Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 13:38   #2
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny

Tajemnica bogini I




Świat się zmienia. Wszystko idzie do przodu, nawet wbrew woli i logice ludzi. Ale zmiany te są dla zwyczajnego człowieka na tyle odległe, że wyeliminowanie z życia myślenia o nich nie jest żadnym problemem. Ale kto wie jak będzie w przyszłości, w końcu wszystko się zmienia.
Jest tyle scenariuszy końca świata, a żaden nie wydawał się być na Kontynencie przyziemny. Do czasu.
Armagedon jest coraz bliżej. I nawet głupi chłop z litnijskiej wiochy nie uzna tego za fantastykę i czcze gadanie.
Świat się zmienia...

Dźwięki wygrywane na fortepianie koiły uszy zebranych, śpiew porywał i brał w objęcia, był aksamitny, ale zdecydowany. Kunszt śpiewaka znać było po wszystkim, co robił.
Pieśń się zakończyła, cały tekst został już zaśpiewany z idealną dykcją, a każdy klawisz instrumentu uderzony z pianiście tylko znaną subtelnością.
Przyszedł czas na rozmowy.
Antonio del Estario odszedł od fortepianu, zajął miejsce przy dużym, dębowym stole, odetchnął. Można było wyczuć, że szef brundeńskiego wywiadu uznaje tę wyprawę za wybryk koronowanych głów. Pewnym był także fakt, iż del Estario umyślnie okazywał te emocje zgromadzonym. Pierwszy szpieg Imperium Południa niewątpliwie potrafił zapanować nad swoimi gestami i mimiką.
- Drodzy... bohaterowie – rozpoczął z ironicznym uśmieszkiem. - Zaraz przedstawię Wam szczegóły całej misji, zapoznacie się również z dodatkowymi wskazówkami, oraz będziecie mogli zadać mi swoje pytania. Później wyruszycie w drogę. Jeszcze dzisiaj.
Antonio del Estario był to mężczyzna wzrostu powyżej średniego, o szerokich ramionach i dumnym spojrzeniu. Na bladą twarz opadała mu płowa grzywka, która prawie przysłaniała matowe, czarne oczy, w których nie było widać zupełnie nic. Rzadko kiedy widywało się takie oczy, o których nie można było powiedzieć w sumie nic więcej ponadto, że były oczami.
- Według legendy ciało Odiana zostało pocięte, a jego części w formie kryształów rozrzucone po świecie. Ponoć jeżeli znajdziecie jeden... kawałek, to otrzymacie wskazówki co do położenia następnego. I tak po sznurku aż do kłębka – zarechotał.
Komnata odpowiedziała głuchym echem. Zalegającą tu ciemność rozjaśniało tylko kilka kandelabrów przywieszonych do ścian i jedna, samotna świeca ustawiona na fortepianie i trzymająca się jedynie na własnym, roztopionym wosku, który utworzył wokół niej małe wzgórze.
Jak to zazwyczaj bywa w pomieszczeniach, gdzie znajduje się duża liczba ksiąg i tutaj w powietrzu unosiły się niezliczone ilości drobinek kurzu. A ksiąg było tutaj nielicho. Pod każdą ze ścian stały regały wysokości postawnego mężczyzny całkowicie zapełnione opasłymi woluminami.
Niektórzy ze zgromadzonych zaczęli się zastanawiać, czy zbiory znajdujące się w tym pomieszczeniu nie są warte więcej, niż klejnoty koronacyjne królowych Tannis. Po krótkim przemyśleniu sprawy wszyscy dochodzili do tego samego wniosku: nie były. Fakt ten oczywiście nie umniejszał wartości tych ksiąg. W końcu co mogło być cenniejsze od klejnotów koronacyjnych królowych Tannis?
Mimo zimowej pory roku i później pory dnia, w dużym i przestronnym pomieszczeniu było nad wyraz ciepło. Niewątpliwie nie było to zaletą kominka palącego się pod jedną ze ścian. To musiała być magia. Swoją drogą, to kto umieszcza źródło ognia w pobliżu takiego zbioru ksiąg?



