Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 17:39   #172
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Niemal wszystko udało mi się odzyskać - a więc kończymy...

Już rankiem następnego dnia byli gotowi do wyjazdu. Zdecydowali się w pierwszej kolejności odwiedzić Wąwóz Cierni. Bista zaopatrzył ich w niezbędny ekwipunek. Do siodeł przytroczyli sakwy z jedzeniem i bukłaki z lokalnym piwem. Otrzymali również zapas strzał do łuków, kilkanaście łokci liny, parę pochodni a Revellis wyprosił długą, kawaleryjską lancę zacnej roboty. Dla Thorgara, zgodnie z obietnicą, przyniesiono sporych rozmiarów beczułkę, z zalakowanym szpuntem.

- Oto trunek, o którym wspominałem. Mimo iż nie jest szczególnie mocny, to smakuje znakomicie. Nazywamy go w tych stronach Everyo, a w jego skład wchodzą różne zioła, miód, żywica klonowa i wywar z czerwonych jagód velbru. To dzięki nim ma tak charakterystyczny smak i aromat. Nie otwieraj, gdy w promieniu stu kroków znajduje się wróg, gdyż na pewno wówczas zdradzisz zapachem swoją kryjówkę - wyjaśnił Bista Cavalarro, wręczając okaryjczykowi, beczułkę. - Chyba to wszystko co dla Was mogłem zrobić. Niechaj bogowie czuwają nad Wami i niech szczęście sprzyja. Martwi mnie los córki barona, ale wierzę, że cała ta historia dobrze się skończy. Trapiłbym się do końca życia, wiedząc, że to na mej ziemi doszło do nieszczęścia...

Po pożegnaniu Bisty, ruszyli pod przewodnictwem swojego nowego towarzysza, Selasa Zeesa, na północ, w kierunku Wąwozu Cierni. Po godzinie jazdy zjechali z traktu wiodącego ku granicy księstwa i wsi Puntarba Oyos i polnymi drogami zbliżali się do porośniętych lasem, wzgórz. Najwyraźniej Selas znał się na rzeczy, gdyż po minięciu opuszczonego, połowicznie zrujnowanego gospodarstwa, stanęli na popas pomiędzy dwoma, ostro wznoszącymi się wzgórzami. Znajdowali się u wlotu doliny, która przechodziła w Wąwóz Cierni. Z pomiędzy drzew wypływała leniwie rzeczka, niosąc brudną, brunatną wodę. Na jej lewym brzegu widoczny był niewyraźny i zarośnięty szlak, wiodący w las.

Zarośnięta dróżka, bo tak właściwie należałoby nazywać szlak w górę doliny, wiła się i kluczyła wraz ze strumieniem. W lesie panował półmrok i chłód. Było cicho. Tylko od czasu do czasu krzyknął jakiś ptak, lub jedno drzewo z chrzęstem otarło się o drugie. Poszycie lasu było wysokie i, jak się można było spodziewać, cierniste. Konie szły niechętnie, opierając się i powoli stawiając kroki. Stoki, pomiędzy którymi jechali, robiły się coraz stromsze i zbliżały się do siebie. Dróżka prowadziła coraz bardziej w górę, a płynący obok w głębokim korycie potok pełen był bystrzy i niewielkich wodospadów.

W końcu dotarli do miejsca, w którym jazda wierzchem okazała się niemożliwa. Zsiedli z koni i przedzierając się przez kolczaste zarośla ruszyli dalej. Po jakimś czasie teren nieco się wypłaszczał, a las przerzedził. Wszędzie wokół z listowia wystawały stare, poczerniałe i pogruchotane kości. Najwyraźniej dotarli do miejsca, w którym, jak wspominał Bista, grasowała kiedyś ferspa. Pomiędzy drzewami dostrzegli ruiny drewnianej budowli.



Okazała się ona starym, piętrowym domem, który teraz miał zawalony dach i chylące się ku upadkowi ściany, porośnięte mchem. Przez dziury w ścianach, drzwi i otwory okienne, wystawały na zewnątrz gałęzie kolczastych krzaków, jakie rosły w środku. Wyglądało na to, że od dawna nikogo tu nie było.

***********

Selas dał znak do zatrzymania i począł czujnie obserwować zrujnowaną budowlę i jej otoczenie. Stan budynku wskazywał na nieobecność gospodarza tego przybytku co najmniej od kilku lat i nic nie wskazywało na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, jednak nauczony już doświadczeniem ruszył ostrożnie w stronę ruiny. Dodatkowo Wąwóz Cieni i jego okolice cieszyły się złą sławą wśród miejscowej ludności. Grasująca tu niegdyś ferspa niewątpliwie zaznaczyła swą obecność. Selas popatrzył na porozwalane kości i zauważył z niepokojem, że leży tu kilka jakby "świeższych" od pozostałych. Automatycznie przypomniał sobie plotkę o kilku bandziorach terroryzujących okoliczne wsie, którzy mieli tu się ukrywać jeszcze pół roku temu. Gang nagle zniknął, a ludzie oczywiście od razu orzekli że bandziory się zapuścili blisko Wąwozu i ten upomniał się o nich. Dla Selasa wytłumaczenie było prostsze - bandyci wynieśli się stąd i tyle, bo okoliczne wsie były za biedne, aby można było wyżyć z ich rabowania. Teraz jednak już nie był taki pewien co do swojej teorii. Fakt pozostawał jednak niezmienny, kości były dosyć świeże. Kiwnął na towarzyszy i wskazał odkrycie.
Miał tylko nadzieję, że zachowają się przytomnie i nie zaburzą ciszy. Dobył z największą ostrożnością miecz i ruszył wprost do zabudowań.

