Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2010, 00:49   #10
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Pierwszą rzeczą, jaką zaklinacz poczuł po obudzeniu się, był chłód. Przenikliwy chłód do szpiku kości z otwartego okna. Chwila analizy sytuacji, przypomnienie momentu pójścia spać z zeszłego wieczora i… liścik, który bezczelnie leżał na jego szafce nocnej. List i otwarte okno na pewno miały ze sobą więcej niż trochę wspólnego.

"Drogi Dancie

Klerg sypnął. Nie miał innego wyjścia, bo inaczej by zawisł. Sondują magicznie okolicę, prawdopodobnie niedługo cię znajdą.
Ucieczka raczej na niewiele się zda, musisz wymyślić coś innego.
Mam nadzieję, że ta wiadomość zastanie cię... żywym.

Twoja na zawsze
Shalaro."

O kurwa…

W jednej chwili Dant zrzucił ciężki, stary koc, wyskoczył z łóżka i podbiegł do okna.

Szaro, nieco mgliście - po niebie krążyły podejrzane chmury, które wróżyły podobną ulewę jak ta wczorajsza...
Przyjrzawszy się sytuacji w mieście stwierdził, że ze strażnikami przy obu bramach rozmawia kilku mężczyzn w płaszczach. Kilku kolejnych stało opartych o ścianę budynku naprzeciw karczmy. Byli zbyt znudzeni, lub za mało czujni, by dostrzec Danta. Lekka mgła uniemożliwiała dostrzeżenie chociażby koloru płaszczów.

Pierwsze co, to się zabezpieczyć… Koń! Do karczmarza!

Zaklinacz zbiegł po schodach, narzuciwszy wcześniej płaszcz na koszulę nocną.
Karczmarz – Jozar - wyglądał na nieco zdziwionego jego miną, która wyrażała ogromne zdenerwowanie.
- Eee... czym mogę słóżyć, panie? - spytał mężczyzna.
- Masz tu 20 sztuk złota – rzekł Dant sięgając nerwowo po monety - Ten koń – wskazał na swoją szkapę - niech będzie wprowadzony do stajni, tak, żeby nikt go nie widział. Jak ktoś się jednak będzie pytał czyj, to należy do Manilli Everan - magiczki-szlachcianki ze Scornubel. Jeżeli nikt nic z niego nie ruszy, dostaniesz kolejne 10.

Karczmarz zmarszczył czoło, jakby nie był pewien czy się zgodzić. Spojrzał za Danta, jakby znajdowało się tam dla niego wyjście z tego dylematu. Zaklinacz również się odwrócił; ujrzał kapitana Greive, który właśnie wchodził do karczmy.
- Jakiś problem, panie Shivan? - spytał pogodnie, podchodząc do mężczyzny. - Wygląda pan na zdenerwowanego.

No, to teraz jakieś błyskawiczne kłamstwo, bo nie żyję – pomyślał Dant.

- Ach, pan kapitan, dzień dobry! – zaczął niewinnie – Zapewne wie już pan o gościach przed bramą.
- Goście pod bramą? - spytał kapitan udając zdziwienie. - No coś takiego. Pytają o pewnego jegomościa imieniem... Dant. Nie wie pan przypadkiem kto to może być? - Greive puścił oko do zaklinacza.
- No właśnie kapitanie, no właśnie. Można wiedzieć... za kogo TYM RAZEM się podają?
- Nie jestem pewien. - odparł obojętnie. - Ten z którym rozmawiałem mówił coś o specjalnych, tajnych służbach Wrót Baldura. Biedaczek zemdlał chwilę później niefortunnie gubiąc kilka zębów.

- Zdaje sobie pan sprawę, z kim pan zadarł? – Dant udawał przerażonego – Ilu ich tam jest?
- Ujmę to tak, panie Shivan. - kontynuował kapitan. - Jeśli pana znajdą, nie będę mógł za bardzo kiwnąć palcem w pańskiej obronie. Okazuje się, że jest pan poszukiwany za jakieś rozboje, czy morderstwa. Osobiście, jak dla mnie, to stek bzdur. Ale oni mają papiery... niestety dowiedziałem się o tym dopiero po przyłożeniu tamtemu w twarz.
- Ilu ich jest? Tuzin? Może kilku więcej.

