Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2010, 10:45   #7
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Stała przed obrazem pani de Maintenon już kwadrans, lecz nadal nie mogła oderwać wzroku od “Katedry”. Może dlatego, że był to jedyny bliski jej akcent pośród szelestu sukien, stukania obcasów, oceniających spojrzeń i udawanych uprzejmości.
Bale. Co za strata czasu.
Malowidło, utrzymane w ciemnej kolorystyce, przedstawiało nocny widok na Katedrę Chwały; wprawdzie nieco upiększoną bogatymi gzymsami i figurami, oraz wsadzoną w środek ciemnej puszczy (zapewne matrańskiej), ale dla bystrego oka badaczki, znającej niemal każdy kamień jedynej czarnej budowli Kindle, identyfikacja była oczywista.
Gwar dookoła wzmógł się, toteż Inez zwróciła głowę w stronę wielkiego holu. Autorka obrazów właśnie się pojawiła, okrzyknięta przez majordoma. Baronowa spodziewała się ujrzeć awangardową, odważną artystkę, łamiącą konwenanse samym tylko wyglądem, a tymczasem zobaczyła drobną, niepozorną myszeczkę, z pozoru zupełnie pospolitą. I tylko szmaragdowe oczy nadawały jej charakteru, sprawiały, że wzrok zatrzymywał się na jej postaci dłużej.
Zapewne była szeroko znana, bo wszędzie szeptano i dyskutowano na jej temat. Witano ją również jak swoją; całuskami i swobodną konwersacją, tak iż Inez nawet nie łudziła się szansą prywatnej rozmowy z malarką.
Wszyscy czują się tutaj jak ryby w wodzie i tylko ty, moja droga, masz wrażenie, że pływasz w stawie z piraniami; wzdychała w duchu, upijając łyczek wina i obserwując barwny tłum. Żałowała teraz, iż nigdy nie interesowała się polityką ani towarzyskimi układami. Pozostawiona sama sobie wobec tej wszechobecnej gry rodów i pozorów, miała podobne wrażenie, jakie odczuwa prosty żak, patrząc na karty zapisane w pięknym, nieznanym języku, którego jednakoż nijak rozszyfrować nie potrafi.

Upadający nastrój uratował po trosze kawaler, z którym miała zasiadać przy stoliku. Kapitan Jourgen Grell był mężczyzną niemal wyjętym z dawnych czasów, którego każdy ruch, postawa i spojrzenie niezbicie obwieszczały światu “jestem doryjczykiem”.
Przepiękny zapomniany kraj, pełen omszałych już tajemnic.
Wielokroć uważała, że Stary Dor mógłby być jej drugim domem, gdyby nie leżał tak daleko. Kapitan jawił się niewymuszenie uprzejmym, dostojnym człowiekiem; rozmownym, ale nie gadatliwym, traktującym damy z manierą godną dawnego rycerstwa. Gdy po obejrzeniu stolika oboje wrócili do holu, Grell wziął dla nich po kieliszku wina.
W takim tempie - pomyślała - Będę pijana za kilka godzin. Ale czy da się tutaj wytrzymać na trzeźwo całą noc?
- Co pan sądzi o tym obrazie? - zapytała, gdy zatrzymali się pod jej ulubioną “Katedrą”. Mężczyzna stanął frontem do malowidła i popatrzył na nie w zamyśleniu.
- Przypomina mi dawne lata spędzone na froncie agaryjskim.
- Agaria? - Inez przeniosła wzrok na płótno, zastanawiając się czy zachowano tam równie monumentalne kościoły, czy też wszystkie ucierpiały od ciągłych walk.
- Dzika puszcza i noc... - podjął kawaler wyjaśniająco - ...sugerują tu pewną grozę, chaos; tak jak Valdor. Katedra zaś, opierająca się sile tej kniei, symbolizuje dla mnie stałość, prawo i dobro.
- W takim razie moja percepcja jest zepsuta nauką, bowiem patrzę na ten obraz przez pryzmat architektury - uśmiechnęła się, rozweselona nieco rozbieżnością postrzegania. Ona widziała nawy, przypory, łuki, a jej szanowny rozmówca prawił o jakichś alegoriach. On również zareagował uśmiechem i nawet lekkim ukłonem, jakby w hołdzie dla wiedzy.
- Proszę wybaczyć te pytania, nie chciałam obudzić złych wspomnień.
