Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2010, 23:13   #866
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Wkrótce tylko Dies została na owym szarym polu.
- Wiem już, co zamierzam. Kim jednak jesteście, pani? - wewnętrzny głos Dies spytał się nadawczyni oferty przeniesienia.

Głos odezwał się znów, był to głęboki, spokojny głos kobiety, roznoszący się dziwnym echem.
My mind is my power. My power is my mind. When uncorrupted by other elements, my mind is my pure power. I am a darkness beyond blackest pitch, deeper than the deepest night, I am the Violet that shines upon the sea of Chaos. I am the Mysts of Chaos. I am Almena, but some may call me Mistress.

Po chwili głos dodał:
- Co sprawia iż sądzisz, że twoja nietypowa prośba zostanie spełniona?

Co zatem sprawiało, że tak się "stało"? Wprawdzie mówiąc białowłosa pani nie wiedziała, jaką odpowiedź dać na pierwszy ogień. Sama tajemnicza siła spytała: "Dokąd chcecie" - Quo vadis. Wiadome jednak nawet nie od dzisiaj (zatem od dawien dawna temu...), że do obcego transportu lepiej nie wsiadać. Już na pewno nie na gapę. Ale i z całą pewnoścnią nie bez niezbędnych informacji na temat niezwykłego stangreta...

- Myślę, że Może to zwyczajna ciekawość po prostu, Mistress. Ain't so sure that stuff could even be called 'untypical'. This is just 'ordinary' attribute of humans.
Tak zabrzmiała odpowiedź białowłosej kobiety. Ale to nie był koniec. Coś się zaczynało, ale także musiało skończyć swój byt w teraźniejszej chwili.
- As if I was the one of 'em, but now... The things had changed forever, so I can't just stand some sort of 'em...
Lodowa pustynia powoli odzyskiwała swoją naturalną sobie właściwość. Pustkę... Choć tylko na pozór. Grupka bohaterów podążała własnymi ścieżkami, jednak Dies pozostała na tym szarym polu, pośród bijącego wszędy lodowatego wiatru, gadając do pustej przestrzeni. Czy była jednak pusta?
Niektóre prawa naginały przeciętne, ludzkie pojęcie. Zdarzało się, że Może i elfickie, Może też i orkowe - tego już dogłębniej nie rozważała pani Irae.

Marduk powoli kończył obiad z poległego demona, nie wiedząc, że niebawem jego pańcia zakosztuje pewnych transakcji, których Może (bądź też i nie) później pożałować.

- Aby zostać demonem trzeba być świadomym swojej drogi i tego, które drzwi otwiera Chaos - padła odpowiedź. - Ktoś taki jak ty... Cóż, ta odpowiedź mi wystarczy - to zdanie zabrzmiało jakoś podejrzanie i złowrogo. - Opętanie i ognisty koń. Ostatnia szansa, aby się temu sprzeciwić.
- Myślę, że wystarczy lekka zmiana zdania...
Jejmość odparła na to, wzruszając przy okazji ramionami, i ciągnęła dalej:
- Widzę, że takie życzenie nie jest możliwe do spełnienia. Niemniej jednak wiem, którą drogą podążam. Siedziałam kilka lat w murach, mordowałam, acz z więzienia się wyrwałam... Pewien rozdział się w życiu zamknął i mam go za sobą.

Wiatr szalał po pustyni.
- Chaos ponoć jest wszędzie, więc nie ma granic. Po co mu zatem drzwi?
- Moje Mgły są mną. Chaos służy mi, a zbędny wraca do mnie. Jestem odpowiedzialna za to co tworzę, gdyż moje Mgły nie mają wolnej woli. Tworzę co jest mi potrzebne, niszczę i tworzę. Kiedy ktoś otwiera drzwi nie wiedząc dokąd one prowadzą, przypisana mu zguba. Nie wiesz, jaką zagładę niesie ze sobą przywilej bycia demonem. Nie proś mnie bym otwierała dla ciebie te drzwi.

