Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 11:25   #6
ObywatelGranit
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kolczugę niemal w całości pokrywał szron. Paladyn co jakiś czas pociągał nosem, jednak bez słowa narzekania parł przed siebie. Lodowe pustkowie było niewdzięcznym miejscem do pieszych wędrówek, jednak nie mieli wyboru. Ciężkie buty zapadały się w kopnym śniegu do połowy łydki, a mdłości spowodowane jadem robala bynajmniej nie ułatwiały wędrówki. Amiril uśmiechnął się do własnych wspomnień - ile podobnych temu dni spędził z własnym mentorem? Pamiętał, że zazwyczaj zostawał daleko w tyle, ledwie dostrzegając plecy mistrza. Myśl o Pierwszej Wielkiej Wyprawie nasunęła się samoistnie, kilka sekund po poprzednim obrazie. Był zasmarkanym i nieodpowiedzialnym szczeniakiem, kiedy porwał sfatygowany plecak podróżny, by wyruszyć do krainy ze snów - Cormanthyru. Poczuł ukłucie żalu, gdy przed oczyma przemknęła mu twarz jego najlepszego przyjaciela, który dołączył do niego kilka mil za Rogami. Ech...

Lata mijały ale pamięć o Pierwszej Wielkiej Wyprawie wciąż nie wyblakła. Donathien mógł rozkoszować się każdym jej kolorem i cieniem. Pamiętał, że nie dotarli zbyt daleko. Ich bajońskie zapasy wyczerpały się piątego dnia marszu, ale ich determinacja była silniejsza, niż tak przyziemne przeszkody. Królewski Las usidlił ich w mieście Waymoot, gdzie na kawałek chleba i kubek rozcieńczonego wina pracowali - wróć - żebrali, za pomocą śpiewu i tańca. Elf parsknął śmiechem, po czym zmitygował się, śmianie się do siebie wszak nie uchodzi za objaw rozsądku. Tak czy inaczej nawet i za trzysta lat nie zapomni wariactwa i młodzieńczej niewinności tamtych dni... Westchnął i zerknął na towarzyszy, zżerała go ciekawość, każdy z nich skrywał w sobie historię, z pewnością pełną przygód i awanturniczych wydarzeń.

Kiedy dotarli do obozowiska ogarnęła go dziwna melancholia. Amiril nie należał do osób burkliwych i zamkniętych w sobie, ale tego wieczora ewidentnie stronił od towarzystwa. Po niezbyt wylewnej audiencji u Generała, życzył zebranym dobrej nocy, po sam czym udał się na spoczynek. Zajął się oprawianiem pancerza i broni. Pod nosem szeptał starą, pamiętającą narodziny najstarszych z jego ludu modlitwę.

Pasterzu, w Sahandrian błękitny zbrojny
Lud Twój, słodką pieśń księżyca wznosi
Żarliwie o święty oręż prosi
Wspomóż nas, na czas srogiej Wojny

Nie dopuść, by Twego brata nawała
By jej czernią skruszałe topory
Na których czele najplugawsze zmory
W bitwie nas pokonała
Świątynie z ziemią zrównała
Drzewa, żelazem zmarnowała
Kobiety z godności obdarła

Panie, Ojcze nad bogów wyniesiony
Krwi nie starczy by gniew twój ukoić
Który raz przez hordę wzbudzony
My ofiarą potrafimy uciszyć...

Kiedy rozległo się ostatnie słowo, a skórzana szmatka ześlizgnęła się z ostrza, stal delikatnie zadrżała. Amiril spojrzał na swój miecz, który zaczął rozjarzać się błękitnym blaskiem. Od sztychu, w dół klingi, aura spływała niczym miód ku jelcowi, zalewając najbliższą okolicę magicznym światłem. Wkrótce energia po rękojeści zeszła na dłonie paladyna, rozjarzyła się jeszcze bardziej, po czym znikła. Amiril poczuł chłód i delikatne mrowienie w palcach. Czy jego Pan zesłał mu właśnie nowy dar? Elf z szeroko otwartymi oczyma przyglądał się swym dłoniom, zupełnie tak, jakby po raz pierwszy znalazły się na swoim miejscu...

Melancholijny nastrój tak szybko jak się pojawił, tak szybko znikł. W czasie ostatnich kilometrów drogi Amiril znów tryskał humorem i energią, był bardzo rozmowny i jeszcze bardziej pewny siebie. Decyzje o przeniesieniu Rose przyjął z pełnym zrozumieniem - z jej doświadczeniem i umiejętnościami, marnowała by się wśród raczej początkujących agentów do zadań specjalnych.

Mulmaster, kolejny przystanek na trasie przemarszu damarskich wojsk, było idealnym miejscem od uzupełnienia zapasów. Paladyn nie zwlekał, wiedząc iż następna taka okazja może się prędko nie powtórzyć. Pożegnał się z kompanami i wyruszył w miasto. Gdy mijajał sklepy, szynkwasy i zakłady rzemieślnicze, ponownie wracały wspomnienia. Zepchnął je jednak w głąb umysłu, wiedząc iż musi być skoncentrowany na tym co tu i teraz. Swe pierwsze kroki skierował do miecznika. Ostrze którym władał pocięło niejednego potwora, jednak było już w wielu miejscach wyszczerbione i nie takie ostre jak dawniej. Długo przebierał w broni oferowanej przez rzemieślnika, szukając najlepszego egzemplarza. Kiedy w końcu odnalazł mistrzowsko wykonaną klingę, rzucił pękatą od złota sakwę na stół i udał się do kolejnego kupca. Był nim handlarz od magicznych różności. Paladyn za resztę pieniędzy kupił trzy flakoniki mikstury leczenia lekkich ran, zostawiając dla siebie, kilkadziesiąt złotych krążków. Na zakończenie udanych zakupów, kupił dwie butelki wina i wrócił do kwater. Miał nadzieję, że delikatne rozprężenie wśród jednostki specjalnej, nie ściągnie na nich gniewu Grayet'a...
 
ObywatelGranit jest offline