**********

-O dziewczynę się nie martw szanowny gospodarzu. Zrobimy wszystko co się da aby wypełnić nasze zadanie. Zresztą czuje, że jakaś siła wyższa będzie nas wspierać. Za tą darowiznę szczerzę dziękuje i jeżeli będzie to możliwe to dam waści znać o losie córki barona.
Wskoczył na koń popatrzył na ich nowego przewodnika i z entuzjazmem zawołał:
-W drogę! Za pożegnania nam nie płacą.

Koń był niespokojny, nidaryjczyk też. Z urywków dawnego życia pamiętał, że koń kilka razy ratował mu życie. Dlatego uznawał zwierzę za mądre i jeżeli coś przeczuwało to należy uważać. Najwidoczniej wąwóz budził ten niepokój, musiało być tam coś czego człowiek nie mógł dostrzec a zwierze mogło. Jako byt pozbawiony w pewnym sensie osobowości było bliżej i bardziej zależne od Adan Adariego. Człowiek obdarzony wolą musiał być oddalony od stwórcy by móc zachować wolną wolę.
Zeskoczył z konia i pogłaskał go na uspokojenie. Musiał przyznać, że trochę pomogło i prowadzony za uzdę koń poszedł za nim.
-Spokój, będzie dobrze.
Wąwóz także jego napawał niepokojem. Jeżeli ktoś chciałby ich zabić to tutaj jest idealne miejsce. Nie wiadomo czy istnieje wyjście z drugiej strony a strome ściany pozwalają ustrzelić ich jak kaczki.
Selas dał znak i obserwował Revellis też obserwował i nie dostrzegł niczego co wzmogłoby niepokój. Z braku czasu odmówił krótką modlitwę do boga, dobył broni i powoli ruszył naprzód.
-Mamy jakiś plan? Czy wykopujemy drzwi, zabijemy wszystko co się rusza i szukamy córki barona?
Szeptem zapytał Selasa, który jak już poszedł powinien mieć jakiś plan ułożony. W końcu jest wystawianiem na próbę łaski Adan Adariego podejmowanie nieprzemyślanych działań gdy czas na przemyślenie był.

***********

-Dziękuję ci panie za ten niewątpliwie zacny trunek. Rady twe wezmę sobie do serca gdyż niewątpliwie chciałbym pozostać żyw.

Wyruszyli, koń Thorgara od czasu do czasu potrząsał głową, gdy już nie dało się jeździć konno szli pieszo. Po dłuższym (przynajmniej w odczuciu Thorgara) spacerze i przedzieraniu się przez zarośla zobaczyli drewniany rozpadający się dwupiętrowy dom.

Thorgar zdjął z pleców topór, poprawił kolczugę.

-Dlaczego to zawsze są ruiny, nie mogliby raz chować się w uroczej, cieplutkiej karczmie?- Mruknął okaryjczyk tak że wszyscy go słyszeli.

Ruszył wolnym krokiem w kierunku domu, plan taki jak zwykle, toporem przez łeb a później zadawaj pytania.

**********

Wolno i z ostrożnością zbliżyli się do zrujnowanych zabudowań. Jak do tej pory nic ani nikt nie dało znaku życia. Ścieżka prowadząca do domu była zarośnięta intensywnie pachnącym zielskiem. W samym progu, tuż obok leżących na podłodze, wyrwanych z zawiasów drzwi, leżała kupa kości. Bliższe oględziny wskazały, że należały do średniej wielkości jelenia. Coś go tu przywlokło, pogruchotało kości i zeżarło.

Przekroczyli próg, starając się nie dotykać kości, ani nie robić niepotrzebnego hałasu. W ruinach nie było chyba nikogo. Wszędzie na podłodze rósł mech, a po ścianach piął się bluszcz. Kilka większych krzaków, wystawiało swoje gałęzie przez okna, ku słońcu. Schody prowadzące na piętro były zawalone, trzymała się tylko połowa zbutwiałych stopni i kawałek balustrady. Nie pozostały tu niemal żadne ślady ludzkiej bytności. A tym bardziej obecności córki barona.

