Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 11:07   #6
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Gwiazdy świeciły tej nocy szczególnie mocno. Granatowe, majestatyczne niebo wyglądało przez to jak upstrzone milionami małych latarenek. Ale było tak odległe...
Jasio siedział na pustej polanie, wiatr szumiał pośród traw, roznosił silny zapach niezapominajek na całą, rozległą okolicę.
Gdzieś zahuczała sowa, Jasio obrócił się na chwilę. Był wychudłym chłopkiem, synem nosiwody, nie miał żadnego wykształcenia, nie umiał nawet czytać. Ale kochał patrzeć w gwiazdy. Robił to za każdym razem, kiedy tylko mógł.
Jasio nie wiedział, dlaczego tak bardzo umiłował niebo, nie wiedział też tego, że w niedalekiej przyszłości zostanie pomocnikiem czarownika i weźmie udział w wyprawie kosmicznej na odrzutowym krześle, ale zdawał sobie sprawę z tego, że w tej samej chwili ktoś także patrzy na tę samą gwiazdę, co on. Czuł to.



Anein Vlotth opuściła głowę. Nie miała teraz czasu na podziwianie bezkresu nieba. Była w pracy. Wysoka, szczupła dziewczyna o długich, rudych włosach i twarzy skrytej pod kapturem odwróciła się w stronę zamaskowanego mnicha. Obok niej stały jeszcze dwie osoby.
Pierwszą z nich był potężnie zbudowany, łysy mężczyzna o wychudłej, bladej twarzy i złowrogim spojrzeniu. Odziany był w kolczugę, skórzaną kurtkę i takoż same spodnie. Na plecach nosił dwa miecze. Po jego prawej stronie, oparta o łuk stała ciemnowłosa kobieta, która prawie dorównywała mu wzrostem. Była szczupła, ale umięśniona, jasna cera i ostre rysy twarzy zdradzały jej barbarzyńskie pochodzenie. Kobieta utkwiła swoje czarne oczy na miejscu, gdzie powinna była znajdować się facjata mnicha.
- Mamy wolną rękę? - zapytała Anein Vloth. Jej głos był zachrypnięty, jakby nie doleczyła przeziębienia w długiej podróży.
Zakonnik tylko kiwnął głową.
- Dostaniemy teraz zaliczkę, dwa tysiące sztuk złota, po robocie jeszcze trzy.
Zamiast odpowiedzieć mnich tylko wyciągnął spod płaszcza pełny, brzęczący worek pokaźnych rozmiarów. Podał go wyższej o głowie kobiecie.
- Królowa chce skuteczności – dodał, już na odchodne.
Drużyna zabójców dosiadła wierzchowców, odjechała.





Troll zasępił się. Najwidoczniej zastanawiał się nad czymś, bo co chwila sapał i drapał się po łbie.
- Odgadł, to wąpierz. Może... przejść – mruknął patrząc na Jana spode łba.
Bestia ustąpiła staruszkowi z drogi, ukazując zadaszone przejście na drugą stronę rzeki Ismeny.
Emirgiusz postawił pierwszy krok. Troll ani drgnął. Zdawać się mogło, że bestia wcale nie zamierzała zabijać człowieka. Może Albert rzeczywiście wcale nie był żądny krwi?
Kiedy Jan rozmyślał tak o naturze Trolla strzegącego mostu, bestia uniosła łapę i miała już gruchnąć poszukiwacza księżniczki w potylicę, kiedy zachwiała się i... kichnęła potężnie.
Ryk rozszedł się po okolicy. Albert wygiął się w pół i wielką dłonią zakrył całą mordę. To był właściwy moment na pożegnanie się z Trollem.
Jan Emirgiusz w jednym susie znalazł się poza chatką bestii, na pełnej słońca, niezadaszonej części mostu.
Zawiedziony Albert wydarł się okropnie, bluzgając pewnie w Trollom tylko znanym języku, uniósł maczugę nad głowę, chciał cisnąć nią w uciekiniera, jednak coś go powstrzymało. Zatrzymał się i spojrzał dziwnie w przestrzeń za staruszkiem. Później zamknął drzwi chatki. Słychać jeszcze było, jak Albert barykadował drzwi. Chyba wszystkim, co znajdowało się w chacie, czyli łóżkiem, stołem i skrzynią.
Jan obrócił się nie całkiem pewny tego, co ujrzy za sobą. Z drżącym sercem obejrzał się za siebie i... nie ujrzał niczego oprócz małej, rudej myszki, szukającej czegoś pomiędzy deskami mostu.
„A więc to prawda o Trollach i myszach...” - pomyślał i zaśmiał się w duchu.



- Jak do mnie zejdziesz? - zapytał rycerz.
W pokoju Mashy nie było jednak niczego, co nadawało by się do skonstruowania drabiny, albo skręcenia liny. A drzwi były zamknięte.
- Może skoczysz, a ja Cię złapię? - dodał wojak zanim jeszcze usłyszał odpowiedź na poprzednie pytanie. - Albo nie – zmienił zdanie po chwili.
Coś zaszeleściło. Z nagich krzaków i ostrych gałęzi wyłoniła się mała, zarośnięta głowa. Skrzat rozejrzał się wokół, mruknął coś pod nosem i wyłonił się na światło dnia.
Ubrany był w czerwone płócienne spodnie, zielony kaftanik i czerwoną czapeczkę. Liczył około metra wzrostu.
- A co tu się wyprawia? Ratować księżniczki się zachciało, co?
Rycerz, który najwidoczniej nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji zdziwił się tylko i zaniemówił.
- No co? Wypieprzaj, albo skopie Ci rzyć i skończy się zabawa – skrzat nie ustępował i już zakasał rękawy.
- A Smoki? Czarnoksiężnik...? A co mi tam – odparł rycerz i obnażył miecz. Zaczął okrążać skrzata.
Brodaty karzełek nagle spiął się i skoczył, mierząc małymi piąstkami gdzieś w okolice opancerzonego krocza wojaka. Rycerz uderzył na odlew – płazem. Skrzat odleciał kilka metrów dalej.
- Skacz, pani, bo się tutaj zanudzimy. Wylądujesz na nim – ruchem głowy wskazał nieprzytomnego skrzata. - Przeciągnę go pod okno, gruby jest, nic Ci się nie stanie.
Wybawca rzeczywiście chwycił swego powalonego przeciwnika za kaftanik i przeciągnął go po ziemi dokładnie w miejsce, w które najłatwiej było wskoczył z okna księżniczki Mashy.
- Tylko przyceluj – dodał ostrzegawczo.
 
Minty jest offline