Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 00:38   #1
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wink [Autorski: Dragon Ball] - Szkoła Czarnego Lotosu

…SZKOŁA CZARNEGO LOTOSU…


It is better to conquer yourself than to win a thousand battles. Then the victory is yours. It cannot be taken from you, not by angels or by demons, heaven or hell.
~ Buddha

AKT I - TURNIEJ



Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Chociaż oficjalnym powodem zebrania się takiej masy ludzi był turniej sztuk walki, okolica przypominała istny jarmark, lub też inne wesołe miasteczko. Stragany, gderający sklepikarze, zapachy najrozmaitszych potraw z najdalszych zakątków świata. Uważne oko było w stanie wyłapać nawet jakieś stoisko z balonikami, wiatraczkami, czy innymi pluszowymi zwierzaczkami. Innymi słowy, nic prócz przesłoniętego krwistoczerwoną płachtą ringu nie wskazywało na to, że za kilkadziesiąt minut to miejsce zagłuszą okrzyki bojowe i wywołujące gęsią skórkę echo łamanych obojczyków.
- Spróbujcie szczęścia! Spróbujcie szczęścia! Każdy dziś wygrywa! Dalej, dalej!
Stary jegomość w pomarszczonym garniturze i cylindrze magika wymachiwał drewnianym wskaźnikiem i zaczepiał przechodzące osoby, zachwalając rzucanie kulą w stojak pełen pustych butelek. Kusząc małe dzieciaki widokiem wielgachnych maskotek i subtelnie przeprowadzając zamach na portfele ich rodziców.

Tuż obok skośnooki szef z pięknie ukształtowanym mięśniem piwnym i poplamionym tłuszczem fartuchem zachwalał swoje potrawy. Uśmiech kojarzący się z dorodną kiścią bananów zdobił jego twarz, ponieważ nie musiał się nawet specjalnie wysilać. Zaciekawieni obiecanym widowiskiem ludzie nadciągali właściwie zewsząd i w wyniku swojej podróży często byli diablo głodni. Pyszne dania w przystępnej cenie zwabiły niejednego klienta, a więcej pracy niż sam właściciel miały zapewne jego dwie córki, które biegały w pocie czoła raz w jedną, a raz w drugą stronę, obsługując rzędy plastikowych stolików. Żona zapewne także tyrała w improwizowanej kuchni polowej, szczelnie ukrytej za parawanem.
- Smakowite potrawy z South City! Tanio pysznie i wygodnie! Zapraszamy!
Potężny, basowy głos rozchodził się dookoła echem, zagłuszając konkurentów, którzy zostali mniej hojnie obdarowani przez naturę… przynajmniej w kwestii nagłośnienia.

Oczywiście wydarzenie takie jak to stanowiło dobry pretekst do wdawania się również w aktywności mniej legalne, takie jak hazard. Wypatrzenie kłębowiska zakazanych typków (niezbyt dobrze zakamuflowanych za straganami) nie wymagało sokolego wzroku. Obdartusy grały chyba we wszystko co popadnie. Trzy karty, poker, kości. Ktoś o nadzwyczajnej wręcz pomysłowości przywlókł ze sobą koło do ruletki, ale to pewnie zostało odpowiednio zmodyfikowane. Raz po raz ze skupiska głodnych emocji obdartusów wydobywały się trudne do sprecyzowania odgłosy dezaprobaty. Nie wszyscy umieli pogodzić się z przegraną, ale na obecną chwilę nie doszło jeszcze do żadnej przepychanki. A to świadczyło przynajmniej o tym, że starają się zachować pozory samokontroli.
- No mówię wam przecie, że to koło jest wajhowane!
- Jakie tam wajhowane! Szczęścia nie masz i tyle! Spróbuj jeszcze raz…

No tak. Jeszcze raz. A potem jeszcze i jeszcze. Złudne nadzieje szybko ustępowały kumulującej się irytacji i wydawało się, że ktoś zaraz dostanie w papę…

Klasyczna pułapka na turystów urządzona przez mieszkańców pobliskich miasteczek w celu napchania w portfel jak największej sumy Zeni. Faktycznie, turniejowatość turnieju traciła nieco na znaczeniu. Jedynym świadectwem tego, że ten się odbędzie był wcześniej wspomniany ring... choć może bardziej pasującym określeniem byłaby chyba arena! Okrąg z wypolerowanego marmuru o promieniu dobrych 20 metrów, nie posiadający żadnych barier, jeśli nie liczyć skromnego odgrodzenia w postaci równo ułożonych worków z piaskiem. Pojedyncze wyjście kierowało się na poboczną bramę klasztoru. Fakt, że ring został zbudowany na pokaźnym, stromym wzniesieniu nie napełniał potencjalnych uczestników zapałem do walki. Co najwyżej wypełniał ich łepetyny wizjami skręconych karków i bezwładnych ciał leżących u podnóża góry. W końcu wystarczył jeden niewłaściwy krok… pewnie dlatego kilku mniej pewnych siebie zawodników zrezygnowało w przebiegach. Cóż jednak na to poradzić? Sławna na cały świat Szkoła Czarnego Lotosu słynęła ze swojego bezkompromisowego podejścia względem sztuk walki... oraz osób je praktykujących.


W takich właśnie realiach musieli odnaleźć się nasi bohaterowie. Jedni przybyli tu w poszukiwaniu sławy, inni aby poddać swoje umiejętności próbie. Jeszcze inni aby zwyczajnie zabić nudę, lub szybko zbić fortunę. A skoro już o tym mowa, kwota za zajęcie pierwszego miejsca była astronomiczna – wynosiła równe 2,000,000 Zeni. Na całe szczęście osoba odpowiedzialna za rejestrację potencjalnych uczestników nie budziła równie negatywnych odczuć co ring. Młody, nastoletni mnich stał za sporych rozmiarów drewnianą budką, do której ustawiała się kilkudziesięciometrowa kolejka. Raz po raz notował coś na zaplamionej atramentem liście, która swoją długością przyćmiewała najdłuższy, dostępny na rynku papier toaletowy. Przyjazny uśmiech młodzika i spokojne spojrzenie przebijające się przez kurtynę jego bujnych, srebrnych włosów jakoś nie współgrały z rzędami przepełnionych testosteronem, stereotypowych mięśniaków, którzy raz po raz na siebie warczeli.
- Tylko spokojnie panowie...erm, i panie! Proszę się nie pchać! Nie pchać! A przede wszystkim proszę się nie bić! Nie przed rozpoczęciem turnieju! Wszyscy zdążą!
Optymistyczny chłopak robił co mógł aby okiełznać mięsne morze, które się przed nim rozpostarło. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu to szło.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 02-09-2010 o 00:45.
Highlander jest offline