Nie pozostało nic innego jak wrócić i poszukać porwanej dziewczyny gdzie indziej. Wycofali się ze zrujnowanego domu, wzięli wierzchowce za uzdy i ruszyli w drogę powrotną w dół, przez Wąwóz Cierni. Tym razem nie obeszło się bez ofiar.

Niedaleko od miejsca, w którym wsiedli na konie i jeden za drugim, gęsiego jechali wąską dróżką, coś z prędkością błyskawicy wyskoczyło spomiędzy gęsto rosnących, kolczastych zarośli. Nim zdążyli się zorientować, ciemna kupa futra spadła na jadącego w środku Wulfstana i wraz z nim i jego koniem runęła w dół zbocza. Krzyczący człowiek, kwiczący koń i bestia, skłębieni w jedną masę, łamiąc krzaki i gałęzie, ryjąc poszycie i odbijając się od drzew, zniknęli w gęstwinie, poniżej ścieżki.

Pozostali zatrzymali konie i skoczyli na ratunek okaryjczykowi. Schodzenie po stromym, zarośniętym kolczastą roślinnością zboczu nie należało do łatwych, zwłaszcza z wyciągniętą bronią. Nim dotarli na dno wąwozu, usłyszeli krzyk i ryk bestii. Potem zobaczyli konia, jeszcze żywego, z rozdartym brzuchem, z którego wylewały się wnętrzności. Zwierzę nie kwiczało, wierzgało tylko słabo i rzucało łbem. Obok zwierzęcia leżał topór Wulfstana. Jego samego, ani potwora, który zaatakował nie było nigdzie widać. Ślady krwi prowadziły w krzaki.

Kilkuminutowe przedzieranie się przez zarośla poskutkowało tym, że wszyscy trzej nie mieli kawałka skóry wolnego od zadrapań. Zapach krwi zwabiał komary i muchy, które chmarami kłębiły się wokół podążających krwawym tropem, mężczyzn. Co chwila któryś z nich klął siarczyście, ugryziony przez insekta.

W końcu dotarli na niewielką, zasypaną kamieniami polankę. Na kamieniach leżało mnóstwo poobgryzanych, połamanych kości, kawałków mięsa i zwierzęcych resztek, w różnym stadium rozkładu. Śmierdziało okrutnie. Nad wszystkim unosiła się chmara bzyczących much. Wulfstan leżał pomiędzy kamieniami. W jego klatce piersiowej zionęła wielka szkarłatna dziura, a głowa zwisała pod nienaturalnym kątem. Bestii nigdzie nie było widać ani słychać.

**********

W domu oczywiście nikt się nie ukrywał, byłoby to zbyt oczywiste. Teraz jechali konno do wąwozu cierni. Wulfstan jechał w środku, nagle jakieś stworzenie skoczyło i ścięło go z konia. Thorgar zszedł z konia i wyjął swój topór. Jednak stwora już nie było, podbiegł do wierzchowca drugiego okaryjczyka. Podniósł jego toporki i zatknął je za pas. Później razem z resztą poszedł za potworem. Znaleźli go na kamieniu z dziurą w piersi.
-Ustawcie się dookoła przy każdym końcu kamienia. W ten sposób będziemy widzieć wszystkie kierunki. Ten stwór może wrócić.[/b]- Powiedział po czym sam ustawił się przy północnym końcu ołtarzyka.

**********

-Na Adan Adariego...
Wyszeptał patrząc na ciało już byłego kompana. Wolną, lewą ręką wyrysował w powietrzu symbol jedynego boga.
-Światłość pana, chroni mnie przed plugawą magią.
Wymamrotał obserwując okolicę, to było najlepsze miejsce do podjęcia walki. Musieli ją podjąć, nie można pozwolić by taki stwór żył i nie można zostawić śmierci Wulfstana bez pomsty.
-Ciało wciąż jest całe, będzie polować dalej. Samotnie zginiemy.
Mocno chwycił swoją broń. Przez ułamek sekundy wahał się i wbiegł na środek polany.
-Adan Adari!- Wykrzyczał z całych sił na wzór magicznego zaklęcia, wezwanie mające dać im, bożym bojownikom, siłę do walki z wynaturzeniem żyjącym na tej polanie.
Thorgar, wypowiedział swoją opinię na myśl taktyki. Nidaryjczyk nie zaprzątał umysłu tą sprawą, był on, jego ostrze i bestia w lesie.
-Choć tu poczwaro!-Wykrzyczał w kierunku krzaków stając plecami do okaryjczyka.
Bestii nie było Revellis rozejrzał się szukając jakiś śladów gdzie poczwara jest pozostając w gotowości do zadania ciosu.

