najzwyklejszym zaciekawieniem wyjrzała więc przez okno, dopiero później dotarło do niej, że okno owo nie powinno w ogóle być otwarte.
Jako, że mnich, Marcus, zajmował je całe, Yllaatris wsparłszy się jedną ręką na jego ramieniu, drugą o framugę okna, wspięła się na palce, by lepiej widzieć.
Przedstawienie dopiero się rozpoczynało, jednakże scena finałowa nie zdąży przyćmić tej z aktu pierwszego. Zwijający się z bólu, pozbawiony przyrodzenia napastnik i dwóch innych, zdrowych, nie wróżyło dziewczynie dobrze.
Yllaatris, podwinąwszy płaszcz, ruszyła biegiem do bram świątynnych.
- Thokas!! Thokas!! - Darła się wniebogłosy, nie zwracając uwagi na chorych.

Po krótkiej chwili pojawiła się z mężczyzną w sile wieku.



Kapłanka już w biegu zdążyła nakreślić mu całą sytuację. Wojownik jednym susem przesadził okno. Jednakże było już po wszystkim i jego pomoc okazała się zbędna.
Yllaatris posadziła swoje cztery litery na parapecie, przerzuciła nogi na druga stronę.
- Thokas, pomóż mi zjeść. - Rzuciła do wojownika i spokojnie poczekała aż ten, chwyciwszy ją najpierw w talii, postawi ją na ziemi.
Kapłanka Sune podeszła do dziewczyny. Mijając wykrwawiającego się właśnie gwałciciela rzuciła mu z odrazę
- Chytry dwa razy traci.
Objęła ramieniem wystraszoną ofiarę i zaczęła ja uspokajać.

- Czy oni...?? Czy oni coś ci zrobili?? Po za tym?? - Kapłanka wskazała na rozdartą sukienkę.
Dziewczyna łkając pokręciła głową. - Oni chcieli, chcieli, ale ... ale nie ... dziękuję ... - Rozryczała się.
Yllaatris przytuliła ją jeszcze mocniej.
- Już dobrze dziecko. Już po wszystkim. - Pogłaskała ją po krótkich włosach. - Wypłacz się.
Z wtuloną w swoje ramię ofiarą zaczęła rozglądać się dookoła. Thokas tym czasem związał uśpionego, a następnie wrzucił do sali przez otwarte okno.
Na pobojowisku leżał jeden napastnik załatwiony przez dziewczyną, drugi zabity prze Marcusa i Mizzryma. Niestety drow nie wyszedł z tego obronną ręką. Cięta rana ramienia nie wyglądał najlepiej, było sporo krwi.
Yllaatris, z wtuloną w jej ramię dziewczyną, wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i ze światem wypuściła powietrze z płuc. W myślach zaczęła modlić się do swej patronki prosząc o uzdrowienie drowa. Na kilka sekund oświetlił ją boski nimb Sune, a rany Mizzryma zasklepiły się.
Teraz spokojnie mogła zająć się już dziewczyną. Podprowadziła ją do okna świątyni.
- Jak się nazywasz?? - Spytała łagodnie.
- Eva, Eva Dwa Warkocze. - Odparła cicho dziewczyna. Wprawdzie tych dwóch warkoczy nie miała, pewnie ścięła je jakieś czas temu i odsprzedała jakiemuś fryzjerowi.
- Eva. -Kapłanka powtórzyła. - Ten miły pan. - Wskazała na stojącego nieopodal ochroniarza. - Podniesie cię teraz, żeby pomóc ci wejść do świątyni.
Dziewczyna zaczęła rozglądać się dookoła, zupełnie jakby chciała uciec. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu przed chwilą trzech bandytów chciało ją zgwałcić. W końcu jednak skinęła głową.
- Dobrze. - Po czym szybko dodała. - Czy mogę dostać coś do jedzenia??
- Tak, w świątyni. - Yllaatris zapewniła dziewczynę.

Gdy już Thoksa podsadził dziewczynę i kapłankę, tak by mogły spokojnie wejść, sam wskoczył tam też. Sparwdził następnie czy więzień jest dobrze skrępowany i zwrócił się do Margane.
- Matko Margane, powiadomię straż miejską o zajściu. - Kapłanka kiwnęła mu głową.
Yllaatris natomiast poinformowała gadatliwą kapłankę, że idzie z dziewczyną do kuchni dać jej coś do jedzenia. Niestety uzyskała informację, że w świątyni obecnie są trzy kapłanki, a kobieta zajmująca się kuchnią przyjdzie później. Także sama będzie musiała coś jej zrobić.

Kapłanka Sune ruchem głowy przywołała do ciebie ochroniarza.
- Powiedz, że dostojne kapłanki Margane i Yllaatris pilnie potrzebują pomocy w świątyni Ilmatera. Że dostojne kapłanki mają poważny problem z awanturującym się opryszkiem i biedne kobiety nie mogą sobie poradzić i nic ponad to.

W świątynnej kuchni Yllaatris posadziła dziewczynę za stołem a sam zaczęła przygotowywać dla niej jajecznicę.
- Gdzie twoi rodzice??
- Rodzice? - zdziwiła się. - Gdzieś pewnie są, albo nie ma. Słyszałam, ze każdy ma rodziców. Ale moi nie wiadomo gdzie mieszkają. Zresztą nie znam ich. Matka ojca nie była pewna nigdy, ale kiedyś mi powiedziała nawet, że nie jest moja prawdziwą, to co mogę powiedzieć pani na temat rodziców? Naprawdę nie wiem.
- To gdzie ty dziecko mieszkasz?? - Na oko Yllaatris to jej rozmówczyni wyglądała na 13 może 15 lat.
- Wszędzie tutaj. A co? - Dziewczyna chyba bardziej przyglądała się temu co pichciła dla niej kapłanka.
- Pytam, gdyż chcę wiedzieć czy jest ktoś, kto się tobą opiekuje?? - Pytanie może było trochę naiwne, ale od czegoś konwersację trzeba było zacząć.
Eva spojrzała na kapłankę ze zdziwieniem - Opiekuje, a dlaczego?
- Jeżeli nie pamiętasz, to ci trzej mili panowie usiłowali zrobić ci coś bardzo niemiłego. - Było to infantylne określenie na próbę gwałtu, ale cóż. - Teraz potrzebujesz kogoś, kto cię... kto ci pomoże. - W międzyczasie Yllaatris ponownie zwróciła się w myślach do swej patronki o pomoc. Tym razem chciał aby dziewczyna mówiła prawdę. Żadne jednak boskie światło nie objęło jej tym razem, ale miała pewność, że Sune wysłuchała jej próśb.
- Oni chcieli mnie przelecieć. tutaj to normalne - powiedział niby lekko, ale czuć było gorycz - Tak wiem. Jestem wdzięczna i cieszę się, ze im się nie udało. A co do pomocy, to pewnie, jeżeli miałabym męża, nie potrzebowałabym się bać jakichś dzikusów.
- Czy dzisiejszej nocy byłaś tu w pobliżu świątyni??
- Widziałam? w nocy? Tutaj różni się kręcą. Noc naprawdę jest dobra dla nadrzecza. dla mnie tez. Widziałam różnych tutaj.
- A czy ze świątyni, tym oknem, którym tu dostałyśmy się, ktoś wychodził?? - Kapłanka Sune przełożyła na talerz smażoną jajecznicę z cebulą i skwarkami. Następnie posunęła ją do dziewczyny rozglądając się za chlebem.
- Dobre - zastrzygła uszami wcinając jajka - w nocy? Oknem? Tak, to znaczy tak. ale to było niedaleko przed świtaniem. Wychodziło dwóch mężczyzn i coś dużego wynosili. znaczy, nie widziałam tego, ale tak powiedziała mi Ita. Ale to było nad ranem, nie nocą. dobre. Mogę jeszcze?
Ita?? - Spojrzała pytająco dokładając dziewczynie jeszcze, dokładając jej następną porcję jajecznicy.
- Ita, Ita. Mieszka tam za świątynią, w namiocie. Ona nie śpi w nocy, tylko za dnia. To moja dobra koleżanka, wiesz?
- A ty ich nie widziałaś?? - Położyła przed dziewczyną jeszcze chleb.
- Nie, załatwiałam sobie coś do jedzenia - wyznała. - Ale nie było dobre.
Yllaatris położyła przed dziewczyną złotą monetę.
- Ooo, dziękuję. Jesteś bardzo dobrą kapłanką. Twoja jajecznica także jest dobra - przyznała. - Jeżeli chcesz, mogę zaprowadzić Cię do niej. Ale wieczorem, kiedy będzie ciemno. Bo teraz ona jest ukryta. Głęboko ukryta.
- Dostaniecie drugie tyle, jeżeli twoja koleżanka zachce ze mną szczerze porozmawiać, porozmawiać i odpowie na moje pytania. - Położywszy obie dłonie na stole przy, którym siedziała dziewczyna i spojrzała jej prosto w oczy. - Przyjdę tu wieczorem ze swoim przyjacielem, tym którego już znasz i razem porozmawiamy z Itą.
- Haha. Przyjdź sama. Ja nie wiem, czy Ita będzie chciała rozmawiać, ale bardzo ją poproszę. Ona nas, ona nam pomaga i widzi wiele. A złoto przyda się. Ita da mi, lub komuś innemu. Powiedz, co robisz tutaj? to miło, że pomogliście mi - wzdrygnęła się, jakby powoli zaczynało do niej dochodzić, co mogło się stać. Była dziecinna oraz jednocześnie dorosła.
- Bogowie strzegą tych co się sami strzegą. - Odparła kapłanka lekko filozoficznie. - Ja mam zamiast męża przyjaciela i też się nie muszę bać dzikusów. Wieczorem. Będziemy pod bramą świątyni.
- Dobrze, bądź o zmroku. A skoro tak, to ja się prześpię. Poprosiłabyś siostrę kapłankę, żebym mogła tu zostać trochę?
Yllaatris poczekała aż dziewczyna zje. Następnie wróciły razem do szpitalnej sali. Kapłanka Sune zgodnie z obietnicą zapytała się siostry Margane czy dziewczyna może tu zostać. Była poobijana, więc nie było problemu z pozostawieniem jej w szpitalu.


Kelly


Przeszukanie nic nie dało, a uśpiony mężczyzna budził się wprawdzie od czasu do czasu, ale bełkotał kilka słów i znowu popadał w sen. Zasadniczo dziwne zachowanie, ale oglądający go Rhistel odkrył przyczynę całej sytuacji. Potężna śliwka na lewej skroni, której nabawił się podczas upadku, kiedy niczym worek poleciał na ziemię po czarze. Ten, który pechowo chciał zabawić się z Evą, leżał bezwładny, ten, za którego zabrali się mnich oraz elf, również. Może tylko nekromanta dużej mocy mógłby zmusić obydwu do mówienia, ale żaden z członków drużyny takiej mocy nie posiadał. Zresztą, nekromanci nie są przyjmowani do Harfiarzy, przeważnie zaś ich serca przypominają barwą bezgwiezdną noc.