- Oczywiście, ze to stek bzdur – kontynuował swoją bajkę Shivan - Jeżeli przyjrzy się Pan ich pieczęciom, podpisom czy co tam sobie przywlekli, dokładnie Pan zobaczy, że są sfałszowane, choć sfałszowane dobrze, elegancko. Może Pan zresztą spytać Bareda. Więc kim oni są? - ściszam głos - to Zhentarimowie, i to dobrze wyszkoleni. Zalazłem kiedyś za skórę paru i teraz mnie szukają. Opowiem Panu, jak działają, bo już dwa razy to przerabiałem, z czego raz w wiosce podobnej do tej. Najpierw pokazują papiery, żeby zostać wpuszczonymi, kiedy ich już wpuścicie, próbują mnie odnaleźć. Jak mnie nie znajdą, to się zdenerwują i puszczą wioskę z dymem. Jak mnie znajdą to też, a dodatkowo mnie zabiją. Zresztą, skoro dostali od Pana w zęby, może Pan się spodziewać burdy. Najlepiej byłoby posłać po posiłki. Jeżeli do niemożliwe, warto zebrać drużynę, całą straż i rozsiekać ich ZANIM dostaną się do wioski.

- Mocne słowa, panie Shivan. - odparł kapitan Greive poważniejąc nieco. - Ale jakoś mi się nie widzi, byśmy mówili o tych samych "gościach". Ci, którzy są w mieście mogą w każdej chwili dostać wpierdol od moich chłopaków. I to taki soczysty, że z krzykiem pobiegną do mamusi. Jeśli uda się panu jakoś udowodnić, że te ich dokumenty są faktycznie sfałszowane to z chęcią się tym zajmę. Ot, za tą gadkę której musiałem słuchać to uderzeniu jednego z nich.

- A wziął pan te dokumenty?
- Jakby mi dali to bym je wziął. Pomachali mi nimi tylko przed nosem i powiedzieli, że są tajnymi agentami. Takich chroni co najmniej tuzin immunitetów, przy których ten dyplomatyczny to pikuś. Z wrodzonej ostrożności więc nie drążyłem tematu.

- Tajnymi agentami - prycham - mogli coś lepszego wymyślić... Więc, co oni teraz zamierzają? Chcą wejść?
- Mniej więcej. - skwitował kapitan. - Póki co przesłuchują moich chłopców, potem zapewne wypytają ludzi... między innymi w tej karczmie.
- Więc co Pan proponuje zrobić kapitanie? Mam zdobyć dla Pana te dokumenty, czy po prostu zabijemy tych zbirów?- Dant wydawał się być nieco zdezorientowany.
- Oczywiście, że to pierwsze. Z domieszką jakiegoś dowodu na ich fałszywość. Dopiero wtedy będę mógł się nimi zająć.

- Teraz to się wkopałem – pomyślał Dant. I nie była to do końca nieprawda.
- Jedynym sposobem, w jaki mogę zdobyć te dokumenty, jest ich wykradzenie. Do tego będę jednak potrzebował pomocy Bareda, najlepiej z nałożoną niewidzialnością. Ta jednak trwa tylko kilka minut… No trudno, jakoś będzie musiał sobie poradzić… Skusi się go złotem. A w razie, gdyby jednak sobie nie poradził, to trzeba będzie ich pozabijać i modlić się, żeby straż i sam kapitan stanął po naszej stronie. W tej sytuacji, trzeba olać tego konia i skłonić Bareda do współpracy.

Zaklinacz skierował kroki do pokoju łotrzyka. Zapukał i słysząc krótkie – Proszę – wszedł.
Bared był już na nogach. Zaklinacz ze zdenerwowania, którego bynajmniej nie ukrywał, zapomniał nawet powiedzieć „Dzień dobry”.

- Widzisz, Baredzie – zaczął zaklinacz -, zastała mnie właśnie dość nieprzyjemna sytuacja. Grupa ludzi... pomińmy ich pochodzenie... przywlokła się za mną aż tutaj i chce ni mniej ni więcej, tylko mojej głowy. Udało mi się przekonać kapitana, że to są Zhentarimowie, ale będę potrzebował mu to udowodnić, żeby mógł się z nimi rozprawić. Muszę więc mieć ich dokumenty, które następnie trzeba będzie sfałszować, żeby kapitan zaufał mojej bajce. Problem w tym, że nie wiem, gdzie są te dokumenty. Jednak, z tego co pamiętam, to przejawiasz pewne skłonności do... podbierania nie swoich rzeczy. Chciałbym, żebyś ich poszukał, z moim zaklęciem Niewidzialności na sobie. Oczywiście, będziesz mógł liczyć na moją wdzięczność, wyrażoną w złocie.

- Bared spojrzał na Danta z odrobiną zaciekawienia. Nie okazując równocześnie, że poczuł się nieco dotknięty takim określeniem jego fachu. W końcu jak na razie nic nikomu nie ukradł...
- Ilu ich jest? - spytał. - Może zamiast fatygować kapitana załatwimy tę sprawę we własnym zakresie? - zaproponował. - Poza tym nie wiem, czy potrafisz fałszować dokumenty...