**********

Dom był opuszczony jak się tego spodziewał. Rozejrzał się po kątach szukając jakiś śladów wskazujących kto tutaj mógł bawić ostatnio. Nic nie znalazłszy zmełł przekleństwo w ustach i wyszedł na zewnątrz.
- Wracajmy. Tutaj nic już ciekawego nie ma. Niedaleko powinien być kolejny wąwóz zakończony wejściem do systemu jaskiń. Może tam warto spróbować. - rzucił kierując się w stronę koni.
Wziął wierzchowca za uzdę i ruszył rozluźniony w drogę powrotną w dół, przez Wąwóz Cierni. Zbyt rozluźniony.
Ruszyli z Selasem na przedzie. W ostatniej chwili z prawej strony usłyszał szmer. Odruchowo w ułamku sekundy znalazł się obiema stopami na siodle sprężony do skoku. W dłoni błysnął złowrogo sztylet. Za późno. Zdążył jedynie zarejestrować futrzaną plamę zbijającą z wąskiej ścieżki Wulfstana wraz z koniem w dół zbocza.
Ruszył wraz z innymi na ratunek, choć nie rokował specjalnych nadziei na sukces, a rokowania się pogorszyły jeszcze bardziej gdy schodząc usłyszał przeszywający na wskroś kości krzyk.
Na dole zobaczył miejsce rzezi i powoli jego umysł zaczynał naprowadzać go na zwierza, który mógł to zrobić. Jednak na tyle wolno i delikatnie, że Selas nie mógł za nic skojarzyć nazwy tego futrzaka.
Obok zdychającego konia leżał topór Wulfstana, ale jego tu nie było, znaczy ciała nie było. Ślady krwi prowadziły w krzaki.
Ruszył pędem w stronę zarośli. Przeprawa przez zarośla spowodowało liczne ranki na ciele Selasa i jak zauważył nie tylko na jego.
- No pięknie. Potrzeba nam jeszcze wabić zwierza zapachem krwi. - mruknął wychodząc z zarośli na polankę i zabijając kolejnego komara na karku.
Pomimo, że już w swoim życiu widział nie jedno, to widok zasłanej kośćmi i resztkami mięsa polanki zrobił na Selasie niemałe wrażenie. Zatrzymał się lustrując uważnie krawędzie polanki. Nic nie zauważył, ale nie był pewien już niczego. Ten zwierz, a może i coś było piekielnie szybkie i wyjątkowo cicho się poruszało. W dodatku kolor plamy jaką zaobserwował podczas ataku mówiła mu że ciężko będzie to coś tutaj wypatrzeć.
-Adan Adari! - Wykrzyczał z całych sił Revelis, co wcale nie zdziwiło Selasa.
- Taaa... kolejny nawiedzony, wiedziałem że... - Rozmyślania zakłócił mu kolejny okrzyk
- Choć tu poczwaro!
- Zamknij się pajacu - warknął - Jak się będziesz darł to nie usłyszymy tego pieprzonego futrzaka.
Miał coś jeszcze powiedzieć, ale właśnie zauważył kątem oka jakiś ruch w zaroślach.

************

Przez długą chwilę nic się nie działo. Słychać było tylko brzęczenie wielkich, czarnych much, obsiadających cuchnące resztki. Stali we trzech nad nieruchomym ciałem Wulfstana i czekali aż bestia powróci. Coś poruszyło się w krzakach. Natychmiast wszyscy trzej zwrócili się w tamtą stronę i mocniej chwycili broń w spocone dłonie. Nie wiedzieli z czym przyjdzie się im teraz zmierzyć. Niepewność i strach przed nieznanym. Wiedzieli tylko tyle, że potwór był duży, szybki, silny i owłosiony. Znów coś zaszeleściło w krzakach. Poruszyły się nieznacznie gałązki i liście. Z zarośli powoli wyłoniła się bestia.
Wielka kupa szaroburego, skołtunionego futra miała co najmniej dwa metry wysokości, a poruszała się mocno zgarbiona, wielkimi łapskami dotykając niemalże ziemi. Owe łapska zakończone miała długimi, szerokimi pazurami. Masywny łeb zaopatrzony był w słusznych rozmiarów paszczękę. Z górnej i dolnej szczęki wystawały długie, kilkucalowe, pożółkłe kły. Malutkie, czarne oczka łypały spod wysuniętych łuków brwiowych. Z gardła potwora wydobywał się niski warkot. Stwór zatrzymał się na skraju polanki i powiódł wzrokiem po mężczyznach. Wyprostował się nagle i zamachał łapami. Ferspa w całej okazałości.
Nim zdążyli zaatakować ferspa zerwała się do biegu. Ruszyła w ich stronę. Każden z trzech mężczyzn przyjął postawę obronną. Ferspa skoczyła między nich. Ostrze Revellisa zachaczyło o jej tylną nogę. Topór Wulfstana skrzesał iskry w zetknięciu z pazurami. Selas upadł obalony na ziemię. Ferspa wylądowała i chwyciła w wielkie łapska trupa Wulfstana. Kolejnych ciosów nie zdążyli zadać. Potwór, trzymając mocno ciało swojej ofiary skoczył po raz kolejny i zaraz zniknął w gąszczu. Przez chwilę słychać było trzask łamanych gałęzi i odgłos biegu potwora, jednak wkrótce wszystko ucichło.
Nie było sensu gonić ferspy, zwłaszcza że już wkrótce miał zapaść zmrok. Trzeba było wydostać się z Wąwozu Cierni jeszcze za dnia. Mozolnie wspięli się na ścieżkę, do czekających tam koni i w grobowych nastrojach podjęli dalszą drogę, która minęła, na szczęście, bez niespodzianek. Wyjechali z wąwozu i skierowali konie na północ, wzdłuż lasu, do znajdującego się niedaleko, według słów Selasa, kolejnego wąwozu. U jego wylotu rozbili obóz i spędzili noc. Rankiem wjechali między drzewa. Ten wąwóz był znacznie mniejszy i mniej ponury od Wąwozu Cierni, ścieżka w górę była mniej stroma i zarośnięta. Po niecałych dwóch godzinach jazdy dotarli do końca doliny. Wąwóz zamykała wysoka skalna ściana, poznaczona wąskimi szczelinami. Z jednej z nich wypływała rzeczka, z drugiej, nieco szerszej wydobywał się dym. Przed wejściem do jaskini pasły się dwie kozy, przy których krzątał się jakiś stary, brodaty dziadek. Gdy dostrzegł zbliżających się jeźdźców, pospiesznie zaczął wycofywać się w kierunku szczeliny.