- Istnieje legenda, która głosi, że prawą rękę tytana odnaleźć można [i]„tam, gdzie wzrok mroźnego krańca świata padający na Kontynent spotyka się z wołaniami więźniów do ich żon”[i], czyli, jak ustaliliśmy gdzieś na pomiędzy Kontynentem, Anlindorem, Wolland i Arkandią – zakończył szpieg.
Miejsce, o którym mówił mężczyzna znajdowało się praktycznie po drugiej stronie Ziemi Północnych, niż drużyna bohaterów, na północno-zachodnim skraju Knotynentu. Jeżeli zebrani w bibliotece śmiałkowie rzeczywiście zamierzali się tam dostać, to czekała ich długa i męcząca wędrówka. Ale cel był szlachetny, a u kresu drogi czekała na nich sława i nieopisany honor.
- Podejrzewamy, że na Rei żyje człowiek, który będzie potrafił powiedzieć Wam więcej o położeniu artefaktu. Mowa o Siliu Gwieździstej Czapce – skrybie gildii magów na tej wyspie i opiekunowi jej biblioteki – powiedział Antonio del Estario. - Lecz to nic pewnego, a my nie wiemy nic więcej – dodał z tryumfatorskim uśmieszkiem.
Gdzieś na dworze zamiauczał kot. Zbliżała się północ, do rozpoczęcia nowego roku pozostawało już tylko kilka dni.
- Co do dodatkowych wskazówek, to powiem krótko: jeżeli... - szpieg zaśmiał się krótko, jakby nie dowierzając, że za chwilę powie to, co powie. - ...w skarbcu upadłej bogini Malii znajdziecie jakieś skarby, to powinniście poinformować o nich najbliższą gildię magów, w której zasiada arcymag. Te błyskotki mogą być obłożone klątwą – westchnął. - oczywiście po wszystkim zostaniecie wynagrodzeni i otrzymacie swoją działkę z oczyszczonego już skarbu – zakończył.
Zza okna dało się usłyszeć warczenie i szczekanie psa, któremu wtórowały śmiechy dzieci. Po chwili kot zamiauczał raz jeszcze, rozpaczliwie, jakby wołając o pomoc, w której nadejście nawet on sam nie wierzył. Później było jeszcze kilka dziecięcych chichotów, a potem już tylko cisza.
- Mieliście pytać, zatem pytajcie. Mamy mało czasu – rzekł Antonio del Estario, wygrzewając nogi obute w futrzane buciska w cieple kominka.

Świat się zmienia. Kiedyś ludzie wierzyli w bohaterów.


Fielus




Rointon stanął na swoim stołku, aby zebrani mogli go zobaczyć. Niestety (lub może na szczęście, kto to wie), jako gnomowi nie przysługiwał mu zbyt pokaźny wzrost. Taka natura i nikt jej nie zmieni.
- Czcigodny panie…- Zaczął.- …jestem pewien, że mówisz nam to w jak najlepszej wierze, aczkolwiek twoja troska o skarby obłożone klątwami jest co najmniej nieodpowiednia. Wierzę w swoją gwiazdę i w swoją moc i jestem święcie przekonany, że moje moce wystarczą w zupełności na oczyszczenie kosztowności na miejscu.- Uśmiechnął się dobrotliwie. Albo nie zrozumiał, że Antoniowi chodziło tylko o przechwycenie jak największej ilości łupu, albo też był na tyle inteligentny by nie dać tego po sobie poznać.- Po co będziemy fatygować wysoko postawionych czaromistrzów, skoro wcale nie musimy.-
Gnom usiadł ponownie i przykręcił sobie wąsa. Czuł nieodpartą chęć zapalenia fajki, któremu to nałogowi uległ ostatnio, ale powstrzymał się, sądząc że może to nie wypadać w tym miejscu i w tym towarzystwie.
Zza okularów z polerowanego kryształu górskiego przyglądał się uważnie swoim nowym współpracownikom. Nie wątpił w ich dobroć i poczucie obowiązku wobec świata, skoro znaleźli się tutaj. „To z pewnością najlepsi i najzacniejsi spośród dobrych i zacnych. Sól ziemi.” myślał.

RyldArgith



Dziewczyna przyglądała się pomieszczeniu, napawając się specyficzną atmosferą tego miejsca. Od momentu wejścia do środka zdołała się już przyzwyczaić, ale od czasu do czasu nie mogła się jednak powstrzymać i zerkała w stronę ksiąg. Przysłuchując się przemowie nieznajomego, o którym trochę zdążyła usłyszeć, dzieliła swą uwagę między zebrane w pomieszczeniu osoby, a kosmyk włosów, dziwnym trafem zbyt często spadający na jej oko.

Delikatnie uniosła końcówki ust, z lekką nieśmiałością, co w połączeniu z jej dziecięcymi rysami twarzy, mogło sprawiać wrażenie że dziewczyna tu nie pasuje. Chociaż strój, w jakim udała się na to spotkanie, sprawiał zgoła inne wrażenie. Czarny płaszcz udanie krył jej wyposażenie, zaś narzucony na głowę kaptur rzucał cień na jej twarz, umożliwiając tylko dostrzeżenie jej ust, umalowanych na czarno, oraz, od czasu do czasu, zwisającego blond pasemka włosów.

Wysłuchała co szef wywiadu ma do powiedzenia, w umyśle lokalizując krainy geograficzne, a także imiona i funkcje poszczególnych, wspomnianych przez Antonio, ludzi. Poczekała jeszcze, aż nowo poznany gnom wygłosi swoją mowę, w trakcie której obserwowała reakcje pozostałych, zwłaszcza Antonia.

