| Odkąd wkroczył do miasta wiedział że to będzie paskudny dzień. Zmęczony podróżą i nieco otępiały - nad wyraz chętnie oddychał nasilającym się, burzowym powietrzem. Ekwipunek najemnika, zastępy tatuaży wdzierające się nawet na dłoń i palce jego prawicy przyciągały spojrzenia niejednej z wycofujących się przed deszczem istot. Spojrzenia owe jednak ignorował. On po prostu był specyficzny. No to teraz tylko jaką karczmę. Padam z nóg, a tylko zmoknąć by brakowało...
Ku jego irytacji - nie mógł nic znaleźć, mijając kolejne uliczki i budynki. Zmęczone stalowoszare ślepia wodziły zarówno po zabudowaniach, szyldach, straganach jak i mijających go ludziach. Nieznajome twarze, często wpatrujące się prosto w jego postać nie robiły mu jednak żadnej różnicy.
Różnicę zrobiły za to pierwsze krople spadające z nieba i jasny błysk rozświetlający obcą mu ulicę. Grzmot uświadomił mu że poza jakimś kulejącym ku schronieniu starcem, nie było tu już nikogo poza nim. -Co za pieprzony los... - Warknął pod nosem, krzywiąc się. Jak na złość wszelakie karczmy dość skutecznie się przed nim poukrywały. Osamotnione krople w zaledwie parę sekund zamieniły się w deszczowe strugi. Hale przyśpieszywszy kroku zaciągnął konia i swoje cztery litery pod okoliczne zadaszenie podstarzałego domostwa, przytulając się plecami do jego ściany. No nic. Przeczekamy skurwysyna. Tego brakuje żeby mnie jeszcze jakieś choróbsko złapało.
I jak się okazało wybrał doskonały moment. Ulica już po paru chwilach stanęła w wodzie a myśli Xantha wypełniła ballada śpiewana przez deszczowe strugi i akompaniujące im grzmoty. Z surową miną próbował wypatrzeć coś z pomiędzy wodnej kurtyny. Bezskutecznie. Trwając tak w prawie absolutnym bezruchu przyglądał się tępo, marząc o suchym posłaniu i czymś do jedzenia... -Ale leje! - krzyk i mężczyzna który go oflankował i przerwał wsłuchiwanie się w koncert wydawany przez matkę naturę zburzył całą misterną kompozycję jego myśli wprowadzając mężczyznę w chwilowy stan ogłupienia i przyśpieszonego bicia serca. Co ja bym za to da...Co...Co do stu kurew? - Pomyślał, uświadamiając sobie po chwili że ktoś zwyczajnie postanowił skryć się przed deszczem. Zupełnie tak jak i on. W trakcie gdy bicie serca uspokajało się, nieproszony gość zaraz po krótkiej pauzie kontynuował przekrzykiwanie burzy. -Jestem Trent! Czarodziej! Miło mi cię poznać!
Myśli zirytowanego, starającego się uspokoić Xantha powoli zebrały się do kupy. Gówno mnie obchodzi kim jest. Towarzystwo to ostatnia rzecz jakiej potrzebuję. Zaraz chyba... -Skoro już się znamy, panie Hale, niech pan mi opowie jak to jest z tą sprawą Vaskeza! - rzucił tamten, po ponownej chwili ciszy dającej Xanthowi czas na posegregowanie myśli. Po kwestii nastąpiła wymiana spojrzeń, zainicjowana zresztą przez rozbawionego czarodzieja. -Taaa...Jesteście pewni, panie, żeście osób nie pomylili? - uniósł w górę prawą brew. Nie ukrywał zaskoczenia, zmieniając surowy wyraz twarzy w nieco bardziej zagubiony. Nieźle go zaskoczył, ten cały Trent. Obojgu przeszkadzał deszcz, to też musieli mówić wyjątkowo głośno i wyraźnie. -Szczerze? Nie - uśmiechnął sie uradowany, kontynuując: -Ja tam nie wiem, na oczy cię nigdy nie widziałem, ale... Podobnież rozkwasiłeś trochę tego Vaskeza... Nooo już, przyznaj się. Młotem, tak? - szturchnął łokciem rozmówcę, zerkając na niego bokiem. Oczy mu się aż błyszczały z rozbawienia. -Co za pogoda... - burknął, zdejmując wzrok z niskiego mężczyzny. Wbił go przed siebie, obserwując sunące bezpośrednio ku ziemi strugi deszczu. Po głębokim, uspokajającym oddechu dorzucił pewniejszym i donośniejszym tonem: -Zasłużył sobie, a akurat młot miałem pod ręką. Skąd mnie znacie i czego aż tyle za mną podróżowaliście, hę? -Bo on nie był jedyny. Było ich więcej, nie? Trochę za dużo. Do tego obracanie się w niefajnym towarzystwie... Rozumiesz. Troche takie gówienko - czarodziej wzruszył ramionami.