W całym kompleksie przebywali jedynie chorzy, oni, siostra Margane, nowicjuszka – furtianka oraz siostra seniorka, która często była zapomniana. Siedziała wyłącznie w swoim pokoiku modląc się, poszcząc oraz oddając się wyłącznie swojemu patronowi. Według Margane miała ponad 100 lat i od lat była starą, pomarszczoną kobietą o ciemnej cerze i drżącym głosie. Praktycznie nie odzywała się na tematy inne, niż Ilmater i „jak to dobrze było kiedyś”, a nawet to bardzo rzadko. Ktokolwiek spróbował z nią porozmawiać, odpowiadała mniej więcej:
- Dobrze córuś – przy czym tym słowem odzywała się do wszystkich, bez względu na płeć – tak tak. To miłe, ale za młodych moich lat … hoho. Łaska Ilmatera. Kogoś pobili? Mów, córuś, głośniej. Stara jestem, słabo słyszę. Aaaa, słyszę, słyszę. Rozumiem zabili. Ale – dodała – za moich młodych lat, hoho, wtedy to były zabójstwa, nie takie jak teraz. A niby kto zabił? Aaa, nie zjemy? Czego nie zjemy. Aaa, nie wiemy. Tak, tak, rozumiem, ech, teraz tu już niczego nie wiedzą. Kto tam zginął. Coooooo? Mów głoooooooośniej! Głupiec? Jaki głupiec? Nie głupiec? To co mówisz, ze głupiec? Aaa, kupiec. To mów zwyczajnie, ze kupiec, a nie od razu obrażać zabitego człowieka wyzywając od głupców.

W międzyczasie Yllaatris zdołała uleczyć rannego w starciu Mizzryma, chwilę zaś potem do świątyni zdołał dotrzeć wyspany oraz uśmiechnięty Kenneth Ramsay. Widać cieszył się średnią sympatią kilku osób, bo kilka kosych spojrzeń na powitanie świadczyło, według nich, jednoznacznie o jego postawie. Och, nie żeby wojownik się tym przejmował, ale pewnie tak czy siak spotkałaby go średnio fascynująca rozmowa, gdyby nie nagły hałas na korytarzu. Drużyna w tym czasie siedziała w niewielkim pokoiku przydzielonym im przez siostrę, planując się naradzić oraz zastanowić, co robić dalej. Obok nich leżał półprzytomny, powiązany opryszek najedzona Ewa, której wzrok nagle twardniał, gdy spoglądała na łajdaka, który jeszcze niedawno próbował zrobić jej krzywdę.

Nagły hałas na korytarzu przeniknął przez cienkie, drewniane drzwi.
- Witajcie – dał się słyszeć głos Magere. – Ilmater bardzo boleje nad waszym cierpieniem – dodała autentycznie smutnym tonem. Niewątpliwie należała do tych osób, które mimo gadatliwej natury szczerze przejmują się innymi oraz pragną nieść szczerą pomoc. – Jeżeli możemy coś zrobić, powiedzcie.
- Dziękujemy naprawdę, siostro. Rozumiemy, że niestety, pomimo waszych starań, nasz ojciec – głos mu się załamał. – Nasz ojciec odszedł.
- Czcigodny Robercie, rozumiem twój ból oraz ból twojego szanownego brata. Przykro mi oraz płaczę wraz z wami.
- Wiemy, droga siostro – odpowiedział drugi mężczyzna. – Jakiż to podły przypadek sprawił, ze nasz ojciec został zabity właśnie wtedy, kiedy przybył się leczyć. Oczywiście, nie mamy do nikogo pretensji.
- Oczywiście, przecież takie rzeczy się zdarzają. Chociaż płaczemy wewnątrz, to jednak rozumiemy. Tak, tak. Wiem, że się starałyście.
Wzajemna wymiana miłych słów oraz przekonywania się, jak obydwu stronom przykro potrwała jeszcze chwilę.
- Poczekajcie chwilę, proszę – dodała łamiącym się głosem Magere – zaraz wrócę. Muszę jeszcze pójść do chorego. Potem zaprowadzę was do odpowiedniej sali. Ale pamiętajcie, póki straż nie przyjdzie, nie wolno niczego dotykać.

Po chwili, przypuszczalnie, dwaj mężczyźni zostali sami.
- Hermann, to twoja robota? – zapytał jeden z nich cicho.
- Pieprz się Robert, to był ojciec. Ojcu się takich rzeczy nie robi.
- Taaa, jasne, jasne – zadrwił szeptem drugi.
- Powiedziałem, że nie. Prędzej ty. Nie mówiłeś, że chciałbyś, żeby padł gdzie podczas interesów. Przynajmniej długi byś spłacił.
- Spłaciłbym tak czy siak. Czym myślisz, że wytrzymałby długo? – rzucił Robert.
- No, jak tak podbechtywałeś go, żeby się zaharowywał przy swojej chorobie, to może rzeczywiście, pieprzony braciszku.
- Ale to nie ja pokazałem stryjowi lepszy świat. Możeś powtórzył to?
- Nic mi nie udowodnili, gnojku. Morda w kubeł. Wygadujesz kłamstwa, teraz zaś przypisujesz mi swoje sprawki. Nie doniosę na ciebie, boś brat, ale uważaj – ostrzegł Hermann.
- Pewnie, że uważam. Idioty szukasz? Nawet moje potrawy są wcześniej próbowane. Nie mam ochoty zaliczyć tego, co stryjaszek, albo obecnie ojciec. Pies im mordę lizał, ale nie mam ochoty udać się w ich ślady.
- Jeszcze powtórzysz to raz – wydawało się, że Hermann chwycił go za pelerynę oraz docisnął do ściany – utłukę.
- Spróbuj. Widzisz niżej – syknął kolejny – ten nóż. Nie dam się.
- Wal się sam.
- Wyślę do ciebie Stefana, co do podziału majątku.
- Nawet właśnie w takich chwilach nie możesz dać sobie spokoju? Musisz wysyłać swojego totumfackiego? To łajdak. Może pogadalibyśmy później – zaproponował.
- Przecież myślisz tak samo, słodziutki braciszku. Masz plenipotencję ojczulka. Póki jeszcze masz możliwość, już pewnie pracujesz nad wysłaniem kilku listów oraz ukryciu fortunki. Potem zaś co, stwierdzisz, że czegoś zwyczajnie nie ma, czyli podzielić się nie da? Nie ze mną takie numery, Hermann.
- Przymknąłbyś się przynajmniej.
- Jesteśmy sami, wszyscy pojechali do Nesce. Przynajmniej, póki ta idiotka, która pomaga hołocie, nie wróci, to możemy pogadać swobodnie. Jeżeli jednak nie kazałeś go capnąć ty, to kto to zrobił?
- Pewnie ty. Teraz zaś udajesz niewiniątko.
- Czyżbyś mnie oskarżał. Może donieś do Srebrnych Jeźdźców – zadrwił.

Przysłuchujący się wszystkiemu Igan przyskoczył cicho do drzwi, spoglądając przez niewielką szparę.


Dwaj doskonale ubrani mężczyźni w bogatych strojach rozmawiali, starając się być cicho, aczkolwiek niekiedy odruchowo podnosili głos, po czym zaś, jakby mitygowali się znowu. Robrt, stojący po lewej, akurat znowu rzucał drwiną do brata. Chciał zresztą coś jeszcze powiedzieć, ale na korytarzu rozległo się tupanie twardych podeszw zakonnych trzewików.
- Och droga siostro – drwiący wcześniej głos zmienił się niby za machnięciem czarodziejskiej różdżki – postanowiliśmy bratem, że musimy się wypłakać oraz wymodlić, ojca natomiast weźmiemy wieczorem. Przyjdziemy ze służbą oraz wozem.
- Nie chcecie go zobaczyć? – zdziwiła się.
- Serce pewnie by nam nie wytrzymało – przyznał kolejny brat pochlipując. – Nasz dobry ojciec oraz solidny kupiec – wymieniał jeszcze przez chwilę, zaś brat go pocieszał na zmianę z siostrą Magere.

Po chwili współczującej rozmowy płaczący bracia wyszli, zaś Magere weszła do pokoiku, gdzie usadowiła się drużyna.
- Nasz opiekun jest przy ludziach, którzy płaczą – wspomniała. – Razem z siostrą – furtianką przenieśliśmy owego przyjaciela Unaatris do innej sali. Także tych od Bhala, zanieśliśmy do innej Sali. Cokolwiek powiedziećby. Hm, ludzie wszak to byli. Zajmiemy się nimi.
- Mogliśmy pomóc – odezwał się Marcus. Mnich przeżywał swoją walkę i był nieco milczący. Jego reguła nakazywała bezwzględny szacunek do życia, ale zdarzały się wyjątki. Niewątpliwie właśnie, taka próba gwałcenia stanowiła specjalna sytuację, kiedy Marcus mógł użyć swoich umiejętności. Takie przemyślenie wyraźnie poprawiły mu humor oraz przywróciło jaką taką chęć do rozmowy.
- Dziękuję, bracie – odezwała się serdecznie siostra. – My zwyczajne takiej roboty. Nieraz musimy czynić to, czego inni nie chcą uczynić. Nieraz dzieje się to, ale także uciecha jest wielka, kiedy kogoś uda się wrócić do pełnej sprawności. Muszę wam opowiedzieć, jak to było przed Nesce – siostra chciała zabrać się za długie wyjaśnienia, gdy nagle rozległo się stukanie do bramy, słyszane nawet tutaj, potem zaś przybiegła furtianka.

- Siostro – odezwała się nowicjuszka. – Ludzie ze straży przyszli. Dwóch ich pod bronią oraz pisarz.
- Pisarz?
- Tak. Mamroczą coś pod nosem oraz chcą rozmawiać w wiadomej sprawie. Strażnicy zostali przed bramą, natomiast urzędnik czeka na panią oraz innych.
- Innych? Skąd on wie, że jest ktokolwiek inny? – zdziwiła się Magere.
- Powiedziałam – wyjaśniła nowicjuszka. – Uważałam to za swój obowiązek. Czyżbym miała kłamać? – zapytała zaczepnie,
- Nie, nie, siostro – westchnęła Magere. – Po prostu czasem jesteś nadgorliwa, podczas gdy niekiedy, wykazujesz nieco za mało staranności. Ale to nic, nauczysz się. Dopilnujemy tego, kiedy tylko wszystkie siostry wrócą z Nesme. Tymczasem zamknij wrota oraz idź na salę. Może naszej położnicy oraz jej dziecku czegoś potrzeba, albo innym chorym. Jeżeli zaś nie, zostań tam oraz wezwij mnie, gdyby była taka potrzeba – widocznie postępowanie niefrasobliwej, lub złośliwej nieco nowicjuszki, trochę zdenerwowało siostrę, chociaż starała się nie okazywać negatywnych uczuć.
- Poczekajcie - poprosiła. – Porozmawiam z pisarzem oraz sprawdzę, czy oczekuje czegoś od was.
Minęło trochę, kiedy siostra wróciła, prosząc ich do innego pokoiku. Tam powitał ich dojrzały mężczyzna, trzymający pod pachą kilka zwojów.
- To szambelan Kield – wyjaśniła.

Urzędnik lekko skłonił się oraz rozłożył papier, przedstawiając.


- Witam, państwa. Pełniąc urząd mam obowiązek dowiedzieć się wszystkiego na temat tej sytuacji – mówił totalnie obojętnym tonem poziewując od czasu do czasu. Wszyscy wiedzieli, ze jeżeli nawet Alustriel ceni kapłaństwo Ilmatera, to jej urzędnicy niekoniecznie. Wiadomo również powszechnie było, że po prostu z tym się nie da nic zrobić. Władczyni Silverymoon nie mogła być wszędzie, każde praktycznie doniesienie na jakiegokolwiek urzędnika, musiałoby przejść przez innego urzędnika, dlatego biurokracja, tak naprawdę rządziła, choć, oczywiście, musiała się zachowywać znacznie łagodniej oraz rozsądniej, niżeli w takim Luskanie.

