Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 23:54   #9
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Wyniki analizy z Gildi Aptekarzy przyszły szybko, resztki gazu z granatu znalezionego na kutrze zawierały skroplony gaz o własnościach halucynogennych. Ofiara prócz majaków doświadczała rozchwiania emocjonalnego, w zależności od okoliczności mogła to być euforia, albo stany lękowe. Co ciekawe sam specyfik nie był syntetyczny, tylko został wytworzony z naturalnych sunstancji roślinnych, występujących w Masrańskiej dżungli. Sama skorupa granatu pochodziła najpewniej z Vera Cruz, był to popularny model, zwłaszcza w półświatku, ceniony za poręczność i możliwość wzbogacania o autorskie domieszki. Często takie granaty wytwarzano w garażach. Te informacje musiały wystarczyć Aspazji gdyż niedługo po tym aptekarz został postrzelony przez tajemniczego sprawcę, jego życiu nic nie zagrażało, jednak musiało minąć wiele czasu nim wróci do zdrowia.

Na innych frontach sprawy układały się lepiej, mimo skromności Torchady był na dobrej drodze by zdobyć dla niej zezwolenie na odwiedzenie Samary, gdzie byli przetrzymywani Oroyme. Zanim jednak miała dostać glejt Szejk chciał się z nią spotkać osobiście. Następnego dnia w towarzystwie kierownika udała się do Pałacu, w tym również o plotkach o ponurym snajperze:
- Słyszałem, że już go ujęli. Janczarzy Agcy wytropili go w portowej dzielnicy, to był dawny cyrulik. - opowiadał Torchady.
- Dlaczego ten człowiek chciał zabić aptekarza?
- Cóż, nie zawsze gildia była w Ayanie, kiedyś chorymi opiekowali się ludzie spoza gildi, gdy Aptekarze przybyli do miasta część z nich przystąpiła do loży, ale nie wszyscy. Część z nich skarżyła się, że gildia nie dopuszcza ich do leków, a także rozsiewa plotki jakoby ich metody to szamanizm, a nawet podtruwa ich pacjentów. Zdaje się, że ten człowiek winił Aptekarzy za swój los. Niestety, ale w czasie przemian, są też ofiary. Nawet jeśli zmiany są na lepsze.
- Zdajesz się rozumieć jego motywacje.
- Rozumieć, może, pochwalać, nie. Rozumienie drugiej strony to podstawa dyplomacji...
- ... a także wojny, często pan czyta lihalańskich strategów. Ma Pan jakieś ulubioną sentencje?
- Rzadko, to nie jest moja domena. Dziwne, że o to pytasz, ale zdanie, może to utkwiło mi w pamięci to "Armia umiera nie od utraty krwi, lecz od utrary ducha". Choć prawdę mówiąc, niewiele ich więcej pamiętam. Jesteśmy już na miejscu.
- Chwilę, ale co się stanie z cyrulikiem?
- Zostanie osądzony, jeśli będzie uznany winnym, trafi do więzienia na Samarze do końca wyroku.
- Pałac Szejka był naprawdę twierdzą, mury były grube i wysokie, co mogło dziwić, że żadna armia nigdy pod nimi nie stanęła. Widok za murami mógł być pewnym zawodem, przy całej legendzie alMalickiego przepychu pałac był niewielki, niemal cały z jasnego kamienia, choć nie pozbawiony ornamentów to jednak prosty. Marmurowa posadzka niemal jak lustro odbijała ich i niebo nad nimi.


Pałacowa służba zaprowadziła ich do pokoju Szejka, okrągłej komnaty z wysokimi oknami wychodzącymi na trzy świata strony. Więża wystawała nieco ponad linię murów, tak że Szejk idąc wzdłuż okien mógł patrzeć w stronę wszystkich wysp archipelagu. Podłogę przykrywał gruby dywan, a z sufitu zwisały baldachimy, co w połączeniu z lożami zasłanymi poduszkami sprawiało wrażenie jakby pokój chciał opleść się wokół gościa.

Pojawił się też sam Szejk Adil al Malik, starszy mężczyzna o szerokiej poznaczonej zmarszczkami twarzy i znudzonych oczach. Wymienili uprzejmości, szejk najwyraźniej nie miał nic przeciw wyprawie na jego zamkniętą wyspę.
- Dobrze widzieć szlachetnie urodzoną damę tak pełną pasję. To dar, nie mogę więc odmówić wizyty pośród więźniów. - podziękowała za zgodę, pamiętając o słabości szejka zapytała o jego kolekcję.
- Tak, kontynuuje dzieło mego Ojca. - o przodku mówił z szacunkiem - Nawet najmniejszy szczegół może mówić o tym kim byliśmy kiedyś, wiedząc skąd idziemy, wiemy gdzie zmierzać. - wyraziła gotowość obejrzenia zbiorów. Szejk uśmiechnął się delikatnie i poprowadził ich w głąb korytarzy. W pierwszej sali dominował szkielet smoka, tak przynajmniej opisał go szejk, Aspazja widziała, że tak naprawdę kości tworzące instalacje należą do pięciu różnych gatunków z czego część nie występowała nigdy na Madoku. Kontynuowali zwiedzanie, widzieli rzeźby, malunki, freski, fragmenty dawnych technologii kosmicznych i prymitywnych rękodzieł dzikich plemion. Czuła się jak w muzeum.
- A ta kolumna skąd pochodzi? - wskazała czarną bryłę wysoką na cztery metry, stworzoną najwyraźniej z metalu, poznaczoną zielonymi liniami tworzących piktogramowe historie, poznała symbol Ortodoksji, coś co musiąło być symbolem planet, na jednym z piktogramów widziała Voroxa i ludzi.
- To, no tak mogłem spodziewać się, że baronówna zwróci na to uwagę. To prezent, od Genina Dreaka. Mój Ojciec bardzo cenił tego pozyskiwacza, on zaś odwzajemnił się tym oto podarkiem. Zakon Inżynierów co roku stara się o pozwolenie na zbadanie tego artefaktu, jednak zawsze odmawiam. Takie badanie zawsze niszczą eksponat, a tak dzięki tajemnicy jest jeszcze piękniejszy. Mówią, ze to część gwiezdnego żaglowca z dawnych czasów, który osiadł na dnie morza. Może to i prawda, ale jakie to dziś ma znaczenie?

 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 25-08-2010 o 00:29.
behemot jest offline