- To nie są złe wspomnienia, szanowna pani. Wręcz przeciwnie.
Inez nie potrafiła zinterpretować wyrazu twarzy, z jakim wtedy kapitan spojrzał na obraz, lecz inny uważny obserwator uznałby, że jest coś o czym mężczyzna celowo nie wspomniał.

Nagłe poruszenie i przyciszenie rozmów dookoła, zwróciło uwagę ich obojga. Na salę wkroczył “hrabia Artur Berlay”; po czym padło jeszcze wiele innych jego tytułów. Był wyżej postawioną figurą, niż kiedykolwiek baronowa śmiała sobie wyobrażać, toteż podniosło to wagę zaproszenia jej na ten bal, a dodatkowo - zaniepokoiło. Pan Grell również zainteresował się pojawieniem gospodarza ich stołu i zapytał swą rozmówczynię, czy ona także otrzymała bezpośrednie zaproszenie od Berlaya.
Wszystko więc wskazywało na to, że osoby z którymi hrabia zamierzał spędzić dzisiejszy wieczór, zostały specjalnie ściągnięte na bal w jakimś bliżej nieokreślonym celu. Przynajmniej taką teorię wysnuła badaczka po wymianie poglądów z życzliwym doryjczykiem.
Nie zauważyłaby zupełnie wicehrabiego Rubinshei, gdyby nie reakcja tłumu, czyniąca z wchodzącego całkiem znaczącą personę. Niestety Inez nie umiała docenić ekscentrycznego, mackowatego nakrycia głowy jegomościa; co więcej - z miejsca wydał jej się nadętym i bufonowatym osobnikiem, toteż miała nadzieję, że będzie zmuszona spędzić z nim tylko jeden wymagany taniec. Pożegnała się z kapitanem Grellem niemal jednocześnie, bowiem on ujrzał pomiędzy damami swoją parę kotyliona i również ruszył z miejsca, obiecując baronowej ponowną rozmowę. Badaczka powoli wycofała się ze szpaleru witającego wchodzących, by przypadkiem nie sprowokować szanownego Karola do rozmowy. Długo nie musiała się kryć, bowiem niebawem nadeszła ta, której wszyscy wyczekiwali. Królowa.
Pierwszy taniec należał do najbardziej znanych i popularnych, toteż nie obawiała się wpadki i nie starała unikać towarzystwa. Zwłaszcza, że towarzystwo złowiło ją samo.
Baron Viktor Garson Debragio był nawet wyględny, ale efekt psuło jego gadulstwo. Na dodatek miał tendencję do poruszania zupełnie nużących tematów, toteż Inez uśmiechała się jedynie, co na bladym nordyjskim licu wyglądało bardzo niejednoznacznie, oraz komentowała półsłówkami, myśląc zupełnie o innych sprawach.
Krok w przód, krok w prawo i w lewo. Obrót. Przejście za plecami partnera. Dlaczego tak poważanej osobie, jaką okazał się ten cały Rubinshei, dano tak nieadekwatny do pozycji kotylion? I dlaczego sparowano ją akurat z tym jegomościem? I najważniejsze, czego chce od niej Berlay? Bo tu już nie chodzi o sprawy wydziału ani o nic podobnego, była o tym przekonana.
Jeden, drugi, trzeci krok. Przybliżenie, oddalenie. Zwrot. Viktor zapytał o coś, ale zamyślona nie zrozumiała o co chodzi. Przejście do sąsiedniego tancerza. Powrót.
- Moja pani, zapewne chciałabyś poznać wicehrabiego Rubinshei? Macie ten sam kotylion - usłyszała wreszcie pytanie. Tylko cudem nie pomyliła kroku. Masz ci los. Tyle by było z unikania pana kałamarnicy. Uśmiechnęła się do barona niezręcznie, ale ten widać wziął to za dobrą kartę.
- Tak się składa, że to mój znajomy. Przedstawię was sobie po tym tańcu i ośmiele się zarezerwować kolejny, jeśli masz pani go jeszcze wolnym.
Inez westchnęła ciężko w myślach, lecz oblicze pozostawiła pogodne i udała aprobatę. Bal właśnie się rozkręcał, a ona już czuła jak bardzo będzie uciążliwy. Jednak ciekawość była silniejsza niż zmęczenie. Musiała poznać plany Berlaya odnośnie jej osoby.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 06-09-2010 o 11:12.
szarotka jest offline