- Nie myślę zatem zaprzestać pewnej zmiany w moim życiu, lecz nie roszczę już sobie profesji Korsarza, gdyż widzę, że Chaos nie pragnie zapewnie zgubić więcej dusz.
- Mocą Chaosu nie jest wodzenie dusz na pokuszenie, a tworzenie narzędzi doskonałych. Narzędzi bez wolnej woli. To nie twój czas. Nie twoja śmierć. Narzędzia muszą wiedzieć do czego służą.

Spokojna odpowiedź została przekazana. Dies skrzyżowała ręce na piersi.
- Potrzebuję dostać się do Coelthen. Obecnie jest on ruiną, położoną gdzieś w głębi innego świata. Wezmę coś stamtąd, a później pójdę własną drogą. Tam wszystko się zacznie. To jest moja jedyna prośba, a raczej cel. Już nic więcej nie chcę.
- Niech tak zatem będzie...

Na początku zdawało się, że to był koniec tej dziwnej konwersacji. Marduk, zasiliwszy swoje siły dzięki padlinie wojennej, odleciał w kierunku swojej pani. Widać było po obiedzie, jak bardzo głodny był pieszczoch - wojownik, który niechlubnie zmienił się w posiłek dla uskrzydlonej gadziny, świecił gdzieniegdzie kośćmi.
Nic nadal się nie działo. Tylko wiatr jakby bardziej się rozszalał...
Chociaż - czy aby na pewno NIC się NIE zaczęło dziać?


- Nie przekręcasz coś czasem?
- Czasem nie można niczego przekręcać, benevole. Czas nie jest kluczem, żeby z nim tak czynić.
- Więc czym jest czas wobec tego? Jak wytłumaczysz fakt, że dla kogoś się czas zatrzymuje?
- Mam na to proste wytłumaczenie. Bo widzisz: czasem bogów też zatyka. Ludzie im wręcz nieświadomie wymyślają preteksty, żeby tamci mogli partaczyć swoją robotę. Niektórzy z nich tak się w tym swoim fachu zaniedbują, że ludziom zaczyna się zdawać, że coś jest nie tak, tak jak z tym czasem...


Zefirek przemienił się w rozszalały tajfun śniegu. Płatki, niczym pociski, uderzały w twarz kobiecie. Ludy powiadały, że to biednemu wiatr w oczy uderza, ale czy tylko nędzarzom się tak trafia? Nie do końca, póki nie trafią na pustynię pełną lodu, na którą nadciąga potężna burza śnieżna. Nie dość, że zimno było, to nagle wręcz lodowato się poczyniło. Śnieżki niczym piłki wydawały się zawzięcie ciąć ubranie, które na taką aurę zdecydowanie się nie nadało. Zbyt cienkie, by zabezpieczyć przed wszechobecnym mrozem - i niedostatecznie grube, żeby mogło taką ilość wilgoci powstrzymać przed kontaktem z ciałem. Marduk zawzięcie walczył z wiatrem, który chciał go porwać i wywiać na drugi koniec lodowca.
Ale to przykre uczucie się wreszcie... skończyło.

Dobrze było ponownie odczuć ciepławe powietrze. Kraina, do której trafiła Dies nie obfitowała co prawda w rzeki mlekiem i miodem płynące (w zasadzie niedaleko niej znajdował się strumyk, a jego szum dochodził do uszu kobiety, jednak tam z całą pewnością płynęła woda), ale przynajmniej już nie było śniegu. Dookoła białowłosej rosła wysoka trawa, szmaragdowo-zielona. Znajdowała się w morzu roślinności, na stepie. W oddali dostrzegła skaliste góry, za którymi lada chwila miało schować się słońce.
Ciało niebieskie jeszcze rozkoszowało się ostatnimi minutami i rozsyłało swoje promienie. Oświetlił zatem połacie lasów rozciągające się przed górami, posłalo swój blask w kotlinę, w której znajdowała się mała wioska. Byłaby jedną z wielu innych wioseczek rozsypanych po tym całym płaskim świecie, gdyby nie fakt, że owa wioseczka wyglądała na opuszczoną i splądrowaną. Dies nie wiedziała, że wypowiadając słowo "ruina", właśnie taki obraz otrzyma. Chałupy z jednego porządniejszego podmuchu wiatru rozpadały się jak domek z kart. Wioskę najwyraźniej dawno temu opuścili mieszkańcy. Coś musialo ich wygnać z tego miejsca. Lecz co?