Kield właśnie był przykładem takiego trybu urzędniczej maszyny, której nie obchodziło zbyt wiele, poza pewnym wygodnictwem.
- Siostra Magere poinformowała mnie o tym, co się stało. Och, opowiedziała bardzo wiele, ale doświadczenie odpowiednie wskazało, co jest rzeczywiście istotne dla sprawy oraz co należy zanotować. Rozumiem, że państwo nie macie nic do dodania? Natomiast na temat samego śledztwa poinformujemy przy stosownej okazji. Jeżeli tak, proszę podpisać protokół – ten kto zerknął, zobaczył, że niewiele w nim jest, wyłącznie na temat kupca zabitego przez jakąś nieznajoma osobę. Ani wzmianki na temat gwałtu, ani innych podejrzanych rzeczy. Najzwyczajniejsze ubicie człowieka dla rabunku. Ponieważ przydarzyło się to właśnie w dzielnicy biedoty, cóż, przykre, ale można podejrzewać tych nędzarzy. Przecież biedacy mogliby trzasnąć każdego dla kawałka chleba bez najmniejszego drgnięcia brwi.


Aschaar

Zanim ktokolwiek ze znajdujących się na dziedzińcu zdołał się odezwać w polu widzenia pojawiła się siostra Gadatliwa i zalała wszystkich potokiem słów, z którego najważniejsze było to, że jakiś mężczyzna pytał o lady Yllaatris i obecnie oczekuje w jednym z pokojów świątynnych. Chcąc nie chcąc wszyscy udali się za kapłankami. W pokoju oczekiwał uśmechnięty i zadowolony z życia Kenneth. Można więc było przyjąć, że drużyna była w komplecie. Igan, i być może nie tylko on, zamierzał dać upust swojemu zadowoleniu z faktu pojawienia się jegomościa, kiedy przez niedomknięte drzwi dało się słyszeć rozmowę toczoną na korytarzu. Po pierwszych kilku słowach Mardock przyłożył palec do ust wyraźnie sugerując, aby reszta powstrzymała się od gadanie i uchylił drzwi minimalnie mocniej. Z korytarza uchylenie było niewidoczne jednak będącym w pokoju zapewniało całkiem dobrą słyszalność, a Iganowi nawet ogląd całej sprawy.

*****




Kiedy - ciekawa wymiana zdań na korytarzu została zakończona Igan spojrzał ponownie na znajdujących się w prostym świątynnym pokoju i wrócił do swojego pytania zadanego na dziedzińcu:
- Przeszukanie świątyni nie dało żadnych śladów, przynajmniej ja nic nie znalazłem. Pozwala to żywić nadzieję, że siostra Unaatris żyje... - zawiesił głos na chwilę i kontynuował o czymś innym - Wydaje mi się, że wiem w jaki sposób zabójca dostał się do środka, nie pomoże to w jego złapaniu, jednak Unaatris nie pomagała zabójcy... Z druidem nie można będzie rozmawiać przez najbliższe dni, co trochę komplikuje nasze plany... Czym powinniśmy się zająć teraz? - zapytał przecierając oczy jakby ze zmęczenia. - Jjak przesłuchanie? - dodał spoglądając na Amblecrowna.

- Może nie tutaj. - Yllaatris dodała jakby ze znudzeniem.
- Zatem ggdzie i kiedy? Myślałem, że wykkorzystamy okazję, że jjesteśmy tutaj wszyscy... - powiedział Igan choć w zasadzie było mu wszystko jedno.
- Tam gdzie ostatnio. - Służka Sune odparła bez namysłu. - Jutro rano. W komplecie najlepiej. I to wczesnym rankiem.
~ Taaa...i zapewne wszyscy się pojawią ~ szaroskóry elf utkwił podejrzliwe spojrzenie na Ramsayu. Facet wyglądał jakby miał w nosie wszystkich dookoła i zależało mu tylko na jego własnym interesie. Zbyt dobrze znał takie podejście, podejście każdego drowa mieszkającego w miastach Podmroku.
- Lady Yllaatris... Czy porucznik Carter ma brata?- Igan zapytał zupełnie zmieniając temat. Równocześnie próbując jednak się czegoś dowiedzieć, aby całe spotkanie nie było bezproduktywne; wyglądało bowiem na to, że za chwilę wszyscy się rozejdą...
Mizzrym zdziwiony jego pytaniem które nijak nie miało styczności z zaistniałą sytuacją, przerzucił wzrok na kapłankę, która w pierwszej chwili wydała z siebie zduszony śmiech. Starała się go oczywiście powstrzymać, w tym celu odchrząknęła kilka razy.
- Brata?? - Ponownie odchrząknęła by się nie roześmiać. - Nie słyszałam o takowym. A dlaczego pytasz?? - Starała się uspokoić. - Przepraszam. Z tego co wiem, to nie ma brata.
Igan przez chwilę musiał mieć minę conajmniej dziwną, ale... w końcu było to założenie, które dla niego samego nie trzymało się płotu... Odparł więc, gdy kapłanka uspokoiła się:
- Ktoś przebbywa w mieszkaniu Ccartera i całkiem miło sobie tam poczynia... Zgadywałem więc, że to brat; bo na ojca był za młody... Cóż, tak to kolejne pytanie bez odpowiedzi...
- Równie dobrze mógł być to jakiś jego przyjaciel. - Kapłanka wzruszyła ramionami. - Jednym słowem, ktoś komu porucznik mógł dać klucze.
- Ooczywiście - odparł Igan, ale dla niego nie było to takie oczywiste. Nie chodziło o to, że sam nigdy nie dałby nikomu kluczy do swojego mieszkania; ale o to, że jeżeli Carter faktycznie dał komuś klucze to musiał wiedzieć na jak długo wyjeżdża... Chłopak miał wrażenie, że zaczynają się kręcić w kółko goniąc za coraz to nowymi, ale bezwartościowymi śladami i sprawami.
- Być może to jakiś inny krewniak? Kuzyn lub coś w tym stylu? - elf rzucił bardziej do siebie niż w celu uzyskania konkretnej odpowiedzi, której w chwili obecnej nawet się nie spodziewał.
- Takie pytania to najlepiej zadawać chyba rodzinie?? - Yllaastris spojrzała pytająco na Zareth.
- A wczesnne rano, to która ggodzina? - Igan po raz kolejny zmienił temat widząć, że Zareth zajęta jest zupełnie czym innym, choć ciężko było powiedzieć wokół jakich tematów krążą jej myśli..
- Dobrze. Niech nie będzie wczesne rano, tylko godzina dziesiąta. Chyba do tej godziny, to wszyscy zdążą już wstać?? - Pytanie było retoryczne, a zadając je kapłanka Sune przetoczyła wzrokiem po wszystkich zebranych.

Igan otworzył usta mając na języku ciętą ripostę ocierającą się o “pieprzenie bezsensu”, “gównorobienie” i parę innych rzeczy, które zaczynały go doprowadzać do szału w tej - pożalcie się bogowie wszelacy - drużynie. Jednak zamknął je po chwili zupełnie bezszelestnie. Teraz pozostawało tylko wyjść i trzasnąć drzwiami jak wczoraj uczynił to Ramsay... ~Szlag jasny mnie tu trafi~ pomyślał mając mocne postanowienie nieodzywania się przez resztę narady.

*****


Pukanie, właściwie, należałoby powiedzieć, walenie w furtę klasztorną było doskonale słyszalne w pokoju, w którym rozmawiano i wywołało lekką konsternację. Po chwili pojawiła się kapłanka z starszawym jegomościem, którego przedstawiła jako szambelana przydzielonego do sprawy. Mężczyzna szybko przedstawił swoją wizję morderstwa sprowadzającą całe zdarzenie do zwykłego mordu na tle rabunkowym, jaki w takiej dzielnicy nie był niczym nadzwyczajnym. Było więc praktycznie pewnym, że raport jeszcze tego samego dnia utonie stercie sobie podobnych i nikogo nie interesujących... Dla zachowania formalizmów zapytał czy ktoś chce coś dodać, choć jego mina wyraźnie sugerowała, że jakiekolwiek zagłębianie się w szczegóły i sprytnie pominięte aspekty sprawy jest wysoce niewskazana...

- Szambelan Kield. - Kapłanka Sune uśmiechnęła się miło do urzędnika, dostrzegając, że oczy urzędnika nagle zrobiły fikołka, twarz mu się wydłużyła, a usta wyraźnie dawały milczącą mową do zrozumienia: Spróbuj tylko cokolwiek powiedzieć. Dlatego jedynie rzuciła. - Miło pana znowu widzieć. - Wzięła od niego pióro i podpisała się pod protokołem, oczywiście uprzednio długo i starannie przeczytała to co podpisuje. No dobrze, na pewno długo, ale czy starannie?? To już pozostało kwestią sporną, ale czas jaki poświęciła na czytanie mógł sugerować o wnikliwym przyjrzeniu się tekstowi.
- Mam nadzieję, że się wkrótce ponownie zobaczymy. - Dodała już ciszej oddając mu pióro. A miły uśmiech cały czas nie schodził jej z twarzy.
Cóż, to również od biedy można było wziąć za ogólnik, dlatego odpowiedział.
- Oczywiście, na wspólną modlitwę, kapłanko. Zawsze chętnie uczęstniczę, gdy nasi kapłańscy bracia oraz siostry organizują modły - odpowiedział głośno. Cóż, Yllaatris wiedziała, że Kielda uważano raczej za ateusza niż pobożnisia, ale skinęła lekko.

Gdy tylko kapłanka oddała pióro Igan wziął je z ręki i podpisał dokument, dla odmiany, nie czytając go wcale. Podpis był co prawda wyraźny i wprawny, ale głosił “Igan Matnick”. Oddał pióro szmbelanowi i stanął pod ścianą.
Mizzrym przez chwile zawahał się w jakim języku powinien złożyć podpis. Podniósł wzrok patrząc na szambelana który bynajmniej nie ukrywał swojej niechęci do kogoś kto wygląda jak mroczny elf. Wywołało to uśmiech na twarzy półdrowa...uśmiech okupiony bólem przypominającym w jaki sposób jest postrzegany przez większość mieszkańców powierzchni. Zdecydował się jak na złość wykaligrafować swoje nazwisko w ojczystym języku pobratymców z Podmroku.