- Jest ich dwunastu - rzekł Dant takim głosem, jakby chodziło o najwyżej dwóch kulawych pijaków - I oczywiście, że nie umiem. To następne Twoje zadanie - zaklinacz uśmiechnął się.
- Możemy spróbować odciągnąć część.
- Boję się, że mnie przeceniasz. - Bared pokręcił głową. - Podrabianie podpisów i inne tego typu zajęcia zostawiam innym. Mogę więc spróbować zabrać im te dokumenty, ale ciąg dalszy będzie nieco wątpliwy... Ten z fałszowaniem - dodał.
- Cóż, musi to chyba wystarczyć. Poinformujmy całą grupę o tym, w razie gdyby Cię wykryli i trzeba by było walczyć.

- Chyba w takim razie mam trochę czasu, zanim zaczną węszyć po karczmie – pomyślał zaklinacz – W takim razie, pora coś zjeść, a potem udamy się na przesłuchanie dziewczynki. Oby tylko nie trwało zbyt długo.

***

- Proponuję, żeby ktoś z was tą małą przepytał - pierwsza odezwała się Cerre, która miała kaptur na głowie. - Nie będę wam przeszkadzać. Tylko zastanawiam się nad tym, w jaki sposób się z nią porozumiecie.

- Porozumiewać się przecież można, zadając pytania - stwierdził Bared. - Problem w tym, że najlepiej by to zrobiła kobieta. Argata z pewnością większe zaufanie będzie mieć do przedstawicielki tej właśnie płci. Może zatem będziemy zadawać pytania za pośrednictwem Cristin? Wygląda na to, że dobrze się ze sobą czują.

- No, jakbym nie wiedziała - Cerre wyraźnie sobie zakpiła z Bareda. - Ale chodzi mi o to, jak ta młoda się wygada... - rzekła to szeptem do tego samego osobnika. - Odnośnie Cristine, to jednak całkiem... dobry pomysł. Wypytajcie odnośnie okoliczności i tym podobne, ja się nie wtrącam.

- Bardzo możliwe - powiedział Bared - że ona źle reaguje na kolor czarny. Cristine, możesz ją podpytać o ludzi w tym kolorze? Możliwe, że niektórzy z nas powinni opuścić tę salę...
Cerre opuściła pomieszczenie bez słowa. Możliwe, że nawet wcześniej niż Bared zdołał dokończyć drugie zdanie.

Wyjście mniszki z sali zdawało się niczego nie zmieniać w nastawieniu dziewczynki - nadal siedziała ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. W dodatku lekko się trzęsła.
- Może tak, Cristin, dowiedziałabyś się od Argaty - mówł dalej Bared - kto z nas jej się nie spodobał.
Idąc w ślady Cerre ruszył ku drzwiom.

Kobieta skinęła głową na Bareda i zaczęła uspokajać dziewczynkę. Ta jednak twardo stała przy swoim postanowieniu nie patrzenia na was dopóki “ta” straszna osoba, lub osoby, nie zniknie z pomieszczenia.
Za Baredem zamknęły się drzwi.

Kane był pewien, że strach w oczach dziecka jest wywołany jego osobą. Nic nie mówiąc i kręcąc przy tym przecząco głową opuścił pokój.
Druid zastanawiał się nad tym, o co posądzali druidów. Może mała boi się jego - strażnika natury? Pomału Turion zaczął wątpić w to co mówił wcześniej, że druidzi nie mają z tym nic wspólnego. Ale jak to możliwe... posunąć się do takich czynów, aby pozyskać przychylność bóstwa? Z tymi myślami w umyśle chciał wyjść, pozostał jednak na miejscu - nie potrafił sobie wmówić, że za tym wszystkim stoją jego... bracia.

Gdy tylko Kane wyszedł z pomieszczenia, dziewczynka powoli podniosła główkę, spojrzała na was i... westchnęła z ulgą.
- To chyba tamten. - powiedziała Cristin mówiąc o wojowniku. - W sumie też bym się bała kogoś z taką... twarzą. Swoją drogą... może faktycznie lepiej będzie, jeśli wszyscy wyjdziecie na korytarz a pytania będziecie zadawać poprzez mnie?

Kobieta szepnęła coś do dziewczynki, a ta nieśmiało przytaknęła.
- Ona też by tak wolała. - dodała Cristin, po czym wstała by “odprowadzić” was wszystkich do drzwi. Z kapitanem Greive włącznie. Ten ostatni dodatkowo stwierdził, że nic tu po nim i zostawił was samych. Kiedy wszyscy już znaleźliście się na korytarzu, rudowłosa kobieta chwyciła klamkę i zapytała się was cicho:
- Pamiętajcie, że ona na chwilę obecną może odpowiadać tylko “tak” lub “nie” więc... o co mam ją spytać?