To pytanie rodziło jeszcze wiele innych pytań, lecz poroniło tak samo dużo odpowiedzi. Co i dlaczego Dies sprowadzało akurat tutaj? Mogła sobie wybrać wielkie miasto, gdzie życie zaczęłaby od nowa. Mogła także udać się z kimś z poprzedniej kompanii. Ale z kim by mogła się udać? Podążanie z Nizzre kłóciło się z jej własnymi interesami. Barbak musiał załatwić swoje sprawy. Szamil poszedł swoją drogą. Z resztą towarzystwa nawet słowa nie zamieniła - mówiąc prawdzie w oczy nikogo tam nie poznała dokładnie. Minęło za mało czasu, by mogła ogarnąć te wszystkie sprawy, te godziny przeleciały jak sekundy, widziała takie rzeczy, które z całą pewnością wryją się w jej pamięć. W jednej chwili zdała sobie sprawę, że wzięła udział w czymś niezwykłym, w czymś, w czym zwyczajni śmiertelnicy nie mieliby szansę wziąć udziału. Czy był to jednak powód do dumy?
Czy raczej dowód na to, że jej życiu brakowało mocniejszego kopa?

- Almena? - zawołała jasnowłosa.
Ale nikt nie odpowiedział. Nie dowierzając pustce, która panowała w Coelthen, jeszcze raz zawołała ową siłę nadprzyrodzoną, która na jej własne życzenie tutaj ją zesłała.
I nadal żadnej reakcji.

Zwiedzając opuszczoną, zrujnowaną wioskę Dies przemyślała to wszystko i oglądając krajobraz - obecnie ponury. Z daleka wszystkie problemy wyglądały na takie małe, kiedy to człowiek nie miał z nimi większej styczności. Jednak pani, na której szaty zmieniły się w łachy od tego ciągłego szlajania się (a raczej biegania) po lesie i walczenia z zastępami z piekła rodem, już doświadczyła tego na własnej skórze. Wioska przybijała swą ponurą aurą, krajobrazem jak z wojny. To wszystko jej przypominało wojnę, w której jeszcze całkiem niedawno brała udział. To ją nieco nawet przybiło, chociaż przecież sama chciała tu trafić.
Zwiedzała ten cały smutny skansen przypominając sobie słowa Mistress:
Aby zostać demonem trzeba być świadomym swojej drogi i tego, które drzwi otwiera Chaos...

Podążyła wzdłuż wioski, gdzie nie zastała żywej duszy. Nawet zdechłego psa tam brakowało. To wszystko jeszcze bardziej dobiło kobietę.
Miała nadzieję, że trafi na swój stary dom z dziecięcych lat. Ale najwyraźniej trafiła na jego nagrobek, gdzie mogło pisać: Rest in peace, innocent years.



Skierowała się do domu położonego na skraju wioski, znajdującego się najbliżej gór i lasów. Pamiętała jeszcze, że tutaj spędziła ileś lat ze swojego życia, pewnie te pierwsze. Niestety, wspomnienia tonęły we mgle. Pojedynczym udało się jednak pokonać tą barierę...
Niedaleko rodzinnego domu wznosiła się mogiła. Dies udała się w tamtym kierunku i pokonawszy zaledwie kilkanaście kroków, znalazła się przy niej. Bestyja towarzyszyła swojej właścicielce, choć w tym czasie nie dostała od niej ani smakołyka, głaskania ani innych gestów czułości.
Owe miejsce mogło być miejscem pochówku.
Głaz, dookoła niego zasadzono krzewy róż, niedaleko zaś "skalniaka" rosła jodła.