***********

Z zarośli powoli wyłoniła się Ferspa w całej okazałości. Nim Selas zdążył się zorientować Ferspa już dopadła do nich. Potężna łapa potwora trafiła Selasa obalając go na ziemię i zapierając dech w piersiach. Nim Selas ciężko dysząc podniósł się z ziemi wszystko ucichło i ferspa przepadła. Skrzywił się nieco i zaczął obmacywać żebra. Na szczęście wszystkie wyglądały na całe. Wspinał się za towarzyszami na ścieżkę, do czekających tam koni. Droga do kolejnego wąwozu minęła już bez niespodzianek. Nocleg jednak nie był zbyt wygodny dla poobijanego Selasa i dlatego wolał siedzieć na straży niż spać.
Rankiem Selas był oczywiście niewyspany i rozdrażniony. Starał się jednak nie uzewnętrzniać zbytnio. Wysunął się ponownie na prowadzenie podczas jazdy przez wąwóz.
Dolina, którą ujrzał Selas, sprawiała wrażenie dosyć przyjaznej. Nie przypominał sobie jednak żeby kiedykolwiek ktoś tu mieszkał. Dał znak do zatrzymania i chwilę z daleka obserwował krzątającą się osobę. Wszystko wskazywało, że jest to jedna osoba i do tego w podeszłym wieku, sądząc ze sposobu poruszania. Ruszył powoli naprzód. Za siebie rzucił tylko kilka słów.
- Tylko spokojnie i po przyjacielsku. Nie chcemy nikogo zrażać do siebie.
Gdy dojechał przed jaskinię dziadka nie było już widać. W mroku jaskini dostrzegł tylko niewyraźny zarys sylwetki gospodarza.
- Hej, gospodarzu! - krzyknął - Co robicie z tymi kozami tak daleko od cywilizacji?
Zaczął nasłuchiwać odpowiedzi.

***********

Ferspa, stwór niezwykle denerwujący i groźny pojawił się w pełnej okazałości przed wojownikami. Rzuciła się, przywróciwszy ich zwiadowcę uciekła. Thorgar podniósł się gdyż wcześniej upadł unikając ciosu stwora. Zapadał już zmrok, okaryjczyk rozpalił ognisko, zjadł trochę chleba i popił zacnym trunkiem który otrzymał od sojusznika. Rzeczywiście było pyszne.
Następnego ranka Thorgar i reszta udali się do wąwozu cierni. Był tam jakiś dziadek pasący kozy. Zwiadowca drużyny zapytał go co on robi chociaż tamten zaczął uciekać. Thorgar siedział w siodle czekając na rezultaty pytania.

*************

Ślad krwi na ostrzu jednoznacznie stwierdzał możliwość ubicia potwora. Brak ścierwa równie jednoznacznie oznajmiał, że przeżył.
Tak być nie mogło.
Revellis pobiegł za ferspą w gąszcz wypatrując śladów krwi. Na próżno ślad znikał nieopodal.
-Niech to szlag!
W bezsilnym gniewie wyciął pokaźną ilość roślinności wokół siebie. Łowy okazały się bezskuteczne. Nadchodziła noc, w ciemności nic nie znajdą a do rana możliwe ślady zatrą się.
Milcząc udał się za pozostającymi przy życiu kompanami dalej, szukać wiatru w polu.

Spotkanie z pasterzem, pustelnikiem też nie sprawiło by przerwał swoje milczenie. Zwłaszcza, że jego słowa nie były konieczne. Ich przewodnik, który nie potrafił ostrzec ich przed stworem zajmował się kontaktami z ludnością miejscową.