- Wszystko ładnie, pięknie.. – zaczęła bardzo dziewczęcym głosem, jakby nie wypowiadała go osoba, która miała iść i zabijać. I ratować świat. Prędzej mała dziewczynka. Oparła się o kredens z książkami. Rozchyliła trochę płaszcz, ukazując czarną przeszywanice, czarne, przylegające do nóg spodnie, oraz buty w takim samym kolorze. Nawet rękawice były tego samego koloru.- Odpowiedz na proste pytanie. Kontakt. W jaki sposób utrzymujemy kontakt? Jest jakiś mag w tym gronie?- Spojrzała po zebranych.- Podejrzewam, że możemy liczyć tylko na siebie, bez wsparcia.. Skąd wiedzieć będziecie czy się nam udało? Nie licząc, że tak ujmę, ostatecznego rozwiązania dla kontynentu. A więc, środki kontaktowe, hasła?

Olian


Elf z zaciekawieniem przysłuchiwał się słowom mężczyzny, lecz nie potrafił zrozumieć jak zasiadająca tu grupka nieznanych sobie… śmiałków, miała by odnaleźć ciało Odiana i w ostateczności pokonać matkę wszelakiego zła. Nie wątpił w siłę każdego z nich – przecież zostaliśmy wybrani – pomyślał. Ale martwił się o to, że nie podołają od strony psychiki, mentalności. Z każdym krokiem, z każdą częścią ciała tytana, zbliżać się będą do nieuniknionej walki dobra ze złem… bitwy, w której wszystko będzie możliwe. Lecz myśl, że być może w tejże ekstremalnie trudnej wędrówce odnajdzie morderców… barbarzyńców, którzy torturowali jego rodzinę… ta myśl zaprowadziła go do tego miejsca i jak postanowił, poprowadzi dalej. W głowie Saverisa narodził się smutek i żal, jak zwykle kiedy jego umysł kierował się w przeszłość i zatrzymywał się w danym momencie. W jego oczach zbierały się łzy, lecz opanował emocje i z jeszcze większą uwagą przysłuchiwał się del Estario.

Gdy opowieść Antoniego dobiegła końca, Saveris ukradkiem przyglądał się wszystkim zgromadzonym. Nie oceniał nikogo - nie miał podstaw do takowych obiektywnych ocen, nie zrobi tego dopóki nie pozna każdego z osobna. Lecz pomimo tego, słowa gnoma odebrał jako, małe przechwalanie się…
- Ale to nic złego… przecież, każdy czasami pozwoli sobie na drobne przechwałki - odrzekł w głowie elf, po czym skierował lekki uśmiech w stronę gnoma. Następnie głos zabrała tajemnicza dziewczyna… poza tą tajemniczością nie można było wyczuć nic więcej. – Tajemnicza nie oznacza zła – kolejna myśl zagościła umysł wysokiego przedstawiciela rasy elfów.

Nastała niezręczna cisza. Szybko przerwał ją Saveris wyskakują ze swoim pytaniem:
-Dręczy mnie tylko jedna myśl – odrzekł spokojnym głosem. – Dlaczego uważacie, że podołamy temu zadaniu ? nie różnimy się przecież… przynajmniej tak się mi zdaje, od innych śmiertelników – powiedziawszy to oczekiwał cierpliwie odpowiedzi.

Van


Davos Meiweather, człowiek średniego wzrostu, z czarnymi włosami i tegoż samego koloru oczami, siedział spokojnie na swoim miejscu, przysłuchując się przemowie Antonio del Estario i padającymi zaraz po jej zakończeniu pytaniom, zadawanym przez jego przyszłych towarzyszy. Oceniał ich i próbował zrozumieć.

Nie widział jednak co ma myśleć o tych osobach. W końcu widział ich po raz pierwszy i nic praktycznie o nich mu nie powiedziano. Nie zostali sobie nawet przedstawieni, a mieli razem uratować świat. Meiweather nie miał pojęcia czego może się spodziewać po swoich nowych kompanach. Było pewne, że nie są to zwykłe płotki, ale nic więcej nie można było o nich rzec.


W ogóle sam cel ich "misji" zakrawał na wariactwo. Tak przynajmniej uważał Davos. Było przecież nie do pomyślenia, by taka garstka zdołała osiągnąć postawione przed nimi zadanie. Ale mężczyzna nie zamierzał odmawiać ani rezygnować. Skoro wymagano od niego udziału w tym przedsięwzięciu, to on to uczyni. I z całych sił będzie się starał by się im udało. Czy to jednak wystarczy ? Lepiej jednak teraz o tym nie myśleć - powiedział sobie w duchu Meiweather. Tylko jak nie teraz to kiedy ?