- Widzisz, malutki? - rzekła po raz pierwszy do swojej bestyi, odkąd znalazła się w tym miejscu. - Tutaj spoczywa mój tato. Kiedyś też był wojownikiem jak ja teraz i dzierżył taki duży miecz, taki jaki mam tu - ukazała "maleństwu" jeszcze raz swój nowy oręż. - Ale zginął dawno temu, jak byłam mała, taka mała, jak ty teraz - pogłaskała wiwernę. Marduk przyłasił się do ręki swej pani. - Zginął, walcząc w naszej obronie. W tej samej wojnie, co my teraz byliśmy. Uważasz, że źle postąpiłam, włączając się w to wszystko?
Marduk zaskrzeczał na to, wskazując łebkiem na grób ojca Dies.
- Mam dziwne wrażenie, że akurat rozumiałeś wszystko, co ja do ciebie mówiłam, wiesz? To dziwne.
Stworzenie przyszpiliło swoje pomarańczowe ślepia w ciemnooką.
- Hmmm, wiesz co? Ten grób... chyba go dawno nie odwiedzano... - z zadumą oznajmiła Dies. - Wielcy giną, a później czeka ich taki smutny los, że zostają zapomniani. Przydałoby się tutaj coś dołożyć... Poczekaj tutaj chwilkę, zaraz wrócę...
Wiwerna odleciała na skałkę i ułożyła się na niej. Skrzydła wystawiła do słońca, które powoli, acz ostatecznie zachodziło.
Dies pobiegła do ruin swojego starego domu. Dość długo stamtąd nie wracała...

Po kilkunastu minutach, kiedy na dworze poczęło się ściemniać, Dies nareszcie wyszła z domostwa, taszcząc ze sobą krzyż zrobiony z bali i sznura. Ot, prymitywne dzieło, acz wykonane własnymi dłońmi bynajmniej. Ściekająca ciurkiem krew spod paru paznokci, siniaki i liczne otarcia skóry - cóż to było w porównaniu do obrażeń tych z wojny?
- Hej, Marduk, popatrz, co mam~ - zawołała w kierunku skały, gdzie leżał pieszczoch. - Uf, myślę, że będzie... idealne... - napędziła mięśnie do dalszej pracy. W końcu każdy musiał w życiu dźwigać krzyż. - Jeszcze... trrrrochę! - wysiliła ramiona do podniesienia "obelisku". Marduk jakby wiedział, kiedy się odsunąć, bo już zniknął.
Krzyż został wbity niedaleko mogiły. Białowłosa nawet nie zdawała sobie sprawy, że zdołała go tak szybko wbić.

- Malutki! Gdzie jesteś? - nawoływała swoją bestię, ale ta gdzieś zniknęła. Chyba nie mogła przestraszyć się krzyża?
Zresztą Marduk był szybki i zwinny, a w pobliżu nie chadzała żadna inna bestia ani dzikie zwierzę. Tego Dies była absolutnie pewna.
- Marduk!? Hej~!
Przestraszyła się, że wiwerna gdzieś zniknęła. Aż nagle usłyszała zasyczenie i następnie ćwierkanie. Malutki siedział na obelisku i donośnie skrzeczał.
- Marduczku! Nie wolno straszyć swojej pańci! Ty wiesz, jak się bardzo bałam o ciebie!? Chodź tu, nieznośniku jeden! - beształa na żarty swoją bestię. Przecież nie miałaby serca robić jej krzywdy.

Disiu, córeczko kochana,
wybacz, że musiałem Cię zostawić. Bardzo pragnąłem wynagrodzić ci te wszystkie lata rozłąki i chciałem cię przeprosić za te wszystkie kłamstwa.
Nigdy nie byłem dobrym ojcem dla Ciebie, bo zwyczajnie Cię oszukiwałem. Kiedy piszę ten list, wyobrażam sobie Ciebie, Disiu, jako dorosłą, śliczną panienkę, która żyje w błogiej nieświadomości odnośnie krwawej przeszłości swojego ojca. Prawda jest taka, że mam na swoim sumieniu parę zbrodni i ukrywałem się przed sprawiedliwością tutaj, w Coelthen.
Wiedz jednak, że zawsze kochałem i będę Cię kochał, niezależnie od tego, jaka jesteś,
Twój kochający tato.
Cóż, my, wszyscy ludzie jesteśmy hipokrytami. Jawnymi - do tych należę ja, i do ukrytych - tych reprezentował mój ojciec... Faktem jednak jest to, że pewne rzeczy są i pozostaną prawdziwe. Ba, nawet jeżeli ktoś w to nie wierzy, zostanie przez los wystrychnięty na dudka. Tak w moim przypadku zdarzyło się nie raz...