*************

Przez długą chwilę panowało milczenie. Dziadek najwyraźniej bardzo się przestraszył, jednak w końcu, gdy być może uświadomił sobie, że nikt go jeszcze nie zabił i nikt nie celuje do niego ani nie grozi, wychylił łysą głowę ze swojej siedziby.
- Ja? - zapytał, jakby pytanie mogło być skierowane do kogoś innego. - Ano żyję tutej. Znaczy mieszkam se. Kozy pasę. Nikomu nie wadzę ani niczego cennego ni mam...
Selas popatrzył na dziadunia. Niby wszystko pasowało. Staruszek, kozy niepokój z powodu przybycia grupy obcych. Zsiadł z konia.
- Gospodarzu nie obawiajcie się. Nie mamy złych zamiarów. Rozmowy nam jedynie trzeba. - zagadnął obserwując dziadka. - Wyjdźcie no tu i udzielcie strudzonym wędrowcom garści informacji. Zwą mnie Selas, a was? Dawno Tu mieszkacie?
Potrząsnął mieszkiem aby wyraźnie zabrzęczał pieniądz. Poczekał aż dziadek się wychyli i rzucił od niechcenia pytanie.
- Gospodarzu, a nie zaglądała tutaj przypadkiem gromada z dziewuchą jakowąś? - zagadnął uśmiechając się.
- Jarento - odpowiedział starzec, gdy powoli, powłócząc noga za nogą, wyszedł z szczeliny i spojrzał na podróżnych. Jego mętny wzrok przesuwał się od twarzy do twarzy. Na mieszek trzymany przez Selasa nawet nie spojrzał. - Wołali mi Jarento, ale teraz nikt ze mną nie rozmawia. Nikt się tutaj, na te odludzia nie zapuszcza, o nie...
Podszedł powoli do jednej z kóz i wolnymi ruchami odwiązał postronek, jakim była przywiązana do palika. Pociągnął za sznurek i koza posłusznie ruszyła za nim. - Od kilku latek tu siedzę, ot, rachubę potraciłem już dawno... Nikto tu ni zagląda, bo i po cóż miałby zaglądać?
Celna uwaga staruszka spowodowała wzmożona pracę umysłu Selasa "No właśnie po cóż..."
- Jak to po cóż? Świeże powietrze, spokój, natura wokół. Łono natury ponoć dobrze działa na pannice - uśmiechnął się - A nie cni Ci się Jarento za rozmowami, za towarzystwem ludzi? - podtrzymywał rozmowę, już bardziej z ciekawości, niźli z potrzeby.
- Hie hie he - zaśmiał się dziadek, pokazując przy tym wnętrze swoich bezzębnych ust. - Za młodości to pannic na pęczki miałem. Wiedzieć wam trza, żem był przystojny młodzieniec, niczego sobie... A teraz na cóż mi ludzisk towarzystwo? Wolę sam siedzieć, kozy oporządzać... Tak lepiej...
- Słyszę że ciekawą młodość miałeś. Może nas uraczysz jakąś ciekawą opowieścią z tej barwnej młodości? Może jakąś taką o porywaniu pannic? - przewodnik uśmiechnął się krzywo. - Ach i może znasz tu jeszcze jakieś miejsca gdzie można by się schronić, także od wścibskich oczu?
- Zasmucę Cię paniczu, ale nie wiem wiele o tej okolicy. W tej dziurze siedzę od lat, łysej głowy nie wychylam - odpowiedział Jarento. - Ziemie te nie są mymi rodzinnymi, pochodzę z południa, z samej niemalże rotheńskiej granicy. Tu mnie wiatry życia zagnały, na starość... A pannic nie porywałem, nie było po co... Same się młynareczki, kowalówny i inne krasawice na kolanka pchały. Oj, oj! Myślały durne, że cosik dostaną więcej niż porządną kuśkę w żyć, oj.
Selas przestąpił z nogi na nogę niezadowolony z odpowiedzi. "Czy to możliwe że faktycznie od tak sobie tu mieszka i nic nie wie?"
- A może przyjacielu mógłbyś mi pokazać jak mieszkasz? Szukam na przyszłość podobnego miejsca, aby w spokoju osiąść od trudów świata. Chętnie podpatrzę to i owo.
Postąpił krok w kierunku jaskini.
- Nie!- krzyknął dziadek i zamachał rękami. Wszystko wokoło pociemniało. Zerwał się wiatr, w powietrzu zawirowały liście zerwane z gałęzi. Koza zabeczała przeraźliwie i uciekła. - To moje i wara od tego... Nikomu nie wolno wchodzić do mojego domu bez zaproszenia. A was nie zapraszam! Odejdźcie, bo znów się to stanie. Nie chcę ale nie będę miał wyjścia!
Thorgar zeskoczył rozeźlony z konia. -Na Ymira!- Podbiegł do mężczyzny, chwycił go za koszulę i wysyczał przez zaciśnięte zęby- W tym momencie zachciało ci się nas zaprosić. Przecież nie masz nic do ukrycia. Prawda? A może chcesz żeby ci mój uroczy toporek przeorał gębę?
Selas odruchowo dobył sztyletów.

