Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:05   #7
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Na świetlicy znajdowali się chorzy. Kobiety i mężczyźni. Duża sala z telewizorem,gazetami i grami planszowymi była ulubionym miejscem pobytu wielu „pensjonariuszy”.
Jakiś mężczyzna, na oko trzydziestoletni,odziany w pasiastą piżamę i szare pantofle przysiadł się do ciebie. Jego uczesane w równy przedziałek czarne, przetłuszczone włosy lekko opadały na niedogoloną twarz. Mężczyzna przedstawił się. Był poszukiwaczem kwiatu paproci. Krótka rozmowa wystarczyła mu,aby nawiązać znajomość tak poufałą, że pozwoliła mu opowiedzieć historię swojego życia (w jego przypadku była to historia poszukiwań kwiatu paproci).
- Kwiat pojawił się w nocy, w świetle księżyca – mówił mężczyzna. - Był piękny, niezrównany w swej subtelności i zmysłowości barw. Kielich kwiatu paproci przypominał tulipan, albo lilię. Najlepiej jednak powiedzieć, że było to coś pomiędzy tymi dwoma kwiatami. Jak pachniał? Brzydko. Jego zapach przywodził na myśl gorzkie mlecze, miał też w sobie coś z kory drzewnej.
Kwiat wyrastał z centrum wysokiej paproci, której gałązki wyglądały przez to jak jego liście. W gruncie rzeczy to przecież tak było.
Zerwałem kwiat pewien swoich racji. Znałem wszystkie legendy, wiedziałem co mnie czeka. Ale nie miałem się czego obawiać. Dla mnie świat zacieśniał się do mej własnej osoby i tej magicznej rośliny.
Mężczyzna westchnął. Nastała chwila milczenia.
- Długo cieszyłem się bogactwami i dobrobytem. Miałem wszystko, poczynając od złota i diamentów na pięknych kobietach kończąc – kontynuował. - Ale byłem coraz smutniejszy, pustka powstająca w moim życiu wypełniała już całego mnie, potrzebowałem być kochanym! Wtedy wszystko runęło.
Powiedziawszy to wszystko poszukiwacz kwiatu paproci odszedł bez słowa. Zajął się grą w chińczyka przy stoliku opodal.
Cyprysik ustawiony z boku sali zafalował dotknięty podmuchem wiatru. Zza okna do pomieszczenia wlewała się poranna jasność letniego, nisko zawieszonego na niebie słońca, było ciepło.
Pielęgniarka przyniosła kawę.
Byłą szczupła i niska, mocno opalona, albo ciemnej karnacji. Kruczoczarne, falowane włosy opadały na jej smukłe ramiona i okrągłą twarz bogatą w dwoje dużych, czarnych oczu, jak bezcennych klejnotów.
Pielęgniarski kitel ciasno opiewał jej ładnie uformowaną talię i nieduże piersi, spódnica odsłaniała zgrabne kolana i smukłe łydki.
Przyniesiona przez nią zbożówka smakowała tylko mężczyznom. A kofeina? Na widok tej małej ślicznotki i tak podniecali się do tego stopnia, że żadne inne dopalacze nie były im już potrzebne.
Pożądanie – myślałaś. - to ważny element życia.
Trudno byłoby to sobie uświadomić, gdyby nie ten niewielki przykład. Jedna ładniutka, młoda pielęgniarka pośród tłumu wariatów nieznanego pochodzenia. Ona pewnie i tak ma wspaniałego mężczyznę, a mimo to nadal flirtuje z pielęgniarzem pilnującym drzwi.
Ciekawe, cos wyobrażali sobie teraz wszyscy śliniący się mężczyźni. Szczególnie jeden dziadek spocił się i wyglądał, jakby zaraz miał zejść na zawał. Kim jesteś w jego fantazji, pielęgniarko? Chętną dziewczyną z fartuszkiem zadartym ponad krągłe uda? A może stary dziad posunął się jeszcze dalej, w zakamarki wyobraźni, gdzie zdecydowanie jest sprośnej, głośniej i nawet straszniej. W końcu to szpital wariatów.
Więc wyobraźnię można wykorzystywać także w taki sposób. Interesujące...



