Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2010, 20:07   #7
Morfik
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
- Zostawcie mnie w spokoju ... – jęczał na wpół przytomny Kyllion, leżąc akurat na podłodze.
- Wstawaj panie! Zamykamy! – krzyczał otyły właściciel karczmy, położonej na szlaku biegnącym z Brugge do Mayeny. Każdy kto chciał dojechać do któregokolwiek z tych miast, musiał minąć te miejsce.
- Zostaw... – mężczyzna za dużo wypił i ani myślał ruszać się z miejsca.
Karczmarz nie wytrzymał nachylił się nad twarzą Kylliona i głośno krzyknął.
- Wstawaj mówię, bo tak ci mordę obiję, że cie własne matka nie pozna!
- Ależ ci śmierdzi... z pyska- wymamrotał, po czym stracił przytomność.

Bzyczenie muchy, odgłosy dnia codziennego, to pierwsze dźwięki jakie usłyszał Kyllion, gdy obudził się następnego dnia w trawie, niedaleko karczmy. Lekko otworzył jedno oko, słońce było już wysoko na niebie i dosyć mocno go raziło. Kiedy udało mu się usiądź, całe ciało przeszył straszny ból, zaczął się w nogach, a skończył na głowie, gdzie już pozostał. Podrapał się po zaroście i odgarnął z twarzy długie czarne włosy.

No chłopie, aż tak źle jeszcze z tobą nie było. Cholernie źle się czuję.

Zaczął głęboko oddychać, żeby chociaż trochę dojść do siebie. Po kilku minutach zdecydował się, że trzeba w końcu wstać i ruszyć w dalszą drogę. Gdy stanął w końcu na nogi, lekko się zachwiał i ruszył powoli w stronę wejścia do karczmy, gdzie zostawił swojego ogiera. Cholerne słońce cały czas świeciło i nie pozwalało na chwilę wytchnienia.

Dobrze, że przynajmniej w lesie będzie trochę cienia.


Jego koń stał tuż przy samym wejściu, przywiązany do suchego drzewa, które stało obok. W drzwiach stał karczmarz. Kyllion całkowicie go zignorował.

Aby dosiąść konia, Ramzor potrzebował kilku prób. Przedostatnia skończyła się bolesnym upadkiem na ziemię. Był cały obolały.
- I co się tak gapisz?! – krzyknął w stronę karczmarza, który tylko uśmiechnął się złośliwie.
W końcu, po kilku minutach udało mu się i mógł ruszyć w dalszą drogę do Mayeny. Nie wiedział w sumie po co tam jechać, ale nie miał za bardzo gdzie się podziać, więc miał nadzieję, że może tam uda mu się odnaleźć to, czego tak długo szukał. Święty spokój.

***************

Karczma „Struty Słowik”, Mayena

- Znowu oszukujesz! Ty cholerna gnido! – krzyknął głośno jeden z trojga mężczyzn siedzących przy stole. Jednym z nich był oczywiście Kyllion. Wszyscy grali w karty.
- Oczywiście, że nie oszukuję. Nie ma pan dzisiaj szczęście w kartach i tyle - powiedział najspokojniej na świecie Ramzor rozkładając ręce, po czym rozsiadł się wygodnie na krześle, kładąc nogi na stole.
Był dobry w oszukiwaniu, wiedział to i nie zamierzał tego daru marnować. Korzystał jak tylko mógł. Lata praktyk na coś się przydały. Kyllion był tego dnia w bardzo dobrym nastroju. Karta szła dobrze, piwo smakowało wyśmienicie, możliwe, że nawet skończy w łóżku z jakąś kobietą.

W karczmie, o tak później porze było bardzo tłoczno. Można tu było spotkać bardzo różnych ludzi. Zaczynając od pijanych chłopów przekrzykujących się wzajemnie, a kończąc na ludziach ubranych w ciemne szaty, z kapturami na głowie, załatwiających jakieś szemrane interesy.
Nagle zrobił się przeciąg. Drzwi karczmy otworzyły się z hukiem. Do środka wszedł młody chłopak. Z początku rozglądał się po całej sali, aż jego wzrok zatrzymał się na Kyllionie. Mężczyzna uśmiechnął się na jego widok, jakby byli dobrymi znajomymi, którzy spotykają się po latach nie widzenia i szybko podszedł do niego.
Gdy stanął obok stołu, Kyllion krótko rzucił na niego wzrokiem, po czym wrócił do gry w karty.
- Czego? – zapytał po chwili.
-Od Marcusa - odezwał się mężczyzna, obserwując twarz rozmówcy. Najwyraźniej sprawdzał czy rzeczywiście to imię coś mówi napotkanemu człowiekowi.
Kylliona coś zakuło w żołądku, rzadko mu się to zdarzało, ale jeżeli chodziło o jego mentora, sprawa musiała być ważna. Położył karty na stół i jeszcze raz przyjrzał się nieznajomemu, tym razem nieco dłużej. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
- Od Marcusa powiadasz? - zapytał po czym wstał i stanął twarzą w twarz z mężczyzną. - Może odjedziemy kawałek? Lepiej, żeby nikt nie słyszał, kim jestem.
Posłaniec skinął głową, odchodząc kawałek dalej, po czym wyjął świstek z krótką wiadomością, przekazując ją znalezionemu adresatowi. Szybko ukłonił się, po czym skierował się do wyjścia.