Gdy tylko wszyscy skończyli zadawać swoje pytania, mężczyzna poprawił swój czerwony płaszcz, narzucony na ciemną kolczugę, a następnie zabrał głos. Nie wyróżniał się on niczym szczególnym, można powiedzieć, że brzmiał pospolicie.
- Pozwólcie szanowni państwo, że i ja o coś zapytam. - Davos wstał, tak by wszyscy mogli go dostrzec. Jego twarz nie była ani zbyt przystojna, ani zbyt brzydka. Była normalna. Tak samo było z ubiorem. Poza wspomnianym wcześniej płaszczu i kolczudze, Meiweather miał przypięty do swojego boku miecz, a jego czarne, skórzane spodnie zapięte byłe na bogato zdobiony pas. - Po pierwsze, chciałbym wiedzieć, miłościwy panie - tu zwrócił się w kierunku Antonia - Czy możemy oczekiwać od spotkanych przez nas osób, oczywiście wysoko postawionych, jak królowie i im podobni, jakiejkolwiek pomocy chociażby finansowej czy też innego rodzaju wsparcia ? Przydatne również byłoby, jakbyśmy otrzymali jakiegoś rodzaju list, bądź coś w tym rodzaju, który pomógłby nam spokojnie przekraczać granice czy też pomagał nam wydostać się z kłopotów z prawem, takich które możemy teraz przewidzieć i takich które nie możemy. - Gdy Davos skończył mówić mówić, przeczesał dłonią swoje krótko przystrzyżone włosy. Często tak robił, o czym jego nowi towarzysze wkrótce będą mieli okazje się przekonać.
sickboi


Mwizi czuł się obco. Zamczysko, w którym się znalazł było znacznie większe niż pałac Wielkiego Wodza Nichedu. Grube kamienne ściany i sufity przytłaczały wychowanego na sawannach mężczyznę. Liczba komnat i korytarzy przyprawiała go o ból głowy. Zdawało mu się, że lada chwila cała konstrukcja runie mu na głowę. Najchętniej jeszcze w tej chwili wstałby od stołu i zaczął uciekać, jak najdalej od tego ogromnego budynku. Myśliwy mógł niemal przysiąc, że od momentu gdy przekroczył bramy znacznie opadł z sił, jakby coś wysysało z niego energię. Musiał uciec. Lecz kiedy pomyślał o panującym na zewnątrz zimnie i hałdach tego dziwnego puchu zwanego przez innych śniegiem odrzucił ten pomysł. Nie miał przecież dokąd się udać. Ba, nie wiedział nawet, gdzie znajduje się w tej chwili. Poza tym zbyt wiele od niego zależało.

Dźwięki jakie wydobywały się z dziwacznego pudła z zębami podziałały na zmęczonego ostatnimi wypadkami Mwizi'ego kojąco. Choć daleko im było od muzyki jaką znał dotychczas to zaprezentowana pieśń wielce przypadła mu do gustu. Czy była to magia, tego myśliwy nie był w stanie stwierdzić. Wiedział za to, że z chęcią posłuchałby kolejnego utworu jednak człowiek, który był najprawdopodobniej włodarzem zamku wolał przejść do rzeczy. Wan Oobote wysłuchał jego słów z uwagą i zaangażowaniem. Chociaż legenda brzmiała jak opowiastka dla małych dzieci to z pewnością nią nie była. Zwłaszcza, że opowiadał ją Antonio del Estario.

Czarnoskóry mężczyzna dopiero wtedy zdał sobie sprawę w jak wielkich rzeczach będzie brał udział i ile chwały mu to przyniesie, rzecz jasna jeśli zdoła wrócić. Spojrzał po zebranych, którzy zaczęli zasypywać szpiega pytaniami i wyrażać swoje wątpliwości. Była to zbieranina osób pochodzących pewnie z całego świata, jak myślał Mwizi. Gnom, elf, człowiek, a nawet kobieta, do której myśliwy od razu nabrał dużego szacunku. W końcu jeśli została wysłana na tak niebezpieczną misję zamiast mężczyzny musiała być wielkim wojownikiem. Wan Oobote zaczął się zastanawiać ile ludzkich zębów zdobiłoby jej szyję. Tymczasem dyskusja trwała w najlepsze. Swoim zwyczajem Mwizi wolał zachować milczenie i odezwać się dopiero w momencie, kiedy będzie to naprawdę potrzebne. Nie lubił strzępić języka. Chciał działać.

