Najemnik szedł pewnie przed siebie, wyraźnie nad czymś zamyślony. Był dość wysokim, szczupłym mężczyzną o blond włosach i szlachetnych rysach twarzy. Jego zimne i nieprzeniknione niebieskie oczy bacznie obserwowały ścieżkę, po której zmierzał, a za jego plecami wisiał półtoraręczny miecz. Gdyby ktoś zobaczył go teraz zdecydowanie pomyślałby, iż jest on jakimś ważnym szlachcicem a nie zwykłym renegatem i mieczem do wynajęcia. I nie chodziło tutaj o wygląd, lecz sposób zachowania. Mężczyzna trzymał głowę dumnie uniesioną, jego ruchy były pewne i stanowcze, a jego twarz była aktualnie pozbawiona emocji i wyniosła. Jednak czasy, kiedy rodzina Sibarda panowała w Twierdzy Kaden, minęły bezpowrotnie.
Redania – to był najbliższy cel Sibarda, niedawno zdecydował, że czas opuścić rodzinne Kaedwen i skierować się właśnie tam. Najemnik nigdy nie rozumiał dlaczego, jednak powrót do rodzinnego państwa zawsze sprawiał mu trochę przyjemności. Jednak ze względu na to, iż w trakcie pobytu tam zawsze był szczególnie narażony na ataki ze strony rycerzy z Zakonu Zimnego Płomienia i wynajętych przez nich ludzi, nigdy nie mógł nacieszyć się pobytem tam tak długo jakby chciał. Może kiedyś się to zmieni, jednak na razie wszędzie było dla niego dość niebezpiecznie, a szczególnie tam.
Jako, że zależało mu na bezpieczeństwie i jak najkrótszym czasie podróży, zdecydował się na pieszą wędrówkę na przełaj. I już nie raz pożałował tej decyzji. Najbardziej ubolewał nad tym, iż musiał opuścić poprzednią wioskę wcześniej niż przypuszczał i nie zdążył zakupić konia od tych brudnych wieśniaków. Tak, więc musiał sobie darować wygodną trasę traktem i wejść w mniej znane ścieżki. Jedynym plusem było to, że szansa spotkania kogoś była znacznie mniejsza.
Jednak nadal istniała.
- Żryj glebę! – Ten wrzask przedarł się przez leśną głuszę i dotarł do uszu Sibarda.
W sumie mało go obchodziło, co się tam dokładnie dzieje i los uczestników całego incydentu, ale nie chciał ryzykować. Jeśli to najemnicy i widzieli wysokość kwoty jaką zakon oferuje za jego głowę to najbliższe spotkanie z nimi na ścieżce zakończy się dość krwawo. Lepiej było w razie potrzeby zaatakować teraz i wykorzystać element zaskoczenia.
Położył jedną rękę na rękojeści miecza, gotów dobyć go w każdym momencie i ruszył ostrożnie w kierunku źródła hałasu. Ku swoje uldze dostrzegł wyłącznie dwóch ludzi. Jeden przywiązany do drzewa wyglądał na dość dotkliwie poranionego. Na swoje nieszczęście jego oprawca najwidoczniej z nim jeszcze nie skończył i ciągle zadawał ciosy sztyletem i pięścią.
Normalnie nie przejąłby się losem mężczyzny, jednak ciekawość wzięła tym razem górę. Był w lesie od wielu dni, przydałoby się mu nieco rozrywki.
Ukryty za krzakami, podniósł z ziemi większy kamień i rzucił go w krzaki znajdujące się niedaleko. Miał nadzieję odwrócić na chwilę uwagę oprawcy, aby zdążyć zbliżyć się zanim tamten zdąży zabić swoją ofiarę. Jednocześnie bacznie obserwował okolicę, aby nie okazało się, że w pobliżu kręci się więcej, niezauważonych przez niego osób.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga." |