Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2010, 10:13   #5
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Słysząc złożoną mu propozycję, popartą na dodatek czynem, wyszczerzył się i bez wahania zaczął się rozbierać. Jak każdy normalny facet wyznawał bowiem zasadę, że umrzeć, proszę bardzo, o ile da się wcześniej pochędożyć.
Ściągnął kurtkę i koszulę, ukazując umięśnione ramiona i tors. I sporą kolekcję blizn na nich. A gdyby sparaliżowany zbir mógł mówić, zapewne wyraziłby jakąś uwagę o kolejnej szramie, poszarpanej i biegnącej przez całe plecy, od pasa do ramienia.
Pas z bronią odpiął już przyciskając kobietę do podłogi własnym ciałem.

~ Bogowie, nie stanie mi chyba przez tydzień. ~ pomyślał, gdy zaryzykował wreszcie odzianie dolnej części garderoby.
Syknął cicho dociągając spodnie i ostrożnie zapiął pasek. Luźniej niż zwykle.
- Nie myślałaś o konwersji na Sune? Pasowałabyś tam. Znam tam nawet kogoś, z kim świetnie byś się dogadała. Na pewno nie przeszkadzałoby ci, że też jest kobietą.
- U ich nie można zabijać. – stwierdziła z dezaprobatą. – Więc odpada.
Kenneth nie pytał dalej.

- To naprawdę ty kręcisz tym całym interesem z Bhaalem? – zapytał, zakładając koszulę. Był tu już od jakichś dwóch godzin, najwyższy czas zabrać się do pracy.
- No wiesz, kręcić, to miłe słowo. To mnie rzeczywiście kręci. A ciebie by nie? Uwielbiam, kiedy ktoś obok pada, jak ten idiota. Wiesz, on wszystko widział oraz słyszał. Dochodził go nasz zapach, ale nie mógł nic zrobić. Zabawne, nie? Bhaal zaś ... obiecał, że po powrocie nagrodzi takich, jak my. Rozumiesz więc, dzięciole, łączę przyjemne z niezwykle pożytecznym.
- Nie mogę przestać się śmiać
- przyznał. - Zostając jeszcze przy Bhaalu, nie wspomniał aby czegoś o morderstwie u ilmaterytów?
- Szpital? Kogo obchodzi jakiś szpital. Zdecydowanie wolimy takich, którzy są młodzi, zdrowi oraz jurni. Tacy wierzgający przed obliczem Bhaala. No wiesz, tacy są smaczniejsi przed oraz zabawniejsi po.
- Interesujące. Czyli nie mieliście kontraktu na nikogo w tym przybytku?
- Czy to ważne? Ale nie interesują nas ilmateryci. Wybacz dzięciole, ale co oni mogli by nam dać. Uciechę? Przecież tamte babki nie mają ikry. Co innego kapłanki Sune
- mlasnęła - ale Ilmater - parsknęła - daj spokój.
- Fakt, nie bardzo was widzę w jednym łóżku. Ale owszem, dla mnie to dość ważne. Przynajmniej w tym momencie.
- Ha ha, no cóż. Naprawdę ważne? Może ci powiem, ale wiesz, za co na przykład? Co ty możesz mi dać?
- Właśnie dałem ci sporo swoich płynów ustrojowych. I ze dwa orgazmy.
- przypomniał jej z wyrzutem. - Ale skoro to ci nie wystarcza, mów, czego chcesz.
- Trzy, dzięciole, trzy. Ale ja tobie także, dlatego jesteśmy kwita. I nie zabiłam cię, choć mogłam. Jeszcze, znaczy, nie zabiłam. Ale masz tak cudowne ciało, ze aż byłoby mi żal. Chyba. Przynamniej teraz. Dlatego, jeżeli chcesz wiedzieć, to cóż, odpowiedz mi na pytanie, dlaczego chcesz wiedzieć. ale moment
- podeszła do skrzyni wyjmując skrzącą kulę. - to pokaże, czy nie okłamałeś swojej malutkiej królewny. Mów teraz.
- Sprawy zawodowe.
- zaczął bardzo ogólnie. - Morderstwo jest związane z robotą, którą obecnie wykonuję.
- Cóż, mówisz prawdę, póki co... jeszcze troszkę, dzięciole
- zachęciła kusząco
- Ujmę to tak: w szpitalu ilmaterytów doszło do zabójstwa, prawdopodobnie spartolonego. W sensie, zabito nie tego, co trzeba. Ale zamach ktoś zlecił właściwie. Potrzebuję więc zamachowca. Albo, jeszcze lepiej, zleceniodawcy.
- Hm, faktycznie, mówisz prawdę. Właściwie sprawy szpitala mnie nie obchodzą. Toteż mogłabym to pominąć, gdyby nie fakt, że jeden z naszych wyznawców, taki kupiec, mniejsza o to, kto
- pominęła nazwisko - coś wspominał na temat morderstwa w szpitalu. Ale cóż, nie nasza sprawa, tylko jego. Teraz zaś pewnie chcesz, żebym ja ci coś powiedziała?
- Nie obraziłbym się za to.
- potwierdził.
- Otóż osobiście co do morderstwa nic nie wiem oraz nie obchodzi mnie to. Moi ludzie zajmują sie czym innym. Poszukiwaniem Dziecka Bhaala, które ma sie stać naczyniem powrotu Bhaala. Natomiast reszta, no cóż, od czasu do czasu kogoś porwiemy, nasza wiara tego wymaga, żeby była odpowiednia ofiara. ale akurat nie tam. Nie Ilmater. A ty, dzięciole? Jesteś zainteresowany?
- Zwykle nie bywam złożony w ofierze.
- stwierdził po udawanym namyśle. - Jeżeli to mi proponujesz.
- Dobra odpowiedź. ale może wolisz być nie pod ostrzem noża, ale przy trzonku? Na przykład, popatrz, przecież wiesz, ze nie mogę cię puścić stąd. Chyba, ze jako naszego człowieka. Ot, widzisz tego wijącego sie, który właśnie odzyskuje sprawność. Ubij go pokazowo, jak na bhaalitę przystało. Wtedy będziesz nasz. Co ty na to?