Minty


Antonio uniósł się z krzesła. Skierował swoje kroki w stronę jednej z półek zastawionych przez księgi. Przez chwilę lustrował tytuły, po czym wyciągnął rękę i ujął gruby wolumin. Otworzył go, a z pustego środka wydobył pięć pierścieni.
Szpieg wrócił z powrotem na swoje miejsce, usiadł na krześle, wyciągnął sie i ziewnął.
- Nie obchodzi mnie to, czy poinformujecie kogokolwiek o jakimś skarbie. Pewnie żadnego skarbu nie ma, nie ma nawet skarbca – rzekł w końcu. - Zrozumcie, że nie wierzę w te wszystkie bajeczki o bogach, tytanach i innych przebierańcach. Miałem przekazać wam te informacje, bo ktoś tam, na górze uznał, żeby całą sprawę zrobić poufną. Tyle.
Del Estario oparł łokcie na stole.
- Zbliżcie się – powiedział. - Te pięć pierścieni umożliwi wam audiencję u Arcymaga w jakiejkolwiek gildii na całym kontynencie. Komunikować ze mną możecie się jedynie przez nich. Nie chcemy żadnych prób porozumienia się na własną rękę. To zbyt ryzykowne. W końcu są na świecie ludzie, którzy będą chcieli Wam przeszkodzić. Wszyscy wyznawcy tej... bogini i inni maniacy – zakończył.
Mężczyzna podał każdemu jeden pierścień. Biżuteira była wykonana ze srebra, zdobiły ją kamienie szlachetne, kolejno akwamaryn dla Calaei, rubin dla Saverisa, diament dla Robintona, aleksandryt dla Mwiziwiego i szmaragd dla Davosa.
- Wystarczy, że okażecie te pierścienie w gildii, tam będą już wiedzieć co i jak. Ale uważajcie, to nie są zwyczajnie błyskotki. Ta biżuteria została naszpikowana magią ochronną i ostrzegawczą, aby pomóc wam w odbyciu drogi. Akwamaryn chroni przed wieloma urokami, rubin uniemożliwia zatrucie magicznymi eliksirami, oczywiście, nie wszystkimi, diament wibruje, gdy ktoś w pobliżu stosuje iluzję, aleksandryt czyni niewrażliwym na klątwy związane z demonami, to bardzo potężny artefakt, wojowniku, a szmaragd ponoć prowadzi prawidłową drogą. Nie zgubcie tych pierścieni – dodał patrząc w oczy drużynie.



Kiedy padło pytanie Saverisa Antonio tylko roześmiał się i odrzekł:
- Uważam, że, o ile zadanie ma coś wspólnego z rzeczywistością, nie podołacie. Ale to niczego nie zmienia. A wszystkie granice – tu spojrzał na Davosa. - przekroczycie okazując pierścienie. Z pomocą finansową sprawa ma się tak, że otrzymacie jedynie pieniądze na drogę. Sto sztuk złota na głowę, moment... - szpieg znów uniósł się z krzesła, jednak tym razem skierował się w stronę fortepianu. Za jedną z nóg instrumentu rzucone zostało pięć sakiewek. - Oto wasze fundusze. Nie radzę uciekać z tymi pieniędzmi, ja zawsze was znajdę – dodał z dziwnym uśmiechem.
- A teraz wyruszajcie, jeśli łaska. Robi się wcześnie, a wy macie opuścić Issis jeszcze przed zmierzchem. Powodzenia – Antonio wstał, aby podać rękę każdemu z członków wyprawy. Uścisk miał zdecydowany i mocny, ale tylko na tyle, na ile zdecydowany i mocny powinien być uścisk prawdziwego mężczyzny.
- Wiedzcie tylko, że szanuję was za to, że uczestniczycie w tej wyprawie. Nawet, jeżeli jest ona największą bzdurą - zakończył.

Na dworze było zimno, księżyc w pełni lśnił na jasnym, kremowym niebie. Śnieg padał z wolna, a już na ziemi skrzypiał pod butami, konie były gotowe do drogi.
Noc powoli przemieniała się w poranek.

RyldArgith



Przysłuchując się swoim przyszłym towarzyszom podroży, ich pytaniom, ruchom, próbowała ich analizować, nauczyć się jak najwięcej o nich, tak by wiedzieć w czym się dobrze czują, na czym się znają, jednocześnie poznając ich słabe strony. Gnom, elf, czarny mężczyzna, z dalekich krajów, o których tylko słyszała od swej mentorki. Jedynym „normalnym”, ale tylko przez normalny wygląd , wydawał się czwarty mężczyzna. W trakcie podróży zweryfikuje początkowe wrażenie.

Podeszła do Antonia del Estario gdy ten rozdawał wszystkim pierścienie, oraz mieszki ze złotem. Mieszek zważyła w dłoni, skinęła lekko głową, kolejny raz odganiając niesforny kosmyk. Sakiewkę przywiązała do paska, sięgnęła po pierścień, obejrzała go dokładnie. Zdjąwszy rękawicę założyła go na palec. Przyglądała się jeszcze trochę wybranemu dla niej akwamarynowi, zupełnie jak małe dziecko, które dostaje nową zabawkę. Sprawiała wrażenie zafascynowania uroda kamienia, jego szlifami, wykonaniem przez rzemieślników. Delikatny, ulotny błysk w oku, kiedy tak patrzyła na błyskotkę, a zgodnie ze słowami naczelnego szpiega Brunden, przed jej oczami była bardzo przydatną błyskotka. Nie przeciągając dłużej tej sceny założyła na powrót rękawicę.

- Nie traćmy czasu. Trzeba pomyśleć nad posunięciami, zaplanować podróż, zrobić zakupy na początek drogi. Nie znam miasta, gdzie jest tu jakiś targ by kupić najpotrzebniejsze rzeczy? I jakaś najbliższa targowi gospoda?

