Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 21:28   #5
Orzechinho
 
Orzechinho's Avatar
 
Reputacja: 1 Orzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie cośOrzechinho ma w sobie coś
Dworek emanował spokojem, ciszą. Dwójka konnych zbliżała się do zabudowań, mijając leciwe drzewa i starannie przycięte krzewy. Okolica wyglądała nienagannie i zadbanie, choć wprawne oko stwierdziłoby, iż najlepsze lata tego miejsca dawno już minęły.
Alonso uśmiechał się do swoich myśli, gwiżdżąc wesoło. Dobra pogoda uprzyjemniała oczekiwanie na obiad, które miłował nade wszystko.
Właściciel okolicznych ziem, Jougern Grell, jechał tuż obok w swojej codziennej masce – kamienna twarz od lat nie wyrażała więcej, niż było to aktualnie potrzebne.
Byli już nieopodal schodów prowadzących do głównego budynku, gdy w drzwiach stanął majordom – jeden z niewielu służących, którzy ostali na włościach. Mężczyzna po zwyczajowym powitaniu oznajmił o otrzymanej niespełna godzinę wcześniej wiadomości, pierwotnie dostarczonej do Akademii Umiejętności.
- Cóż to, Joug? – Alonso płynnie zeskoczył z siodła. – Czyżby list od panienki de Mourlinay?
Oficer nic nie odpowiedział. Miast tego, otwarł zdobioną kopertę opatrzoną inicjałami hrabiego Berlaya. Ruszył zaraz do wejścia, Alonso zniknął z wierzchowcami.

* * *
Szlachcic pełną gębą zapewne zatrudniłby tabun krawców i szwaczek, zamówił wóz wypełniony aksamitem i jedwabiem i włożył na głowę specjalnie na tę okazję kupiony kapelusz zdobiony klejnotami i najrzadszymi piórami. Gołodupiec zwyczajnie ubrałby swoje stare łachy lub pożyczył strój od innego podobnego mu biedaka. Jougern był jednak gdzieś pomiędzy, a jego żołnierski umysł dawno już nauczył go wyszukiwania nowych dróg i strategii pośród kampanii wojennych na dworach i pałacach toczonych o pietruszkę.
W jego kufrach nie było wystarczających funduszy, w szafach nie było odzienia zasługującego choćby na spojrzenie królowej i jej gości. Krawiec najbardziej odpowiedni z odpowiednich, ale nie najdroższy z drogich, dobrał ubrania z garderoby Grella. Najlepszy, odświętny wams w popielatym odcieniu ozdobiono złotymi lamówkami, na piersi umieszczono kwiecisty wzór. Wiązania pludrów upiększono metalowymi agletami. Rękawy uwydatniono delikatną koronką, materiałowe guziki na nich zmieniono na większe, pozłacane. Całość okrywała peleryna przerzucona starannie przez jedno tylko ramię.

* * *
Przygotowania dobiegały końca. Karoca stała już u frontu dworu. Hrabia Lumien, dowiedziawszy się o obecności Grella na balu, sam zaoferował swój wehikuł w zamian za, jak to określił, drobną przysługę w niedalekiej przyszłości (naturalnie nie omieszkał dodać do tego chytrego uśmieszku, jakim „osładzał” podobne propozycje). Jakkolwiek zaniepokojony, Grell musiał się zgodzić.
- Jakże ci zazdroszczę – Alonso od początku żałował, iż to nie jego spotkał taki zaszczyt ze strony królowej. – Pani Lermont, jej świta, elita Kindle albo i całej Cynazji! Ach, tyle cycków do pieszczenia!
Przyzwyczajony do jego niewybrednego słownictwa oficer poprawił filcowy kapelusz w odcieniu bordo cicho tylko wzdychając. Strzelił laską o posadzkę i żołnierskim krokiem ruszył przed siebie.
- Może pojadę za ciebie? Albo za tobą? – Alonsowi odpowiedziało tylko wzruszenie ramion. – Niech cię, Joug! Wezmę sobie jakąś kuchareczkę i będę się bawić lepiej niż ty! Zobaczysz!
Oficer zasalutował kompanowi z lekkim, ledwie zauważalnym uśmiechem…

* * *
Było już grubo po siódmej wieczorem, gdy dotarł na miejsce. Górną część twarzy, zgodnie z poleceniem, ukrył pod odpowiednią na podobnie wyniosłe okazje maską. Wystawała spod niej zgrabnie przycięta bródka i ciemne, krótkie wąsy. Na piersi, tuż przy zdobieniach, sterczał dumnie złoty lew – znak rozpoznawczy. Mężczyzna czuł się w swoim nieco „upiększonym” stroju nieswojo – nie przypadła mu do gustu odważna i nierzadko dziwaczna moda Cynazji. Jednakże, jak na doryjczyka przystało, wyglądać musiał nienagannie, szczególnie w Kindle.
Ruszył pewnie przed siebie. Wysokie, oprawione ostrogami buty, raźno przemierzały drogę. Grell niósł pod pachą tajemniczy, elegancki pakunek, a każdemu, kto uraczył go choćby spojrzeniem, odpowiadał uprzejmym ukłonem i delikatnym uśmiechem…
 

Ostatnio edytowane przez Orzechinho : 27-08-2010 o 14:22.
Orzechinho jest offline