Gdy już wszyscy złożyli stosowne podpisy, a urzędas opuścił świątynne mury Yllaatris odwróciła się w stronę Ramsaya. Teraz miała obojętny wyraz twarzy.
- Jaśnie Panu to trzeba specjalne zaproszenie wysyłać?? - Sarkastyczny ton tej wypowiedzi wyłapałaby najgłupsza nawet istota pod słońcem. Właściwie nawet nie patrzyła się na Ramsaya, tylko przyglądała się swoim starannie wypielęgnowanym paznokciom u lewej dłoni. Igan uśmiechnął się nawet nie starając się ukryć rozbawienia ~Jest coraz ciekawiej~ pomyślał.
- Jeśli ma pani na to ochotę. - odparł, kompletnie nie zmieszany. - Ale jaśnie pana możecie sobie darować, nie tytułują mnie tak już od lat. A teraz do rzeczy. O tej grupie obozującej we włościach di Grizzów będę coś wiedział dopiero za jakiś czas. Jeżeli jednak są chętni, to możemy przyjrzeć im się na własną rękę już teraz. Natomiast z panującego tutaj zamieszania wnioskuję, że stało się coś, co utrudni nam śledztwo. Jak bardzo?
- Możecie? - prychnął Igan, starając się opanować, ale bynajmniej nie ukryć wściekłość - Dzięki za łasskę. Jakiś czas to ile? Ttydzień? Miesiąc? Nie utrudni bbardziej niż czekkanie na ciebie - Ramsay.
- To zanotuj teraz uważnie. - Lady Yllaatris przestała oglądać swoje paznokcie. W sumie chyba nie wszystkie istoty załapały o co chodzi,cóż, bywa. Zlustrowała mężczyznę od stóp do głów i z powrotem. Zatrzymała wzrok dłużej na jego, co by tu dużo mówić, przystojnej twarzy. Z twarzy wzrok przeniosła na klatkę piersiową i ramiona. Wprawdzie był ubrany, więc i poniżej nic wywoskować nie mogła. Uśmiechnęła się tylko do swoich myśli, a następnie oskarżycielsko celując palcem wskazującym prawej dłoni w tors mężczyzny dodała - Jutro o dziesiątej rano spotykamy się tam gdzie wczoraj!! A tam... - Odsunęła się następnie od Ramsaya i głową wskazała na skrępowanego zbira. - ... jest ktoś kto zechce z pewnością z nami porozmawiać. Jednak trzeba mu w tym trochę pomóc. Przyznam się szczerze, że ja tego nie potrafię zrobić. Ale mam nadzieję, że ktoś to będzie potrafił zrobić. Miejsce się znajdzie.
- Może parę godzin, może dzień, góra dwa. - rzekł w odpowiedzi na pytanie jąkały. Zauważywszy spojrzenie kapłanki, przekrzywił głowę i uśmiechnął się łobuzersko.
Lisse’ar pokręcił głową z niedowierzaniem, opanowanie kapłanki i Igana widać sięgało zenitu i było w chwili obecnej jedyną rzeczą godną podziwu. Natomiast zachowanie Ramsaya przypominało pewną osobę którą nie tak dawno elf miał okazje spotkać.

W tym czasie kapłanka Ilmatera odprowadzila szambelana. Jej wejście trafiło na chwilę ciszy, którą natychmiast wykorzystała:
- Wie pan co - zwróciła się do Rhistela. - Ten symbol Bhaala, który mieli wytatuowani zabici. Cóż, to rzadki obecnie znak, znaczy, po odejściu Bhaala. “Kroniki” mędrca Alaundo powiadają: "Pan Mordu zginie, ale przed śmiercią spłodzi legion śmiertelnych potomków. A ślady ich przejścia znaczyć będzie Chaos..." Taki pan Mordu to właśnie Bhaal, ale co do potomków, niewiele wiem. Nie wiedziałam, że są też jeszcze jacyś jego wyznawcy na Północy. Kiedyś ten kult wyznawano tylko w podziemiu. Przy nim nawet wyznawcy Cyrica wydawaliby się sektą niewinnnych dziewic. Ale co robili ci ludzie, nie wiem.

Yllaatris wysłuchała słów kapłanki Ilmatera w skupieniu. A samo imię Bhaala otworzyła szerzej oczy.
- To tym bardziej trzeba z nim porozmawiać od serca. - Odezwała się w końcu, głosem spokojnym i obojętnym; gdyż jakoś nikt inny nie zareagował, a mina Siostry Gadatliwej wyraźnie wskazywała na to, że czeka na jakąś reakcję. Te proste słowa spowodowały, że Siostra poczuła sie usatysfakcjonowana i wspominająć coś o chorych potrzebujących opieki opuściła pokój. Rozmowa o Baalu, jaka właśnie się wywiązała, była dla Igana prawie równie wielemówiąca, jak wywody na temat magii, ale najwyraźniej na kapłankach odkrycie to wywarło spore wrażenie. To zaś znaczyło, że sprawy zmieniły się ze złych na gorsze... Tu oczywiście pojawiał się... problem związany z...
- Ja mogę z nim pporozmawiać, ale kto inny musi zadawać pyttania. - rozejrzał się po zebranych zastanawiając się czy jego aluzja została zrozumiana, czy ma określić się dosadniej. Większość zgromadzonych zachowywała się jakby walczyli ze skutkami wczorajszej balangi. - Tematy do rozmowy możemy uustalić wspólnie wcześniej,,,
- Nie jestem pewien, czy ma to jakikolwiek sens. - mruknął Ramsay, pocierając sztywną szczecinę zarostu na brodzie. - Skąd w ogóle wzięliście tego typa i pomysł, że ma coś wspólnego z naszą sprawą? Fakt, obecność wyznawcy Bhaala jest dość niezwykła, ale nie popadajmy w paranoję. Skurwiel na pewno ma sporo na sumieniu, więc powieśmy go po prostu na latarni i koniec pieśni.
- Żadnych samosądów. - Dodała stanowczo kapłanka Sune, jakby zdziwiona faktem, że jej wcześniejsze tłumaczenie nie dotarło do mężczyzny. - Zapytać go można. Unaatris została porwana i może akurat coś ma to wspólnego ze sobą??
- Nie sądzę. Gdyby tak było, to znaczy, że ktoś ich wynajął. A profesjonaliści ulotniliby się zaraz po robocie, a nie szlajali w okolicach miejsca akcji. Biorąc pod uwagę skalę afery, wątpliwe jest by zadania powierzano byle podrzynaczom gardeł z rynsztoka. Swoją drogą, bhaalitów poprzedza fama jednych z najlepszych zabójców... A skoro mam tutaj jednego z nich, chętnie bym się z nim popróbował. - powiedział, patrząc na jeńca łakomym wzrokiem, niczym kolekcjoner zachwycający się rzadkim okazem.
- To chyba samo się przez się rozumie, że ich ktoś wynajął. - Yllaatris nawet nie popatrzyła na Ramsaya. - Bo niby czemu ktoś chciałby zabijać druida?? A ten uroczy pan, razem z dwoma kolegami, usiłował nakłonić pewną dziewczynę do zabawy. Ale robili to w wyjątkowo brutalny i nieprzyjemny sposób. - Odparła beznamietnie. - Za takie przyjemności się płaci, w ten czy inny sposób. - Tym razem uśmeichnęła się lekko.

Mizzrym wydawał się być całkowicie zagubiony w rozmowie. Ponad połowa wypowiedzi była dla niego kłębkiem informacji których nie był w stanie sam przetrawić. Przesłuchanie rzezimieszka było dla niego prawie tak samo oczywiste jak jego śmierć.

- Nna razie to mamy wiele elementów, które niekoniecznie do siebie pasują - Igan zwalił się na krzesło tak ze prawie jęknęło pod naporem mężczyzny - mówił wolnym, beznamiętnym głosem - Możemy oczywiście kręcić się dalej w kółko i zajmować swoimi sprawami, wiecznie na kogoś czekając, komuś coś wyjaśniając i z kimś usiłując coś ustalić - słowa były spokojne, ale z każdym kolejnym słowem atmosfera w pomieszczeniu zdawała się gęstnieć i stawać coraz cięższą. - Co wiemy w chwili obecnej? Skradziono eliksir i nie jest to jedyna rzecz magiczna, która zniknęła, nie ma jednak żadnych punktów zaczepienia. Druida usiłowano zabić, a opiekującą się nim kapłankę porwano - jedynym punktem zaczepienia jest ten gość. To że należy do takiego, a nie innego kultu to osobna kwestia, choć również warta zbadania. Być może - jak wielu - uważał, że jest na tyle dobry, że nie musi się obawiać odkrycia, a być może po prostu kazano im obserwować miejsce? Reszta...
- A czekając postanowili się zabawić. - Przerwała kapłanka Sune. Tym razem jej twarz wykrzywiła się z odrazą.
- Tracimy cczas - ton głosu Igana wrócił do swojej normalnej barwy i jąkania - co oprócz przessłuchania jest w pplanie? Wolałbym się wyspać zamiast ttutaj siedzieć...
- Na dzisiaj?? Nic. Przynajmniej ja już nie planuję wspólnych rozrywek. Jutro rano, o dziesiątej - Wyraźnie zaakcentowała godzinę wpatrując się równocześnie w Ramsaya - tam gdzie wczoraj. A jeżeli panowie potrzebują miejsca na rozmowę, - Głową wskazała na związanego. - to mogę coś u siebie wygospodarować.
- To byłoby przydatne... - dorzucił Igan.
- To zapraszam do siebie. - Yllaatris uśmiechnęła się ciepło do obu mężczyn.
- Przydałoby się jeszcze skołować jakiś transport, chyba, że chcemy wlec ze sobą związanego faceta przez pół miasta.
- Tu można powóz zamówić. - Popatrzyła z rezygnacją na mężczyznę. - Zaraz to załatwię. - Dodała wychodząc.
- Można również powóz ukraść - powiedział Igan do drzwi obserwując bardziej pozostałych niż faktycznie zamierzając powóz pożyczyć... na wieczne nieoddanie.

Efcia

Wezwanie powozu oczywiście zajęło trochę czasu, jak zwykle zresztą. Przyzwyczajona do tego kapłanka wróciła do swoich towarzyszy i cierpliwie zaczekała, aż Thokas przyjdzie i powiadomi ją, że można ruszać.
- Powinniście się zastanowić jak go tam wsadzić. Może we dwóch weźmiecie go pod pachy jako pijanego kompana??
- Pieprzyć pozory. - mruknął, podchodząc do bhaality. Odwinął się i trzasnął go prosto w twarz, łamiąc nos. Poprawił jeszcze dwa razy, aż mężczyzna nie stracił przytomności.
Mark przestał obracać w palcach swój pierścień. Nie włączał się do rozmowy z kilku powodów ale nie mógł nie zareagować na zachowanie swojego towarzysza. Założył błyskotkę z powrotem na palec i spojrzał na niego spode łba. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Zmarszczył tylko gniewnie brwi. Widać było, że nie podoba mu się takie zachowanie.
- Masz go przessłuchać, nie zabić kretynie! Rrozumiesz tą subtelną rróżnicę? Martwy nic nie powwie. Cholera, szlag mnie trrafi... - chłopak podszedł do okna i jednym susem przesadził parapet i znalazł się na zewnątrz.
Mnich jeszcze przez chwilę stał w tym samym miejscu jakby zastanawiając się nad czymś po czym ruszył do wyjścia.
- Panie Rhistel, wraca pan do gospody czy może mam się tam udać sam?
Ramsay podniósł ogłuszonego zbira, przerzucił sobie przez ramię, 1niczym worek kartofli i ruszył do powozu. Rzucił zbira na podłogę, po czym sam wpakował się do środka.
-Pieprzyć to ty sobie możesz... - Z dezaprobatą spojrzała na Ramsaya. - Jak ty chcesz mi coś takiego do domu wnieść?? Pomyśl zanim zaczniesz działać!! A jeżeli myślenie ci nie wychodzi, a widzę że nie, to zostaw to innym!!
Za Yllaatris do powozu wszedł jeszcze wojownik, który jej towarzyszył od czasu do czasu.
- A co, wszyscy twoi sąsiedzi cały dzień wystają w oknach z notatnikami w rękach, żeby uwiecznić dla potomności każdą sekundę twojego życia? - zakpił. - Nie bulwersuj się, jak ktoś będzie robił problemy, to się coś zaimprowizuje.
Yllaatris już szykowała się do ciętej i błyskotliwej riposty gdy na jej ramieniu wylądowała dłoń jej towarzysza, który odezwał się również po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Zajedziemy od tyłu. I będzie po kłopocie. - Następnie poinstruował woźnicę jak ma jechać. Yllaatris nie odezwała się ani słowem.



Powóz minął kamienicę i zatrzymał się za rogiem.