Kyllion szybko przeczytał bardzo krótką notkę. Od razu wiedział, że Musi dowiedzieć się więcej.
- Zaczekaj moment! - krzyknął za wychodzącym mężczyzną. - Kiedy ostatni raz widziałeś Marcusa? Czy powiedział ci coś więcej?
-Nie, nic nie powiedział. Wyglądał na zaniepokojonego, ale nie wiem co w tej chwili z nim się dzieje. Widziałem go ostatnio przed połową roku-odparł mężczyzna.
- Ech, no trudno - powiedział Kyllion i wrócił na swoje miejsce. Wiedział, że gnojek nic więcej nie wie, Marcus nigdy nie powiedziałby takiej osobie, co tak na prawdę planuje. Musiał wyjechać i to jeszcze tego samego wieczora.

Odczekał moment, aż posłaniec wyjdzie, po czym wstał od stołu.
- Dziękuję panom bardzo, było miło, ale niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy – delikatnie uśmiechnął się do jednego z graczy, który robił się co raz bardziej czerwony na twarzy, po czym zabrał swoją wygraną i szybkim krokiem skierował się na podwórko. Musiał chwilę odetchnąć.

Marcus był jedyną osobą, do której Kyllion miał pełne zaufanie. Wiedział, że nie będzie mógł już więcej nigdy, nikomu zaufać, tak jak jemu. Żeby ten list pochodził od kogoś innego, Ramzor nawet by się nie zastanawiał, po prostu zignorowałby taką osobę. Ale nie może tego zrobić, jeśli chodzi o jego mentora, nauczyciela i przyjaciela.

Haroldzie Doły... Haroldzie Doły ... To musi być gdzieś w Redanii
– powtarzał cały czas w myślach, starał się sobie przypomnieć, gdzie ta wioska może dokładnie leżeć.

Nie mógł czekać do dnia następnego więc, gdy tylko przypomniał sobie, gdzie leży ta wieś, od razu skoczył na konia i ruszył na północ. Niebo było bezchmurne, tysiące gwiazd świeciło na nieboskłonie, a światło księżyca oświetlało drogę, więc mógł jechać szybko.

Marcus, co się z tobą dzieje do cholery?

****************

Podczas drogi cały czas przypominał sobie, wszystkie wspólnie spędzone z Marcusem dni. Kiedy zawsze po udanej robocie szli razem do karczmy, aby najeść się do syta.
- Pamiętaj zawsze bądź czujny, nigdy nie wiadomo na kogo możesz trafić – tłumaczył młodemu Kyllionowi, kiedy siedzieli razem przy drewnianym stole. Chłopak jadł ile mógł, nie miał nic w żołądku od tygodnia. Na szczęście tego samego dnia, w Wyzimie, w końcu znów rozstawił się jarmark, więc klientów łatwych do obrabowania nie brakowało.
- Wiem o tym, już tyle wiem o ludziach, spokojnie poradzę sobie z każdym – mówił z pełną buzią Ramzor.
- Nic nie wiesz o ludziach, Wyzima to nie jest cały świat, w każdym mieście spotkasz kogoś innego, musisz na to uważać – wytłumaczył mu spokojnie Marcus, po czym wypił do końca swoje zimne piwo. Żeby nie dzielił ich stół Kyllion pewnie dostałby w głowę za takie cwaniactwo.
- A teraz jedz do końca i wracamy do domu.


- Echhh, to były piękne czasy – powiedział sam do siebie Kyllion, kiedy akurat mijał z daleka Wyzime. Do Redanii był jeszcze kawałek drogi, a miasto wolał ominąć. Jeszcze ktoś by go rozpoznał i musiałby tylko niepotrzebnie tracić czas. Był dłużny wielu osobom, a nie zamierzał niczego spłacać.

****************

Po tygodniu podróży w końcu udało mu się trafić do Haroldzich Dołów. Gdy przekroczył granicę wsi, był lekko zszokowany tym co zobaczył. Wszędzie dużo był zniszczonych domostw, a ludzie nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych w stosunku do obcych.

Co Marcus mógł tu w ogóle robić?

Z racji tego, że prowiant skończył mu się już jakiś czas temu, był bardzo głodny i lekko zmęczony. Chciał odnaleźć jakąś karczmę i coś zjeść. Może również uda mu się czegoś dowiedzieć o Marcusie.
Nagle ziemia lekko zatrzęsła się od potężnego grzmotu. Kyllion spojrzał w górę.

Cholera jasna. Na dokładkę będzie jeszcze padać. Nienawidzę jak pada.
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 10-09-2010 o 22:31.
Morfik jest offline