Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 04:30   #3
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Była jak dzikie zwierzę.
Stopy wybijały swój pośpieszny i niespokojny rytm, gdy to biegła przez mroczny las. Rozpostarte skrzydła co i rusz łapały w pióra powietrze, aby pomóc przeskoczyć co większe przeszkody na drodze. Rosnące gęsto drzewa były wysokie, a ich korony skutecznie zasłaniały niebo, tym samym nie dając możliwości wzlecenia wyżej, a niżej rozcapierzone gałęzie potrafiły skutecznie spowolnić bieg.

Była jakże cenną zwierzyną na którą polowano.
Łowcy całkowicie ją zaskoczyli, a ona jak głupia wpadła w zastawioną przez nich zasadzkę. Z trudem im umknęła, aby teraz kluczyć pośród drzew z ciągłą świadomość, że za każdym z nich może się czaić wróg. Cały ten las był pułapką. Problemem było ciągłe kierowanie się w jedną stronę w poszukiwaniu wyjścia, to i istniało prawdopodobieństwo, że w pewnym momencie mogłaby wyjść łowcom naprzeciw. Ich wzajemne nawoływania zdawały się dochodzić z każdej strony, czasami niepokojąco blisko, innym zaś razem daleko, będące zaledwie wiązanką niezrozumiałych słów. W takiej właśnie chwili Lucrezia zatrzymała się, umożliwiając sobie odetchnięcie. Za jej przykładem poszło też i kilku innych towarzyszących jej skrzydlatych.

-Pani...
Najpierw szept dopadł jej uszu, a zaraz też i poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Zerknęła na szczupłe palce odcinające się na tle jej ciemnej marynarki, a potem obróciła się, by zaraz dostrzec, że dotykającą ją ręka należy do jej zaufanego zastępcy.
-Uciekaj, pani.. Spróbujemy zyskać dla Ciebie trochę czasu – gdy mówił, to nawet raz mu głos nie zadrżał, jakby tym samym chciał uspokoić, choćby trochę, swą przywódczynię. Jednocześnie było w jego słowach coś takiego, dzięki czemu od razu było wiadomo, że mężczyzna nie zamierza zmienić zdania, choćby nawet mu rozkazała – Uciekaj..
Przyjrzała mu się uważnie, a potem powiodła wzrokiem po ostatnich członkach jej oddziału, po jej chłopaczkach, których sama wszystkiego nauczyła. Zawsze wierni i gotowi, wręcz palący się do działania, stanowili zbiór dobrych podopiecznych, którzy podążyli za nią nawet w to szaleństwo zwane Upadkiem. Tak bardzo jej oddani.. Po ich twarzach i łobuzerskich uśmieszkach nieśmiało czających się w kącikach ust wiedziała już, że zadecydowali bezgłośnie i jej słowa niczego nie zmienią. Będą chronić swą panią dowódcę, pomimo tego, że już drugi raz będą kroczyć tak blisko śmierci.. przez nią.
Gdyby była kimś innym, to zapewne wargi by jej zadrgały, a oczy zaszkliły się łzami wzruszenia. Ale była sobą, kobietą o czystej, błękitnej krwi w żyłach, dumną i silną, więc w swym pożegnaniu trzasnęła butami stając na baczność i rękę podniosła, zawieszając ją w salucie.
-Nie pozwólcie, abym się za was później wstydziła, chłopcy – rzekła zdecydowanie i na tyle głośno, aby jej słowa dotarły do uszu każdego ze stojących przed nią mężczyzn. Jednak na tyle też cicho, by nie zdradzić niczego łowcom lub wszechobecnym uszom tego mrocznego lasu. Na jej ustach zaś czaiło się coś, co można była uznać prawie za uśmiech.
Wszyscy równo odpowiedzieli jej wyprostowaniem się i gestami rąk odbijającymi jej własne pozdrowienie. Więcej słów było już zbędnych, wszystko zostało powiedziane, jeśli nie na głos, to w myślach już unosiły się odpowiednie zdania i stwierdzenia. Nie było czasu na pożegnania. Po chwili kobieta patrzyła tylko na drzewa, pośród których rozpłynęli się jej towarzysze. Nie pozostało jej nic innego jak rozłożyć skrzydła i ruszyć w dalszą ucieczkę, korzystając z czasu jaki jej podarowali.

