Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2010, 00:50   #867
Mijikai
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Gdy powracający nóż rytualny rozciął kończynę nieznajomego drowa i powrócił do ręki Ray'giego, ten obdarzył zranionego wymownym, paskudnym uśmiechem. Szalonego tryumfu, czy tryumfującego szaleństwa...? Nikt, kto przyglądał się im w tej chwili nie byłby w stanie stwierdzić. Ray'gi zwinnym ruchem podskoczył na równe nogi, prostując swoją wysportowaną sylwetkę i rozciągając z pogardliwą ostentacją mięśnie. Otworzył szerzej delikatne powieki i zmierzył wzrokiem swojego przeciwnika, który jeszcze przed chwilą rozłożył go na łopatki. Bez wątpienia był sprawnym szermierzem, może nie tak atletycznym jak Terayatechi, ale masywniejszym.

Psionik, leniwym ruchem zebrał swoją burzę śnieżno-białych loków i upiął ją w długi warkocz jak zwykli czynić mistrzowie fechtunku z głębin ojczyzny Ray'giego. Z ostrzem w ręku lawirował dalej przed oczyma drugiego mrocznego to w lewo, to w prawo, kompletnie jakby postradał zmysły, szeptał do siebie, nie zwracając uwagi na przeciwnika. Ale tamten musiał wiedzieć co robi Terayatechi. Przecież również był drowem. Dwa kroki w przód, jeden w tył, kochanie. Spojrzał się na Ila i skończył swój teatralny występ:

- Nie boisz się mnie...? - Ray'gi zagaił z nieprzyjemnym uśmiechem - W ogóle...? - nagle psionik jakby sobie coś przypomniał - Ach, tak... Kochany... Wydaje ci się może, że nie masz nic do stracenia ? Czego wszak szukać ma nasz ród w tym osobliwym świecie... Słodko. Ale nie przemyślałeś tego skoro tak jest. Nie przyszła Ci na myśl Ona? Ach, ci z twoich kręgów mają tak wiele do stracenia! Myślisz pewnie, że skoro jesteś tu już, sam jeden, przeciw mnie to znasz już przykrą stronę życia, ale tak nie jest. Widzisz... Zanim dostałem się tu, przemierzyłem światy w poszukiwaniu lęku i pożądania, których nam tak brakuje, bracie. I wiesz, co...? To nie jest takie skomplikowane. Odkryłem czym jest strach. Zanurzyłem się w strachu innych. Myślisz, że nie dam rady i w twoim...? Jestem psionikiem, skarbie.

Potok, gonitwa zachłannych myśli, którą artykułował Il'owi Ray'gi miała na celu nie tylko wypełnienie sadystycznych obsesji mrocznego elfa, ale również odwrócenie uwagi, teoretycznie silniejszego przeciwnika. Drow posuwał się w hipnotycznym uniesieniu, wypowiadając kolejne sylaby, spływające z jego czerwonego języka niczym senne wino, które uśpi czujność nieprzyjaciela. Cisza, która nastąpiła wśród walczących zlała się jakby z ciszą mroźnego krajobrazu. Można rzec, że jedynie słowa walczących drowów ją przerywały. Terayatechi mógł upaść pod ciosem Ila jako słabszy fizycznie, ale teraz zbliżał się do niego, niczym niezłomny zwodziciel. Desperat, który w obłędzie poświęca ostrożny krok za śmiercionośny cios. Poczuł, jak w jego chłodnej duszy przez chwilę zbiegły się nici ze wszystkich przemierzonych światów, a ona drgnęła namiętnie stykając się z tymi światami. W odmierzonej odległości spojrzał jeszcze na brata czule, a gorąca łza spłynęła po ciemnym jak otchłań policzku aż do krwiście purpurowych warg. Z odległości kilku kroków wyszeptał jeszcze:

- Zroś tą ziemię łzami żalu swego i pokochaj łzy swoje, to wszystko, nie ma nic więcej...!

Ray'gi za pomocą siły woli, wytężonej tytanicznym wysiłkiem umysłu psionika nakierował telekinezę na Ila od tyłu, aby ona przyciągnęła natychmiast go, w otwarte, prawie braterskie ramiona mrocznego. Gest drowa emanowałby serdecznością, pokojem i przebaczeniem, gdyby nie lśniące ostrze w prawej ręce Ray'giego, wycelowane w krtań elfa, mające ją rozedrzeć, zbroczyć szkarłatem obu z nich. Chciał poczuć jak tamten drży, oszołomiony jak dławi się posoką, jak nie ma już sił zalać się łzami, jak zamierza zaczerpnąć powietrza, przyjąć oddech zbawienia, ale !... Zbawienie nie nadchodzi. Ray'gi chciał, aby się już dopełniło. Smakować konwulsje i spazmy drugiego, i płakać, płakać ze szczęścia. Płakać tak rzewnie, że to ukoi niepokój jego serca, ale również je odkupi, że tej chwili starczy nie tylko na przebaczenie, ale również usprawiedliwienie wszystkiego co uczynił. A niczego nie żałował. Kochał lubieżnie i poczwarnie każdy czyn, wszystko co zrobił. Był potworem o przystojnych rysach, bestią noszącą się w jedwabiach i atłasach. Ale była to jedynie maska, on nie musiał jej już nosić. Podjął próbę spełnienia swojego czynu z groteskowo wykrzywioną grymasem radości twarzą.
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 12-09-2010 o 01:12.
Mijikai jest offline