************

Być może Thorgar lub ktoś inny miał zamiar jeszcze coś dodać, ale nie zdążył. Przez ułamek sekundy, gdy okaryjczyk trzymał Jarento, zapanowała zupełna cisza. A potem huknęło, jakby gdzieś blisko uderzył piorun i Thorgar z krzykiem wyleciał w powietrze, lądując dobre pięć metrów od dziadka. Jarento odwrócił się i z niespodziewaną na jego wiek prędkością, pobiegł do jaskini, znikając w jej wnętrzu.

Obolały od upadku i oszołomiony Thorgar podnosił się na nogi, klnąc na czym świat stoi i wygrażając dziadkowi. Gdy już się pozbierał, wszyscy trzej ruszyli w kierunku szczeliny, chcąc sprawdzić jakich to sekretów nie chciał ujawniać Jarento.

Wąska szczelina stanowiąca wejście do schronienia pustelnika, po chwili rozszerzała się, tworząc niezbyt rozległą grotę. Pod ścianą płonęło ognisko, z którego dym wydostawał się na zewnątrz przez otwór wejściowy. Nad ogniem wisiał kociołek, w którym bulgotała jakaś ciecz. Na tej samej ścianie rozwieszone były niezliczone pęki ziół, kawałki skór i kawałki zwierzęcych kości. Po przeciwnej stronie znajdowało się posłanie z wyleniałego futra i starej słomy. Na podłodze stały trzy drewniane stągwie wypełnione kozim mlekiem, a za prowizorycznym łóżkiem znajdował się drewniany, okuty mosiężnymi klamrami, kufer. Dziadka nie było nigdzie widać.

Oczywistym było, że należy sprawdzić co jest w kufrze. Nie był on zamknięty ani w żaden sposób zabezpieczony. W środku, znajdowało się kilka pakunków, owiniętych w naoliwioną skórę. Wiedzeni ciekawością rozsupłali wiążące paczuszki sznurki. Ich oczom ukazały się zaskakujące znaleziska. W jednej z paczek znaleźli ludzką czaszkę, z dwoma zielonkawymi kamieniami umieszczonymi w oczodołach. W drugim, duży ciemnofioletowy kryształ, wewnątrz którego zatopiony był metalowy krążek. W kolejnym zasuszoną dłoń z długimi, stalowymi pazurami. Pozostałe pakunki zawierały kilka pergaminów i ksiąg, zapisanych w jakimś nieznanym alfabecie.

Czym były te rzeczy i do czego używał ich Jarento? Kim był staruszek, żyjący na uboczu? I przede wszystkim, gdzie się teraz znajdował?

**********

Selas jeszcze nie spodziewała się takiej żwawości po staruszku. Gdyby nie osłupienie w jakie go wprawiła cała sytuacja może dogoniłby starca, ale w głębi siebie nie był o tym jednak przekonany. Ruszyli w kierunku szczeliny.
To co Selas zobaczył w środku było w jego ocenie wyjątkową graciarnią, nawet jak na lokum pustelnika. Warte zainteresowania był kufer. Jedyna porządnie wyglądająca tutaj rzecz.
Znalezisko było dziwne, to fakt, lecz błysk kamieni w czaszce wskazywał, że mogą być wartościowe. Chwilę rozważał kim mógł być starzec i gdzie się podział, ale ostatecznie wzruszył ramionami i sztyletem zaczął podważać kamienie usiłując wyciągnąć je z oczodołów czaszki.

***********

Thorgar podniósł się z ziemi, wyglądało na to że nic wielkiego mu się nie stało. Wyjął więc swój topór i ruszył za towarzyszem, gdy weszli do jaskini ich oczom ukazały się widoki nie z tego świata, czaszki z klejnotami zamiast oczu, no i temu podobne. Okaryjczyk dla bezpieczeństwa niczego nie dotykał, w końcu widział co zrobił z nim taki starzec. Thorgar splunął na ziemię.

-Założę się o wszystkie pieniądze że ten starzec ma coś wspólnego z magią. Na waszym miejscu niczego bym nie dotykał. Równie dobrze możemy zmienić się w żaby czy inne gady.- Wiedza Thorgara o biologi była równa zeru.

************

-Plugawej magii.-Sprostował wyznawca jedynego.- Trzeba to zniszczyć.
Rozejrzał się po okolicy i wskazał mieczem na ognisko.
-Czysty ogień ma moc oczyszczenia tego co plugawe.
Wziął wszystko co wydawało się być łatwopalne i wrzucił do ogniska. Przyjrzał się czy magiczne przedmioty płoną jak należy. Z magią to nic przecież nie wiadomo.
-Powinniśmy też postarać się by czarownik zakończył swe niecne praktyki. Jednak idąc za głosem najwyższego należy uczynić to miłosiernie. Czyli jeżeli się da bez szkody dla podążającego fałszywą drogą czarnoksiężnika.
Przygotowany do walki rozpoczął powolny i uważny obchód pieczary.