Uzyskawszy odpowiedź odwróciła się w stronę wyjścia, jednak nie ruszyła tam od razu. Poczekała na towarzyszy podroży, jednocześnie dając im do zrozumienia, że nie warto tracić czasu. W końcu, za niedługo wstanie świt. Trzeba jak najszybciej się uporać z zakupami i obmyślić plan wędrówki. Trasa, punkty odpoczynku.. Wygląda też na to że jestem jedyną kobietą w tej grupie. Czy dobrze, okaże się w trakcie już. Chociaż zawsze to milej, kiedy miałoby się do czynienia także i z drugą kobietą. Faceci o wielu rzeczach myślą inaczej, o ile w ogóle im się to zdarza.

Czarnoskóry mężczyzna przez dłuższą chwilę wpatrywał się w otrzymany pierścień. Szlachetny kamień otoczony srebrem nie musiał być magiczny aby oczarować myśliwego z Nichedu. W jego rodzinnych stronach takie skarby były równie rzadkie jak śnieg, ale lud Oobote bardziej cenił gładką stal, niż złote świecidełka. Uwagę Mwiziego zwrócił kolor aleksandrytu, początkowo czerwony, tak jak jego płaszcz, lecz kiedy rankiem drużyna stanęła na dziedzińcu zamku kamień był zielony. Łowcy starczyło to za całą magię, równie dobrze mógłby to być zwykły kawałek skały, bez żadnych mocy ochronnych. Dla niego z miejsca stał się najwspanialszą rzeczą jaką kiedykolwiek widział.

- Należy również odwiedzić miejscowego kartografa - z tego co wiem, oni rzadko bywają na targach.

Dziewczyna spojrzała na wypowiadajacego te słowa gnoma. Dobrze myśli mały.. Parę map by się przydało. Ale nie wiadomo czy będzie na to czas.. Najpierw plan wyprawy. W ogólnych zarysach.. Tak by wiedzieć pierwsze posunięcia. Potem targ i kartograf. Dopracowanie planu w trakcie podróży. Odezwanie się Davosa przerwało rozmyślania, zmuszając do zatrzymania się w pól kroku, niedaleko drzwi.

- Zgadzam się z Wami. Ponad to, jako że jeszcze nie było nam dane się poznać, to powinniśmy się sobie przedstawić. Więc mnie zwą Davos Meiweather. Mówcie mi oczywiście po imieniu. Tak będzie łatwiej.

- Wystarczy Calahea..- odpowiedziała, delikatnie dziewczęcym głosem- Nie traćmy czasu, omówimy wszystko w drodze.

- Wszystko, więc touche że kwestie naszych mian również, pani.

Uśmiechnęła się pod kapturem, chociaż tak układała się pod panujące w pomieszczeniu światło, by cień padał na jej twarz. Otworzyła drzwi, czekając aż pozostali ruszą za nią. Zwróciła uwagę że aż do zakończenia spotkania Elimu nie zabrał głosu. W dłoni mocno ściskał otrzymany niedawno skarb. Na kilka chwil zapomniał o prawdziwym celu wyprawy oraz powodzie, dla którego przybył do tego zimnego kraju. Jednak już rankiem, kiedy zimny wiatr omiótł jego twarz, powrócił do rzeczywistości. O świcie zmówił krótką modlitwę i wyszedł na zewnątrz zastygając w bezruchu w oczekiwaniu na towarzyszy.

Calahea otuliła się szczelnie płaszczem, udając się wśród padającego śniegu do gospody, której lokalizacje poznała chwilę temu. Szla wspólnie z towarzyszami, ale milcząc. Jedynie jej oczy wpatrywały się w otoczenie, analizując każdą twarz, każde słowo. Starała się zapamiętać jak najwięcej. Kiedy przekraczała próg gospody, jako trzecia z grupy, potrząsnęła ramionami, by zrzucić z siebie warstwę śniegu, jaki zdołał utworzyć się na jej płaszczu.

- Wchodźta, dzielni wojowie, karczma “Pod zapitym susłem” stoi przed wami otworem.

Karczmarz powitał ich zaraz po wejściu do środka. Biorąc pod uwagę jego ubiór, nie dość że nie był przygotowany na wizytę gości w taką pogodę i o tej porze, to widać było, że był na bakier także z zadowoleniem z ich przybycia do tego przybytku. Też mi nazwa... Zapity Suseł. Rozejrzała się, patrząc czy nie ma innych gości, czyniąc to raczej z przyzwyczajenia, niż realnych możliwości podsłuchania ich rozmowy i wskazała idealne jej zdaniem miejsce. Nie w rogu, ale pomiędzy rogiem a ladą.

- Tam usiądźmy.

Kolejna karczma, kolejne sprawy do przemyślenia… takie oto myśli nawiedzały umysł Saverisa, gdy już cała piątka stała przed gospodą. Drzwi zostały otwarte, zaraz także karczmarz powitał radośnie przybyłych. Elf nie zbyt często uczęszczał w takie miejsca. W oberży zawsze chaos panuje. Ale to był wyjątek… los świata leżał w rękach pięciorga śmiałków. Zdawało się, że na śmierć idą… ale nikt nie zrezygnował, każdy pozostał.