Czarno-biała sceneria opustoszałego nowojorskiego dworca kolejowego z romansu kina lat pięćdziesiątych miała w sobie coś z ludzkiego smutku.
Strzępki gazet leniwie przewijających się przez brud peronu i gwizd pociągu w oddali przepełnione był czystą melancholią.
Pośrodku peronu stało dwoje ludzi.
Sukienka tej kobiety zawieszona grubymi ramiączkami na jasnych ramionach w czarno-białym pryzmacie wyglądała równie smutno, co reszta otoczenia. Luźny krój zgodny z trendami mody lat pięćdziesiątych, płaskie pantofelki i niewielki kapelusz z rondem, a pod nim zatroskana twarz. To oblicze pod skorupą piękna skrywa wiele cierpienia i ran.
Kobieta trzyma za rękę dziecko.
Mała istotka odziana w spodnie do kolan i wizytowy mundurek z szerokim kołnierzem z nadzieją patrzy w odległą mgłę spowijającą tory kolejowe. Ale ostatni pociąg już odjechał, wszyscy, którzy przeżyli powrócili już do domów. Zawiadomienie było prawdziwe.
Ale oni będą jeszcze tutaj stać,chociaż dziecko niedługo zachce wrócić do zabawek.

nie martw się tym
że nie masz czegoś
co kiedyś miałaś

odbudujesz

gorzej z tym czego nie miałaś

albo z myślą senną

pierwszym i ostatnim haustem
zatrutego powietrza
(to ponoć rozjaśnia umysł)

albo świeżego
choć tego nie jesteś pewna
chyba boli jak dziecko
też zaciągające się pierwszy raz
zimnym tlenem

później uratujesz się papierosem
jak cierpkim winem
albo pogardą

nadym usta
spójrz w lustro
i z kimś tam sobie porozmawiaj


Po chwili spędzonej przy kawie postanowiłaś odpocząć w milczeniu. Nieopodal jakiś ubrudzony dżemem na niedopiętej koszuli jegomość właśnie zwierzał się przyjaciółce z tego, że jest wzgardzonym twórcą świata. Opowieść dochodziła właśnie do momentu, kiedy ów człowiek zostaje wypędzony ze swego stanowiska.
- Fantastyczna podszewka i prosta konstrukcja cechowały świat kreowany naszą myślą i czynami podobnych do nas – mówił. - Nie należy zapominać także o zaniedbaniach inżynierskich i wykonawczych. Chociaż wcale nie wynosiliśmy materiałów – dodał, jakby żartem. - Każda myśl działała dla wspólnego dobra.
Twórca świata uśmiechnął się swymi lekko żółtawymi zębami.
- Abstrakcja szybko jednak wyszła na jaw – kontynuował. - Absurd i żart ostatecznie pozwoliły nam ocalić głowy. Chcę przez to powiedzieć, że moją funkcją w machinie, jaką okazuje się być świat było tworzenie jego alter ego – wyjaśnił wypędzony twórca świata. - Ostatecznie mi się to nie udało, dlatego jestem tutaj. Ja, niegdysiejszy twórca światów, a dzisiejszy poeta.
- O, jak miło spotkać jakiegoś poetę – zainteresowała się jego rozmówczyni. - Czy mogłabym poznać jakiś z pana wierszy?
- Wierszy? - oburzył się tamten. - Nie, nie pisuję żadnych wierszy.
To powinien być koniec rozmowy, jednak kobieta nie ustępowała.
- Dlaczego? - zapytała.
Wypędzony twórca świata odszedł jednak w milczeniu. Za to jakiś inny mężczyzna, może trzydziestoletni podchwycił rozmowę:
- Powiem pani coś o poezji – zaczął. - Poezja jest jak tlen. Ale musi być zakazana – uśmiechnął się. - O prawdziwie wyklętych wiemy niewiele, tyle co nam opowiedziano (albo i nawet nie). Ich dzieciątka o perłowych, łysych główkach, podobne do lekkich baniek pełnych ciężkiego dymu, kojarzymy tylko po błyszczących mydlinach powierzchni.
Wyraziwszy swoje zdanie człowiek ten odszedł w swoją stronę.
Na świetlicy działo się wiele rzeczy. W jednym kącie ktoś się kłócił zwróciwszy aż na siebie uwagę pielęgniarza,który jednak nie przerwał przez to rozmowy z śliczną koleżanką po fachu, w drugim kwitła miłość (platoniczna, rzecz jasna), gdzieniegdzie ludzie wspominali, albo marzyli i planowali (na jedno wychodzi). Tylko w twoim fotelu działo się coś nieokreślonego. Może właśnie dokonywał się proces, przez który przechodzą wszyscy więźniowie tego zakładu.
- Ile czasu trzeba poświęcić na to, aby wyzdrowieć z obłędu? - myślałaś. - O ile to w ogóle możliwe – to pytanie przeraziło cię.
Stara, gruba pielęgniarka o krótko ściętych, jasnych włosach i brzydkiej, ziemniaczanej twarzy oznajmiła koniec wolnego czasu.
Wolny czas w zamkniętym zakładzie dla psychicznie i nerwowo chorych. Czyli uciekamy do jedenastej, a później wracamy, żeby zdążyć jeszcze na obiad i lekowy deserek?
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 27-08-2010 o 21:39.
Minty jest offline