- Ilu ich było? Czy widziała twarze? Może mieli maski? - Bared zapoczątkował listę pytań. - Jak wyglądali? Wysocy, niscy, kolor włosów, oczu, ubiór, broń, kobiety, mężczyźni? Mówili coś? To byli ludzie, elfy, krasnoludy, orki?
Na twarzy kobiety widać było napięcie, kiedy słuchała pytań Bareda - z całych sił próbowała spamiętać je wszystkie. Kiedy tylko łotrzyk skończył, przytaknęła i zamknęła drzwi.
Przez jakiś czas z pokoju dochodziły tylko ciche głosy... jeden głos dokładniej. Potem drzwi się otworzyły i wyjrzała zza nich Cristin z kartką w ręce.

- A więc po kolei... - zaczęła czytać. - Było ich więcej niż tuzin. Wybaczcie, nie znam większych liczb. Nie widziała ich twarzy, ale nie mieli masek... choć nie wiem co dla małej oznacza maska. Wszyscy byli ludźmi, większość mężczyzn ale były też kobiety. Na pozostałe pytania dziewczynka nie umie odpowiedzieć...

Dant przyglądał się temu całemu przedstawieniu ze zniecierpliwieniem. Więzień i tak powiedział im dużo, a najważniejszym teraz problemem byli tajniacy z Wrót. Oby plan, który przedstawił Baredowi, wypalił...
- Baredzie? - zawołał łotrzyka - Czy nadal jesteś chętny mi pomóc? Obiecuję, że ci się to opłaci - dodał poważnym głosem.
- Jak na razie nie zaszło jeszcze nic - odparł Bared - co by mnie zniechęciło do współpracy z tobą.
- Pójdź więc poszukać tych dokumentów z zaklęciem niewidzialności na sobie. Jeżeli tylko coś pójdzie źle, biegnij do nas. A wy - Dant zwrócił się do reszty - nigdzie na razie nie odchodźcie i bądźcie gotowi do walki.

- Gdzie oni są w tej chwili? - spytał Bared. Nie chciał biegać po całej wiosce w poszukiwaniu
grupki ludzi.
- Część z nich jest przy bramie, rozmawia ze strażnikami, a część podpiera ścianę budynku przy drugiej stronie.
Gdy Dant skończył wyjaśniać łotrzykowi drogę, wymamrotał zaklęcie, od którego tamten po prostu... zniknął.
- Kim są ci ludzie? - spytała Cerre zaklinacza. Chodziło jej, rzecz jasna, o intruzów.

Cristin chrząknęła.
- To bardzo ciekawe, ale ta dziewczynka czeka. - powiedziała. - I wolałabym, żeby nie musiała czekać w nieskończoność. Więc jak nie macie więcej pytań, to pójdę do niej, pobawić się z nią.
- Ciekawe, czy spotkała gobliny? Orki? Ogry? - zaczęła powoli, jakby trochę od niechcenia Cerre. - Hmmm... satyry? A może wyznawców Cyrica?
Urwała na chwilę, ażeby się nad czymś spokojniej zamyśleć.
- Albo tych, co mogli po nas przyjść?

Dant spojrzał na mniszkę i uśmiechnął się lekko.
-To nieważne kim oni są. Nie lubią mnie i z pewnością będą chcieli mnie pojmać, może nawet zabić. Wy też możecie mieć nieprzyjemności. Ważne, żeby kapitan uwierzył, że to wysłannicy Zhentarimów. Taką też wersję mu przedstawiłem i tego się trzymajmy.
Cristin spojrzała z lekkim politowaniem na mniszkę.

- Nawet nie muszę się jej pytać... wiesz, gdyby spotkała goblina, czy ogra, to nie byłoby jej tu teraz z nami. Jestem tego tak jakby pewna. - po tych słowach zwróciła się do Danta. - Zhentarimowie? A to nie jest przypadkiem organizacja kupiecka?
- Ta organizacja zajmuje się dosłownie wszystkim, co daje jej władzę, więc zapewne można nazwać ją też kupiecką. Najchętniej kupczą ludzkim życiem - dodał po chwili zaklinacz.
- Tak się tylko na głos zastanawiałam – skwitowała Cerre z wyraźnym tumiwisizmem.

- Jeżeli nie uda ci się na czas odnaleźć dokumentów, dźgaj pierwszego i wołaj nas - Dant ostatni raz zwrócił się do Bareda. Mimo, że go już nie widział.
- Taak... - skomentowała Cristin. - To ja idę do małej, a wy się zajmijcie swoimi sprawami. Jak się trochę przejaśni na zewnątrz to... przejdziemy się do lasu.
Po tych słowach kobieta zamknęła drzwi.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 01-09-2010 o 04:10.
Kovix jest offline