Wchodząc do karczmy zrzucił z ramion śnieg, włosy również zostały przezeń otrząśnięte ze białego puchu. Gospoda przynajmniej zapewniała ciepło i strawę… innych plusów pobytu w karczmie Saveris nie widział. Rozglądał się z zaciekawieniem po wnętrzu budynku. Nie było tu niczego co mogło by wzbudzić choćby krztynę zainteresowania u elfa. Zatem szybko podszedł do kontuaru, zamówił szklankę wody i usiadł na wyznaczonym miejscu.

Fielus

Robinton zamówił dla siebie przy szynku kufelek wody. Barman z pewnością spojrzał dziwnie na niego, ale nalał posłusznie.
- Czy planujemy rozdzielić obowiązki w jakiś sposób? Ktoś idzie po coś, a kto inny po co innego?
- Mi jest to obojętne po co pójdę - zaśmiał się lekko towarzysz-elf. Po czym wstał i podszedł do lady, zamawiając kubek wody, tak samo jak Robinton. Po chwili znalazł się przy stoliku partnerów.
- A tak wtrącając... me imię Saveris, rodowe miano to Livirth - odrzekł łykając porządnie trunku.
Tymczasem czarnoskóry z ciekawością przyglądał się wnętrzu karczmy. Nigdy wcześniej nie był w takim miejscu. Wszystko było dla niego takie obce, a jednocześnie z każdą chwilą coraz bardziej pociągające. Nie spowodowało to jednak, że przestał zwracać uwagę na resztę drużyny. Najbliższy cel był dla niego oczywisty. Poza tym chyba tylko jemu zależało na czasie, zaś pozostali wyraźnie szykowali się do długiej debaty.
-Mwizi czuje jakby szedł na polowanie z zamkniętymi oczami. Bez węchu i słuchu. Myśliwy musi wiedzieć wszystko o swoim celu. A my co? Mwizi myśli, coby pierwszych odwiedzić czarowników. Dowiedzieć jak najwięcej, o drogę też rozpytać. Inaczej my błądzić i nigdzie nie dojść- głos wan Oobote był jak zwykle spokojny i opanowany. Po krótkiej przerwie przybysz z Nichedu dodał.
-Mwizi pójść i znaleźć twórcę map tu, w mieście-
Mężczyzna zwany Davosem usiadł przy swoich towarzyszach nie zamawiając jednak niczego. Rozejrzał się spokojnie po karczmie i zaczął przysłuchiwać słowom nowych kompanów. W ich słowach było wiele racji. Nie mieli żadnego planu i zostali pozostawieniu samym sobie przez swoich zwierzchników. Ponadto nie zostało im wiele czasu na opuszczenie miasta.
- Moja propozycja jest następująca. Po pierwsze powinniśmy jak najszybciej zdobyć niezbędny ekwipunek do tak długiej podróży, więc trzeba udać się do jakiegoś czynnego w tych godzinach sklepu i zdobyć niezbędne dla każdego z nas zaopatrzenie. Uważam, że każdy powinien mieć ze sobą przynajmniej parę metrów liny, nigdy nie wiemy kiedy będzie mogła się przydać, hubke i krzesiwo, bukłak, ażeby zawsze można było go napełnić wodą, śpiwór, koc i oczywiśćie odpowiednią ilość prowiantu. Myślę również, że by poruszać się jak najszybciej, to powinniśmy podróżować konno. Ponadto, wypadałoby również byśmy podróżowali pod jakąś przykrywką, nie możemy w końcu zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Miłośnicy tej bogini mogą nas w końcu chcieć wykończyć. - Davos zaczerpnął nieco oddechu i rozejrzał się czy aby nikt ich nie obserwuje. Następnie dodał - Co do pomysłu z rozdieleniem grupy, to, moim zdaniem, nie powinniśmy tego robić. W końcu nie po to łączono nas w grupę byśmy teraz z tego rezygnowali.
Jedyna kobieta w grupie westchnęła przysłuchując się wymianie zdań. Poprawiła niesforny kosmyk, dając znak kelnerce by podeszła. W międzyczasie przemówiła swoim charakterystycznym głosikiem.
- Najprostsza przykrywka.. ale i najtrudniejsza do wykonania z uwagi na brak czasu.. Więc pomysł będzie nie do wykonania.
Zamyśliła się.
- Jak widzicie sie w roli ochrony? Powiedzmy córki jakiegoś mało znaczącego kupca? I to takiego o którym możecie mi przekazać jakieś informacje, by nie wypaść z roli?
Czekała co odpowiedzą.
Olian