Na ułamek sekundy twarz mu się zmieniła, ale zaraz się opanował.
- Dlaczego nie? - powiedział, siląc się na obojętność. - Nie wierzę, że dałeś się nabrać na to, że cię uwolnię. Każdy by wiedział, że to tak się skończy. Albo jakoś podobnie. - zwrócił się do leżącego.
- Tu i teraz, czy macie jakiś specjalny rytuał na taką okazję? - zapytał kpiąco.
- Sam wymyśl - parsknęła. - Popatrzę sobie, jak gorliwym wyznawca jesteś. Jeżeli potrzebujesz jakichś narzędzi, weź stamtąd - wskazała na szafkę sadowiąc się na jedwabistej poduszce, która przez ostatnie półtorej godziny była niemiłosiernie ugniatana przez wasze ciała.

Po chwili namysłu, czy raczej wyszukiwania możliwych scenariuszy spośród tych, które podsuwała mu wyobraźnia, podniósł sparaliżowanego i oparł go o ścianę. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu pasa, który gdzieś rzucił. Znalazłszy go, wyciągnął sztylet, wrócił do bhaality, po czym wolnymi, precyzyjnymi ruchami otworzył mu tętnice na udach i pod pachami. Krew wartko siknęła z ran, rozmazała się abstrakcyjnym deseniem na ścianie, spływała po ciele, tworząc pod cały czas żywym zbirem niemałą kałużę.
Spojrzał pytająco na kobietę.
Klaskała uśmiechnięta. Wstała, podeszła do szafki wyciągając dwa kubki.
- Póki całkiem nie wyleci. Nieźle, jak na nowicjusza. Jego to nie boli specjalnie, ale on to widzi. Wie. Napełnij kubki. Sporo już wyleciało. Musimy wznieść toast za naszego następnego kompana.
- Macie ciekawe upodobania. Ja tam wolę mocną whisky. Ale co kult, to obyczaj, czy jakoś tak.
- odwrócił się, by napełnić naczynia, modląc się jednocześnie w duchu, by to była tylko próba. No, chyba, że mają wpisane w zwyczaj, że każdy nowy członek na dzień dobry rzyga krwią. A może o to im chodzi.
Podał kobiecie kubek.
- Za nas - wzniosła kubek - oraz za następne spotkanie. A, jeszcze poczekaj chwilkę - zaczęła cos szeptać, co przypomniało ci zaklęcie, lub modlitwę. - Także wolę coś mocniejszego, ale tym razem krew musi wystarczyć, choć jak chcesz, tam jest butelka - wskazała na szafkę - możesz trochę rozcieńczyć. Właściwie to mi także. Niespecjalnie lubię, ale cóż, takie mamy zasady.
Woląc, mimo wszystko, nie próbować jak smakuje krew z dodatkiem alkoholu, dolał trochę do kubka kultystki, a potem sam golnął potężnie z gwinta. Wódka, jak się okazało, spłynęła mu ciepłem przełykiem i do żołądka. Wrócił do kobiety, oddał jej naczynie. Trąciła nim jego własne, po czym wypiła na raz, z widoczną przyjemnością. Patrzyła na niego wyczekująco, oblizując wargi. Nie uroniła ani kropli.
Kenneth odetchnął głęboko. Domyślał się o co chodzi. To najwyraźniej była jakaś forma bloedgeas, przysięgi krwi. Rzecz, z którą cholernie niebezpiecznie było igrać. Ale co to za frajda bez ryzyka?
~ No, raz matka rodziła. ~ pomyślał i wypił do dna.
Ciecz zostawiła żelazisty i słony posmak w ustach. Starał się nie smakować, ale nie bardzo mu wyszło. Udawał chojraka, nawet gdy zawartość żołądka podeszła mu do gardła. Ale kiedy znowu poczuł smak krwi, nie wytrzymał. Zgiął się w pół i rzygnął malowniczo. Jako, że nic dzisiaj nie jadł, była to głównie karmazynowa ciecz.
- To, jak rozumiem, jest wpisane w ten obrzęd? – wybełkotał, trzymając się za brzuch.
Kobieta przewróciła oczami, uśmiechnęła się kpiąco.
- W większości wypadków… bracie.
- No, to skoro odbębniłem rytualne rzyganie, dasz mi namiary na tego kupca?
 

Ostatnio edytowane przez Cohen : 01-09-2010 o 10:21.
Cohen jest offline