***********

Mimo przestróg towarzyszy, Selas wciąż kombinował przy czaszce, starając się wydłubać drogocenne, jak mu się wydawało, kamienie. Po kilku minutach jego działania zostały zwieńczone sukcesem. Jeden z zielonych kamieni wypadł z oczodołu i poturlał sie po podłodze. Selas pochylił się aby go podnieść, jednak zanim to zrobił, kamień zaczął dymić i syczeć. Po chwili zamienił się w bezwartościową kupkę ciemnozielonkawego pyłu.

W tym samym czasie Revellis zabrał się za wrzucanie do ogniska, wszystkiego co nadawało się do spalenia. Mrucząc pod nosem modlitwy do Adan Adariego, nidaryjczyk cisnął w ogień magiczne księgi i pergaminy. Po nich w płomieniach skończyła zasuszona ręka, zawieszone na ścianie talizmany i w końcu sam kufer. Grota zasnuła się gryzącym dymem, który w wielkiej obfitości wydobywał się teraz z buchającego żarem ogniska.

Po dokonaniu rytualnego oczyszczenia groty, nidaryjczyk pokasłując i ksztusząc się dymem, zabrał się do przeszukiwania siedziby Jarento. Podejrzanym było, że starca nie ma w pomieszczeniu. Nie widać też było żadnych innych wyjść z jaskini. Dopiero gdy zerwał ze ściany za posłaniem, brunatny kawał skóry, ukazało się wąskie przejście.

Wąski, kręty korytarz obniżał się jednostajnie, prowadząc podążających nim mężczyzn do kolejnej, zdecydowanie większej jaskini. Zdecydowana większość groty tonęła w mroku, jedynie niewielki obszar rozświetlony był światłem pochodni, umieszczonej w uchwycie na ścianie.

W migotliwym świetle, kilkanaście metrów wgłąb jaskini dostrzegli zgarbioną sylwetkę człowieka. Musiał być to niewątpliwie starzec Jarento. W ręku trzymał długi, pokrzywiony kij, którym się podpierał. Kierował się ku miejscu oświetlonemu przez pochodnię. Tam, na posłaniu ze skór i słomy kuliła się jakaś drobna postać. Dostrzec można było, że przywiązana jest do ściany za pomocą grubego powroza. Jarento znajdował się nie dalej niż dziesięć kroków od niej.

*************

Selas na widok przemiany kamienia w kupkę pyłu syknął tylko i ze złością cisnął czaszką w ognisko.

Ruszył w złym humorze za pozostałymi krętym korytarzem. W migotliwym świetle, kilkanaście metrów wgłąb jaskini dostrzegł zgarbioną sylwetkę człowieka kierującego się ku oświetlonemu pochodnią miejscu. Chciał już rzucić sztyletem, ale nie był pewny czy z tej odległości trafi skutecznie. W dodatku chybotliwy i nieregularny chód staruszka stwarzał niebezpieczeństwo zranienia tej drobnej osóbki, niewielkie ale zawsze.

Gdy tak rozważał usłyszał szept Thorgara:
-Revellis, spokojnie nie szarżuj, bo skończy się jak wcześniej, Uratowanie tej dziewczyny to podstawa, najlepiej będzie jak starzec skoncentruje się na jednym z nas, wtedy drugi może go zaszlachtować jak wieprza.
Może i dobry pomysł tylko może być za mało czasu stwierdził beznamiętnie w myślach. Pożałował teraz, że łuk zostawił przy końskim siodle. Wyszarpnął drugi sztylet i najciszej jak potrafił ruszył pędem w stronę starca zrobić to co potrafił najlepiej.


***********

Gryzący dym utrudniał znalezienie czegokolwiek. Zerwana skóra dostarczyła rozwiązania problemu, Revellis urżnął kawałek i przyłożył ją sobie do twarzy. Nie pomagała zbytnio ale jej zapach tłumił zapach dymu.
Ręką dał znać pozostałym i ruszył w przejście.

Czarnoksiężnik zbliżał się do uwięzionej osoby, kobiety. Czyżby Adan Adari przeznaczył im znalezienie poszukiwanej tutaj? W tak odległym miejscu w nierzucającej się w oczy jaskini, pilnowana przez czarownika? Czy może ofiara bezbożnej magii.
Jarento musiał zostać powstrzymany.
Przecząco pokiwał głową słysząc Thorgara.
-Żywcem go.
Szybko wykreślił w powietrzu znak jedynego. Symbol dawał ochronę przed magią, był tego pewien. Dobry bóg nie pozwoli zranić wiernego sługi mrocznymi praktykami.
Ruszył jak najciszej naprzód czujnie obserwując czarownika, gotów do skoku gdyby wykonał jakiś ruch grożący kobiecie lub jego kompanom.

----------------------------------
brakuje chyba tylko jednego posta, więc wrzucam całość. Poniżej mój ostatni post.
 
xeper jest offline