Ramsay i Kenneth wyciągnęli skrępowanego więźnia. Ujmując pod pachy nieprzytomnego pociągnęli go wydeptaną ścieżką w kierunku obrośniętej różami stalowej furtki.



Po obu stronach drużki były wysokie płoty, lub mury. Yllaatris wyciągnęła spod płaszcza pęk kluczy, wybrała właściwy i otworzyła furtkę szeroko, ręką zapraszając obu mężczyzn do środka. Gdy ją minęli rozejrzała się podejrzliwie dookoła i weszła za nimi.

Zgiełk ulicy nie docierał tu. Równo przystrzyżony żywopłot zasłaniał mur ogrodzenia. Rozłożyste, owocowe drzewa zapewniały sporo cienia i pod jednym z takich drew ustawione były dwa bogato zdobione szezlongi, a na nich leżały i odpoczywały dwie młode kobiety. Radosne świergotanie ustało gdy w polu widzenia pojawiło się dwóch mężczyzn ciągnących trzeciego.
Yllaatris wyminęła mężczyzn i podeszła do rudowłosej kobiety odzianej w skórzany gorset nie do końca zapięty. Długa biała spódnica okrywała jej nogi i stopy.




- Klucze, Elisys. - Kapłanka wyciągnęła dłoń.
- Samoobsługa?? - Rudowłosa zlustrowała uważnie dwóch pozostałych mężczyzn.
- Elisys!! - Yllaatris wcale nie miała zamiaru dyskutować z dziewczyną i ponagliła ją ruchem ręki.
- A mogę się z wami pobawić?? - Elisys puściła oko do Kennetha.
Yllaatris biorąc klucze rzuciła pytające spojrzenie swojemu gościowi.

Druga z dziewczyn, blondynka o kręconych włosach ubrana w przeźroczystą tunikę obróciła się na szezlongu tak by lepiej widzieć wszystkich. Efekt był taki, że teraz wszyscy mogli podziewać jej wdzięki.



Ona również z zaciekawieniem oglądała całą scenkę.

Kapłanka westchnęła teatralnie, cofnęła rękę pozostawiając klucze w rękach Elisys.
- Nie ci będzie. - I ruchem ręki nakazała iść za sobą.

Rudowłosa w skórze szła obok pracodawczyni wydanie kręcą tyłkiem. Trudno było powiedzieć czy robi to celowo czy też nie świadomie. I czy kusi tym nieznajomego czy ochroniarza.

Z ogrodu wchodziło się na oszklony ganek, w którym również były poustawiane szezlongi i stoły, oraz sporo dorodnych kwiatów. Dalej znajdował się salon, nieco zdemolowany salon. I o ile z podłogi posprzątano już wszystko o tyle zniszczony obraz i boazeria nadal straszyły swym wyglądam. Widać, że niedawno musiała się tu rozegrać jakaś potyczka z użyciem ciężkich i ostrych narzędzi.
Z salonu wyszli na korytarz, po którym kręciła się jeszcze jedna młoda kobieta.



Ta jednak szybko zniknęła im z oczu chowając się jakby przed oczami nieznajomego. Uprzednio wzięła od kapłanki jej płaszcz. Teraz Ramsay mógł dostrzec kunsztownie zdobiony gorset w kolorze włosów kapłanki. Ona również nosiła tunikę z przeźroczystej tkaniny. Jednakże w przeciwieństwie do blondynki, ukrywała pewne części ciała.
Na chwilę przystanęli przed ciężkimi okutymi żelazem drzwiami. Wydawać się mogło, że są one ciężkie i kobiecie trudno je będzie otworzyć, ale kapłanka otworzyła je bez problemu. A dalej rozciągała się typowa piwnica pod kamienicą. Chłód i ciemność. No może nie taka znowu ciemność, bez pomocy pochodni mogli dojść do właściwych drzwi. Tym razem to Elisys wyciągnęła z gorsety klucz. A gdy otworzyła drzwi oczom wszystkich ukazała się sala tortur jakiej nie powstydziłby się żaden kat.

Yllaatris wróciła do swojej komaty.
Wzięła papier, pióro i inkaust. I zaczęła myśleć, myśleć komu najpierw wysłać list.
A ciemnogranatowa ciecz ściekła powoli na kartkę, która leżała przed nią, tworząc dwa wielkie kleksy. W końcu się jednak zdecydowała.

Pani,

W związku ze ślubem ojca Twego, proszę Cię o spotkanie. W terminie Ci pasującym.

Do usług
Lady Yllaatris




Nakreślenie tych kilku zdań do Melani Carter zajęło jej jeszcze więcej czasu, niż zdecydowanie do kogo najpierw napisać.
Kapłanka wezwała Vibcena, chłopka który pracował dla niej zanosząc listy.
wręczyła mu kartkę papieru i podała adres, pod który ma iść. Przykazała jednocześnie, że ma zaczekać na odpowiedź.

I chłopak czekał. Prawie godzinę, ale odpowiedź ostał. Przyniósł list z odpowiedzią.
Yllaatris złamała pieczęć.


Córka szambelana też miała sprawę do kapłanki, co niezwykle zdziwiło tę ostatnią. Oczywiście rozumiała dlaczego dziewczyna prosi o dyskrecję.
Yllaatris wybrała karczmę „Północne serce”. Szynk Jana Dwa Topory oferował wszystko co było potrzebne. Był w dobrej dzielnicy. Można było w spokoju z kimś porozmawiać. Był przyzwoity. Kapłanka skreśliła kolejny list, w którym zaproponowała spotkanie dnia następnego o godzinie czternastej.
Posławszy chłopaka do pałacu szambelana, zeszła do piwnicy zobaczyć jak idzie przesłuchanie.


Aschaar

Kiedy Igan przesadził okienny parapet i stanął na ziemi odetchnął głęboko. Chwilę zajęło mu całkowite uspokojenie i powrót do normalnego stanu. Trzeba było zająć się czymś dalszym i przynajmniej z założenia konkretnym. Rozejrzał się spostrzegając w pobliżu grupkę dzieciaków, tych co to wiedzą wszystko i widzą wszystko całe życie spędzając na ulicy.


Kiedy zaczął iść w ich stronę grupka szybko się rozpierzchła. Zmysły Igana wybrały tego, który pozostał sekundę dłużej, a może tego, z którym złapał jakiś podświadomy kontakt i rzucił się za nim. Po kilkudziesięciu krokach złapał małego i pozwolił mu trochę się poszarpać.

- Ja... Nie, bo... puszcaj! Słyszysz?! - Kopniak prawie wylądował w miejscu, które faceta boli najbardziej.
- To jest Srebrek - powiedział Igan pokazując małemu srebrną monetę - On ma kolegów, a ja potrzebuję coś wiedzieć.

Postawił chłopaczka na ziemi i zaczął się bawić monetą: Więc jak?

- Ja... a co?
- Widziałeś walkę jakiś czas temu przy klasztorze? - Igan celowo mówił wolno, aby jego wada nie wyszła na jaw. Liczył, że dzieciarnia bawiła się tam dłużej, może nawet, że była to ta sama, która rano była przy wejściu do świątyni.
- Mhm... - odpowiedź była równie dobrze twierdzeniem, jak i przeczeniem, ale w takich okolicznościach raczej twierdzeniem, zresztą było to nieistotne, na dłuższą metę.
- Ci mężczyźni, którzy napadli na tą dziewczynę, chcę wiedzieć gdzie mieszkali, z kim się spotykali, kto gdzie ich widział...
- Chcesz wiedzieć wszystko... Ale ja... Ja nie wiem, bo... - wyraźnie zmarkotniał najwyraźniej rozumiejąc, że Srebrek właśnie rozmywa się w nicości. Igan złapał monetę i wsadził ją w rękę dzieciaka:
- To się dowiedź. Chcę wiedzieć wszystko o tym co się dzieje tutaj w okolicy. Bez rozgłosu i bez wpadek. Przyjdę kiedy słońce będzie się chowało za domy... Jak chcesz aby koledzy Srebreka się pojawili to lepiej żebyś coś wiedział.

Chłopak odwrócił się zostawiając dzieciaka z całkiem poważnymi problemami jak na jego wiek. Srebrnik to było coś czego nie widział specjalnie często, a już własny srebrnik... Miał nadzieję, że mały będzie na tyle rozsądny, aby nie wpakować się w jakieś gówno... Z doświadczenia jednak wiedział, że na dzieciaki nie zwraca się uwagi, bo to tylko dzieciaki...

Igan podążył w kierunku bardziej cywilizowanej części miasta. Nie chciało mu się sprawdzać czy ktoś go śledzi, ale z przyzwyczajenia wszedł w dzielnicę targową gdzie najprościej było zgubić przysłowiowy ogon. Może był przewrażliwiony, a może tylko ostrożny - nigdy się nad tym nie zastanawiał... Pokluczył trochę pomiędzy straganami wpadając również na kilka złośliwych pomysłów. Kupił prosty, ale pojemny chlebak i zapełnił go sucharami tłumacząc jednocześnie ciekawskiej przekupce, że jest świątynnym sługą i suchary są dla ubogich, co częściowo było prawdą... Przy okazji zapewniło drobne oszczędności, bo piekarzyna postanowił wspomóc ubogich - znaczy nie skroić Igana tak całkiem za suchary bardzo dobrze wysuszone, znaczy takie, którymi można było zabić... Kupił jeszcze maść na gojenie ran, pastę do polerowania garnków, kilka grubszych rzemieni i coś na wymioty. Czym prawie naraził się na ukamienowanie wzrokiem, bo na stoisku obok kupił płat wołowiny w chlebie stwierdzając, że budżet i tak został nadszarpnięty, ale jeść trzeba...

*****


Przechodząc do bocznego wejścia do "Krogulca" zauważył, że na dziedzińcu karczmy odbywa się jakaś zabawa. Dzień był co prawda pochmurny i stołów nie rozstawiono na zewnątrz z obawy przed deszczem, jednak tańce odbywały się w najlepsze...





Na szczęście okna pokoju Igana były na boczną ścianę, co dawało przynajmniej cień szansy na to, że pójdzie się wyspać... Zabierajac z dołu tylko kubek z wodą poszedł do swojego pokoju i po chwili był w łóżku. Miał cztery, góra pięć godzin do zachodu słońca. Szybko zapadł w sen, czy może raczej głębszą drzemkę. Na wieczorne spotkanie już pójdzie uzbrojony, nie tak jak na wczorajsze - po cywilnemu...

To, że nie chciał pokazywać kim jest mogło się skończyć nieciekawie... W tej drużynie jednak nie było miejsca na takie zagrania... niezależnie jak święci byli jej członkowie.


Mizzrym

- Cholera od kiedy przebywam w Twoim towarzystwie połowa moich działań wydaje się być bez sensu – dobrze zbudowany człowiek przechadzał się po pokoju – Może w końcu chodź raz wytłumaczysz mi wszystko o co Ci chodzi?
Łysy elf stęknął i pokiwał głową z dezaprobatą, przerzucił nogę przez oparcie fotela i popatrzył w sufit przewracając jednym, odsłoniętym okiem.
- Nadal mi nie ufasz? – spytał z szerokim uśmiechem.
- Nadal jesteś drowem?! – zripostował sarkastycznie mężczyzna.
- To jest właśnie jedna z tych rzeczy która się raczej nie zmieni – mroczny elf zachichotał szczerząc białe zęby i dodał tym razem całkiem poważnie ale łagodnie. – Przemyśl wszystko co osiągnęliśmy do tej pory. Mamy agentów w kilku…ba…większości ważnych miast tutaj na Północy, w tym Waterdeep a nie możemy znaleźć nikogo w dziurze schowanej gdzieś w lesie? To niedorzeczne. – drow zapatrzył się na czubek własnego buta.
- I po co to wszystko? Nie mogę zaprzeczać opłacalności całego tego przedsięwzięcia ale czy warto się narażać? – człowiek nie miał już sił, opadł na fotel po przeciwnej stronie pokoju wyciągając przed siebie nogi.
- Gdyby nie było warto to bym Cię w to nie wciągał przyjacielu. – elf uniósł srebrzystą brew przyglądając się jego ponuremu spojrzeniu. – Milczenie potraktuje jako zgodę z moimi racjami. Dlatego też złożysz kolejną wizytę naszemu druhowi w Silvermoon. Swoją drogą fascynujące jak często wpadasz na drowy. – kończąc zdanie roześmiał się w głos i pociągnął łyk wina z kielicha.