Ta przygoda nauczyła mnie paru rzeczy. Otóż nie należy igrać z pewnymi siłami, z którymi człowiek sam sobie nie poradzi. W przypadku pechowca to skończyłoby się bardziej feralnie, ja po prostu miałam nieco szczęścia. Nie rozumiem jednak, co ukrywała Mistress pod swoją odmową. Chaos ma nieco inną naturę niż to widzą ludzie. Ma pewne ograniczenia i nie bawi się w Mefistofelesa, który obiecuje komuś cuda za duszę. To nie jest typowa transakcja handlowa. Zastanawia mnie bowiem struktura tych doskonałych mechanizmów, bezwolnych zabawek, których Chaos potrzebuje bardziej.
Nic też nie jest takie, jakie jest. Białe nie zawsze jest białe, a czarne nie zawsze jest czarne. To mi uświadomił ork, którego pobratymców ludzie przecież tępią za na przykład brutalność! I zaiste - sam ork, imćpan Barbak choć nie porzucił pewnej nuty barbarzyństwa...

...zachował w sobie coś z rycerza...

Nie obstawiło mnie to co do zmiany zdania. Na panią rycerz się nie nadaję.


Tymczasem nastał nowy dzień. Słońce wstało zza wschodniego horyzontu i powoli budziło do życia coeltheńską przyrodę. Ludzie nie są godni, wedle swego zdania, spać na podłodze, niemniej jednak było to lepsze od spania pod gołym niebem, choć może niewiele bezpieczniejsze, zważywszy na stan gospodarstwa. Po porządnym wysprzątaniu i dobrej renowacji nadawałoby się do ponownego zamieszkania, acz w swoich planach Dies takiego punktu nie uwzględniała jako szczególnie priorytetowego.
- Po raz pierwszy od kilku lat budzę się w zupełnie własnym domu, bez myśli, że zastanę pana Janosa w pobliżu - ziewnęła i mruknęła do bestyi, wstając z miękkiego kawałka podłogi. Wzdrygnęła się, bo najcieplej jej nie było, w dodatku morzył ją głód. - Wiesz co, Marduczku? Trzeba ruszyć w świat, bo kasa niestety sama z nieba nie spadnie, ale póki co, wolę ją zarobić w mniej ryzykowny sposób.
Marduk powitał i nowy dzień, i swoją poczciwą panią. Tradycyjnie ze skrzeczeniem.
- Popatrz na to, maleństwo - udało nam się ukraść tą kasetkę, choć była strzeżona. Mogę być złodziejem. Umiem zabijać, mogę być płatnym zabijaką. Wygląda jednak na to, że aby to wszystko osiągnąć, nie mogę tu zapuszczać korzeni.
- Kiedyś tu wrócimy, Mały. Za rok, Może dwa, albo kilka. Ale póki co czekają na nas nowe przygody, wyzwanie, ale przede wszystkim praca. Chodźmy już - zebrała się z tego miejsca.
I na pożegnanie domy nadszedł czas...
Jedyne, co Dies wzięła z tego domu, to to, co posiadała: miecz, zdobyty podczas krwawej bitwy oraz to, co wyniosła z opuszczonej fortecy ukrytej pośród lasów - umiejętności, podartą odzież oraz... chyba miała gdzieś chociaż jeden sztylet?

- No więc idę dalej... - opuściła domostwo i spróbowała się... pomodlić przed mogiłą ojca.
Nigdy dotąd tego nie czyniła. Minęło tyle czasu, odkąd nawet widziała rodzinną wioskę, to wszystko musiało odżyć.
Ja też cię kocham, mimo wszystko...
Uśmiechnęła się spontanicznie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Po pożegnaniu owych spokojnych, opuszczonych stron Dies oraz jej bestia ruszyli na południe. Chociaż może czekało ją większe wyzwanie, więcej niebezpieczeństw - mimo wszystko zrobiło się jej lżej na duszy.
Wszystko było już dobrze...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline