Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2010, 22:45   #8
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ted tylko skinął głową, opierając się nonszalancko o ladę.
- Myśmy słowa nie zamienili, przyszedłem zapłacić jedynie za piwo, gospodarzu... a że dofraudowanie takiej karczmy nikomu nie zaszkodziło... - lewą ręką sięgnął do sakwy przy pasie i położył ją - sakwę - tuż przed sobą na ladzie. Przez chwilę w zadumie bawił się nią. To co usłyszał było niepokojące, wolał nie wiedzieć, czym może go zainteresować karczmarz. Może pracą? Z drugiej strony czy opłaca się zaryzykować równowartość tak wielu orenów? Zaplanował, ile i jak wyda, oraz na co pójdzie ostatni, po czym wygrzebał sześć monet, z trudem maskując niepokój. W końcu wydawał na obietnicę bez pokrycia przy obecnej, niezbyt perspektywicznej sytuacji materialnej...
- Toteż zobaczmy, co to wsparcie da, a jeżeli okaże się udane, o źrzale pewnie wesprę jeszcze bardziej. - z tymi słowy przesunął monety w stronę "papcia".

Oberżysta przyjrzał się uważnie monetom. Najwyraźniej zadowoliły go, gdyż schował je do swojej sakwy.

- Trzech ich było. Poszukiwanego opisali bardzo zgrabnie. Znaczy się szanownego pana. Mówili, że przyjaciele szanownego pana oni są.
Ja tam między kumów nie zaglądam, ale brzydko im z patrzałek patrzało.
Znaczy się jednemu, bo reszta za nim była i żem twarzy nie widział...
- zrealacjonował. Najwyraźniej był dumny z siebie.

- Rzeczywiście, gospodarzu. To MUSIELI być moi druchowie. - wyszeptał znad kufla. Nie mógł się jednak nie uśmiechnąć. Podał kolejne trzy floreny. Nie obserwując gospodarza czekał na jego reakcję, ale wstrzymał się od obserwowaniem jego miny. Przez sekundę pauzy rozważał, kto to może być. Odpowiedzi były tylko dwie, bo tylko dwie osoby by go znały. Jak go przedstawiły do rozpoznania karczmarzowi, po rysunkowi gęby? Po imieniu? imienia nie znał karczmarz... Chyba, że znowu za dużo wypiłem. skontastował ponuro. Oni mieliby jego rysunek, portrecik węglem kreślony, tak. A jeżeli nie jego...
Cóż... był na ziemi wroga...

Gospodarz spojrzał na monety, ponownie przyglądając się im. Z tych również był zadowolony.

- Ten, którego widziałem to wysoki chłop. W brązowej kurcie był. Zdobionej.
Mieczysko u boku. Długie. Wyglądało na drogie.
Dwóch pozostałych skryło się w czarne płaszcze. Tyłem byli odwróceni. Mieli baczenie na drzwi wejściowe.
- ponownie zamilkł.
Uważali, żeby nikt nie wszedł. Mogli obawiać się miejscowych. Tego miejsca. Mieć ogon. Bo jeżeli to byliby lokalni, i to trzech, powinni być pewni siebie, gdyby zaskakiwali, gdyby on był ofiarą. Chyba to jednak byli Oni.
Ale to wciąż spekulacje, a stawką mogło być jego życie.

- To, jestem winny, szybkoście nie dali mi dokończyć. - kontynuował z uśmiechem Ted, w duchu rozpaczając z oddania kolejnej monety ot tak. Bardziej chyba nawet niż z powodu zagrożenia. - Co się zaś tyczy ostatecznego wsparcia waszego przybytku, rozumiecie. Od informacji ni srebrników, ni miedziaków nie zawsze przybywa. Ale to moi druchowie... Więc umówmy się. Półmetek dam do końca płatności. - tutaj położył na blacie, ale nie wręczył jeszcze gospodarzowi monet. W sakwie została jedna, ale nie zamierzał się z tym afiszować.

- Wysłucham waszej propozycji, gospodarzu, wszakeście miejscowi i więcej wiecie. Wypróbuję jej albo nie, ale po spotkaniu ze wspomnianymi, opłacę ostatnie dwie, a może i florena albo dwa dorzucę od siebie, jak będzie to naprawdę dobre. Co wy na to? Nie zwieję, pokój u was najmuję... - zaczął uspokajać karczmarza zanim ten jeszcze zdążył pomyśleć o odpowiedzi - ...a jeżeli przecie wyjadę, to będzie i wolny pokój, i zapłata za niego, więc i tak swoje odrobicie, stracę więcej. To jak będzie...?

Karczmarz zamyślił się.

- Dobra, zobaczymy co da się zrobić. Przyjdą tu ponownie, a wtedy dokładnie się im przyjrzysz, szlachetny panie. Tam. Z zaplecza.
Z samego opisu ciężko rzec czy rzeczywiście druhami poszukiwanymi są.
Odejdą potem i za kilka godzin przyjdą. Wtedy będziemy wiedzieli czy kumy to, czy nie. Wtedy coś uradzimy.
- pociągnął nosem, przedstawiając swój plan.

Kurwi synu. Bebechy Ci urżnę, jeżeli jesteś jaki zdajesz się, psia twoja mać, chędożony... zaczął w myślach Ted nie zmieniając wyrazu twarzy świadczącego o zadowoleniu.

- No ba, łebscy jesteście! - powiedział zamiast tego. - Powinniśnie na dworze doradzać, a nie przybytek prowadzić! no ale niesprawiedliwy los... Mógłbym teraz to zaplecze zobaczyć? Chciałbym sobie ustalić, jak ich podpatrywać będę. - ćwierćkrwi elf nie zmienił intonacji głosu ani uśmiechu i jedynie nieznaczne drgnięcie powieki zdradziło jego poważne obawy co do tego planu.

- Zerknijcie sobie, zerknijcie, szlachetny panie. - otworzył drzwi na lewo.
Ciężko było cokolwiek w środku dojrzeć z powodu braku dostępu źródła światła. Jedynie, przy wejściu, zarysy wysokich mebli z półkami oraz beczek.
- Jak szperę zostawię to światła niewiele do wnętrza wpadnie, zauważyć was nijak, bo ciemno jak w...
Ciemno tam jest. Za czym schować się też jest.
- odparł, po czym zamknął drzwi.

- Powiem szczerze, gospodarzu. - mieszaniec przybrał poważną minę, podchodząc do drzwi. - To mogą być moi druchowie, bo tak zbrojni. Ale... jeżeli to banda naprawdę złych typów? Co, jeżeli mnie przydybią? Chociaż nie, nie powinni. Ale z drugiej strony, co, jeżeli wywęszą ten koncept? Gdyby coś poszło nie tak i znaleźli mię tam, obaj byśmy tedy zawiśli. A jeżeli jest tam okno jakoweś, czy inna szpara rozdziawiona jak organ miłosny cysarskich kurtyzan... Tedy dałbym nogę, a oni by wam, gospodarzu, nic nie zrobili, nastraszyli tylko. Ale stąd monety. Wejdźmy tam gospodarzu, chcę to z Tobą omówić w środku. W końcu... są świadkowie co wiedza, że nie rozmawialiśmy, no nie?

- Oknia ni szpary żadnej. Wyjścia też nie. Jeśli by nie kamraci to za kilka floreników też świadkowie pomóc mogą szlachetnemu panu. - uśmiechnął się.

...a jeżeli nie sprzedajny pies, to krwiopijna hiena, psia twoja mać skurwielu!

- No... Dobrze, dobrze. Jakem powiedział wysłuchał, ale zrobić to mam pomysł donioślejszy. - uśmiechnął się chytrze. - Zapłacę jak będzie po wszystkim. Jedyne co musicie powiedzieć jak przyjdą, to że mnie nie ma. Czy co tam chcecie. Wasza fiszka, czy powiedziecie że miałem pokój i się ulotniłem, wszystko jedno. Wrócę potem zapłacić, bo pokój wciąż mam. - machnął ręką i wyszczerzony ruszył do swojego pokoiku.

- Jak sobie, szlachetny panie, chcecie-powiedział oberżysta, po czym wrócił na swoje miejsce.
- ...albo wybaczycie że żyć zawracam, tylkoć... - obrócił się na stopie z uniesionym palcem drugiej dłoni, gdy przyszedł mu plan do głowy. Nie był idealny, nie był nawet pozbawiony znacznego ryzyka. Nie był nawet dobry. Ale był. I nie zakładał uciekania jak najdalej stąd bez grosza przy duszy.[/i]
- Jak będziecie wiedzieli, że się zbliżają, alboć już prędzej po prostu przybędę, weźcie no dyskrytnie dziewkę po mnie poślijcie. Przyjrzę się im a potem z nimi zagadam jakoś. - nie oczekując odpowiedzi ruszył do swojego lokum.

Ciemno, duszno. Parno i gorąco, bo Nilfgaard. Ale jak na norę było to przytulne.
Teddevelien nie miał wielu rzeczy do spakowania. Porozkładane podróżne drobiazgi popakował do licznych kieszeni tuniki. Spojrzał na kożuch. Wprawdzie wiele osób, którym towarzyszył przez te lata (zazwyczaj żerując na zasadzie on rozmawia, straszy, negocjuje cenę i ubezpiecza tyły tego drugiego, sprawniejszego) było pod wrażeniem, jak mimo słońca w zenicie łagodniejszych jesieni mógł wytrzymać takie temperatury w tymże. Ale tutaj było to zupełnie nieprzydatne.

Teddevelien westchnął, składając kożuch i siadając na sieni na podłodze, stanowiącej najwygodniejsze łóżko na jakie niedawno było go stać. Zastanowił się jeszcze, czy nie czekać u zielarza i nie powiedzieć o tym córce właściciela przybytku, ale nie słuchał gospodarza więc nie był nawet pewien, czy go nie obraził taką prośbą. Chociaż po trzynastu florenach i dwóch jeszcze obiecanych, i to dla klienta pewnie nie...

Pozostało czekać, może upijając wody z manierki. Zastanawiał się, czy nie zaryzykować drzemki, ale zdecydował się przeczekać, zabijając czas najlepszymi wspomnieniami.
Niestety, od tylu lat całe jego życie to było czekanie...
 
-2- jest offline