***

Mizzrym stał całkowicie skołowany zaistniałą sytuacją. Ramsay właśnie złamał nos na wpół przytomnemu facetowi i wybuchła z tego jak się okazało niezła jadka.
- Masz go przessłuchać, nie zabić kretynie! Rrozumiesz tą subtelną rróżnicę? Martwy nic nie powwie. Cholera, szlag mnie trrafi... - chłopak podszedł do okna i jednym susem przesadził parapet i znalazł się na zewnątrz. Po chwili drow stał na ulicy i patrzył na odjeżdżający powóz. Przez chwile miał ochotę zatrzymać Igana ale coś go powstrzymało, coś mówiło mu że to nie będzie odpowiednia osoba. Musiał sam uporać się z tym problemem ale co ważniejsze, potrzebował kąpieli i snu. Wyszedł na ogrody świątynne i postanowił jeszcze przespacerować się przez najbiedniejszą dzielnice. Kilkanaście kroków po opuszczeniu terenu świątyni usłyszał krzyk starszego chłopaka, wychylił się zza rogu popękanej ściany przyglądał się osobliwej scenie. Najstarszy dzieciak o rudych włosach, oceniając okiem drowa mający może piętnaście lat, wymachiwał gniewnie dłonią do młodszych zgromadzonych wokoło sierot.
Dwa Miedziaki do kurwy! To co mi tu dajesz to nie są dwa Miedziaki. – twarz rudzielca poczerwieniała ze złości ukazując jego wszystkie piegi. Chwycił dużo młodszego chłopca za usmarowaną koszule i krzyknął prosto w twarz – Wszyscy płacą po DWA Miedziaki!!! – w tej samej chwili otwarta dłoń uderzyła w policzek chłopca posyłając go na ziemię. Mizzrym nagle uzmysłowił sobie, że cała ta sytuacja to przedstawienie. Nie samo bicie ale cała otoczka. Rudzielec celowo uderzał otwartą dłonią żeby dźwięk był głośniejszy i obserwował reakcje pozostałych zgromadzonych dzieciaków. To była swoista nauka oddania i posłuszeństwa.
- Kto następny? – Kipiąca złością twarz rozglądała się nerwowo. Elf dostrzegł jak jeden z młodszych chłopców próbuje się wyślizgnąć. – Ty! – rudy wskazał palcem na czołgającego się malucha i ruszył w jego stronę. Chwycił go za kark i postawił na nogi, jednocześnie wyciągając mu przed nos swoją prawą dłoń. Chłopiec wsadził dłoń do kieszeni i wyjął dwa miedziaki. – To wszystko?? – starszak spojrzał na niego i kilka sekund później chwycił go za kostki podnosząc głową w dół. Z kieszeni wysunął się jeden srebrnik i kawałek zeschniętego chleba. Maluch wylądował twarzą w błocie.
– To… - powiedział rudy - …za twojego kumpla który nie zapłacił – skinął na płaczącego chłopca który pocierał zaczerwienioną twarz. – Resztę możesz sobie zabrać ale to ostatni raz – kopnął kawałek chleba w stronę malca i obrócił się na pięcie. Mizzrym cofnął się za zaułek z chęcią rozdania swoich pieniędzy maluchom. Po chwili zdał sobie sprawę z tego że całość trafiła by do ich przywódcy, zabicie dzieciaka też nie wchodziło w grę nie tylko z przesłanek czysto osobistych ale grupa bez lidera by się zagubiła. Widział to już nie raz na ulicach Baerynu w Menzoberranzan. Zbliżając się to karczmy Jana Dwa Topory cały czas myślał o tamtych dzieciakach i o swoim dzieciństwie. Coraz bardziej świat tu na Powierzchni zaczynał przypominać Podmrok i to było przygnębiające. Wszedł do tawerny i zbliżył się do kontuaru. Z racji jeszcze stosunkowo wczesnej pory wnętrze było prawie puste, nie licząc jakiegoś mężczyzny przysypiającego w rogu, Jana czyszczącego właśnie kufel i jego córki Margarity która właśnie szła w kierunku elfa.
- O witajcie! Czym mogę służyć? – zapytała uśmiechając się ochoczo. Mizzrym szybko pozbył się pierwszej odpowiedzi jaka przyszła mu do głowy gdy na nią spojrzał.
- Jakąś strawę i wino. Najlepiej butelkę jakiegoś słodkiego wina z okolic Sespech. A później jeśli to możliwe chciałbym skorzystać z kąpieli i łoża – elf oparł zmęczone stopy o podnóżek krzesła. Margarita skinęła wesoło i weszła na zaplecze. Mizzrym upewnił się że nikt ich nie słyszy i skinął na Jana. – Przyjacielu, powiedz mi proszę wszystko co wiesz o Artemisie Entreri…

Cohen

Elisys zapaliła dwie pochodnie przy wejściu by wchodzący mogli zobaczyć jej domenę. Nie było tu czuć zapachu stęchlizny, nie było widać kurzu czy brudu. Gdyby nie te wszystkie narzędzia byłoby tu prawie przytulnie.
- Zapraszam, rozgoście się. A tego pana - wskazała na nieprzytomnego - na razie rzućcie na ten drewniany stół. To w co się dziś bawimy?

Kenneth rozejrzał się po pomieszczeniu z wyraźnym zaintersowaniem, acz bez entuzjazmu.
- Proszę, proszę, kto by pomyślał. - zwrócił się do Yllaatris, wykrzywiając usta w wieloznacznym grymasie.

Kapłanka odwzajemniła mu się słodkim i niewinnym uśmiechem.
- Różni ludzie, różne preferencje. Wybaczcie, ale muszę was zostawić - odparła Yllatris. - Zajrzę za jakiś czas i zobaczę jak wam idzie. Elisys, pomożesz Kennethowi.
- Się rozumie. - znowu puściła mu oczko. - Na początek możesz mi pomóc go związać i opowiedzieć o co właściwie chodzi.
Zostali sami z więźniem.

- Pewnie, nikt nie chce sobie brudzić rąk. - mruknął, patrząc za wychodzącą kapłanką. Gdy opuściła komnatę, spojrzał na jej służącą. Ładna, ale nie był pewien, czy podoba mu się jej wyraźny zapał do użycia większości znajdujących się tutaj narzędzi. Jeszcze.
- On - wskazał na zbira. - Musi odpowiedzieć mi na kilka pytań. Czy chce, czy nie.

Dziewczyna klasnęła w dłonie.
- Przesłuchanie! Cudownie! - chwyciła linę i rzuciła ją Kennethowi. - Chodź, zwiążemy go. Zaczniemy od kostek, potem przez pas, ręce z tyłu i wszystko to zawiążemy na szyi. - Mówiła z nutką podekscytowania w głosie.
- Niech zgadnę, lepszej pracy nie mogłaś znaleźć, co? - zapytał, pętając bhaalitę według jej instrukcji.
- Coś w tym stylu. Grunt to łączyć przyjemne z pożytecznym. Jak skończymy z tym kolesiem możemy się zabawić, pokażę Ci to i owo.

- Z chęcią, pod warunkiem, że nie weźmiesz ze sobą żadnej z tych zabawek. A teraz posłuchajmy, co on ma do powiedzenia.

- Może dasz się potem namówić. Gdzieś tu mialam... o są. - wyciągnęła flakonik z jakąś substancją i podsunęła pod nos więźniowi. Ten pochwili się ocknął.
- Co jest? - rzucił słabo.
I natychmiast zamilkł. Rozejrzał się ze strachem po sali co zaowocowało bólem związanej szyji. Skrzywił się, ale zacisnął zęby. Spojrzał pytająco na stojącą nad nimi parę.

- Jesteś wyznawcą Bhaala. - stwierdził, nie zapytał. - Co ty i twoi bracia w martwej wierze robiliście przy szpitalu ilmaterytów?
- Nie widzę powodu by wam się z tego tłumaczyć.
- W takim razie ona pokaże ci parę.

Elisys uśmiechnęła się, a był to uśmiech po którym przechodzą ciarki po plecach. Chwyciła wiszący na ścianie pejczyk.
- Zabawimy się troszkę, najpierw łagodniej, a potem jak będziesz chciał, ostrzej.
Smagnęła kilka razy pejczem po różnych częściach ciała. Mężczyzna nadal milczał, nie wydał z siebie nawet pisku.
Chwcyiła większy pejcz, smagnęła ponownie. Nadal nic.
- O, a jednak sie pobawimy. Może Ty chcesz spróbować? - podała Ramsayowi pejcz.

- Dzięki, zostawiam to w twoich kompetetnych rękach.

Rozejrzała się po sali szukając pomysłów. Jej uwage przykuły dwa patyczki, lekko zaostrzone, leżące nieopodal. Siegnęła po nie. Chwyciła rękę więźnie i przystawiła patyczek do palca.
- Na pewno chcesz bym to zrobiła?
Cisza.
- No dobrze.
Wsunęła patyczek pod paznokieć. Najpierw lekko, potem głębiej. Po palcu pociekła krew. Dopiero teraz dało się słyszeć jęk mężczyzny. Chwyciła drugi palec.
- Mów kiedy mam przestać.
Cisza.
Kolejny palec został zmasakrowany. Elisys ze stoickim spokojem zajęła sie kolejnym. Potem także palcem od nogi. Ale oprócz krzyków i jęków, nic nie powiedział.
- Hmmm, naprawdę oporny. Ale wiem co moż się my spodobać.
Rozcięła spodnie mężczyzny i chwyciła za przedmiot potocznie nazywany gruszką. Pokazała go mężczyźnie.
- Wiesz gdzie się to wkłada prawda? Niektórzy to lubią, zobaczymy czy ty także.

Stanął za przesłuchiwanym, by ten nie widział wyrazu jego twarzy, a wyglądał niespecjalnie. Nigdy nie miał nic przeciwko przemocy, żył z niej, cudzej i własnej, pociąć sztyletem jakiegoś śmiecia też za bardzo go nie dręczyło, ale to...
- Wiesz dlaczego cię nie oślepię? Żebyś najpierw zobaczył, co robi z twoimi jajami. - dobrze by było, gdyby to kupił, bo, prawdę mówiąc, wolał nie patrzeć na realizację tej groźby. Zwłaszcza jeżeli miał nawiązać z dziewczyną bliższą znajomość. Kojarząc ją z czymś takim, nie byłby w stanie powierzyć jej swojego własnego sprzętu.