Myślała już, że oddaliła się wystarczająco daleko. Pomyliła się, a potwierdzenie tego znalazła w odgłosach walki, wśród których najgłośniejsze były wystrzały i krzyki.. krzyki jej ludzi, wiedziała to. Nie dając się porwać emocjom mogącym zaprzepaścić ich poświęcenie, wzleciała jeszcze wyżej pomiędzy konary, aby tam niczym jaki ptak manewrować i nie dać się złapać prześladowcom. Odnajdując w sobie jeszcze jakieś ostatnie zapasy energii parła do przodu, nie pomna na gałęzie łapczywie ku niej sięgające. Dopiero po kilku minutach tej szaleńczej ucieczki pozwoliła sobie opaść niżej i przystanąć na głazie. Kurczowo ucisnęła ręką bok, w którym zaczęła odczuwać kłujący ból. Próbowała także uspokoić rozszalały oddech i powietrza większe hausty chwytać niż dotychczas. Serce kołatało jak szalone. Tak pewnie musiały się czuć dzikie zwierzęta ścigane przez zabójcze drapieżniki bądź jeszcze gorszych myśliwych. Może i też naiwnie myślały, że umknęły i dalej mogą cieszyć się życiem. Tyle, że potem strzał wypełniał uszy lub pazury ostre wbijały się i rozszarpywały wątłe ciało zabierając wszelką nadzieję. W przypadku Lucrezii była to magia, z której stworzona kula z impetem uderzyła w jej plecy, rzucając nią niby szmacianą lalką o drzewo. Zsunęła się bezwładnie na poszycie.

Potem zaś.. wszystko potoczyło się tak szybko i chaotycznie, jak gdybym tylko w wyobraźni się działa bądź zaledwie snem pokrętnym było. Leżąc na twardej ziemi i nie mając sił, aby się podnieść, obserwowała obcego jej mężczyznę rozprawiającego się z łowcami. W jednym momencie, zdającym się trwać tyle co mrugnięcie okiem pojawiło się światło niosące ze sobą śmierć dla jej oprawców.
Pamiętała jeszcze jaki specyfik o nieodgadnionym smaku wlewany jej do ust, który posłusznie połknęła.
Ciemność ją ogarnęła.



***


Otworzyła gwałtownie oczy i równie niespokojnie wciągnęła powietrze do swych płuc. Taki sposób wyrywania się ze snu nie należał do najprzyjemniejszych, jednak to było lepsze od dłuższego pozostania w tej dziwnej, gęstej ciemności, która wypełniała jej umysł i zdawała się stopniowo ją przytłaczać i zgniatać.
Na tyle na ile mogła rozejrzała się w około, upewniając się tym samym, że nie jest już w lesie, ani w przygniatającej ją ciemności, ani też nie jest martwa, na co wskazywał głuchy ból wypełniający jej głowę. Martwi nie powinni czuć bólu, prawda?
-Witaj w twoim nowym domu... - kobiecy głos przerwał w końcu ciszę wypełniającą pomieszczenie.
Po chwili też i jakiś kształt przysłonił jej światło i rzucił nań cień, na co Lucrezia zareagowała spięciem mięśni i czujnym zmrużeniem oczu. Gdy źrenice okolone prawie czarnymi tęczówkami skupiły się na owym nowym zjawisku, tedy mogła już je zakwalifikować jako dość urodziwą twarz kobiety. Wprawdzie istniało wiele gorszych widoków mogących mieć miejsce po takim przebudzeniu, jednak i tego nie uznała za polepszenie swojej sytuacji, co odbiło się wyraźnie w jej oczach takimi emocjami jak podejrzliwość i delikatne, stopniowo narastające rozdrażnienie.
Obca cofnęła się na ten widok, ale na wargi przywołała lekki uśmiech.
- Jestem Mirabell, od dziś twoja przewodniczka po mrocznym świecie... Pewnie masz dużo pytań. Mogę na nie odpowiedzieć.
Przez umysł leżącej zaczęły się przewijać myśli w olbrzymich ilościach, ale z trudem mogła się uchwycić chociażby jednej z nich. Spróbowała się skupić na słowach kobiety i wśród nich znaleźć jakiś względnie pewny grunt. Spod miękkiego materiału skrywającego jej ciało, Lucrezia rękę wyciągnęła, aby palcami długimi rozmasować czoło, na które na moment bruzda wstąpiła.
-Zatem, Mirabell.. witasz mnie w nowym domu, a nawet nie powiedziałaś gdzie on się znajduje – zaczęła, a ton jej głosu trudno było określić tylko jednym słowem. Owszem, był uprzejmy i miły jednak o wyraźnie zaostrzonych krawędziach - Co więcej, nie wspomniałaś też o tym, czy jestem tutaj dobrowolnie, czy może pod przymusem. Nie pozwól, abym była zmuszona dłużej trwać w tej niewiedzy..
Na dźwięk słów Lucrezii twarz kobiety zastygła. Po chwili jej brwi uniosły się.
- Wszyscy przebywamy tu z własnej woli. Nikt nie jest tu przetrzymywany. - powiedziała z lekkim znużeniem.- Jeżeli życie w samotni odpowiada ci bardziej, droga wolna, ale proponuję wpierw abyś została tu do czasu aż odzyskasz siły. - gdy mówiła ostatnie słowa jej twarz jakby rozchmurzyła się.
-Nie powiedziałabym, że sytuacja w której się znalazłam jest spowodowana tylko i wyłącznie moją wolą – mruknęła poprzedzając to lekkim westchnieniem. Dłoń z czoła zsunęła i oczy potarła, by zaraz potem ją unieść nad twarz. Zapatrzyła się w gładkie wnętrze, gdzie na jasnej skórze widniało tylko delikatne wytarcie od wielokrotnego trzymania broni. Poruszyła leniwie smukłymi palcami -Wybacz mię, że nie tańczę radośnie z mojego pobytu tutaj, ani też nie pałam płomiennym uczuciem i zaufaniem do Ciebie czy kogokolwiek innego w tym miejscu. Zrzućmy to na mój osłabiony stan, możemy… Przewodniczko? - przy wypowiadanym przez siebie pytaniu przeniosła chłodne spojrzenie na kobietę, a wargi rozchyliła w nikłym uśmiechu prezentującym jej białe kiełki.
Mirabell skinęła głową ledwo zauważalnie. Jej wzrok przyjął chłód płynący z oczu Lucrezii i stał się jego zwielokrotnionym odbiciem.

-Cudownie – rzuciła białowłosa i ręką dotąd uniesioną machnęła wdzięcznie w powietrzu w iście nonszalanckim stylu. I zaraz straciła zainteresowanie tą kwestią.
Będąc osobą przyzwyczajoną do patrzenia na wszystkich z góry bądź przynajmniej z takiej samej wysokości jak potencjalny rozmówca, mało przychylnie oceniała swą aktualną, leżącą pozycję. Z tego też powodu postanowiła to zmienić, więc i uniosła się na tyle, aby móc siedzieć na łóżku. Towarzyszyło temu kilka syknięć, gdyż ciało jej jeszcze słabe było i zdawało się nawet jej sprzeciwiać, co trudno było komuś takiemu zaakceptować.
-Jaka zaś jest Twoja rola? Czyżbyś miała prowadzić moją osobę przez ten labirynt mrocznego świata? – zapytała, kiedy już się wyprostowała i materiał ją otulający podciągnęła na tyle, by skrywał co bardziej strategiczne miejsca - W takim razie powiedz mi najpierw co się wydarzyło w tamtym lesie i dlaczego właściwie tutaj trafiłam. I nie, to nie niewdzięczność tylko zwykła ciekawość. Minęło trochę czasu odkąd ktoś dla odmiany mnie uratował, zamiast grozić i próbować zabić.
Przewodniczka wciągnęła powietrze do płuc, po czym z głośno westchnęła.
- Te pytania powinnaś zadać temu, kto był bezpośrednim świadkiem, i twoim wybawcom. Mogę tylko powiedzieć, że miałaś szczęście iż Ludim był w pobliżu. To wyśmienity wojownik, łowcy nie byli dla niego problemem. Co się zaś tyczy ciebie, odniosłaś poważne obrażenia od trafienia czarem. Teraz ból zapewne zelżał, a rany zostały wyleczone. Zajęły się tym nasze siostry.
-Ludim.. – wypowiedziała to imię, jakby chwilę smakowała jego brzmienie, a jednocześnie próbowała sobie przypomnieć zdarzenia w lesie. W końcu jak przez mgłę oczami wyobraźni dostrzegła długowłosego mężczyznę z obnażonym mieczem - Ah, zatem to był zaledwie szczęśliwy przypadek? Zatem mogę być wdzięczna losowi, że mnie nie zostawił na pastwę tamtych łowców. Żałuję tylko, że nie uśmiechnął się też i do moich strzelców– ledwie dostrzegalny grymas wstąpił na moment na twarz kobiety. Starając się skierować myśli ku innej drodze, rozejrzała się po pomieszczeniu – A moje rzeczy?
- Jest tu wszystko, co było przy tobie. - Mirabell skinęła głową na pokaźne biurko na którym rozstawione były rzeczy Lucrezii, po czym jej wzrok znów powrócił na twarz jasnowłosej.
-Dobrze, dobrze.. – mruknęła druga kobieta i przelotnie zerknęła we wskazanym kierunku z zamiarem późniejszego sprawdzenia swego dobytku. Skinęła głową, a kilka kosmyków zsunęło się po jej ramionach niczym srebrzyste, małe węże - Chwilowo zaspokoiłaś moją ciekawość, Mirabelle. Na razie pozostaje mi odpoczywanie tutaj, tak? Niech i tak będzie. Jeśli pojawią się kolejne pytania, to zapewne dopiero później.
Mirabell wstała z szelestem wygładzając materiał swojej niebieskiej sukni.
- Gdy będziesz czegoś potrzebowała, wystarczy że wypowiesz moje imię, a będę wiedziała, że czegoś ci trzeba. - powiedziała łagodnie - Wypoczywaj. Twój organizm był bardzo wyczerpany. Gdybyś zgłodniała... - delikatnym ruchem dłoni wskazała na niewielki stolik, na którym uszykowano jedzenie - głównie owoce.
Kobieta wykonała płynny obrót i po chwili zniknęła za drzwiami.
Lucrezia odprowadziła ją spojrzeniem, aż do samego końca, a potem jeszcze przez kilka chwil wpatrywała się w drzwi. Lakoniczna przewodniczka nie wydawała się dobrym źródłem informacji. Wprawdzie podawała odpowiedzi na zadawane pytania, jednak z wręcz piorunującą dokładnością, nawet w odrobinie nie uchylając rąbka większej wiedzy.