Xanth rozejrzał się dookoła, straciwszy kompletnie zainteresowanie deszczem i naprzeciwległymi budowlami. Dłoń oparła się dla uspokojenia na jelcu jego miecza, w trakcie gdy wzrok ostatecznie osiadł na postaci Trenta. -Słuchaj, kurwa, Trent czy jak Ci tam. Nie obchodzi mnie ilu ich było tak samo jak nie obchodzi mnie jakie to towarzystwo. Chętnie jednak wysłucham czego chcesz, bez owijania w bawełnę. Bo napewno nie jechałeś za mną tylko po to by porozmawiać o tym oszukańczym psie. -A widzisz. I tu się mylisz. Ja przyjechałem tutaj z tego powodu. Tylko ja - kolejny raz wzruszył ramionami. Uśmiech nie schodził mu z ust. -Mów więc co chcesz wiedzieć, a powiem Ci co pamiętam. - Walnął wyjątkowo pewnym siebie tonem. Mimo to, lewa brew niespokojnie drgnęła, co spokojnie mogło zostać wyłowione przez czarodzieja. Xanth mimo iż czuł się trochę jak w ciemnej dupie, całkiem poradnie rozmawiał. -Problem polega na tym, że ci, z którymi przyjechałem już niczego nie chcą wiedzieć. Oni wiedzą już wszystko. Wiedzą dużo więcej niż ty. Rozumiesz, Vaskez, jak go wy nazywaliście, nie żyje. Zakażenie i te sprawy. Nawet czarodzieja-uzdrowiciela sprowadzili, tylko zrobili to tydzień za późno. Łapska rozłożył i pojechał. To oznacza, że zabiłeś redańskiego śpiocha - westchnął.
Hale zaś nie przejął się jakoś szczególnie wieścią o śmierci Vaskeza. Był dla niego nic nie wartym śmieciem, więc i dlaczego miałoby go to ruszyć? Ckliwa opowiastka która nie koniecznie musi być prawdziwa. -Nie zabiłem. Wygląda na to że po prostu pomogłem mu umrzeć. - odchrząknął - Mimo wszystko wyczuwam że do czegoś zmierzacie, szczególnie że "wykazujecie" chęć rozmowy ze mną w przeciwieństwie do tej całej reszty. Bądźcie konkretni, Trent. Lubię konkretnych ludzi. -Spójrzmy... Zmasakrowałeś człowieka, w wyniku czego wdało się poważne zakażenie. Po tym umarł... Tak, to ty go zabiłeś - wyszczerzył małe ząbki. -Przyszedłem ja, ponieważ chcemy dostać wszystkie nazwiska ze wszystkich brzydkich organizacji... Idioto, myśl. Myśl co powiedzieć temu pierdole. A może po prostu porachować mu kości? Burza zagłuszy i ograniczy widoczność, nikt nie zobaczy... Nie, na pewno ma tu w pobliżu obstawę. W końcu wspominał o innych. Kooperuj, kooperuj... -Pomijając fakt że w przeciwieństwie do tego martwego "biedaka" obracałem się tylko i wyłącznie wśród swoich, myślę że mógłbym parę wyszperać z pamięci. Rajcuje was to, co? Trent? -Z tego, co wiem, musiała to być całkiem spora grupka, skoro udalo ci się dojśc do naszego śpiocha. Wszyscy z najdrobniejszymi szczególikami, to, co robili. Oczekuję długiej przemowy - oparł się wygodnie o budynek, tuż obok Xantha. Teraz to w głosie czarodzieja było czuć więcej pewności siebie. Na ulicy panowała ulewa a Hale miał świadomość że skoro znaleźli go po latach - nie da rady im tak po prostu umknąć - zaczął: -Pamiętajcie jednak że to było parę lat temu. Dziś dzień pewnie jedni drugich powymieniali a inni żebrają po rynsztokach. Mówi wam coś... - zatrzymał na moment słowotok by momentalnie rzucić pierwszym nazwiskiem wyrwanym z pamięci - ...Siriel Hagard, "Brzoza", paser co to działał głównie po bramie Siwka na bazarze zachodnim... - i tak rzucał kolejnymi nazwiskami. Oczywiście nie wydając tych którzy faktycznie coś znaczyli. Nazwiska i role wszelakich ubytków społecznych, wrogów niegdysiejszej grupy do której przynależał Hale, tych których traktowano jako mięso armatnie i tych których nazwiska podawano właśnie w wypadku takiej wpadki. Pozwolił sobie również na wymienienie paru truposzy którzy jeszcze parę lat temu faktycznie bardzo dużo znaczyli w światku przestępczym. Gadki było na dobrych piętnaście minut i ciężko było wszystko spamiętać. Aż dziw że pomimo mijających lat nadal pamiętał jak rozmawia się z węszycielami. Myślami wodził po wszystkich znajomych mu osobistościach, omijając automatycznie tych których wydawać zwyczajnie nie miał zamiaru czy też nie powinien. Dobry jesteś, skurwielu. Poszło płynniej niż sądziłem, nawet się kurwa nie zająknąłem. Niech sobie robią co chcą z tą nic nie wartą wiedzą, byle mi dali spokój. Przecież nie wydymam chłopaków.
Sielankowe myśli przerwał jednak czarodziej. -Wiesz, że czarodzieje potrafią sondować myśli? - klepnął mężczyznę w ramię. -Właśnie wymieniłeś mi prawie wszystkich. Musisz wiedzieć, że "prawie" nie interesuje agentów Redanii. Panowie! Do waszej dyspozycji!Trzeba było wymienić po dobroci. I taka moja rada... lepiej iść po dobroci - mrugnął, wchodząc w deszcz. Wymienił się z dziesięcioma mężczyznami w czarnych płaszczach.
Hale widząc nadchodzących mężczyzn spojrzał za czarodziejem spodełba, zbierając flegmę i siarczyście spluwając na ziemię pod swoimi nogami. Ot, by wyrazić swoją dezaprobatę do jego parszywych metod. Wzrokiem wrócił do otaczającej go dziesiątki, obliczając momentalnie swoje szanse. Nie musiał długo tego robić. -Całym wasz, panienki. - to rzekłwszy nieco rozdrażnionym tonem, wyciągnął ręce w kierunku nadchodzących postaci. Instynkt przetrwania tym razem wziął górę nad dumą i pewnością siebie. Już po mnie.
__________________ Dont call me your brother
cause I aint your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color! |