Twarz mężczyzny wyrażała teraz całe mnóstwo negatywnych emocji. Był wściekły, obolały, zmęczony, załamany. Zaczynał rozumieć, że prędzej tu zginie niż go wypuszczą. Elisys stanęła za mężczyzną. Przygotowała przyrząd, nasmarowała go czymś, i zaczęła wsuwać w odbyt meżczyzny.
- Może trochę piec.
Metalowa gruszka wsuneła się już na zadowalającą kobietę długość. Następnie Elisys zaczęła ją rozszerzać. Przez chwilę mężczyzna krzyczał, tylko nudena aaaaaaaaa, ale po chwili dało się słyszeć.
- Dosyć, powiem!
A Elisys zaczynała się właśnie tak dobrze bawić. Ale przestała gdy tylko mężczyzna zaczął mówić.
- Ilmater i Bhaal się nie lubią, lubimy mieć kapłanki na oku.
- Bhaal nie żyje, a ty pierdolisz głupoty. Co tam robiliście?
- Bhaal się odrodzi, a wtedy poznacie jego gniew!
- Najpierw chcę poznać odpowiedzi na swoje pytania.
- Na świecie jest pełno wyznawców Bhaala, a ja jestem jednym znich, co już wiecie. I tak jak mówiłem, lubimy mieć kapłanki na oku. Czego tu nie rozumiesz?
- Mieliście je na oku wczoraj w nocy?
- Nie, w nocy się u nich mało ciekawych rzeczy dzieje. Nie ma sensu więc tam siedzieć.
- W skrócie, tak się szlajacie wokół szpitala, od czasu do czasu kogoś zgwałcicie i nic poza tym, to właśnie chcesz mi powiedzieć?
- Właściwie dobrze to okreśiłeś. Wazne by od czasu do czasu komuś zrobić krzywdę, ku chwale Bhaala.
- Jesteś kompletnie bezużyteczny. Ostatnia szansa. Czy w ostatnich dniach, ktokolwiek bądź cokolwiek zwróciło waszą uwagę w okolicy przybytku ilmaterytów?
- W tej okolicy to jedynie my możemy zwracać uwagę. O co właściwie kurwa chodzi? Co ja wam zrobiłem?
- Nie przejmuj się, to nic osobistego. Ot, śmieci sprzątam. Więc jeśli jesteś absolutnie pewien, że nie wiesz nic o tym, co ubiegłej nocy stało się w szpitalu, to chyba nadszedł czas, żebyśmy się pożegnali. Pozdrów ode mnie swojego boga. A nie, czekaj - zreflektował się Kenneth. - przecież on nie żyje. Jak myślisz, gdzie w związku z tym trafisz?
- Daj spokój, wypuśćcie mnie, chcecie pieniędzy? Mogę wam załatwic ich całkiem sporo, tylko powiedzcie ile!

Kennetha zaczynało to już nużyć. Typ albo faktycznie nic nie wiedział, albo dalej rżnął głupa. Tak czy siak, teraz mógł już zapytać wprost, czego do tej pory starał się uniknąć, by bhaalita dla ratowania skóry nie zaczął mówić tego, co Ramsay chciał usłyszeć.
- W nocy u ilmaterytów zamordowano kupca. Czy to był kontrakt twój albo któregoś z twoich znajomków?
- Zamordowano kogos u Ilmatera? Hahaha, dobre. Już widzę jak kapłanki biegają wznosząc ręcę do swojego boga. To nie był nasz kontrakt. Z resztą czy bysmy się tam w takim razie kręcili? Może i nie jestem za ładny ale chyba na idiotę nie wyglądam?
- Właściwie to wyglądasz. Ale dzięki temu może ocalisz dupę. - Kenneth domyślał się, że będzie tego żałował, ale mogła to być jedyna szansa na rozwiązanie sprawy zamachu na druida. - Czy jesteś w stanie dowiedzieć się czegoś na temat tego zabójstwa?
- Na razie wiem o nim tyle co tu usłyszałem. Ale skoro to cena za uratowanie dupy mogę się postarać coś dowiedzieć, mam trochę znajomości w mieście.
- Zobaczymy. Ale są dwa warunki. Po pierwsze nie kontaktujesz się z kumplami. A po drugie, idę z tobą. I informuję, że nie będę miał żadnych oporów, żeby cię zarżnąć, jeśli coś mi się nie spodoba.
- Przecież to przeczy samo sobie? Jak mam się nie skontaktować z kumplami skoro to oni mogą coś wiedzieć? I jak mogę zagwarantować że od razu znajdę odpowiedź? To może potrwać nawet dzień czy dwa. Nie jestem jasnowidzem przecież!
- Pójdziesz do innych. Nie mów, że nie macie powiązań z miejscowym półświatkiem. A twoje problemy są, cóż, twoimi problemami. Oczywiście możemy wszystko skończyć tu i teraz.
- Dobra, w porządku, coś się wymyśli. Mam znajomego na obrzeżach miasta, który ma sporą siatkę informatorów. Jeśli ktoś planował to zabójstwo, znaczy jeśli nie był to zwykły rabunek, on powinien coś o tym wiedzieć.
- Znakomicie. Piękna pani małodobra - zwrócił się do Elisys. - Sprowadź tu kogoś, kto doprowadzi klienta do porządku. Ma w planach ważne spotkanie.

- Kurcze, znaczy Ty też wybywasz? Ale wpadnij potem, nigdzie się stąd nie ruszam. - powiedziała trzymając nadal gruszke w ręku.
Jakby słyszała rozmowę, właśnie weszła Yllatris.
- Już po wszystkim?
- Przyjdę z pewnością. Wiedz jednak, że lepiej wyglądasz bez tego - powiedział, wskazując na przedmiot w ręku dziewczyny.
- Doszliśmy do pewnego porozumienia. - zwrócił się do kapłanki. - I za chwilę opuścimy twe progi. Podziękuj pani za gościnę. - nakazał zbirowi. Ten burknął coś pod nosem. Od biedy można było to wziąć za 'dziękuję'. Kenneth wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Z nim? - Yllaatris otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. - Nie ma mowy. - Stanęła w drzwiach uniemożliwiając wyjście z pomieszczeniaa następnie zwróciła się do rudowłosej. - Co oni kombinują?
Kenneth zbliżył się do kapłanki i nachylił jej do ucha.
- Nie utrudniaj i tak było ciężko się z nim dogadać. Idziemy do jakiegoś jego znajomka, sprawdzić czy wie coś o morderstwie w szpitalu. Tak, mi też się to nie uśmiecha, ale to jedyny trop jakim mamy. Jeżeli nie masz lepszego pomysłu, nie przeszkadzaj.
- Wyobraź sobie, że mam. - Też mówiła cicho, tak by tylko on słyszał. Kiwnęła przy tym na dziewczynę, która udała się na górę.
- Zatem słucham z zapartym tchem. Ale on i tak przejdzie się ze mną.
- A ja pójdę wieczorem rozmawiać z kimś, kto widział co nieco. I to osoba bardziej godna zaufania. I nie, nie wyjdzie stąd! - Wyraźnie zaakcentowała ostatnie zdanie.
- Im ktoś bardziej godny zaufania, tym mniej wie o brudnych sprawach. Pogódź się z tym, że grzebiąc w gównie, samemu też się uwalisz. - syknął. - A jeśli nie chcesz śmierdzieć, zostaw to innym. Teraz wyjdziemy, a ty lepiej nie stawiaj mi nikogo na drodze. Nie chcę skrzywdzić przez niego kogoś niewinnego.
- Nie. - Stała dalej niewzruszona w przejściu. - Nie mogę pozwolić mu odejść. Cokolwiek ci obiecał, kłamie. - Jej głos był spokojny i zrównoważony. - Nie chcesz żeby szukali cię za napaść na kapłankę w jej własnym domu. Wierz mi.
- Dopóki łudzi się, że puszczę go wolno, może być pomocny i zamierzam to wykorzystać. Oskarżeniami mnie nie strasz, jako pracownik kompanii Silverwater nie podlegam jurysdykcji władz miasta. Usuń się więc z drogi, proszę.
- Ty chyba nie wiesz z kim masz do czynienia? Obudź się! - Ylllaatris nie zamierzała wcale ustępować. - To wyznawca Bhaala!
- I co w związku z tym?
- Ty jesteś taki głupi czy tylko takiego udajesz? - Kapłanka pokręciła z rezygnacją z głową.
- Wybierz, co ci pasuje. Zabieram go do jego informatora, a kiedy ten powie, co wie... - zawiesił wymownie głos. - Więc przestań się wygłupiać i daj mi przejść.
W tym momencie za plecami kapłanki pojawiła się jakaś sylwetka. Ponieważ przybyły był wyższy od kobiety, Ramsay od razu rozpoznał wojownika, z którym tu przyjechali.
Thokas szturchnął Yllaatris, by ta dała mu przejść. Kapłanka jednak zamiast przepuścić go, cofnęła się tylko.
- Panowie wychodzą. - Ruchem ręki zacheciła ich do opuszczenia pomieszczenia.
Odprowadziła obu mężczyzn aż do wyjścia. A gdy Kenneth ją mijał, chwyciła go za rękę i nachyliwszy się do niego wyszeptała do ucha.
- Uważaj na siebie, przystojniaczku. - Trudno było jadnak wywnioskować czy naprawdę martwi się o niego czy tylko tak sobie powiedziała.
- Ja? Uważać na siebie? Nigdy w życiu. - uśmiechnął się szeroko.

Kenneth z trudem powstrzymywał się od ryknięcia śmiechem, patrząc jak bhaalita sztywno i pokracznie stawia nogi, wykrzywiając się przy tym i klnąc pod nosem. Z kolei mijający ich przechodnie z trudem zachowywali powagę, obserwując tę dwójkę.
Zbir poprowadził Ramsaya do części slumsów zamieszkanej, czy raczej zagarniętej, przez element przestępczy miasta. Poznać to było można przede wszystkim po tym, że mieszkańcy mieli więcej pałek, noży i sztyletów, niż zębów.
Zatrzymali się przed jedną z ruder, a bhaalita zastukał parę razy w niespodziewanie porządne, okute drzwi. Gdy otworzyła się w nich niewielka klapka, wymruczał jakieś słowa.
- Jestem płatnym mordercą. - przyciągnął go do siebie, gdy po drugiej stronie szczęknął otwierany zamek. - A to było moje zlecenie, które ktoś mi zwinął. Trzymaj się tego i nie kombinuj, jeśli chcesz wyjść z tego żywy.
Drzwi uchyliły się na tyle, by mogła wejść jedna osoba na raz. Po chwili obaj byli już w środku.

Naroku

Mark wkroczył do pokoju za resztą. Adrenalina po stoczonej walce nadal buzowała mu w żyłach. Wzrok miał zamyślony i jakby nieobecny. W palcach obracał swój pierścień. Czuł jego ciężar i chłód na palcach.
„ Spokój. Przede wszystkim musisz się uspokoić. Pamiętaj o naukach klasztoru” – powtarzał sobie niczym mantrę. Tak naprawdę nie był nawet świadom tego, że jego towarzysze dyskutują. Rejestrował słowa oraz zdania i mógłby mniej więcej powtórzyć przebieg rozmowy, ale nie docierał do niego ogólny sens. W głowie kołatały się tylko myśli dotyczące druida. Dlaczego ktoś chciałby go zabić? Czy dowiedział się czegoś? Odkrył coś z czym nie mógł sobie poradzić? Znał go jakiś czas i wiedział, że nie jest łatwo doprowadzić go do takiego stanu. Natłok myśli zaczynał go irytować. Obrócił pierścień jeszcze dwa razy i przyłożył drugą rękę do głowy masując skroń. Potrzebował odrobiny ciszy i spokoju by to wszystko przemyśleć. Ostatnio nie był sobą. Ogrom Silvermoon dusił go i ograniczał swobodę. Odwykł od tak dużych miast i potrzebował czasu by dojść do dawnej sprawności duchowej. Dyskusja powoli się kończyła. Ustalono termin kolejnego spotkania. Jutro o dziesiątej. Pozostawała jeszcze sprawa pojmanego zbira. Zirytowało go zachowanie tego Kena czy jak on miał na imię. W ostatniej niemal chwili ugryzł się w język. Nie chciał doprowadzać do tarć w drużynie, mimo że nie podobał mu się ten „szlachcic”. Wiedział, że powinien zareagować ale ograniczył się do zmarszczenia brwi. Można być pewnym, że następnym razem zareaguje. Ignan wyskoczył już przez okno. Jego także irytowało towarzystwo w tym zapewne i sam mnich. Mark postanowił pójść w jego ślady, chociaż wybrał bardziej cywilizowaną drogę.