Odpowiedź nadeszła:
- Nazywam się Robinton i jestem czarodziejem, a ty, moja pani mówisz z sensem. Czy masz na myśli autentyczną córkę szlachcica, czy może sama przebierzesz się za jakąś, a my wystąpimy w roli twej obstawy? Pan, panie Davosie, albo utracił część intelektu w przeszłości, albo udaje głupszego niż jest w istocie. Przecież każdy wie, że aby przygotowania do wyprawy poszły sprawnie, można by rozdzielić pomiędzy nas obowiązki. Panowie Mwizi i Saveris zrozumieli widzę mój punkt widzenia.- Robinton upił łyk swojej wody.- Czyż nie wygodniej będzie, jeśli rozdzielimy między siebie sprawunki do kupienia? Skoro pan Mwizi zgłosił się na ochotnika do odwiedzenia kartografa, czyż nie udowodnimy zaufania jakim go dażymy pozwalając mu iść samemu, a tymczasem zajmując się innymi sprawami? Panie Davosie, zabawny z pana człowiek, doprawdy.-

Elf zaśmiał się lekko, gdy usłyszał słowa czarodzieja. Szybko jednak opanował emocje i dopił do końca wodę. Kiwnął do barmana, dając tym znak, że jeszcze wody pragnie. Po czym odwrócił się do kompanów i odrzekł:
- Zgadzam się z panem, panie Robintonie. Lecz nie w sprawie pana Devosa... nie nam oceniać kto intelekt utracił, każdy inny plan w głowie układa. Mój jednak obraca się wokół pańskiego. Jak już wspomnieć raczyłem, obojętne jest mi to gdzie pójdę. - odrzekł spoglądając w stronę kontuaru. - Do gustu przypadł mi również pomysł niewiasty nieznanej mi - rzekł patrząc ukradkiem na kobietę - Hmm... jak ja widzę się w roli ochrony ? W sumie to ja zajmuję się ochroną. Zagubionych z utrapienia wyciągam, gdy do lasu ciemnego się zapuszczą, takie me zadanie. Nocnym łowcą zwać mnie raczą, nazwa być może nie odpowiednia, lecz przyzwyczaiłem się do tego. Mój głos w takim razie w twoją stronę pędzi, nieznajoma. - Uśmiech lekki na twarzy elfa się pojawił.

Na słowa gnoma na twarzy Davosa przez chwilę pojawił się grymas wściekłości, zniknął jednak po chwili zastąpiony uśmiechem. Chyba lekko wymuszonym
- Cóż ma pan rację parnie Robintonie. Źle zrozumiałem pańskie słowa o rozdzieleniu. Może rzeczywiście moja inteligencja mnie zawiodła ? Może to przez wygląd tej niby-karczmy, a może przez nadmiar ostatnich wrażeń ? Nie wiem, ale ma pan rację- Davos rozglądnął się po karczmie, lecz po chwili jego wzrok powrócił na małego towarzysza - W ogóle pańskie słowa dotyczące mojego intelektu przypomniały mi o pewnym człowieku, który ostatnio pozwolił sobie na osobiste wycieczki względem mnie. Cóż, na pewno nawet po skróceniu głowy był wyższy od pana, panie Robintonie. - Meiweather uśmiechnął się przez chwilę jeszcze szerzej, lecz po chwili jego twarz nie zdradzałą już żadnych emocji - Zgadzam się jednak, że podział obowiązków to doskonały pomysł.

- Nie szlachcica, a kupca- odparła dziewczyna.- Nie mam czasu uczyć się herbów i członków rodziny, nawet mało znaczącego obecnie szlachcica, do dziesiątego pokolenia wstecz. Jeszcze taki ma znanego przodka.. No i jeszcze jakieś sygnety, pieczecie, potwierdzające szlachectwo. Już prościej jakiegoś kupca udawać. Poza tym wydawało mi się że wspomniałam swe imię jeszcze zanim się tu udaliśmy. Nieważne to teraz.
Wzięła głęboki oddech, bawiąc się srebrnym medalionem, w kształcie tańczącej nago kobiety z długimi włosami. Twarz wyraźnie wskazywała na intensywne zamyślenie, chociaż jedynie najbliżej siedzący mogli zajrzeć pod kaptur i przyjrzeć się dokładniej jej twarzy.
- Mamy mało czasu, więc nie traćmy go na wszczynanie niepotrzebnych waśni miedzy nami. Trójka na targ. Pora poczynić zakupy. Kartograf- tu spojrzała na czarnoskórego mężczyznę.- Skoro tak chcesz tam iść.. Potrzebujemy dwóch map na tą chwilę, nawet trzech. Co najmniej. Wyspa Rei, wraz z zaznaczonym położeniem tej gildii magów. Druga to ogólna mapa terenów pomiędzy Kontynentem, Anlindorem, Wolland i Arkandią, o których wspominał.. sami wiecie kto. Trzecia to mapa kontynentu, jego części miedzy Issos aż do Rei, z uwzględnieniem wspomnianych terenów. By zaplanować trasę. Wraz z punktami odpoczynku. Jakie zakupy? Myślę że Davos wymienił te najważniejsze.
 
Minty jest offline