Była osłabiona, wiedziała to i czuła, aczkolwiek nie znajdowała się w stanie, w którym zmuszona byłoby tylko i wyłącznie leżeć. Nie zwykła poddawać się swojemu ciału i jego słabościom. Postanowiła zwiedzić miejsce swego pobytu, a przy okazji, jeśli będzie ku temu okazja, wyciągnąć od kogoś interesujące dla siebie informacje. Albo przynajmniej dokładniej zorientować się w sytuacji w jakiej się znalazła, myśli poukładać, pytaniom zaś odnaleźć odpowiedni.
Nogami mogła poruszać, co sprawdziła przesuwając je na krawędź łóżka i zsuwając, aż stopami ucałowała podłoże. I podniosła się pozwalając, aby materiał ją dotąd skrywając zsunął się gładko na łóżko. Wydawało się to być tak wielkim wysiłkiem, że aż zamarła na moment, gdy lekko jej się w głowie zakręciło. Utyskując pod nosem na zachowanie swego ciała ruszyła w kierunku biurka. Po drodze z pośród owoców wyskubała winogrono, którego sok przyjemnie spłynął jej po gardle.
Zatrzymała się przy meblu, a delikatny wiaterek owionął jej skórę. Uwagę swą pierwej skierowała na krzesło, a konkretniej to na rzeczy na nim się znajdujące i wyjątkowo jej znajome. Długimi palcami przetańczyła po poskładanych ubraniach, którymi najwyraźniej ktoś raczył się zająć i doprowadzić do porządku po ostatnich wydarzeniach. Lucrezia nie należała do osób, którym na rękę był niedbały wygląd, to i taka niespodzianka była dlań miła. Wsunęła pośpiesznie spodnie, buty, a potem odetchnęła z zadowoleniem, kiedy biały materiał koszuli otulił ją ciało. Niejako dało jej to dziwne poczucie bezpieczeństwa w tym zupełnie obcym miejscu. Sięgnęła po broszę zdobioną niebieską wstążką i tylko nieco jaśniejszym kamieniem, po czym spięła nią żabot u szyi. Na ramiona zaś zarzuciła granatową marynarkę o bogatych zdobieniach, jednak pozwoliła jej wisieć luźno, bez wkładania rąk w rękawy.
Z blatu podniosła białe rękawiczki, które zaraz założyła na dłonie, naciągając je mocno, aby odpowiednio się na nich układały. Zwieńczeniem całości były drobny szczegóły, który w postaci rodowego pierścienia wsunęła na serdeczny palec lewej ręki. Nieopodal niecierpliwie na swoją porcję uwagi czekał kolejny przedmiot doń należący.
-Tęskniłaś? – zapytała Lucrezia szeptem i z zaskakującą dla siebie czułością pogładziła swój największy skarb, który jakby w odpowiedzi mocniej zalśnił złotem. Nie dostrzegła żadnego, choćby najdrobniejszego zadrapania na jego powierzchni, co przyjęła z niejaką ulgą. Schowała owe cudo do jego zwyczajowego miejsca, czyli za pazuchę marynarki.

Dłońmi dokładnie poklepała klapy marynarki, a dopiero potem jedną wsunęła do kieszeni spodni. Tam znalazła upragniony przez siebie przedmiot to i wyciągnęła go, aby pochwalić światu. Opakowanie było wprawdzie dość pogniecione tak jak i znajdujące się w nim papierosy, ale kobiecie udało się wyciągnąć jeden zachowujący odpowiedni kształt. Ujęła go w usta, a jego czarna bibułka wyraźnie się odznaczała na porcelanowej cerze. Zaraz też wyciągnęła zapalniczkę i z niej powstałym płomieniem go odpaliła. Zaciągnęła się smakując przy tym słodko-gorzki smak rozchodzący się po jej ciele, a potem z równą przyjemnością wypuściła spomiędzy warg chmurę siwego dymu.
Podeszła do okna i otworzyła je szerzej, by móc przez nie wyjrzeć, a przy okazji też i powtórzyć kilkukrotnie poprzednie czynności palacza. Lustrowała ciężkim spojrzeniem powoli zachodzącego słońce, którego ostatnie blaski oświetlały jej twarz. Wszystko zdawało się być spokojne, jakby nic odbiegającego od normalności nie miało miejsca. Krajobraz nie zdołał jej naprowadzić, ani choćby odrobinę przybliżać lokalizację owego… jej nowego domu. Dom.. niegdyś może i to wzbudzałoby w niej odmienne, milsze emocje, jednak teraz mogła sobie pozwolić tylko na sceptyczne prychnięcie i odbicie się od okna, by potem odwrócić się doń plecami.
W pełni ubrana i wyposażona, a tym samym czująca się silniejszą pomimo odniesionych obrażeń, ruszyła ku drzwiom, które i zaraz zamknęły się za nią cicho.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 02-09-2010 o 04:33.
Tyaestyra jest offline