W końcu dotarł do pokoju. Był on prosty ale przestrony. Przy ścianie znajdował się zdjęty z łóżka materac. Mark nie potrafił już spać na zbyt miękkich posłaniach, gdyż kilkanaście lat spędził w iście spartańskich warunkach. Jego rzeczy leżały w kącie. Miał mnóstwo wolnego czasu i niewiele do zrobienia. Zdjął więc niepotrzebne ciuchy, zamknął drzwi na klucz oraz okno i usiadł na ziemi w pozycji do medytacji. Musiał przemyśleć wszystko co wydarzyło się w ciągu dwóch ostatnich dni i uspokoić ducha.

Spotkanie odbyte w podziemiach gospody było interesujące chociaż niczego tak naprawdę nie wniosło. Dowiedzieli się dlaczego ich wezwano i co mają wykonać oraz udzielono podstawowych, luźno ze sobą powiązanych informacji. Jedne były istotne inne znacznie mniej chociaż na razie ciężko jest stwierdzić które są które. Zgodnie za słowami jego towarzysza z klasztoru „Każda wiedza jest ważna. Nie ma ważniejszych. Po prostu przydają się w różnych sytuacjach”. Na razie jednak nie przydaje się żadna. Wszyscy z siedzących w tajemnym pomieszczeniu mieli własne strzępki informacji czyli nie zostali dobrani przypadkowo. Nadal nie dawało to niestety żadnych klarownych odpowiedzi. Błąkali się jak dzieci we mgle. Mark nawet jeżeli miał jakieś pytania to wiadomość o tym, że Malgrion jest w ciężkim stanie wyprowadziła go z równowagi. Spotkanie, poza poznaniem osób z którymi najprawdopodobniej spędzi najbliższe dni oby nie miesiące, nie było zbyt satysfakcjonujące.

W nocy nie wyspał się z powodu materaca i dręczących go myśli na temat druida, wstał jednak bladym świtem i po krótkich seriach ćwiczeń na każdą partię mięśni był gotowy by wyruszyć do świątyni. Towarzyszył mu Rhistel który mieszkał w Silvermoon a na pewno lepiej je znał od mnicha. Porozmawiali trochę w trakcie drogi, ale nie były to raczej zbyt ciekawe pogawędki. Przed świątynią czekali już niemal wszyscy, poza Kennethem i Mizzrym. O ile nieobecność tego pierwszego nie dziwiła, już od spotkania działał Markowi na nerwach, który widział w nim za dużo swoich dawnych cech, porzuconych w trakcie szkolenia, o tyle brak tego drugiego był zastanawiający.

W murach świątynnych czekała ich kolejna dawka informacji do przefiltrowania i kolejny szok. W sali w której leżał elf dokonano zabójstwa. Na pryczy leżał zamordowany kupiec z ostrzem wystającym z piersi. Może jednak to nie było tylko zimne zlecenie a pomyłka skrytobójcy, gdyż wcześniej na tym samym miejscu leżał druid. Ta myśl sprawiła, że krew szybciej popłynęła w jego żyłach. Nawet teraz, wspominając tylko te chwile, pamiętał wszystkie uczucia, które temu towarzyszyły. Zdezorientowanie, zaskoczenie, ulga i złość.
To ostatnie niemal wytrąciło go z równowagi. Kiedy usłyszał krzyk dziewczyny, zareagował instynktownie. Jako że był najbliżej okna, wyskoczył przez nie natychmiast i ruszył w stronę trójki bandytów z których jeden był już niezdolny do jakichkolwiek działań. Zanim dobiegł, drugi z łotrów leżał na ziemi za sprawą elfa, który pojawił się niewiadomo skąd. Był niedaleko napadniętej dziewczyny i dzielnie stawał w jej obronie. Ostatni z bandytów, trzymający w ręce gladius, nie zdążył nawet zamachnąć się na nowego przeciwnika. Mnich był gotowy zmasakrować go jednym ciosem, ale lata treningów nauczyły go ignorować instynkty i emocje z walki. Musiał zachować spokój i okazać szacunek przeciwnikowi, nawet jeżeli był nim tylko zwykły, podły zbój chcący zaspokoić pragnienia swoich lędźwi. Trzeba go okazywać każdemu. Niech przynajmniej widzi z kim walczy.

Mnich, ślizgając się na żwirze, pojawił się przed przeciwnikiem i chwycił go za nadgarstek z bronią. Jego palce zacisnęły się niczym krasnoludzie imadło. Rozległ się nienaturalny chrzęst ale broń nie upadła na ziemię. Mark uśmiechnął się pod nosem. Walcząc ze zwykłymi przeciwnikami nie wykorzystywał pełni swoich umiejętności. Nie chciał siać śmierci i spustoszenia. Siła jego mięśni i umiejętności wystarczyły na takich jak ten. Sprawiał wrażenie twardego, ale wewnątrz pewnie jęczał z bólu. Spróbował zaatakować z sierpa, ale cios został z łatwością odbity. Kontra w brzuch na chwilę wybiła rzezimieszkowi z głowy wszelkie próby oporu. Mnich pociągnął ręką w dół, zmuszając go by się pochylił. Przełożył nogę nad wyciągniętym ramieniem, a następnie wykonał kopnięcie w twarz. Ciało wybiło się w powietrze, robiąc po drodze śrubę, a muskularny wojownik okręcił się na pięcie. Wbił w ziemię wyrwany gladius i spojrzał na elfa i dziewczynkę. Wtedy to usłyszał świst i zauważył wyciągniętą ręka Mizzryma. Nie zdążył zareagować. Sztylet przemknął się tuż obok niego i trafił w rzepkę drugiego z żywych bandytów, który najwyraźniej chciał zajść Marcusa od tyłu. Jeszcze zanim przebrzmiał krzyk bólu i zanim zwalił się na ziemię otrzymał silny hak w splot słoneczny. Cios uniósł go kilka centymetrów nad ziemię, a kiedy upadł był już nieprzytomny. Mark ruchem głowy podziękował elfowi i podszedł do ostatniego. Ku swojemu zdziwieniu spostrzegł, że ten był nieprzytomny. Czyży przesadził? Przyklęknął przy nim i zbadał mu puls. Żył ale spał sobie w najlepsze. Mężczyzna podniósł głowę i rozejrzał się. W oknie stał Rhistel i przyglądał się całej sytuacji. Najwyraźniej to właśnie on rzucił jakiś czar albo coś. Taka przynajmniej była pierwsza myśl…

Mark powoli otworzył oczy i wypuścił powietrze. Później wszystko potoczyło się już normalnie. Rzezimieszków związano, wniesiono do świątyni, wezwano straż i zawiadomiono o morderstwie. Dywagacje na temat morderstw i powiązania z nim tych ludzi, dziwna podsłuchana rozmowa, przeniesienie i wypytanie jednego z łobuzów. To wszystko wydawało się nie mieć logicznego ciągu. Mnich ponownie zamknął oczy i wprowadził się w trans.

Przy trudniejszych zagadkach zawsze pomagała mu wizualizacja. Stworzył więc w głowie opisany zarys naczynia. Następnie starał się łączyć poszczególne zasłyszane informacje i nakładać je na „szkielet”. Wiele elementów do siebie nie pasowało, jeszcze więcej pozostawało nieużytych. Przypadkowe morderstwo, zaginięcie młodego Cartera, porwanie kapłanki, osoba Lady Saliny, banda najemników których miał sprawdzić Malgrion…

Marcus łapczywie złapał powietrze i podtrzymał się by nie upaść. Stracił trans. Emocje znowu wzięły górę nad wyćwiczonym doświadczeniem. Automatycznie zaczął obracać pierścień na palcu i uspokajać oddech. Znowu musiał zacząć od początku.

To wszystko nie miało połączenia. Brakowało jakiegoś ważnego elementu. Może był nim znak Bhaala? Może po prostu coś im umykało. Ktoś musiał umożliwić dostanie się złodziejowi do pałacu Lady Alustriel. To było mocno umocowane rozumowanie ale brakowało konkretów. Kto mógł nim być? Czy rzeczywiście zaginiony Carter czy może był to tylko jeden z fałszywych tropów? Trzeba też brać pod uwagę fakt, że jeżeli ktoś chciał przechytrzyć władczynie Silvermoon to musiał posłużyć się fortelem. Może więc Carter to tylko przynęta? W takim razie gdzie jest myśliwy? Za dużo pytań, wciąż za dużo…

Mark wstał z ziemi i sięgnął po swój bukłak. Zaschło mu w gardle. Nic dziwnego skoro medytował kilka godzin. Tylko wydaje się, że to jest takie proste myślenie, przypominanie. Umysł jest w stanie zrobić to w kilka minut ale odwzorowanie ogromnej ilości szczegółów pochłania więcej energii i czasu. Wyobrażenie sobie zapachu tego smrodu biednej dzielnicy z pamięci i uczucie smutku kiedy mijali dziecko żebrzące o garść miedziaków. Dźwięk złotej monety uderzającej o metalową miskę i uśmiech rozgrzewający serce. Mnich był świadomy, że to mogło być wymuszane albo że pieniądz zostanie przekazany jakiemuś silnemu dorosłemu. Miał jednak nadzieje, że w jakiś sposób pomoże to chłopakowi. Zawsze trzeba mieć nadzieje, że świat może się zmienić na dobre, bo jeżeli umrze nadzieja ostatniego ze sprawiedliwych, wtedy umrze przyszłość.
Ostatnie krople życiodajnej ciecz wylał sobie na głowę. Miłe uczucie chłodu wypełniły wszystkie jego zmysły kiedy woda spływała po jego nagim ciele. W myślach podziękował Istishia za oczyszczenie i wyjrzał za okno. Słońce już od dawna chyliło się ku zachodowi. Pozostawało tylko pytanie co robić do końca tego niezbyt udanego dnia. Znakiem Bhaala zajmują się Kenneth i Ylaatris; Carterem Ignan, można tak powiedzieć. Pozostawała kapłanka, Suliva i najemnicy. O tej pierwszej nic nie widzieli, do drugiej nie dostanie się od tak. Wybór był więc raczej prosty. Mark założył na siebie swój płaszcz i zabrał całą broń jaką posiadał. Zostawił tylko złoto i sakramentalny bicz. Tak przygotowany miał zamiar opuścić karczmę. Na dole zauważył elfa rozmawiającego z Janem. Przyjrzał się mu dokładnie. Miał nadzieje, że poczuje to spojrzenie. Że obejrzy się za wychodzącym Markiem i wiedziony ciekawością ruszy za nim. Pomoc zawsze się przyda. Nie chciał jednak o nią prosić. To co miał zamiar zrobić było ryzykowne, a on nie miał zamiaru szastać czyimś życiem…
Zawsze warto mieć nadzieje.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline