Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2010, 23:24   #10
Gantolandon
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Lorenzo Scaloni

Postawny mężczyzna siedział w kącie gospody, wcinając chleb z masłem czosnkowym. Wyglądał na nie więcej, niż trzydzieści lat. No, może trzydzieści parę. Rumiana, poczciwa twarz nadawała mu wygląd dobrotliwego wujaszka. Czarne włosy opadały mu na ramiona.

Na wizytę Marco załapał się przypadkowo. Często przychodził do kuzynów, bo w rodzinnej atmosferze jadało się przyjemniej. To, że nie musiał płacić za jedzenie, też jakby przesądzało. Gdyby ta jędza Stella umiała przynajmniej gotować tak jak oni, swoje małżeństwo uznałby za udane.

Przez jakieś siedem lat pracował w straży, zanim nie został wyrzucony z hukiem. Oficjalnie za przyjmowanie łapówek, co było śmiechu warte - to tak, jakby dziwkę wygnać z burdelu za niemoralne prowadzenie się. Może po prostu mieszki przekazywane pod stołem swoim zwierzchnikom były nieco za chude. Większy wpływ jednak miało to, że kapitan pewnego dnia przyłapał Lorenzo ze swoją młodziutką żoną. Od tego czasu jego dni jako stróża prawa były policzone.

Cóż, i tak potrafił wyjść na swoje. Wciąż udało mu się utrzymać stare przyjaźnie - jego towarzysze mieli w większości brzydkie żony, więc z nimi nie sypiał. Od czasu do czasu upijali się gdzieś na mieście, a Lorenzo zawsze wiedział, gdzie znaleźć ładne, tanie dziewki. To w sumie wystarczyło, żeby żyć sobie w miarę dostatnio.

Kontakty kuzyna ze strażą były znane wśród reszty Scalonich, ale nie były niepokojące. Przekazywał informacje o ludziach upierdliwych zarówno dla miasta, jak i dla rodziny. Wszczynających burdy klientach, namolnych i agresywnych żebrakach, czy nieuczciwych dostawcach. Takich, którzy nie narobili wystarczająco dużo burdelu, żeby skończyć na dnie rzeki, ale przydałaby się im mała nauczka. Wszyscy byli zadowoleni - Scaloni, że nikt im nie bruździ a strażnicy, że zgarniają kogoś bez zbędnego wysiłku.

A w sytuacjach, kiedy naprawdę było to potrzebne, były strażnik szedł na najbliższy posterunek z butelką dobrego wina. I sakiewką pełną złota, którą znalazł i koniecznie chciał zwrócić właścicielowi...

**

Sytuacja zdecydowanie nie wyglądała najlepiej. Chociaż Lorenzo tylko stołował się w gospodzie, nie miało to wielkiego znaczenia. Przynajmniej dla Marco. Jeżeli pozbywać się niewygodnego dłużnika, to od razu z rodziną. Dawało mu to odpowiednią motywację do zdobycia pieniędzy, a jednocześnie oszczędzało kłopotów na przyszłość. Niejeden głupi pożyczkodawca w mieście zginął z rąk zrozpaczonego krewnego.

Trochę ubodło go, że kuzyni nie ufają mu na tyle, żeby zaprosić do rozmowy, ale trudno było im się nie dziwić. Bywały takie chwile, kiedy sam sobie nie ufał.

- Dobra - stwierdził - To ja pójdę i się upewnię, że nasz szanowny gość będzie miał wolną drogę. Chłopaki w porcie pracują poczciwe, ale niezbyt bystre i głupio by było, jakby nam gościa zwinęli. Domyślam się, że przyciąga spojrzenia.

Przeciągnął się i wyszedł, zgarniając po drodze resztki jedzenia za pazuchę. Wziął też butelkę wina ze stołu, bo w strażnicy nie wypadało zjawiać się z pustymi rękami.

**

Setnik Vencarlo nalał sobie nieco wina do kielicha. Przełknął odrobinę, mlaskając z uznaniem.

- Co tam u ciebie? - zapytał w końcu.
- Te same nudy. - Lorenzo wzruszył ramionami - Teo znowu coś podłapał i kicha, a Stella drze na mnie mordę, że mam mu kupić jakieś medykamenta. Pojebało ją. Mówię jej, że zawsze na wiosnę jest to samo i że skoro wtedy się wylizał, to i teraz się wyliże. Ale nie.
- Kup jakichś ziół na targu i chuj. Majeranku choćby. I tak nie pozna.
- Wiem, kuzyn coś upichcił z tych swoich przypraw. Tylko odkręcisz korek i capi tak, że aż nos skręca.
- A ta, no, jak jej tam było...
- Klara? Powiem ci, że warta tych pieniędzy, co na nią idą. Chociaż wymagania ma co najmniej hrabianki. A, właśnie, rodzina z wizytą przyjeżdża. Po to w sumie przyszedłem.
- Znaczy?
- A, jakiś tam pociotek - zełgał Lorenzo - Chuj wie. Ja go nie znałem nawet, ale Vittorio się z nim bawił, jak był mały. Albo z jego ojcem.
- Rodzinny z ciebie człek - zarechotał Vencarlo.
- Nie no. Rodzina to rodzina.
- Powiem ci, że też nie mam pamięci do połowy tej zgrai, którą moi wujowie zmajstrowali - wzruszył ramionami setnik - Ja to syna nie mogę się dorobić przez pięć lat, a ci chyba spuszczają się oseskami. Wkurwię się kiedyś, to zaproszę jednego do sypialni i niech on się męczy.
- No... w każdym razie to taki rozrabiaka nieco. Wiesz, poczciwy człowiek, ale czasem go coś strzela po kilku kielichach.
- Eeee... mocno?
- No nie aż tak, ale wiesz, jak to jest. Normalnie do rany przyłóż, ale odjebuje mu czasami. Powiedziałbyś chłopakom, żeby jak nas z nim zobaczą, poszli gdzieś swoją drogą? A przy okazji - Lorenzo wydobył zza pazuchy sakiewkę - To chyba twoje?
- Nooooo...

Przerabiali ten dialog już tyle razy, że nawet nie chciało im się zbytnio wysilać...
 
Gantolandon jest offline